Capítulo 28

1.2K 74 13
                                    

Poranek był ciężki. Biegałam za Elianem, próbując wyciągnąć z niego cokolwiek, co przybliżyłoby mnie do rozwiązania tej cholernej zagadki. Odmawiał odpowiedzi, a później zaszył się gdzieś i Bóg jeden wiedział, gdzie.

Siedziałam w stołówce, popijając siódmą z kolei kawę, myśląc nad tym wszystkim, co męczyło moją głowę. Sytuacja Denvera i Monici też mnie martwiła. Chciałam wiedzieć, co się dzieje. Czy Berlin znowu wpadł na coś głupiego, czy pozwolił Monice iść swoją drogą. Tyle rzeczy pozostawało bez odpowiedzi.

Przez większość czasu krążyłam po pomieszczeniu, co jakiś czas zmieniając opatrunek nieprzytomnego wciąż Oslo. Kiedy wbiegła rozweselona Nairobi, chciałam rzucić się jej do gardła i wysłuchać wszystkiego, co ma mi do powiedzenia.

– Dzisiaj rozdajemy pieniądze! – wrzasnęła, aż podskoczyłam. Oparła się o stolik, patrząc na mnie. – Wreszcie przechodzimy do kolejnego planu, Sava. Teraz będziemy mieli legalnych pracowników!

– Legalnych pracowników? Żeby takich mieć, trzeba im płacić.

– Prawda? I właśnie w tym rzecz! Będziemy dawać pieniądze za ciężką pracę.

– Myślę, że nikt się nie zgodzi, Nairobi.

– Będą mieli wybór. Albo wolność, albo pieniądze. Dużo pieniędzy. Nic nie łączy ludzi tak bardzo, jak wspólny interes, kochana.

Nie rozumiałam, ale wizja wolności wirowała przez kolejne godziny w mojej głowie. Chciałam się wreszcie uwolnić. Odsapnąć świeżym powietrzem. Poczuć słońce na twarzy. Wiedziałam, więc, jaką podejmę decyzję, kiedy przyjdzie moja kolej.

Ta nadeszła dosyć prędko.

– Sava, zapraszam do mojego biura – powiedział Berlin. Wszystkie dziewczyny, które dotychczas przesiadywały w przedsionku jego biura, zostały zabrane, po tym, jak wybrały wolność. Byłam ostatnia w kolejce i wiedziałam, że moja odpowiedź będzie identyczna, jak pozostałych dziewcząt.

– Usiądź. – Wskazał fotel naprzeciwko jego biurka. – Napijesz się czegoś?

– Nie, dziękuję. Chcę prędko przejść do sedna.

– Po co się spieszyć? – zaśmiał się. Podszedł do barku, nalał dwa kieliszki wina i jeden z nich wręczył mi. – Twoje ulubione.

Spojrzałam na niego spode łba.

– Wybieram wolność. Nie chcę pieniędzy – odparłam szybko.

Usiadł powolnie za drewnianym biurkiem, wpatrując się we mnie z lekkim zaskoczeniem.

– Przepraszam, możesz powtórzyć? Nie usłyszałem.

– Chcę wolności.

Odstawił kieliszek, opierając się ramionami o blat.

– Nie, nie, nie... poczekaj. Spokojnie. Nie chciałem cię nawet o to pytać.

Zmarszczyłam brwi.

– Jak to?

– Jak by ci to powiedzieć. – Zamyślił się, a ja wiedziałam już, co usłyszę. Nie dla mnie było decydowanie o swoim własnym losie. Nie miałam szansy, żeby opuścić wcześniej to miejsce. Byłam im nadal potrzebna. – Emm. Chciałbym ci po pierwsze powiedzieć, że ta propozycja nie jest dla ciebie.

– Aha – jęknęłam, zakładając ręce na piersi.

– Bo ty już odpowiedziałaś. Znamy twoją odpowiedź.

– Nie odpowiadałam.

– Owszem, zrobiłaś to. Wczorajszego wieczoru, pomagając Helsinki i Oslo. Pomagając zamknąć drzwi mennicy. – Posłał mi uśmiech, a ja poczułam, jak zbiera mi się na wymioty.

– Dbałam o siebie – warknęłam. – Nie robiłam tego dla was. Znalazłam się w centrum ostrzału i...

– Znalazłaś się tam, bo sama zdecydowałaś się do nas dołączyć. – Przygryzł dolną wargę w rozbawieniu. Pewnie bawiło go moje zszokowanie na twarzy i blada cera, którą teraz z pewnością miałam. – Jesteś jedną z nas, Savana. Czy tego chcesz, czy nie.

Wstałam powolnie, potrzebując nagle zaczerpnąć świeżego powietrza. Chwyciłam pełny kieliszek i opróżniłam go do dna. Czułam, że zemdleje. Grunt zdawał mi się sypać pod nogami. Mrok kolejnego wieczoru zalewał pomieszczenie, a mi robiło się z każdą sekundą coraz ciemniej przed oczyma.

– No już... ze spokojem. – Dłonie Berlina na moich barkach wzbudziły we mnie wściekłość.

– Nie chciałam być po waszej stronie! – wrzasnęłam. – Jestem lekarzem! Co miałam robić, jeżeli został postrzelony człowiek!

Starałam się dać mu do zrozumienia, że się myli. Pragnęłam przekonać samą siebie, że pomagałam im, bo musiałam, a nie że chciałam, lecz każde moje słowo wypowiedziane moimi ustami brzmiało nawet w moich uszach, jak piekielne kłamstwo. Bo to było jedno wielkie kłamstwo.

Pomogłam im. W adrenalinie. W obawie przed życiem tych ludzi. W obawie, przed śmiercią mojego brata. Cholera, wtedy chciałam im pomóc. Naprawdę. A teraz żałowałam tego tak mocno, że nie zauważyłam nawet, jak w amoku biję Berlina pięściami po torsie.

– Nie jestem jedną z was! – ryczałam wściekle. – Jasne?

Uśmiechał się do mnie.

– Dostaniesz mnóstwo pieniędzy – mówił, specjalnie mnie podburzając. Bawiły go moje emocje.

– Nie chcę żadnych pierdolonych pieniędzy! Chcę stąd wyjść!

– Zarobisz miliony. Kupisz sobie wyspę.

– Nie chcę żadnych wysp, Berlin! Nie jestem taka jak wy. Nie jestem takim skurczybykiem jak ty.

Nie wiedziałam, że uderzam go tym w czuły punkt. Przytwierdził mnie boleśnie do ściany, nim zdążyłam zareagować. Zadrżałam, gdy zbliżył się, sycząc mi do ucha:

– Nie jestem skurczybykiem.

– Wiem, że masz swój honor – wybąknęłam nadal wściekła. – Przepraszam.

– Zagalopowałaś się troszkę, nie sądzisz?

Tym zdenerwował mnie jeszcze mocniej. Nikt nie miał prawa mówić mi, czy coś zrobiłam dobrze, czy coś źle, a już do cholery tym bardziej osoba, która popełniła w życiu tyle złych rzeczy.

Nie wiem skąd, znalazłam w sobie siły. Odepchnęłam go, a następnie popchnęłam na drugą ścianę, przybliżając do niego tak blisko, żeby się nie wyrwał. Wiedziałam, że gdyby chciał, bez problemu odtrąciłby mnie. Stanęłam na placach, więc patrzył mi w oczy z nietęgim wyrazem twarzy.

– Nie masz prawa mówić mi, czy się zagalopowałam, czy nie, jasne? Nikt z was nie ma prawa zwracać mi uwagi, póki nie przyjdzie do mnie z czystą kartą, której nikt z was nie ma, rozumiemy się?

Nie odpowiedział. Długo wpatrywał się w moje oczy, lustrując wściekłe zmarszczki, które zdobiły moją twarz. Lekko pokiwał głową, co wzięłam za odpowiedź.

– I jeszcze jedno. Nie jestem jedną z was. I nigdy nie będę.

– Okej – odparł krótko. Oparł głowę o ścianę i znowu na jego twarzy ujrzałam ten sam kpiący, wywyższający się uśmiech. Ciągle zdawało mu się, że jest górą.

Poczułam, jak adrenalina powolutku we mnie opada. Powietrze dziwnie między nami zgęstniało, więc stanęłam na równych nogach i odeszłam na krok.

Ten jednak gwałtownie chwycił mnie za nadgarstek. Spojrzałam najpierw na jego dłoń, silnie trzymającą moją, a później zdążyłam jedynie zauważyć, że jego usta nieoczekiwanie łączą się z moimi.

______________________
Dawno nie było, ale już jest! :) 

Time for change | LA CASA DE PAPEL | BerlinOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz