Śmierć jest dopiero początkiem

73 7 3
                                    

Przydeptuję wypalonego papierosa dokładnie w chwili, gdy pod opuszczony sklep podjeżdża dobrze znany mi motocykl, a na nim Dylan. Zaciskam szczękę, modląc się, aby nie zabrakło mi odwagi, której tak bardzo teraz potrzebuję. Nie mogę tak po prostu zapomnieć o wszystkim, a plan jaki ułożyłam sobie dzisiejszej nocy, jest jednak dość trudny. Choć byłabym okropnie naiwna, gdybym wierzyła w to, że bez zająknięcia powiem to co chciałabym, a następnie wyjdę nie oglądając się za siebie.
Chłopak podchodzi do mnie, a ja odwracam się na pięcie i wchodzę do opuszczonego budynku. W myślach liczę do dziesięciu, próbując choć przez moment nie mieć w głowie tych porąbanych rzeczy. Moja wyobraźnia ostatnio jest zbyt wybujała.

Dasz radę.

Po prostu stań przed nim i zrób co należy.

– To mój sąd, prawda? – pyta Dylan, wpatrując się we mnie intensywnie. Kiwam delikatnie głową, a on bez wahania klęka przede mną. Gdyby ktoś obserwował nas z daleka, mógłby uznać tę chwilę za niesamowicie romantyczną. A przecież to takie dalekie od prawdy. – W takim razie rób co należy.
Moje serce przyspiesza, gdy powoli chwytam za broń i przykładam ją do głowy chłopaka. Na całym ciele czuję niepokojące dreszcze, bojąc się, że on to dostrzeże. W końcu tak idealnie zdążył mnie poznać i zna również praktycznie wszystkie reakcje mojego ciała.

Poradzisz sobie, Trixie.

– Miałam zbyt wielkie wyobrażenia dotyczące twojej osoby. – mówię oschle, patrząc mu prosto w oczy. To bolesne doświadczenie, gdy możesz zajrzeć praktycznie w głąb duszy osoby, którą jednocześnie kochasz i nienawidzisz. – Wydawało mi się, że można ci w pełni ufać, a tymczasem okazało się, że daleko ci do człowieka, którego chciałam mieć przy sobie. I nawet teraz, gdy uparcie twierdzisz, że mnie kochasz, wolisz zrezygnować z życia niż postarać się wszystko naprawić. A ja nie mam zamiaru drugi raz patrzeć na twoją śmierć...
Odsuwam pistolet i robię kilka kroków w tył, wciąż nie odwracając wzroku. Widzę zdezorientowanie na jego twarzy.
– Jeśli wszystko co mówiłeś jest prawdą... – dodaję cicho. – Znajdziesz sposób, aby wrócić do moich łask. Natomiast jeżeli znów kłamałeś, wyjedź daleko stąd.

Udało ci się.

Wychodząc ze starego budynku sięgam standardowo po papierosa. Moje ręce są roztrzęsione, a ja sama nie jestem pewna czy dam radę poprowadzić samochód. Mimo wszystko muszę to zrobić. Słyszę kroki za sobą, jednak nie mam zamiaru odwracać się. Na ten moment nie będzie to dobrym posunięciem. Szczególnie, że chyba oboje powinniśmy przemyśleć kilka spraw.
Kilka godzin później leniwie obserwuję prawie pustą pustynię. Ognisko, które rozpalił Dean, jest już naprawdę duże i za nic w świecie nie wiem jak je ugasimy. Mike wypił chyba o jedno piwo za dużo, bo zaczyna bredzić od rzeczy. Natomiast Blake nerwowo przygląda się Dylanowi.
Przymrużam powieki, gdy dostrzegam nadjeżdżające auto. Chwilę po tym podnoszę się z piasku, gdy dociera do mnie, że ten samochód należy do Aidena. Posyłam pytające spojrzenie Evansowi, ale w odpowiedzi dostaję tylko jego parszywy uśmieszek.
– Co wy tu robicie? – wołam niemal od razu, gdy tylko Aiden i Melody wysiadają z pojazdu. – Nie żebym się nie cieszyła, ale to nie jest zbyt bezpieczne miejsce na wychowywanie dziecka.
– Nie tym razem... – wzrok blondynki jest nieco przygnębiony i nie musi nic więcej mówić, bym zrozumiała. Zaciskam szczękę, przytulając dziewczynę najmocniej jak się da. – Tęskniłam.
– Dave nadal biega wolno? – pyta Aiden, zabierając od Deana puszkę piwa.
– Pozbyliśmy się większości ludzi z jego ekipy. – wypala Michael. Nie jestem pewna jakim cudem jeszcze składa jakieś w miarę sensowne zdania. – To znaczy, w sumie to Trixie ich wymordowała, bo zabili Dylana, ale on jednak żyje, bo to był nasz debilny plan. Blake chciał ją odbić, ale to był jeszcze głupszy plan, bo ten jełop...
– Weź się zamknij, co? – Dean przywala kumplowi w głowę, nie szczędząc sobie sił przy tym. – Nie dość, że masz za długi jęzor to jeszcze pieprzysz od rzeczy.
Mina Melody mówi sama za siebie. Dziewczyna nie miała o niczym pojęcia. W mgnieniu oka zostaję pociągnięta w bliżej nieznanym mi kierunku. Jedno jest pewne. Będę się srogo tłumaczyć, a na koniec zapewne dostanę po głowie za moje skrajnie szalone podejście do życia.
– Wiem, nie było mnie zbyt długo. – zaczyna przyjaciółka. – I tak, miałam się odzywać, a jednak tego nie zrobiłam ani razu. Ale co do cholery ma znaczyć ta pijacka paplanina Michaela?!
Wzdycham nazbyt głośno, zastanawiając się od czego powinnam zacząć. Cała historia jest na tyle porąbana, że już na wstępie ktoś powinien wezwać ludzi z zakładu psychiatrycznego. Sam fakt, iż kilkukrotnie popełniłam najgorsze przestępstwo, nie świadczy o moim zdrowym rozsądku. Wręcz przeciwnie. Zaraz obok mojego nazwiska, drukowanymi i mocno wytłuszczonymi literami napisano MORDERCZYNI. Mimo to w końcu otwieram usta i mówię wszystko co Melody powinna usłyszeć.
– I tak o to twój brat kolejny raz oddał mnie w ręce innego faceta. – kończę, spoglądając na siedzącego w oddali Dylana. Nerwowo przygryzam wargę, starając się opanować emocje, które aktualnie są bardziej sprzeczne niż kiedykolwiek dotąd. Jednocześnie chcę wskoczyć mu w ramiona oraz wyrywać wszystkie zęby po kolei, sprawdzając czy na pewno cierpi.
– Wiesz co? – Mel patrzy na mnie jakby miała jakiś chytry plan ukryty w rękawie pełnym asów. – Wal ich. Zajmij się w końcu sobą, Trixie. Otwórz ten cholerny klub czy co tam innego sobie wymyśliłaś i niech cię to pochłonie na tyle mocno, abyś nie musiała każdego dnia przejmować się jakimiś debilami. Bo taka jest prawda. Zarówno Dylan jak i Blake to skończeni idioci.
– Jakbyś zapomniała to jednego z nich kocham... – mamroczę pod nosem. – To nie jest takie proste, olać tak wszystko.
– Jest. Trzeba tylko chcieć. – stwierdza stanowczo. – Jesteś Bellatrix Williams. To ty nauczyłaś mnie, że nie można się poddawać. Zdaję sobie sprawę z tego, że okoliczności nie są sprzyjające, ale wróć w końcu na ziemię i weź się w garść.
Dziewczyna znów przytula mnie, a ja zaczynam rozumieć jak bardzo brakowało mi naszych rozmów. Nigdy nie sądziłam, że to Melody będzie podnosić mnie na duchu i ustawiać do pionu. Przecież z nas dwóch to ona jest tą delikatną, którą trzeba chronić. Tymczasem czuję się przy niej jak zagubiona dziewczynka, potrzebująca nie tylko mapy, ale przede wszystkim ciepła, które odeszło w dniu fałszywej śmierci Dylana.
– Chyba trochę za daleko odeszłyśmy. – zauważam, oglądając się za siebie. Gdyby nie wielkie ognisko, chłopaków nie byłoby widać z tej odległości.
– A mnie cieszy to, że w końcu nie ma kto cię obronić. – słyszymy zachrypnięty głos. Zza sporej wielkości skały wyłania się Dave Evans.
Przez moment nie jestem pewna czy to on, ponieważ od naszego ostatniego internetowego spotkania, zmienił się. Wygląda jakby nie dbał o siebie miesiącami i przede wszystkim postradał wszelkie zmysły. Jest wychudzony, a zarost nie jest już dwudniowy, a raczej dwumiesięczny. Najbardziej jednak niepokoi mnie jego obłąkany wzrok.
– Znalazł się nasz niegrzeczny kundel. – wypalam bez zastanowienia. – A już się bałam, że jakiś hycel dorwał cię i uśpił. A nie, co ja opowiadam... Ja miałam taką nadzieję.
– Melody, moja słodziutka. – mężczyzna wyciąga rękę w kierunku córki, lecz ta robi krok w tył, a jej mina wyraża jedynie obrzydzenie. – Nawet ciebie mi odebrała... Ale zapłaci za to. Zabiłaś moich przyjaciół, odebrałaś mi biznes i ukochane dziecko.
– Ale dałam ci wybór. – odpowiadam. – Mogłeś żyć tak jak do tej pory lub zakończyć to. To na siebie powinieneś być zły.
– Wydaje ci się, że masz w garści cały świat. – parska szaleńczym śmiechem, a następnie wyjmuje spod zniszczonej, skórzanej kurtki pistolet. Słyszę jak Mel wciąga powietrze. Nie mam szans na obronę. – Nie udało ci się jednak dopaść mnie. A teraz proszę, życzysz sobie czegoś w ostatnich chwilach swojego nędznego życia?
Zaciskam pięści, widząc jak broń zostaje nakierowana na mnie. To już koniec. I w tym momencie dociera do mnie, że Bellatrix z mojego snu od zawsze była we mnie. Tylko mocno ją ukrywałam. To właśnie teraz zaczynam rozumieć, że nie ma najmniejszego sensu bać się śmierci. Gdzieś tam czeka na mnie prawdopodobnie lepszy świat. Nawet jeśli będę płonąć w piekielnym ogniu, zasłużyłam na to. Wszystko co do tej pory uczyniłam, zrobiłam w premedytacją. I nie żałuję. Bo przecież powinniśmy żałować tylko tych rzeczy, których nie dokonaliśmy.
– Życzę sobie, żebyś do końca życia pamiętał wyraz mojej uśmiechniętej twarzy. – mówię, posyłając mu najbardziej wredny uśmiech na jaki mnie stać. – I życzę sobie, abym zastąpiła śmierć, gdy przyjdzie na ciebie pora. A wtedy pożałujesz dnia, w którym o mnie usłyszałeś. Bo widzisz, Dave... śmierć jest dopiero początkiem.
Zamykam oczy dokładnie w tym samym czasie, gdy rozlega się strzał. Otwieram jednak je szybko, gdy dociera do mnie, że dźwięk był podwójny. Przed sobą dostrzegam blond włosy, a gdy ogarniam, że należą do Melody, zamieram na moment. Dave leży prawdopodobnie martwy, plamiąc piaszczystą ziemię, a Mel robi niepewny krok w tył. W ostatniej chwili łapię ją, gdy traci równowagę.
– O nie. – trzęsącymi się dłońmi, dotykam miejsca, z którego ulatuje zbyt wiele krwi. Dziewczyna ma ranę tuż pod sercem, a ja nie jestem w stanie nic z tym zrobić. – Pomocy!!!
– Nie drzyj się... – jej głos jest cichszy niż w dniu, gdy ją poznałam. – To nic, Trixie. Jest dobrze.
– Dlaczego to zrobiłaś? – pytam, nie powstrzymując się od płaczu.
– Nauczyłaś mnie, że problemów należy się pozbywać... – odpowiada, a jej powieki stają się coraz cięższe. – Inaczej zalęgną się robale... Pozbyłam się największego z nich, a z resztą musisz poradzić sobie sama.
Mój krzyk roznosi się po okolicy, gdy dociera do mnie, że to już koniec. Ból rozrywa każdą najmniejszą cząsteczkę mojego ciała i umysłu. Przytulam mocno, bezwładne ciało dziewczyny, płacząc coraz mocniej.
– Melody? – słyszę głos należący do Aidena, więc unoszę głowę. – Kurwa... dlaczego...
Zostaję odciągnięta na bok, a mój niewyraźny wzrok spotyka się z intensywnym spojrzeniem pewnych zielonych tęczówek. Odsuwam się jakbym miała zarazić się jakąś nieuleczalną chorobą. Moją uwagę przykuwa nieżyjący Dave Evans. Podchodzę bliżej i z kieszeni spodni wyjmuję zapalniczkę, by po chwili rzucić ją na jego ciało.
– Co ty robisz? – Blake natychmiast pojawia się przy mnie, obserwując moje poczynania.
– Upewniam się, że zdechł. – mówię, ocierając twarz z łez. – A teraz moi drodzy... dajcie mi wszyscy święty spokój. Potrzebuję whisky, papierosów i Mozarta.

###
Przypominam, że na moim profilu jest już krótki wstęp do "szklanych obietnic".
Dave nie żyje, więc formalnie nie ma już problemów. Pozostaje tylko kwestia uczuć.
Jak mijają Wam wakacje?

Szklane Marzenia - Powrót do JessfordOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz