Załatwione.

86 13 8
                                    

Nigdy nie chciałam być mściwa. Nie widziałam w tym zbyt wielkiego sensu. Przecież po co marnować swój cenny czas na tych, którzy pokusili się jakiś kiepski czyn względem mojej osoby. Nigdy również nie chciałam czuć tej całej nienawiści jaką gromadziłam w sobie. Gdy za sprawą jednego dziwnego snu przeszłam zapewne największą wewnętrzną metamorfozę, cieszyłam się. Poczułam ogromną ulgę, kiedy wszelkie negatywne emocje opuściły mój umysł. A potem znów zaczęły powracać, bo byłam naiwna. Łudziłam się, że moje życie stanie się jak u niektórych bohaterek seriali dla całej rodziny. Wydawało mi się, że mogę być jedną z nich. Ale przecież ja jestem Bellatrix Williams i u mnie nic nie przychodzi dlatego, że mam ładne oczy. Muszę ciężko zapracować na każdą kolejną minutę, w której to będę mogła oddychać.
Odpycham się od muru, o który opierałam się przez krótki czas. Dopalony papieros ląduje na chodniku, a ja szybko przygaszam go i ruszam przed siebie. Uważnie obserwuję umięśnionego mężczyznę, który usilnie próbuje włączyć silnik swojego motocyklu. Maszyna niestety nie wydaje z siebie ani jednego dźwięku.
Czuję niemiłe ukłucie w sercu, gdy z bliska lepiej dostrzegam skórzaną kurtkę z naszytym wilkiem. Zaciskam pięści, wbijając w dłonie długie paznokcie. Od razu uspokajam się, wiedząc, że nie mogę teraz dać ponieść się emocjom.
Niczego nieświadomy mężczyzna wciąż zmaga się z silnikiem, lecz dobrze wiem, że jego starania są na nic. Sama dopilnowałam, aby nigdy więcej nie zapalił. Szybko rozglądam się, sprawdzając czy nie ma świadków, a następnie odkręcam niewielką buteleczkę i polewam jej zawartością kawałek materiału.

– Jeden niewłaściwy ruch i skończysz z kulką w czaszce. – mówię spokojnie, przykładając do jego skroni pistolet, natomiast szmatka ląduje na jego nosie i ustach.

Może ze trzy minuty później mężczyzna zaczyna coś mamrotać i niedługo po tym opada na motocykl. Teraz najgorsze zadanie. Muszę go przetransportować do auta. Po paru męczących chwilach udaje mi się. Zakuwam jego ręce w kajdanki, a materiał nasączony chloroformem przyklejam przy pomocy taśmy do jego twarzy. Nie chcę, żeby obudził się przedwcześnie, a niestety ogólnodostępny środek działa tak świetnie jedynie w filmach i książkach. Muszę się śpieszyć, bo nie chcę go udusić. Nie teraz.
Kiedy już wszystko jest gotowe, a moja ofiara siedzi przywiązana do starego fotela, mogę rozpocząć swoje przedstawienie. Na stoliku, na którym niegdyś położono mi pistolet do wymierzenia kary, rozkładam różne narzędzia i noże. Jest też drugi, ale na tym stawiam laptopa. Słyszę szmer oraz stękanie za sobą, więc odwracam się.

– O świetnie. – wołam, uśmiechając się. – Już myślałam, że za mocno cię naćpałam tym gównem. Według różnych źródeł będziesz miał cholernego kaca, ale myślę, że to twój najmniejszy problem.

Tedd, bo tak ma na imię człowiek, którego porwałam, patrzy na mnie z przerażeniem. Próbuje coś mówić, ale ma zaklejone usta. W tym momencie nie mam zamiaru słuchać jego ględzenia.
Włączam komunikator, dzięki któremu będę mogła wykonać połączenie video. Sprawdzam czy wszystko działa odpowiednio i bez wahania wybieram konkretny numer. Nie muszę długo czekać na odpowiedź. Na ekranie pojawia się twarz człowieka, który sprawił, że uwolniłam swoje demony. Uśmiecham się szeroko, aczkolwiek sztucznie.

– Dave! Jak niemiło cię widzieć. – zaczynam. – Mam nadzieję, że tęskniłeś.

– Czego chcesz? – pyta stary Evans, posyłając mi gniewne spojrzenie. Chętnie bym wydrapała mu oczy.

– Czas zacząć zabawę. – wyjawiam. – Widzisz... całe życie byłam uznawana za wariatkę, ale chyba dopiero teraz zaczynam rozumieć o co wszystkim chodziło. Zrobiłeś mi dużą krzywdę, Dave. I prawdopodobnie jeszcze nie zauważyłeś, ale mam coś twojego.

– Jeśli chodzi ci o mojego synalka to rób sobie z nim co chcesz. – spluwa. – Mam w dupie co się z nim stanie.
Oczywiście, że ma. Mogłabym torturować Blake’a latami, a ten idiota by nawet nie kiwnął palcem. Za rodzinę uznał swój gang i to jest jego słaba strona.

– Nie, nie, nie... – kręcę głową. – Zgubiłeś pieska mój drogi. Na szczęście oznakowałeś wszystkie tymi śmiesznymi kurtkami i jeden trafił pod moją opiekę.

Odsuwam się tak, aby mógł zobaczyć swojego człowieka. Tedd niespokojnie porusza się na fotelu, ale na nic jego szarpanie. Przywiązałam go odpowiednio mocno. Niedźwiedź by się nie uwolnił.

– Powiedz mi, na jaki adres powinnam wysłać jego palce? – pytam. Uśmiech nie znika z mojej twarzy.

– Nie zrobisz tego! – wybucha Dave, na co ja chwytam jeden z noży i bez zastanowienia wbijam go w dłoń mojego gościa. Ten rozpaczliwie wyje i gdyby nie taśma to na pewno by krzyczał.

– Nadal tak twierdzisz? – patrzę wściekle na rozmówcę. – Dotrzymuję obietnic, a tak się składa, że przysięgłam ci, że przyjdę po ciebie i wszystkie twoje kundle. Możesz to zmienić. Podetnij sobie żyły, a oszczędzę jego paluszki. Czas leci, Dave.

Rozłączam się i przenoszę wzrok na Tedda. Odpalam papierosa, by skosztować małej dawki nikotyny. W głowie staram się ułożyć dalszy plan działania, ale to na nic. Nie potrafię się skupić. Gdzieś za uchem coś uporczywie podpowiada mi, że nie muszę robić tego wszystkiego. Że powinnam spakować najpotrzebniejsze rzeczy i opuścić Jessford, jechać jak najdalej.

– Och, przyjaciele się martwią. – mówię, zerkając na wibrujący telefon. Michael próbuje się do mnie dodzwonić. – Powiedziałam, że oszczędzę twoje palce, ale nie mówiłam nic o głowie.

Zaczynam śmiać się i nie czekając zbyt długo, chwytam pistolet, a następnie strzelam. Nieco krwi pryska na moje ubranie, przez co wzdycham głośno. Trzeba będzie to wywalić.

– Tak, Mikey? – odbieram wciąż dzwoniącą komórkę.

– Gdzie jesteś? – pyta przyjaciel. Jego głos brzmi na zmartwiony.

– Niedługo będę. – odpowiadam. – Załatwiałam pewną... sprawę.

Rozłączam się, by po chwili wybrać numer Deana. Potrzebuję w tym momencie jego pomocy.

– To ma zostać między nami. – mówię, gdy tylko chłopak odbiera. – Nie potrzebuję wykładów. Przyjedź do pałacu, Królowa nabałaganiła i trzeba posprzątać.

Dean nie potrzebuje zbyt wielu informacji. Wiem, że mogę na niego teraz liczyć. Po prostu zrobi to co do niego należy i nie będzie zadawał zbędnych pytań. Mam przynajmniej taką nadzieję.
Kiedy docieram do domu widzę w oknach zapalone światła. Czyli nie będę mogła wejść spokojnie do łazienki, by obmyć się z cudzej krwi. Nie będę mogła również wgapiać się  w ścianę, bo od tamtego dnia nie potrafię zamknąć oczu na dłużej niż trzy godziny. Wciąż widzę jego twarz, a słowa już zawsze będziesz moją Królową uporczywie świdrują mój umysł. To zbyt bolesne, bym mogła to znieść tak zwyczajnie płacząc do poduszki.
Wchodzę do salonu i natychmiast mam ochotę go opuścić, gdy zauważam, że prócz Michaela jest też Blake. Rudowłosy podnosi się z kanapy, widząc w jakim stanie wróciłam. Wywracam oczami, nie chcąc wchodzić w niepotrzebne dyskusje.

– Czyli po to pojechał Dean? – Mike nie ma zamiaru odpuścić, co niezbyt mi się podoba. – Tak teraz będzie wyglądać każdy twój dzień?

– Nie każdy. – odpowiadam z nutką ironii. – W środy i piątki będę robiła sobie wolne. Odpuść, proszę.

– A czy ty odpuściłaś, gdy chciałem ćpać? – chłopak patrzy na mnie z wyrzutem. Jestem mu wdzięczna za to, że próbuje mnie ratować, ale nie tego teraz potrzebuję. Jest najlepszym przyjacielem na świecie, a ja w tym momencie potrzebuję czegoś co cofnie czas. Czegoś co pomoże mi uratować tę jedną osobę.

– Jeśli to cię pocieszy to mogę ci obiecać, że ja nie mam zamiaru sięgać po narkotyki. – puszczam mu oczko i już chcę iść do łazienki, gdy moją drogę blokuje mi blond kłoda o imieniu Blake.

– Brakuje mi tej dziewczyny, która uparcie twierdziła, że nie zabija. – odzywa się, na co parskam śmiechem. To śmieszne, że właśnie w ten sposób próbuje poprzeć przyjaciela.

– Sam jej wykopałeś grób, więc teraz odwal się lub pomóż mi dopaść twojego ojca. – warczę i wymijam go.

Zamykam się w łazience, mając nadzieję, że nikt nie będzie mi przeszkadzał. Napuszczam dosyć gorącej wody do wanny i kładę obok papierosy oraz popielniczkę. Z szafki obok umywalki wyjmuję whisky oraz szklankę, która znalazła się tam w niewyjaśnionych okolicznościach. Prawdopodobnie porozstawiałam alkohol w całym domu, żeby nie musieć fatygować się do kuchni.
Woda przyjemnie otula moją skórę, pozwalając mi na tymczasowe odprężenie. Nie trwa to jednak długo. W głowie pojawiają mi się wszystkie wspomnienia z osobą, której imienia nie jestem w stanie teraz wymówić. Rani mnie to bardziej niż gdyby ktoś sprawiał mi fizyczny ból. Pojedyncze łzy spływają po moich policzkach i nawet nie staram się ich powstrzymywać, bo wiem, że to nie ma najmniejszego sensu. Potrzebuję tego, by stopniowo uwalniać swoje cierpienie. Zabicie jednego pionka na planszy nie przyniosło mi ukojenia. Jedynie rozdrapało ranę, która zapewne nigdy nie zagoi się w pełni.

– Kiedy będę mogła wyprawić pogrzeb? – pytam, wychodząc z łazienki.

– To skomplikowane, Trixie... – mamrocze Mike. – Po prostu są rzeczy, których nawet my nie potrafimy przeskoczyć.

Nie takiej odpowiedzi oczekiwałam. Nie chcę usłyszeć, że jedyny pochówek na jaki będę mogła sobie pozwolić to ten na środku pustyni, gdzie nikt nigdy nie dokopie się do jego ciała.

– Poinformowaliśmy Cindy. – mówi Blake, na co jedynie przytakuję. Jestem za to wdzięczna, bo nie potrafiłabym spojrzeć w twarz tej kobiecie. To przeze mnie jej wnuk nie żyje... Nie potrafiłam zadbać o jego bezpieczeństwo.

Idę do sypialni i chowam się pod kołdrę. Przytulam mocno bluzę, którą on zostawił jakiś czas temu u mnie. Wciąż czuję zapach perfum jakich używał i to jest tak bardzo przykre. Znów pozwalam sobie na kilka łez. Kiedyś ten ból ucichnie. Nie zniknie całkiem, ale nauczę się z nim żyć. Przecież jak mogłabym zapomnieć o nim... Już we śnie namieszał mi w głowie i sprawił, że mój świat stał się nieco lepszy. Nieco słodszy i łaskawszy. Jako jedyny potrafił wpływać na moje decyzje, mój nastrój i na wszystko inne. Obiecał mi milion rzeczy, które byłby w stanie dotrzymać, gdyby żył... Niestety zniknął tak samo szybko jak się pojawił.
Ocieram policzki, gdy do moich uszu dociera ciche pukanie. Po chwili zza uchylonych drzwi wyłania się Dean. Bez pytania wchodzi do środka i siada na brzegu łóżka.

– Załatwione. – mówi spokojnie. – Jak się czujesz?

– Nie czuję się. – odpowiadam bez namysłu. – Nie rozumiem tego. Chwilami wydaje mi się, że jest mi smutno, że jestem zła, a zaraz po tym nie czuję nic, jakbym miała skutki uboczne lobotomii.

– Kiedyś to minie. – Dean klepie mnie na pocieszenie po ramieniu. Jest kiepskim pocieszycielem, ale robi co może. Przynajmniej nie prawi mi wykładów.

– A potrafisz wskrzeszać umarłych? – pytam cicho.

– Nie każdy kto umarł jest martwy. – wypala chłopak i od razu uderza się dłonią w czoło. – To nie ma sensu. Ja nie nadaję się do babskich pogawędek. Mike jest w tym o niebo lepszy, z resztą wiesz.

###
Zapewne teraz trochę skupimy się na relacji Trixie i Deana. Osobiście bardzo go lubię i myślę, że to dobra pora, aby przybliżyć nam jego postać.

Szklane Marzenia - Powrót do JessfordOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz