Capítulo 24

1.4K 103 20
                                    

Nie rozumiałam samej siebie. Wracając z wolna do stołówki, głowiłam się, dlaczego wygadałam jej ten kod do sejfu, który podał Arturo. Dlaczego jakaś część mnie bez zastanowienia wypaliła z informacją, która mogła pomóc porywaczom.

Starałam się o tym nie myśleć, bo każda kolejna minuta spędzona nad tym, sprawiała, że czułam do siebie żal. Może niedługo byłoby już po wszystkim? Gdyby pani inspektor nie zobaczyła na czas Alison, może policja zdecydowałaby się siłą wejść do mennicy. Może jeszcze dzisiaj leżałabym u siebie w łóżku?

Po godzinie siedzenia samemu przyszła Nairobi.

– Co za walnięty z niego buc! – wykrzyknęła, opadając na krzesło koło mnie. Odłożyła karabin koło ściany i sięgnęła po butelkę wina. Zaproponowała mi go, ale odmówiłam, ciesząc się resztką mojej kawy.

– Kto? – zapytałam z zainteresowaniem. Była naprawdę wkurzona. – Znaleźliście Alison?

– Tak. Siedziała ukryta w sejfie. Ale nie o to chodzi. Mieliśmy rozmowę z panem Berlinem. Chciał Alison widzieć i ukarać za to, że uciekła. Byłam jak najbardziej po jego stronie, bo trzeba pokazać tej smarkuli, gdzie jej miejsce. Zgadzałam się z nim, póki nie zaczął pieprzyć o dziewictwie i koniach.

– O dziewictwie i koniach? – Nie potrafiłam kryć śmiechu. – A co ma jedno do drugiego?

– Oj, on już znalazł podobieństwa. Podobno klacze, póki ich się nie dosiądzie, są rebeliantkami. – Pochyliła się nad stołem. – Są całkowicie nieprzewidywalne. Oczywiście nawiązał również do kobiet. Jeżeli za dużo się odzywają, to wtedy mają dziewiczą ikrę.

– Co za seksista – burknęłam, zniesmaczona. I pomyśleć, że matka natura poza dobrego wyglądu musiała dać mu kretyński charakter.

– Przydałaby mu się kobieta, która dałaby mu popalić. Tak, żeby nauczył się, kto rządzi na tym świecie. Ta, do której się teraz przylepił, tylko podwyższa, jego już i tak zbyt wysokie ego.

– Kto? – zaskoczyła mnie. Zmarszczyłam brwi.

– Jakaś młoda. Siedziała z tobą w biurze. Ariadna, czy jakoś jej tak na imię.

Poczułam rozżalenie. Nędznie wpatrzyłam się w kubek po kawie, licząc bąbelki unoszące się na powierzchni płynu.

– Chcesz kolejną kawę?

– Nie dziękuję.

– Pomogłaś nam – oznajmiła z uśmiechem, po krótkiej chwili ciszy. Spojrzałam na nią. – Powiedziałaś jaki jest kod do sejfu.

Wzruszyłam ramionami.

– Nie wymyślajcie mi ksywy, nie mam zamiaru dołączyć – powiedziałam cicho, bawiąc się plastikowym kubeczkiem.

– Jasne. Może jeszcze nie teraz, ale...

– Nigdy. – Rzuciłam jej takie spojrzenie, że się zaśmiała.

– Odprowadzę cię do siebie.

– Mogę iść sama.

– Nie uciekniesz?

– Nie. Dakarowi bym uciekła, ale tobie nie.

Zaśmiałyśmy się ponownie.

Puściła mnie, a ja grzecznie skierowałam się do biura dyrektora mennicy. Tuż przy wejściu wpadłam na Berlina.

– Oho, seksista na horyzoncie – powiedziałam jakby do siebie, starając się, żeby dosłyszał. Posłałam mu też kpiący uśmieszek. – Jesteś okropny, wiesz?

Stanął naprzeciwko mnie, obserwując spokojnie.

– Wykorzystujesz biedną dziewczynę, tylko dlatego, że się ciebie boi? – Patrzyłam czujnie w jego oczy. – Nie prawda? Przyprowadziłeś Silvię z powrotem?

Wziął głębszy oddech, ale nic nie odpowiedział. Prychnęłam pod nosem, kręcąc głową.

– Dziewczyny mi się żaliły. Ariadna, którą teraz podobno wykorzystujesz, bała się o swoją przyjaciółkę. Bała się, że coś jej zrobiłeś. Naiwny jesteś, jeżeli wierzysz, że jest dla ciebie miła, bo tak jej się podoba.

Kiedy już chciałam go minąć i odejść, on chwycił mnie gwałtownie za ramię.

– Jesteś zazdrosna?

– Nie. – Stanęłam na palcach, żeby móc powiedzieć mu to jak najbliżej w twarz. – O co miałabym niby być? O złodzieja, który gwałci zdesperowane i załamane kobiety.

Nie spodziewałam się jego nagłego ruchu. Chwycił mnie mocniej za ramiona i przycisnął do ściany.

– Nigdy nie skrzywdziłbym kobiety! – warknął.

– Nie? A Nairobi? Wtedy, kiedy chciałeś ją udusić?

– Oskarżono mnie bezpodstawnie i zmieszano z gównem. A ona...

– To nie oznaczyło, że musiałeś ją dusić!

– Wiem. Poniosło mnie i już ją za to przeprosiłem.

– Zapytam ją o to.

Zaśmiał się krótko. Puścił moje ramiona.

– Przyprowadź Silvię do biura, żebym mogła dać jej tabletki na uspokojenie i żeby reszta dziewczyn czuła się lepiej. Możesz zrobić to dla mnie? Wiem, że twój charakter uniemożliwia ci bycie pod władzą kobiety, ale proszę cię, chociaż o jedną rzecz.

– Dobrze – odpowiedział prawie od razu.


_________________________________________


Time for change | LA CASA DE PAPEL | BerlinOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz