Capítulo 12

1.7K 106 16
                                    

Myślałam, że zejdę na zawał. Przy wyjącym alarmie, raz jeszcze próbowałam wpisać hasło. Błąd. Byłam do cholery pewna, że dobrze go wpisuję. Teraz jednak nie miałam już więcej czasu na kolejne próby, musiałam uciekać. I to czym prędzej.

Rzuciłam się w korytarz, którym się tu dostałam, natychmiast zatrzymując się, widząc biegnącego w moją stronę Oslo. Ten wrzasnął coś niezrozumiałego dla mnie. Popędziłam w inny korytarza. Pieprzony alarm dekoncentrował mnie.

Ukryłam się za rolką, gdy obok przebiegał drugi mężczyzna. Gdy mnie minął, biegłam dalej. Po pierwsze chciałam dotrzeć do schodów, później korytarzem na klatkę schodową, a z niej dalej, gdziekolwiek... byle najdalej stąd.

Wspięłam się na metalowe schody i biegłam, nie zatrzymując się.

Alarm darł się nawet tu. Pieprzony Arturo nie raczył mi o tym wspomnieć!

Przebiegając tuż obok drzwi, prowadzących do drukarni wpadłam na Tokio. Była zbyt zszokowana, żeby cokolwiek powiedzieć. Choć trzymała w rękach broń, nie skorzystała z niej, wpatrując się we mnie, jakby zobaczyła ducha.

Minęłam ją i pędziłam dalej. Dopiero teraz usłyszałam, jak nawołuje resztę. Miałam przerąbane, czułam to w kościach. Chciało mi się ryczeć. 

W co ja się wkopałam. Kurwa!

Klatka schodowa i schodami w górę. Słyszałam za sobą kilka par butów.

Wbiegłam na korytarz. Byłam już tu wcześniej. Zaraz była stołówka. Pomyślałam, żeby schować się w łazience naprzeciwko niej, ale ten pomysł wydał mi się beznadziejny. Skręciłam za stołówką w lewo, kiedy jak znikąd przede mną pojawił się Denver.

– Masz przejebane.

Zawróciłam. Biegłam prosto, teraz już najszybciej, jak potrafiłam, czując za sobą chłopaka. Co chwilę obracałam się za siebie, żeby zobaczyć, jak daleko mnie się znajduję, nie zauważyłam, jednak kiedy Oslo pojawił się na horyzoncie.

Z impetem wbiegłam w niego, czego prawdopodobnie nawet nie poczuł, biorąc pod uwagę jego wagę i wielkość.

– Ja nie chciałam – krzyknęłam, czując, jak Denver łapie mnie za rękaw. – Naprawdę... ja... ja nie chciałam.

Poczułam, jak łzy płyną mi po policzkach. Byłam przerażona, a mój strach przybrał na sile, gdy pojawił się Berlin.

– Ja nie chciałam. Ja, po prostu... – łkałam uporczywie.

Minutę później obok niego pojawił się Elian. Wpatrzyłam się w niego, błagając wzrokiem, żeby coś zrobił.

– Chciała otworzyć tylną bramę – wytłumaczył Helsinki. Przybiegł zdyszany wraz z moim bratem.

– Nie, nie chciałam!

– To, co tam robiłaś? – zapytał Berlin spokojnie, na co wybuchłam niekontrolowanym płaczem. Spuściłam głowę. W co ja się wkopałam.

– Dakar... co z naszym autorytetem, gdy wróci teraz do zakładników i powie im o tym, co się wydarzyło? – Spojrzałam na Berlina, z którego ust wyleciały te słowa, a później na Denvera, który cały czas trzymał mnie za ramię.

– Nie... błagam... – wyjęczałam, gapiąc się na mojego brata. – Nie...

Czułam, że Elian nie chce stanąć po mojej stronie. Po jego twarzy widziałam również, że jest równie zły na mnie co reszta. Załkałam cicho.

– Trzeba z nią coś zrobić – kontynuował Berlin, zerkając na mojego brata.

Energiczny ruch, którym mój brat uniósł mnie, przekładając sobie mnie przez bark, wywołał u mnie zawrót głowy.

– Błagam nie! – wyłam, gdy niósł mnie przez korytarz. – Proszę, Elian.

– Nie mów do mnie, Elian! – wycedził przez zęby. – Jestem Dakar.

– Błagam, nie rób tego... błagam.

Otwarł kopniakiem drzwi jednego z pomieszczeń. Rzucił mnie na ziemię, a ja prędko odepchnęłam się nogami, gdy szybkim ruchem wyciągnął pistolet i wycelował nim we mnie. Zamarłam.

Moje serce rozbiło się na dziesiątki kawałków, obserwując ukochanego brata celującego do mnie z broni. Nie wierzyłam w to, co widzę.

– Nie robisz tego poważnie – wyłkałam. – Nie zabijesz mnie... proszę, przecież jestem twoją siostrą. Błagam.

– Nie umiesz się normalnie zachować? – wrzasnął, aż się skuliłam.

– Przepraszam. Przepraszam cię, bardzo cię przepraszam. – Ręce drżały mi w panice. – Już nie będę nic robiła. Będę grzeczna. Przysięgam.

Wystrzelił z broni. Wrzasnęłam najgłośniej, jak potrafiłam. Wystrzeliła drugi raz, trzeci, a potem czwarty. Za ostatnim, moje gardło było tak zdrapane, że albo nie mogło krzyczeć, albo ogłuchłam i sama siebie nie słyszałam.

Dakar przykucnął koło mnie. Widziałam go przez mgłę. Tak samo niewyraźnie go słyszałam, kiedy powiedział:

– Musiałem to zrobić. On nie dałby mi w innym razie spokoju.

Po wszystkim wyszedł, pozostawiając mnie trzęsącą się w łzach i okryta strachem, jakiego jeszcze nigdy w życiu nie czułam.



_________________________________________


Wiem, że ten rozdział jest strasznie krótki, dlatego jutro pojawi się już kolejny! :) 

Time for change | LA CASA DE PAPEL | BerlinOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz