Capítulo 9

1.9K 111 12
                                    

Maszyna do kawy zabuczała cichutko. Ja tymczasem odbiłam się z wolna od ściany, o którą stałam dotychczas oparta i usiadłam przy stole. Czułam dziwny wewnętrzny niepokój, siedząc z nim tutaj samemu.

– Lubisz cappuccino? – zapytał.

– Lubię.

Automat zalał pierwszy kubeczek pysznie pachnącą kawą.

– Czysta rozkosz – uśmiechnął się Berlin, unosząc i wąchając napój. Następnie podał mi go: – Proszę, to dla ciebie.

Kolejny kubek zalany kawą pochwycił w dłonie i ruszył w stronę okna.

– A powiadają, że o urzędników się nie dba... – Siedziałam w ciszy, wpatrując się w parę unoszącą nad moją kawą. – Mamy teraz chwilę wytchnienia. Muszą rozstawić obóz. Przejrzeć plany budynku. Trochę im na tym zejdzie.

Odwróciłam się, żeby wyjrzeć na plac przed mennicą. Na nim zebrało się bardzo dużo ludzi. Stały wozy policji, straż pożarna i karetka. Było mnóstwo policjantów celujących z broni w główne wejście do budynku.

– Gdzie jest mój brat?

– Twój brat? A co, już ci za nim tęskno. Ostatnio ładnie na niego nakrzyczałaś, aż pan Arturo Roman się przestraszył. Twój głos niósł się echem, aż do nas – zaśmiał się. – Spotkasz go w swoim czasie. Jest teraz trochę zajęty.

Spojrzałam na niego. Stał niedaleko mojego krzesła. Znowu bacznie się mi przyglądał.

– Co to znaczy?

– Nie jesteśmy tu dla zabawy. Jutro będziemy musieli odpowiedzieć za nasze winy. Postrzeliliśmy policjanta.

Przełknęłam głośno ślinę.

– Spokojnie, spokojnie. – Kucnął obok mnie, opierając się dłońmi o moje kolana. – Stresują cię takie rzeczy?

– A ciebie nie? – zdziwiłam się. – Postrzeliliście człowieka. I na dodatek policjanta.

– A czy to jakaś różnica? – Spuściłam wzrok. – Czy to jakaś różnica, że był policjantem? Nie. Był człowiekiem. Ma może rodzinę. Może ukochaną. Może dom z ogrodem. A może kupił właśnie na kredyt mieszkanie. To bez różnicy.

– Tym bardziej. Może miał to wszystko, o czym mówisz, a ty mu to zabrałeś. Może ci wszyscy ludzie w holu mają rodziny, ukochanych i nie wrócą do nich.

– Wrócą. Wszyscy wyjdziecie stąd żywi.

– A nie pomyślałeś może o tym, że nie tylko fizycznie może być człowiek zraniony? Co ma powiedzieć ta kobieta w ósmym miesiącu ciąży? Nie boisz się, że przedwcześnie urodzi i, że to ty będziesz musiał odebrać poród dziecka, które przyjdzie na świat w tak beznadziejnych warunkach.

Słuchał mnie, lustrując detale mojej twarzy.

– Nie pomyślałeś o tym, prawda? Bo dla ciebie i dla was wszystkich liczycie się tylko wy. Jesteście egoistami. Chcecie za wszelką cenę zdobyć bogactwo, które sądzicie, że przyniesie wam pieprzone szczęście. Ale życie wygląda inaczej. – Uśmiechnęłam się triumfalnie. – Żadna suma nie przyniesie wam szczęścia na resztę życia.

Milczał długo. Tak jak i ja.

Zastanawiałam się, ile potrwa, zanim stąd wyjdę. Dzień zbliżał się ku końcowi, a ich plan dopiero się rozwijał.

– W samoobronie – powiedział. – Strzelaliśmy w samoobronie. Nie jesteśmy potworami.

– Mam wrażenie, że tylko ty tak myślisz i za wszelką cenę chcesz, żeby ci niewinni ludzie też tak myśleli. Żeby czuli, że nie jesteś zły. Może nawet chcesz, żeby cię lubili.

Time for change | LA CASA DE PAPEL | BerlinOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz