Jest pewien gość...

80 10 38
                                    

– Trixie, jest problem. – Dean podbiega do mnie, mając naprawdę przerażoną minę.

– Nienawidzę tego stwierdzenia. – odpowiadam, bojąc się tego co mogę usłyszeć. – Kto tym razem idzie siedzieć?

– Co? – najwyraźniej nie o to chodziło. – Ktoś niechcący roztrzaskał ci furę.

– Co zrobił? – pytam nad wyraz spokojnie. Michael wciąga głośno powietrze i łapie się za głowę. Czuję dłoń zaciskającą się na moim ramieniu, a gdy patrzę w bok, widzę Dylana. – To nie jest zabawne, Dean. Ani trochę...

– Czy wyglądam jakbym robił sobie polewkę? – oburza się Allen. – Mel właśnie wiezie Aidena do szpitala, bo siedział w środku, żeby podwieźć ci brykę na start!

Zastygam. Ja chyba znów śnię. Słyszę jak Michael przeklina nerwowo, co nie zdarza mu się zbyt często. Złość napływa do mych żył. Nie dość, że mój nowiutki samochód został uszkodzony to jeszcze Aiden przy tym ucierpiał.

– Musimy do nich jechać. – mówię stanowczo.

– Wybij sobie to z głowy. – stwierdza Mike. – Dean pojedzie i będzie nas informował, a ty moja droga zostajesz tu, nawet jeśli nie weźmiesz udziału w wyścigu.

Ciemnoskóry przytakuje ruchem głowy, a następnie odchodzi pospiesznie. Biorę głęboki wdech i przenoszę wzrok na rudowłosego przyjaciela.

– W takim razie gdzie jest ten gnój? – wycedzam przez zęby. – Przysięgam, że go zabiję.

– Uważaj na słowa. – szepcze Dylan, przytrzymując mnie coraz mocniej, jakby wiedział, że zaraz dopadnie mnie furia. – Tutaj wypowiedzenie wyroku wiąże się z jego wykonaniem.

Coraz więcej ludzi zaczyna się nam przyglądać, a to mnie lekko niepokoi. Niektórzy szepczą coś między sobą, inni po prostu stoją w milczeniu, ale każdy z nich patrzy. Bo już wszyscy wiedzą co się wydarzyło i czekają na mój ruch... Nagle niektórzy zaczynają rozchodzić się na boki. Przepuszczają dwóch kolesi z paczki mięśniaka, trzymających jakiegoś chłopaka. Chwilę później nieszczęśnik ląduje na piachu tuż pod moimi nogami. Muszę być silna. Przecież obok mnie jest Dylan i Mike.

– Przepraszam... – mamrocze chłopak. Nerwowo przeczesuje palcami tlenione włosy. Przez krótką chwilę zastanawiam się jakim cudem one mu nie wypadły, gdy widzę, że brwi ma kruczoczarne. – Nagle straciłem panowanie i nie wiem jak to się stało. To naprawdę nie było specjalnie, przysięgam.

Chcę powiedzieć parę mądrych słów, ale przerywa mi dźwięk dzwoniącego telefonu. Michael zerka na ekran, po czym informuje mnie, że to Melody. Wyraz jego twarzy coraz bardziej pochmurnieje, a ja modlę się, żeby to nie było to o czym myślę.

– Operują go. – informuje w końcu Mike. – Doszło do wewnętrznego krwotoku.

– Czym ty kurwa w niego wjechałeś? – warczę do sprawcy wypadku.

– Hummerem. – odpowiada cicho. Nawet nie chcę wiedzieć jak aktualnie wygląda mój samochód, skoro Aiden jest w takim stanie. Niewiele myśląc zaciskam dłoń w pięść i z całej siły przywalam temu idiocie w nos. Knykcie zaczynają mnie piec, ale mam to gdzieś.

– Gdzie jest ten pieprzony samochód? – pytam wściekle. Dylan wciąga głośno powietrze i kręci głową, ale mimo to postanawia zaprowadzić mnie na odpowiednie miejsce. Odwracam się w stronę tlenionego imbecyla. – Rusz dupę. Karoca nie podjedzie.

Staję przed moim biednym, zmasakrowanym Mustangiem. Hummer nie ucierpiał prawie wcale. I nic dziwnego, bo to duże auto, które poczułoby uszkodzenia w starciu z czołgiem, a nie sportową bryką. Sprawdzam czy dam radę otworzyć bagażnik, który niestety także oberwał, choć mniej niż przód. Chwilę siłuję się, ale w końcu dopinam swego. Ze środka wyjmuję największy klucz do napraw, jaki posiadam w wyposażeniu.

– Jeżeli jeszcze raz komuś wpadnie do głowy umyślne lub nieumyślne uszkodzenie kogokolwiek z moich bliskich, nie będę już tak miła. – wołam, następnie z całej siły uderzam w jedną z szyb Hummera. Trzask rozbijanego szkła, roznosi się po okolicy.

– Proszę, nie rób tego! – krzyczy chłopak. – Dopiero dostałem to auto! Ojciec mnie zabije...

– Ciesz się, że to będzie on a nie ja. – warczę i zbijam kolejną szybę. – I lepiej módl się, aby mój przyjaciel wyszedł z tego cało, bo przysięgam, że znajdę cię i połamię wszystkie kości.

Kiedy już wszystkie okna walają się w kawałkach po piasku, otwieram maskę. Chwilę rozglądam się w poszukiwaniu konkretnej rzeczy, a gdy dostrzegam ją, uśmiecham się pod nosem. Mocnym szarpnięciem wyrywam wężyk prowadzący paliwo do silnika. Całe zbiorowisko chyba orientuje się co mam zamiar zrobić, bo nagle każdy zaczyna odchodzić. Nachylam się na moment, by sprawdzić czy mój plan zadziała. Cudowny zapach benzyny, od którego może zakręcić się w głowie, dociera do mojego nosa. Odwracam się na pięcie i wyjmuję z tylnej kieszeni spodni, swoją ulubioną automatyczną zapalniczkę. Gdy jestem już wystarczająco daleko, odpalam ogień i wrzucam małe urządzenie pod maskę. Zadowolona z siebie patrzę jak Hummer staje w płomieniach.

– Evans będzie dumny. – mówi Michael.

Nie jestem tylko pewna czy ja powinnam być dumna. Choć w głębi serca coś uporczywie mówi mi, że nie mam o co się martwić... Powoli odwracam się w stronę mojego chłopaka, ale nie jestem w stanie wyczytać niczego sensownego z jego wyrazu twarzy. Po prostu tam maluje się zbyt wiele emocji. Nie mam pojęcia czy to dobrze, czy może wręcz przeciwnie. I nie dowiem się tego póki nie będziemy sami.
Tym razem to mój telefon daje mi znać, że ktoś próbuje się ze mną skontaktować. Na ekranie widnieje nieznany numer z kierunkowym Dawson. Jedyną osobą, która mogłaby chcieć ze mną rozmawiać i aktualnie przebywa w tym miasteczku, jest Evans. Tylko tego mi trzeba było...

– Osadzony z więzienia w Dawson próbuje się z tobą skontaktować. – słyszę kobiecy głos, gdy odbieram. – Czy wyrażasz zgodę na kontynuowanie połączenia?

– Tak... – mamroczę niezadowolona.

– Wygrałaś? – odzywa się Blake. Gdybym mogła to bym mu teraz przywaliła młotkiem w ten pusty łeb.

– Przysięgam, że jak tylko wyjdziesz to wyrwę ci wszystkie zęby. – syczę wściekle. – Aiden jest operowany, a mój samochód aktualnie płonie obok zasranego Hummera, którego wysadziłam, bo jego kierowca postanowił zmasakrować mój wóz i twojego kumpla.

– Woww... zwolnij trochę, Williams. – Blondyn jest w szoku, co da się wyczuć nawet przez telefon. – Aiden wyjdzie z tego, jestem pewien. Ale ty musisz odrobinę poskromić swoje pirotechniczne zapędy, bo jeszcze spalisz sobie chatę.

– Ty się w ogóle przejąłeś czymkolwiek? – gdybym mogła to bym zabiła go wzrokiem. – Mówię ci, że twój kumpel leży na stole operacyjnym, a ty mi wyjeżdżasz z jakimiś debilnymi tekstami.

– Przekaż Dylanowi, żeby dobrał się w końcu do ciebie, bo zrzędzisz jak stara panna. Aiden wyjdzie z tego, ale ty nadal będziesz wariatką.

– Ta wariatka skopie ci dupę przy najbliższej możliwej okazji. – wycedzam przez zęby.

– Cieszę się, że wzięłaś się w garść. – stwierdza wyraźnie zadowolony. – Muszę już kończyć, ale obiecuję, że będę dzwonił regularnie. Aha... jeszcze jedno, Williams. Na razie weź sobie mojego Dodge’a, będzie ci potrzebny do następnej roboty.

– Sram na twojego Dodge’a. – wypalam bez zastanowienia.

– Spoko, ale umyj go jak wyjdę. – śmieje się Evans, a po chwili słyszę dźwięk odkładanej słuchawki.

Ten chłopak irytuje mnie bardziej niż kiedykolwiek w moim życiu. Mam wrażenie, że nie traktuje niczego poważnie, a przecież to nie jest zabawa. Aiden jest w na tyle poważnym stanie, że trzeba było go operować, a on nawet nie zwrócił na to większej uwagi, przez co denerwuję się za nas dwoje. Gdybym tylko mogła to bym wytargała go za te blond kłaki i wydrapała oczy.
Kiedy cała ta zbieranina rozchodzi się, jest stanowczo zbyt późno, by jechać do szpitala. Gryzie mnie sumienie, bo powinnam być teraz przy Melody i wspierać ją jak tylko się da. Niestety nie mam takiej możliwości. Na szczęście lekarzom udało się ustabilizować stan Ruthenforda. Najważniejsze jest teraz to, aby doszedł do siebie. Nie wybaczę sobie jeśli coś będzie nie tak. To moje auto musiał przestawić...
Zatrzymujemy się w niewielkim hotelu, najbliżej szpitala. Dean wciąż nie wrócił, ale Mike na wszelki wypadek wziął pokój dwuosobowy. Totalnie wykończona, opada na idealnie pościelone łóżko.

– Co powiedział Blake? – pyta Dylan, zajmując miejsce obok mnie. Przytula mnie, choć w pokoju jest zbyt gorąco na tego typu czułości. Mimo wszystko nie protestuję.

– Że masz mnie przelecieć, bo zrzędzę jak stara panna... – mamroczę pod nosem. – I jeszcze jakieś dyrdymały, typu weź mojego Dodge’a, bo będzie ci potrzebny do kolejnej roboty. Wiesz coś o tym?

– Niestety tak... – odwracam się przodem do niego i widzę, że nie jest zadowolony. Słowo niestety nie brzmi pocieszająco, ani tym bardziej zachęcająco. – Nim spieprzę ci całkiem humor, moglibyśmy wrócić do pierwszej części twojej wypowiedzi? Było coś o seksie i zrzędzeniu.

– Nie. – odpowiadam krótko, powstrzymując chłopaka od pocałowania mnie. – Lepiej powiedz to teraz.

Dylan łapie się za głowę, co jeszcze bardziej potęguje moje obawy. Chociaż w pokoju jest okropnie duszno, na moim ciele pojawia się gęsia skórka. To zły znak, mówiący, że to mi się nie spodoba ani trochę.

– Jest pewien gość... – zaczyna bardzo niepewnie. – Pamiętasz jak wróciłem z raną na brzuchu? Chodzi o to, że ten koleś, którego wtedy sprzątnąłem, okradał nas. I okazuje się, że miał wspólnika, a sprawa jest bardziej posrana niż myśleliśmy.

– Po prostu powiedz co to ma wspólnego ze mną. – mówię stanowczo.

– Złapaliśmy wszystkich, którzy jakiś czas temu napadli na naszą fabrykę. Zginęło paru ludzi, większość gotowego towaru zniknęła... jest ich siedmiu... a kodeks, który kiedyś ustanowił Dave Evans, jasno mówi, że tacy jak ja, mogą sprzątnąć maksymalnie dwóch ludzi.

Jestem pewna, że moja twarz przypomina teraz barwą pościel, na której leżę. Powoli zaczynam rozumieć jaki ta sprawa ma związek ze mną.

– Chodzi o to, że dojdzie do jakby posiedzenia. – Dylan kontynuuje historię, której bardzo bym chciała nie słyszeć. – Przyjadą wszyscy zarządcy, czyli tacy jak ja, którzy mają pieczę nad danym miasteczkiem. Możliwe, że zjawi się nawet Dave, ale na to bym akurat nie liczył... A ty musisz wydać wyrok, co wiąże się...

– Z tym, że będę musiała również go wykonać. – wchodzę mu w zdanie, a on potwierdza skinieniem głowy. – Ja nie zabijam...

W oczach zbierają mi się łzy, których nie potrafię powstrzymać. Przez moment wydawało mi się, że te pół roku będzie łatwizną. Że po prostu od czasu do czasu pomacham bez większego zagrożenia pistoletem, podpalę jakieś auto i wydrę się na parę osób. Niestety to wcale nie wygląda tak kolorowo, a świat, do którego przyszło mi wejść, jest bardziej mroczny niż sądziłam. I problem tkwi w tym, że choćbym nie wiem jak mocno broniła się przed tym, to ten przerażający mrok powoli otacza mnie, dostając się w każdy zakamarek mojej osoby. Jeżeli przyjdzie mi zabić siedem osób na raz, zniknę, a moje miejsce zastąpi Bellatrix Williams ze snu, którego jak widać nigdy nie zapomnę.

– Pamiętaj, że jestem przy tobie. – szepcze Dylan, ocierając moje mokre policzki. – Zawsze będę.

– Sen miał mnie uchronić przed tym kim mogłam się stać. – mówię, drżącym głosem. – Ale nie uchronił mnie przed Evansem i jego debilnym planem. Doskonale wiedział z czym to się wiąże, a mimo to nie zawahał się nawet przez moment, nim podjął decyzję. Jego to bawi, a mnie ani trochę. Jeżeli kiedykolwiek wyjdzie to na światło dzienne to zgniję w więzieniu.

– Większości z tych ludzi nie ma w kartotekach. – odpowiada chłopak. – To duchy. Nikt nie zauważy ich zniknięcie. Nie mają bliskich, ani nikogo kto mógłby zgłosić ich zaginięcie. Tak to działa, Trixie.

– No świetnie. – parskam. – W takim razie na co my w ogóle czekamy? Pozabijajmy każdego w promieniu stu kilometrów, kto może nam zagrozić, bo nikt ich nie będzie szukał. Czy wy macie jakiekolwiek uczucia?

– Moje uczucia są dla ciebie. – mówi stanowczo, najwyraźniej mając już dość mojego stanu. – Jeśli chodzi o naszą pracę, nie ma dla nich miejsca i radzę ci to zapamiętać. Uczucia bez kontroli są dla słabych, a ci giną przy najbliższej możliwej okazji.

Patrzę na niego z niedowierzaniem. To wszystko jest tak skomplikowane, że muszę poświęcić chwilę na przetworzenie jego słów.

– To co ty przy mnie jeszcze robisz, co? – syczę w końcu, przerywając cholerną ciszę. – Uciekaj lepiej, bo za mocno zmiękniesz.

– Bo może dodajesz mi sił, których nawet mi czasami braknie? – Dylan wstaje z łóżka i kieruje się do wyjścia. – Jednak patrząc na twoje pieprzone podejście, zaczynam się bać, że to mnie kiedyś zgubi.

– Obrażasz się na mnie, bo nie chcę popełnić czynu, który może wpłynąć na moją psychikę? – ja również podnoszę się, gotowa, by go zatrzymać.

– Obrażam się, bo może to sprawi, że się w końcu obudzisz. – mówi surowo. – To już nie jest sen, a ty naprawdę dowodzisz cholernie trudnym interesem. Skoro byłaś gotowa na podpalenie cudzego wozu, to bądź gotowa na więcej. Za twoją beznadziejnie upartą postawę bekniemy wszyscy, więc lepiej weź się w garść i zrób to co do ciebie należy, Królowo.

###
Oho, pierwsza awanturka w związku. Myślicie, że postawa Dylana jest słuszna, czy może jednak przesadza? No i kto tak jak ja jest zły na Blake'a? Choć chyba powinniśmy być źli na Evansa Seniora za stworzenie tak debilnego kodeksu. Mimo wszystko nawet ci "źli" muszą mieć ustanowione jakieś wewnętrzne prawo, by wszystko działało jak w zegareczku.

Szklane Marzenia - Powrót do JessfordOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz