Capítulo 25

1.4K 106 18
                                    

Spojrzałam gwałtownie przez ramię, kiedy w korytarzu nagle pojawił się Denver, Tokio i Rio.

– Zakładnicy uciekają! – wrzasnął zdyszany Denver. – Szesnastu, przez strefę załadunku.

– Tokio, znajdź Nairobi! – zażądał momentalnie Berlin, najwyraźniej będąc przygotowanym na każdą ewentualność. – Wy, idźcie po Oslo i Helsinki.

Pobiegli. Berlin minął mnie i ruszył ku swoim towarzyszom.

– A ja. Co ja mam robić? – spytałam głośno.

– Ty siedź z zakładnikami i nie wychodź!

Stałam w korytarzu, nasłuchując ich szalonego biegu, który z każdą sekundą niknął w zastępującej gwar ciszy. Nie mogłam nic innego zrobić, jak tu poczekać.

Myślałam dużo. W szczególności o moim bracie, który gdzieś tam teraz mógł walczyć z zakładnikami szaleńczo próbującymi wydostać się z mennicy. Po tylu dniach spędzonych w zamknięciu adrenalina płynąca im w żyłach mogła sprawić, że byli zdolni do wszystkiego. Do bitwy, ale i do morderstwa. Poczułam ucisk na żołądku, kiedy widok mojego brata zamajaczył w mojej głowie. Był tam z nimi, bronił się przed zakładnikami. Cholera co ja wygadywałam! To zakładnicy bronili się przed nim. Tak... to w końcu oni byli uzbrojeni, a my, zakładnicy byliśmy bezbronni. Pomimo wszystko czułam dreszcz, myśląc o Elianie.

Myślałam, czy wrócić do zakładniczek siedzących w biurze. Chociaż chwytałam wielokrotnie klamkę drzwi prowadzących do pokoju, w którym siedziały, nie odważyłam się na nią nacisnąć. Nie chciałam, żeby widziały mnie w tym stanie. Zdenerwowaną, smutną i przerażoną jednocześnie. Przysiadłam przy ścianie, czekając cierpliwie. Wolałam być sama i wsłuchiwać się w ciszę z nadzieją, że zaraz usłyszę czyjeś kroki, które mnie uspokoją. Najlepiej kroki mojego brata, które dadzą mi potwierdzenie tego, że wszystko poszło zgodnie z planem — że nie jest ranny.

Gdy głuchy wybuch rozszedł się echem po korytarzach i zatrząsnął budynkiem, stanęłam na równe nogi. Nie mogłam więcej czekać. Coś złego się wydarzyło, a ja musiałam wiedzieć co, żeby koszmarne myśli nie zalewały mojej czaszki.

Rzuciłam się do biegu.

Dotarcie do strefy załadunkowej nie trwało długo, natomiast to, co wewnątrz zastałam, było istną wojną w całkowitym tego słowa znaczeniu.

Strzelali do nas — do zakładników. Albo to oni — zakładnicy — strzelali do nich. Nie wiedziałam, po której w tym momencie jestem stronie. Ukryłam się za metalowymi kanistrami, o mało co nie wlatując w samo centrum strzelaniny.

Brama załadunkowa była otwarta, a raczej na jej miejscu pojawiła się ogromna dziura w ścianie. Wszyscy pochowani byli za ścianami, celując do policji, która z zewnątrz oddawała salwę w naszą stronę.

– Na ziemię! – usłyszałam wrzask Berlina. Chociaż nie wiedziałam, czy i mnie się to tyczy, również schyliłam głowę.

– Cholera! – Tym razem krzyk Nairobi zagłuszył kolejne strzały. – Helsi! Helsinki! Helsinki!

Helsinki zawył z bólu. Wyjrzałam zza mojego schronienia. Mężczyzna leżał na ziemie, nieopodal mnie.

– Pójdę do niego! – ryknął mój brat. Boże, był tu. Cały i zdrowy. Poczułam, jak kamień spada mi z serca.

– Nie, nie... ja pójdę do niego, niech ktoś mnie do cholery kryje! – Nairobi już chciała rzucać się do pomocy.

– Nie! Nairobi nie ruszaj się! – wykrzyknęłam z rozsadzającą mnie od wewnątrz adrenaliną. – Ja jestem już koło niego!

– Co ty do kurwy tu robisz?! – Wściekłe słowa mojego brata zawirowały w mojej głowie. Mógł być wkurzony. Mógł mnie nienawidzić, ale cóż, nic nie mogłam na to poradzić, sam chciał, żebym tu była. Sam zaprosił mnie do mennicy.

– Kryjcie ją! – Znowu Berlin przejął dowodzenie. – Sava przygotuj się. Za trzy, dwa jeden, ognia!

Nie wiedziałam co robić. Wybiegłam schylona z ukrycia i popędziłam w stronę Helsinki. Tokio, Nairobi, Dakar, Moskwa, Denver i Rio posyłali ogromną salwę w stronę policjantów. Ja natomiast, rzuciłam się na kolana tuż przed Helsinki, czym prędzej rozpinając mu przebity kulami kombinezon.

– Co mu jest? Co mu jest? Co mu jest? – wrzeszczała Nairobi. Jeszcze nie potrafiłam jej odpowiedzieć.

Zerwałam czerwony materiał i upewniłam się, czy kule zatrzymały się na kamizelce kuloodpornej, którą Helsi miał na sobie.

– Helsinki, nic ci nie będzie! – zapewniłam go głośno, żeby dosłyszał mnie w całym tym hałasie. Berlin przysunął się bliżej mnie. Usiadłam blisko ściany, gdy ostrzał przeciwników stał się mocniejszy. Dłoń Berlina wylądowała na mojej głowie, a jego drugie ramię oplotło się wokół mnie, chroniąc mnie przed strzałami i tynkiem sypiącym się nam na głowy. Krzyknęłam pod nosem z przerażenia.

– Mają gogle termiczne – odezwał się głośno. – Dym oślepi tylko nas. Pozbądź się granatu!

– Musimy zamknąć drzwi! – Moskwa chwycił granat w dłonie i rzucił przed siebie.

– Kryjcie drzwi. Trzy, dwa, jeden, ognia!

– Maja pieprzoną przewagę!

– Wchodzą tu!

Byłam przylepiona do ściany i chroniłam zakurzoną już twarz leżącego na ziemi Helsinki, kiedy Tokio wstała nagle i popędziła w tył pomieszczenia. Ryzykowała dużo, ale nikt nie rozumiał tego, co zamierza zrobić, póki nie wróciła – taszcząc ze sobą karabin maszynowy. Pomimo swojego impulsywnego charakterku miała głowę do tej roboty, no i cholerną odwagę, której w tym momencie jej zazdrościłam. Osobiście miałam ochotę puścić pawia ze stresu, który odczuwałam każdą, najmniejszą cząstką siebie.

– Kryjcie mnie!

Berlin widząc ją, prędko odskoczył, kryjąc się tuż koło mnie – a właściwie chroniąc mnie swoim ciałem. Wystrzały z karabinu maszynowego były tak głośne, że skryłam twarz w torsie Berlina.

Krzyk Tokio zdawał się łączyć z dźwiękiem wystrzelanych przez nią naboi. Była jak w hipnozie. Opętana adrenaliną i szaleństwem.

– Zamykajcie! Zamykajcie! – wrzasnęła wreszcie, a ja cieszyłam się, że nareszcie to się skończyło.

Nie spostrzegłam, nawet gdy razem z resztą, ostatkami swoich sił, zakrywałam grubą blachą dziurę w ścianie, a później pomogłam podtrzymać ją, żeby Moskwa mógł zespawać ją z pozostałą metalową framugą. Nie zauważyłam tego, że wszystko to robiłam, ciesząc się, jakbym sama osiągnęła cel.

Dopiero wzrok mojego brata pozwolił mi to zrozumieć. Zobaczyłam mroczki przed oczyma, zdając sobie sprawę, że tym posunięciem stałam się w dużej części jedną z nich. Nairobi, Rio, Moskwa, Denver i Berlin też to spostrzegli. Ich spojrzenie mówiło wszystko, a ja wlokąc się półprzytomna od emocji po ziemi, pragnęłam ukryć się gdzieś i przemilczeć to wszystko, co właśnie się wydarzyło. Dzięki Bogu krzyk Helsinki przywrócił nas wszystkich do rzeczywistości.

Time for change | LA CASA DE PAPEL | BerlinOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz