Capítulo 26

1.2K 83 4
                                    

Żaden z wypadków nie był tak poważny, jak ten, który spotkał Oslo. Rozległa rana na głowie i znaleziona przy nim broń, którą został napadnięty, kazała mi twierdzić, że Oslo już nigdy z tego nie wyjdzie. Uciekający w panice zakładnicy pozbyli się go, prawdopodobnie nawet nie zdając sobie sprawy z powagi sytuacji. Wybiegli z mennicy, pozostawiając go wykrwawiającego się na podłodze z ciężkim urazem mózgu.

Minęła noc, którą spędziłam, siedząc przy nieprzytomnym Oslo. Na wypadek, gdyby się wybudził. Na wypadek, który byłam pewna, że nie nadejdzie. Opatrzyłam mu głowę, co chwila, zmieniając opatrunek, który co rusz barwił się na czerwono. Helsinki nie odstępował swojego kuzyna na krok. Cały ten czas siedział przy nim, cicho mówiąc do niego w obcym języku.

Każdy z nas – oprócz Helsinki – wiedział, że to już koniec. My, w mennicy nie byliśmy w stanie nic zrobić.

– Będzie dobrze – mówił do swojego kuzyna.

– Jest poważnie ranny – przyznałam ze smutkiem.

– Nie. Nie jest. Wyjdzie z tego. Wychodziliśmy już z gorszych rzeczy – zaśmiał się, uśmiechając do mnie.

Odpowiedziałam mu uśmiechem.

Nie spałam całą noc, dając przespać się Helsinki, który wyglądał na wyczerpanego. Spał na podłodze, koło sofy, na której leżał Oslo.

Było mi ciężko siedzieć całą noc i patrzeć na ciągle krwawiącą ranę mężczyzny, dlatego pomimo wszystko ucieszyłam się, kiedy około piątej nad ranem do pomieszczenia zajrzał Elian.

– Jak się czujesz? – zapytał szeptem, by nie obudzić śpiących mężczyzn.

– Szczerze? Nigdy gorzej się nie czułam.

Zaśmiał się cicho.

Zrobił kawę. Automat strasznie zaskrzeczał na koniec. Zerknęłam na Helsinki w obawie, że ten się przebudzi. Spał jak kamień.

Elian podał mi kubek kawy. Łyknęłam jej bez zastanowienia, parząc sobie przy tym język. Chciało mi się spać, a siedzenie na dyżurze mi nie służyło. Właściwie myśl dyżurów w szpitalu od zawsze napawała mnie rozpaczą. Nie lubiłam siedzieć po nocach, a szczególnie wiedząc, że podczas nocy muszę być cały czas w pełnej gotowości.

Siedzieliśmy w ciszy. Elian przysiadł na drugim fotelu, siorbiąc cichutko swoją kawę.

– Zmieniłaś opatrunek?

– Zmieniłam niedawno – odparłam krótko. Łyknęłam kawy, a następnie sprecyzowałam: – Jakieś dwie godziny temu. A bandaż znowu robi się czerwony.

– To źle, prawda?

Nie odpowiedziałam. Obydwoje dobrze wiedzieliśmy, co to znaczy.

Elian był niespokojny, ale tu, będąc tylko ze mną, wydawał mi się bardziej znajomy niż w obecności innych. Pewnie tam przybierał maskę złoczyńcy, a przy mnie mógł pozostać sobą. Miałam taką nadzieję, bo wizja stracenia brata na zawsze przerażała mnie najmocniej. Potrafiłam wyobrazić sobie go za kratkami, ale nie mogłabym przetrawić faktu, że stał się zupełnie innym człowiekiem.

– Pamiętasz, kiedy byliśmy mali? – zaczął. – Ten dzień, kiedy ojciec wyjechał na tydzień, a nasza matka zachorowała.

– Pamiętam.

– Ostatnio przypomniało mi się, że wtedy zawołała mnie do siebie, żeby przekazać mi cholernie ważną rzecz. Byłem jeszcze dzieciakiem, ale pamiętam, jak dziś, że wziąłem sobie do serca to, co mi wtedy przekazała.

Time for change | LA CASA DE PAPEL | BerlinOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz