Capítulo 5

2K 109 1
                                    

Nie trwało długo, kiedy Arturo ponownie odezwał się do mnie.

– Widzę. Oh. Mają w torbach pieniądze. Uspokójcie się. Idą w stronę wyjścia. Zaraz opuszczą mennice.

– Kazał mi pan nie patrzeć – zauważyłam. – A teraz sam pan ryzykuje?

– Jestem dyrektorem. Jestem odpowiedzialny za nas wszystkich tu zebranych – oznajmił ze zdenerwowaniem.

Nie odpowiedziałam nic, sądząc, że to bardzo odpowiedzialna decyzja.

Podskoczyłam w nerwach, kiedy dźwięk alarmu rozszedł się po holu i korytarzach budynku. Nie wiedziałam, co oznaczał.

– Czemu włączył się alarm? – spytał jakaś dziewczyna przyciszonym głosem.

– Nie wiem – odparł Arturo. – Cholera, nie wiem. Oni... oni po prostu tam stoją. Nie wiem, czemu po prostu nie wezmą pieniędzy i nie wyjdą.

– Może nie o pieniądze im chodzi? – zaryzykowałam stwierdzeniem, tak dziwnym, że sam Arturo prychnął nerwowo pod nosem.

– A o co miałoby im innego chodzić?!

Wzruszyłam ramionami, sama nie wiedząc.

– O cholera... – przeklną takim tonem, że aż ja poczułam dreszcz na ciele. Jego głos, kiedy to mówił, brzmiał, jak gdyby wypowiedziała te słowa nastolatka.

– Co się dzieje? – spytałam przerażona. – Co pan zobaczył?

– Nic, spokojnie – zamarłam, czując przed sobą oddech porywacza. Oprócz aromatu mięty towarzyszył mu zapach wody kolońskiej – bergamotki i cytrusów. Za to dotyk jego dłoni na moim policzku wzbudziło we mnie dygotanie. – Nie musicie się martwić.

Krótkie muśnięcie nie trwało długo. Spuściłam ponownie głowę, prosząc, żeby nie dostrzegł krzywo założonej opaski na moich oczach. Nie poprawiłam jej i czułam, że materiał lewej strony leży wysoko na moim czole. Nie chciałam, żeby domyślił się, że również ich podglądałam.

Mężczyzna jednak nie był mną więcej zainteresowany. Zwrócił się natomiast do dyrektora:

– Jak masz na imię?

– A... Arturo.

– Arturo, tak?

Poczułam, jak Arturo uderza mnie silnie łokciem w bark. Odsunęłam się minimalnie, nie wiedząc, co się dzieje.

– Nie! Naprawdę, nic nie widziałem! Błagam! – Wraz z jego krzykiem, tłum za nami rozhulał się. Znowu jęknięcia i piski wypełniły hol główny. – Przysięgam! Nic nie widziałem!

– Spójrz na mnie – poprosił spokojnie porywacz. W jego tonie nie wyczułam wkurzenia, co dosyć mnie zaskoczyło. Chociaż jakie ja miałam obycie z porywaczami, żeby czuć się zdumiała ich zachowaniem? W każdym razie we filmach zwykle odrąbaliby takiemu Arturo już nogę albo chociaż go postrzelili. Tymczasem mężczyzna kontynuował: – Spójrz na mnie, Arturo.

– Ja naprawdę... ja nic... nic nie widziałem – łkał dyrektor.

– Już, dobrze. Spójrz na mnie. Spokojnie. No, dalej.

– Ja nic...

– Spokojnie, Arturo. – Poklepał go lekko po twarz, co dało się słyszeć. – Lubisz filmy, Arturo?

– Taak... – odpowiedział płaczliwe. – Tak, bardzo lubię.

– To miło. Bardzo miło. A lubisz horrory?

Dyrektor pisnął pod nosem, ale raczej nie była to odpowiedź na pytanie. Ponownie poczułam dotyk dłoni na swoim policzku. Odwróciłam momentalnie głowę ze strachu.

– A ty? – Jego palce chwyciły ostrożnie za moją brodę. Przekręcił ją delikatnie. – Lubisz horrory?

Był cholernie blisko. Cholerna mięta gryzła mnie w nos. Chwyciłam mocniej powietrze w płuca, chcąc opanować przerażenie.

– Lubię – odpowiedziałam, przełykając przy tym gęstą ślinę. Odetchnęłam głębiej, gdy puścił moją brodę.

– Widzisz Arturo, my wszyscy mamy ze sobą tak dużo wspólnego – zaśmiał się. – A zauważyłeś, że w horrorach zawsze na początku jest miły koleś, taki jak ty. I od razu wiesz, że zostanie zabity?

Jęki jego odpowiedzi były czymś w rodzaju potwierdzenia zmieszanego z brzęczeniem duszonego szczura.

– A później to się dzieje – kontynuował. – Zawsze zostaje zabity.

– Porywacze też giną – wtrąciłam odważnie, chociaż głos mi się łamał. Poczułam, że zbliżył się do mnie ponownie. – Zwykle porywacze giną w horrorach. Nie na początku, ale na samym końcu. Są zabici... przez pozostałych przy życiu bohaterów.

Milczał chwilę.

– A jak ty się nazywasz?

– Savana.

– Savana – powtórzył przeciągle. – Myślisz, że jesteś jedną z tych bohaterek, które pozostaną przy życiu?

Kilka głośnych jęków za moimi plecami, zagłuszyło mój przestraszony krótki skowyt.

– Obiecaliście, że nic nam nie zrobicie – bąknął Arturo.

– Obiecaliśmy, że będziecie bezpieczni, jeżeli zachowacie zdrowy rozsądek – ogłosił to głośno, tak by cała sala go usłyszała. – A ty, Arturo, uwierz mi... ściągniesz na siebie śmierć.

Od tej chwili woleliśmy milczeć.

Nogi drętwiały mi od ciągłego stania w miejscu. Przeskakiwałam z jednej na drugą.

– Trzydzieści sekund – wyliczał znany mi już porywacz, ale pojęcia nie miałam, co po tym czasie ma się wydarzyć.

W końcu jednak wszystko stało się jasne. Niespodziewane odgłosy strzelania wzbudziły hałas w holu. Wszyscy krzyczeli. Prędko schyliłam się na klęczki, nie wiedząc, czy to policja wtargnęła do mennicy, czy porywacze oddają salwę. Czułam zdezorientowanie jak wszyscy inni na sali.

Pragnęłam myśleć, że to policja. Jednocześnie przyłapałam się na strachu o życie Eliana. Cholera jasna, jeżeli stał na przodzie ich grupy, jeżeli policja strzeliła, może już leżał martwy. W tym momencie nic tak mnie nie przerażało, jak wyobrażenie jego zakrwawionego ciała leżącego na podłodze.

Wycisnęłam łzy, zaciskając powieki pod czarną opaską.

– Rio! – Jakaś kobieta wrzeszczała. Inni też krzyczeli. Rozgardiasz, jaki powstał, dał mi do myślenia, że wydarzyło się coś poważnego.

– Pieprzona pierwsza zasada! – wrzeszczał obcy, męski głos. – Kurwa! Pierwsza pierdolona zasada!

Time for change | LA CASA DE PAPEL | BerlinOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz