Capítulo 13

1.6K 125 14
                                    

Niespełna dziesięć minut później do pomieszczenia wbiegła Nairobi. Spojrzałam na nią nieprzytomna, sądząc, że przyszła zabrać mnie do zakładników. W końcu o to w tym wszystkim mu chodziło. Chciał, żeby inni, czuli przed nim respekt, a jednocześnie lubili go. Tylko Berlin nie wiedział, że jedno z drugim nie może iść w parze.

– Boże... moja malutka! – wrzasnęła Nairobi i ku mojemu zdziwieniu podbiegła do mnie i przytuliła mocno. Rozpłakałam się na nowo, zarzucając jej ręce na szyję. Mocno objęła mnie w talii, szepcząc miłe słowa, które nie do końca słyszałam. – Słyszysz mnie dobrze?

Potrząsnęłam głową, wierząc, że to głuchota przejściowa.

– To wszystko minie. – Złapała mnie za zapłakaną twarz. – Jasne? Wszystko będzie dobrze. Minie kilka godzin, ale będzie dobrze.

Przytaknęłam, nie mając sił na odpowiedź.

– Chodź, zabiorę cię, gdzieś, gdzie sobie odpoczniesz.

Pomogła mi wstać, a później zaprowadziła do pokoju dyrektora. Znałam to miejsce. Chociaż nie wyglądało już, jak za czasów mojego ojca, to i tak dobrze je pamiętałam. Usiadłam na jednym z foteli i oparłam zmęczoną głowę o oparcie.

Nairobi zniknęła na dłuższą chwilę. Cisza w pokoju i gwizd w uszach sprawiał, że moje powieki zamykały się powoli. Chciałam spać. Pragnęłam snu.

– Proszę, napij się wody. – Przebudziła mnie, gdy już zasypiałam. Podziękowałam jej, wypijając duszkiem napój. Usiadła naprzeciwko mnie. – Coś jeszcze być potrzebowała?

Potrząsnęłam głową.

– Zamorduję ich, jak jeszcze zrobią to jakiejś kobiecie – wycedziła wściekle. Zawtórowałabym jej, gdyby nie zmęczenie i ból głowy, który uniemożliwiał mi już myślenie. Zauważyła, że nie mam humoru na bunt. Chwyciła moją dłoń. – Rozumiem, co czujesz. Moja rodzina też okazała się nic niewarta. Kawał gnoja z tego twojego braciszka.

Przygryzłam policzki, czując ból w klatce piersiowej. Czułam duszności, które przychodziły z każdym wspomnieniem Eliana celującego do mnie z pistoletu.

– Ej, ej! Nie płacz, dziewczyno! – Nairobi starła łzy spływające po mojej skórze. – Nie możesz tak! Nie możesz pokazać im, że się poddałaś. Faceci nie mogą tego widzieć, jasne?! Potem wmawiają sobie, jakieś pierdolnięte rzeczy i wydaje im się, że są panami świata. A to my, my kobiety nimi jesteśmy. Gdyby nie my, nie byłoby ich na świecie, prawda?

Przytaknęłam, choć niewiele z tego, co mówiła, podnosiło mnie na duchu.

– A twój brat... Jak to mówią, z rodziną ładnie tylko nas zdjęciach – zaśmiała się. – Nie przejmuj się nim. Rodzinę zawsze możesz mieć inną.

Była jak chodząca radość w szarej i brudnej rzeczywistości pełnej koszmarnych ludzi. Dziękowałam jej za to, że się mną zainteresowała i nie zostawiła mnie, jak reszta. Tylko ona pomyślała o mnie i byłam jej szczerze za to wdzięczna. 

Tyle że niespodziewanie drzwi biura otwarły się, a w nich stanęła osoba, której ja i najprawdopodobniej Nairobi, najmniej się spodziewaliśmy.

– Przyszedłem sprawdzić, jak się ma – powiedział bez emocji Berlin. W ciemności nocy wyglądał blado, a na jego twarzy dostrzec dało się zmęczenie. – Widzę, że z nią siedzisz, więc nie będę wam przeszkadzał. Przyniosłem tylko tabletki na uspokojenie, jakby... jakby były potrzebne.

Nairobi wstała energicznie i wyrwała mu z ręki paczkę.

– Może i będą, może i nie – stwierdziła, a jej głos brzmiał sto razy bardziej emocjonalnie, niż głos Berlina. – Powiedz swojej prawej ręce, Dakarowi, że kolejnym razem wetknę mu lufę broni do najmniejszego otworu w jego ciele.

Berlin zaśmiał się cicho.

– Przekażę mu.

Berlin ostatni raz rzucił mi krótkie spojrzenie i wyszedł, zamykając za sobą drzwi.

– Nie przesadzaj już więcej z tym otwieraniem bram załadunkowych, ale i nie pokazuj im, że jesteś słaba. Wykorzystają to – odezwała się do mnie Nairobi, wręczając jedną tabletkę uspokajającą. – Weź, szybciej zaśniesz.

Zerknęłam na niewielką pastylkę, którą wycisnęła mi z opakowania wprost na otwartą dłoń. Nie potrzebowałam jej. Powieki i bez niej mi się zamykały. Nairobi szykowała się do opuszczenia pokoju. Położyła butelkę wody niedaleko mnie informując, żebym śmiało z niej korzystała, jeżeli w nocy zachce mi się pić, po tym ruszyła w stronę drzwi. 

– Przepraszam. – Wyszeptałam, zanim opuściła pomieszczenie. Odwróciła się, marszcząc brwi. – Przepraszam, że nie chciałam pomóc Rio. Ty nie zastanawiałaś się długo nad tym, czy mi pomóc, a ja...

– Nie przepraszaj – odpowiedziała z uśmiechem. – Nie masz za co. Pewnie będąc na twoim miejscu, tez nie chciałabym nikomu z nas pomagać.

– Przepraszam też za to, że uciekłam. Rio po prostu odszedł z Tokio, a mnie... przepraszam. Ja nie chcę, żeby przeze mnie miał znowu nieprzyjemności.

– Nie przejmuj się. Śpij i wyśpij się, dla każdego z nas był to ciężki dzień.

Time for change | LA CASA DE PAPEL | BerlinOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz