To był błąd

71 11 2
                                    

Gotowa do wyjścia z domu, opuszczam sypialnię i natychmiast zatrzymuję się w progu, gdy moim oczom ukazuje się Blake. Chłopak niczym się nie przejmując, popija piwo i gra na konsoli. Z telewizora dobiegają wystrzały oraz inne dziwne dźwięki. Biorę głęboki wdech, a następnie z głośnym trzaskiem zamykam drzwi od pokoju, tym samym zwracając na siebie uwagę mojego gościa.

– Rozumiem, że teraz nawet na moment nie zostawicie mnie samej... – mamroczę, przechodząc obok kanapy. Do moich nozdrzy dociera zapach nikotyny, przez co krzywię się. Ile razy mogę powtarzać, że w moim domu się nie pali...

– Skończ już z obnoszeniem się tą nienawiścią do mnie, bo każdy o niej wie. – Evans wywraca oczami, a następnie wyciąga w moim kierunku rękę, w której trzyma drugiego pada. – Chodź zabijać zombie.

– Po co mam marnować czas na mordowanie nieistniejących potworów, gdy w okolicy aż roi się od tych, które wręcz błagają swoją obecnością o likwidację? – krzyżuję ręce na piersi, patrząc na niego z uniesioną brwią. – Twój ojciec sam nie zniknie z tego świata.

– Dean to ogarnia, więc posadź swój tyłek obok mnie, bądź milsza i choć na moment zapomnij o swojej misji. – odpowiada z bezczelnym uśmiechem. – Błagam cię, Williams... obiecuję, że już nigdy więcej nie pocałuję cię. No chyba, że sama będziesz chciała to wtedy wiesz... kobietom się nie odmawia.

Niepewnie chwytam pada i siadam obok chłopaka. Kolejny raz krzywię się, widząc jego zadowoloną minę. Wiele bym dała za inne towarzystwo. Spędzanie czasu z kimś, kogo prawdopodobnie darzyłam uczuciem podobnym do tego, które łączyło mnie z Dylanem, jest dla mnie trudne. Szczególnie, gdy pamiętam jedynie ułamek wydarzeń, które zaszły między nami. To krępujące.

– Od czego to się zaczęło? – pytam nagle. Nie wierzę, że powiedziałam to na głos... W głębi duszy modlę się, aby Evans nie zrozumiał o co mi chodzi, a wtedy będę mogła zręcznie wymigać się od ciężkiego tematu.

– Mówisz o nas... – mamrocze pod nosem, a ja już wiem, że nie mam szansy na odwrót. Na moje nieszczęście Blake Evans bywa całkiem inteligentny. Niezbyt często, ale jednak. – Sam nie wiem. Na początku zorientowałem się, że zazdroszczę Aidenowi. Pomijając to, że łączył was jedynie seks, dogadywał się z tobą bardzo dobrze. A potem pojawiła się Mel i wasze drogi rozeszły się.

Blondyn wzdycha ciężko i po chwili zatrzymuje grę, by spojrzeć na mnie. Jest jakby zaniepokojony, ale nie jestem tego pewna. Ciężko go rozszyfrować.

– Płakałaś... – kontynuuje. – Było ci cholernie przykro i powiedziałaś, że czujesz się samotna. A następnego dnia wpadłaś do mojego domu, bo dowiedziałaś się, że sprzedałem twojemu ojcu białe szczęście.  Zrobiłaś mi niezły bajzel na chacie, a na koniec wpakowałaś mi kulkę w rękę. Wtedy dotarło do mnie, że jeśli wejdę w to głębiej to nie będzie odwrotu. Pozwoliłem sobie na spędzenie kilku miłych momentów u twego boku, a potem podjąłem słuszną decyzję.

– Nie żałujesz? – chcę usłyszeć szczerą odpowiedź.

– Na początku żałowałem. – mówi stanowczo. – Ale jak zobaczyłem ile szczęścia dał ci Dylan, wiedział, że ode mnie byś go nie dostała. Jednak jeśli nie uda się to co mam w planach, będziesz moja, Williams.

– Znów masz zamiar nie zakochać się we mnie?

– Tym razem nie mogę ci odpowiedzieć. – stwierdza. – Są tajemnice, które będę mógł wyjawić dopiero, gdy będziemy bezpieczni.

Niepokoi mnie to. Do tej pory wszelkie zatajenia z jego strony skończyły się źle. Nie chcę nawet wyobrażać sobie w jak wielkim niebezpieczeństwie możemy być, skoro on nadal próbuje nie mówić mi wszystkiego.
Dzwonek do drzwi sprowadza mnie na ziemię. Od razu wstaję, by otworzyć. Domyślam się kto jest po drugiej stronie. Uśmiecham się sztucznie, gdy moim oczom ukazuje się Charlotte. Dziewczyna wygląda tak samo jak zawsze, czyli jak skończona latawica. W rękach trzyma średniej wielkości pudełko, którego zawartość jest najpewniej moim zamówieniem.

– Nawet nie chcę wiedzieć w co się wpakowałaś i po co ci to. – mówi dziewczyna, a jej głos brzmi na lekko zaniepokojony.

– Im mniej wiesz, tym dłużej żyjesz. – odpowiadam i szybko zabieram jej pudełko. – Jak dużo trzeba podać, by osiągnąć cel?

– Matka mówi, że około dwadzieścia sztuk wystarczy. – informuje mnie. – Zwali z nóg każdego, a pierwsze efekty powinny być po dziesięciu minutach.

Znów posyłam jej teatralny uśmiech, a następnie robię krok w tył i zamykam drzwi. Kiedy wracam do salonu, Blake patrzy na mnie pytająco. Zajmuję swoje poprzednie miejsce, a paczkę kładę na kolanach i otwieram ją. W środku jest mnóstwo ciemnofioletowych jagódek. Dwoma palcami chwytam jedną z nich, by przyjrzeć się uważniej. Kilka takich owoców może przysporzyć wielu problemów zdrowotnych.

– Wieczorem pójdziemy zapolować na wilki. – szepczę, wrzucając jagodę do pudełka. – I nie chcę słyszeć sprzeciwów.

– Co to niby jest? – pyta chłopak, pochylając się w stronę paczki. – Będziesz ich zmuszała do picia owocowych koktajli?

– To mój drogi jest wilcza jagoda. – odpowiadam. – Jak kiedyś mnie wkurzysz zbyt mocno, dodam ci je do obiadu i będę z wielką radością patrzyła jak w jeszcze większych męczarniach odchodzisz z tego świata.

Blake bez słowa podnosi się i idzie do łazienki. Wzruszam ramionami, zastanawiając się dlaczego tym razem odpuścił sobie idiotyczną odzywkę. Nieczęsto można spotkać się z brakiem reakcji z jego strony. Choć nie pamiętam niektórych wydarzeń z mojego życia, dokładnie wiem, że ten chłopak jak mało kto lubił mi dogadywać. Choćbym powiedziała najmądrzejszą rzecz na świecie, w odzewie mogłam dostać kretyński pocisk.

– Przepraszam Trixie. – słyszę za sobą nagle. Nie mogę złapać powietrza, ponieważ do mojej twarzy zostaje przyciśnięty mokry ręcznik, pachnący tak specyficznie. Szarpię się, ale Blake trzyma mnie zbyt mocno. – Obiecałem Dylanowi, że nie pozwolę, aby stała się tobie krzywda. A ty ciągle rzucasz się w przepaść. Jak miałbym mu spojrzeć w oczy, gdybym musiał powiedzieć, że coś ci się stało? Mam nadzieję, że kiedyś mi to wybaczysz. Nam wszystkim...

Powieki stają się tak ciężkie jakby były z żelaza. Robię się tak bardzo spokojna. Przestaję się bronić. Wolę odpocząć...
Powoli otwieram oczy i natychmiast pragnę je zamknąć. Światło podrażnia je jakby chciało wypalić mi wielkie dziury w oczodołach. Krzywię się, czując jak bardzo moja głowa jest ciężka. Skronie pulsują mocno, a ja zastanawiam się kiedy moja czaszka wybuchnie. Z przymrużonymi powiekami rozglądam się dookoła. Nagle dociera do mnie, że nadal jestem w salonie, lecz tym razem siedzę przywiązana do krzesła. Przywiązana i przypięta kajdankami. Tak aby ktoś miał pewność, że nie uda mi się uciec. Powoli dociera do mnie co się stało. Zerkam na zegarek, stojący na komodzie. Evans naćpał mnie tak, że przespałam pół dnia. Zabiję go. Niedługo powinnam wychodzić z domu, a tymczasem siedzę obolała i spętana na cholernym krześle.
Z kuchni wychodzi zadowolony Blondyn. W rękach trzyma talerz z jakimś jedzeniem oraz puszkę coli. Gdyby mój wzrok mógł mordować, ten chłopak już dawno leżałby martwy. Zaciskam szczękę, gdy on podchodzi do mnie. Wściekłość wypełnia całe moje ciało i umysł. Blake otwiera napój, a następnie przystawia puszkę do moich ust, abym mogła się napić. Biorę duży łyk i bez wahania wypluwam wszystko prosto na jego twarz. Widzę dokładnie, że zdenerwowałam go. I bardzo dobrze.

– Miałem być miły... – warczy. W normalnej sytuacji parsknęłabym śmiechem, ale nie teraz.

– To nazywasz byciem miłym!? – krzyczę, szarpiąc się. – Uwolnij mnie tylko, a...

– A co? – w jego niebieskich oczach można dostrzec iskry. – Znów mnie uderzysz? A może postrzelisz? Niech do ciebie w końcu dotrze, że zrobiłem to dla twojego dobra!

– Ale ja nie chcę tego! – nadgarstki zaczynają mnie boleć od wbijającego się metalu. – Nie rozumiesz tego, że potrzebuję tej zasranej adrenaliny!? Nie mam zamiaru ukrywać się w domu, bo ty złożyłeś jakąś cholerną obietnicę!

– W takim razie rób sobie co chcesz, kretynko. – Blake wyjmuje z kieszeni spodni niewielki kluczyk i rozkuwa mnie z kajdanek. Następnie rozwiązuje sznury. – Jak zwykle musisz być najmądrzejsza.

Niewiele myśląc zrywam się z krzesła, chcąc popchnąć chłopaka. Sama jednak tracę równowagę, przez co oboje lądujemy na podłodze. A dokładnie to ja na Evansie... W momencie, gdy szykuję pięść do wymierzenia ciosu, role odwracają się. Zostaję z całej siły przyciśnięta do paneli, aż trudno złapać mi oddech.

– Mam gdzieś to, że jest ci źle. – syczy, pochylając się nade mną, zbyt blisko mojej twarzy. – Prawdopodobnie to się kiedyś zmieni, a ty pożałujesz wszystkich momentów, w których postanowiłaś zaryzykować własnym życiem. Obiecałem twojemu chłopakowi, że zaopiekuję się tobą, a jeśli wszystko runie to mam nawet go zastąpić. I zrobię to wszystko, choćbym codziennie miał cię przywiązywać do tego cholernego krzesła.

– Zastąpić go? – w moich oczach pojawiają się łzy. – Dla mnie wszystko runęło, gdy on odszedł, więc proszę bardzo. Możesz sobie uczynić ze mnie swoją kolejną zabawkę, ale nigdy nie zastąpisz mi Dylana.

Blake puszcza mnie, a ja zakrywam twarz dłońmi, gdy mogę już usiąść.  Nie chcę znów płakać, ale nie potrafię tego powstrzymać. Wciąż trzymam w sobie wiele emocji. Miłość mojego życia zginęła, a chłopak, w którym prawdopodobnie kiedyś zadurzyłam się, miesza mi ciągle w głowie. Nie chcę, aby każdy dookoła mnie chronił. Nie chcę, aby w ten sposób narażali siebie dla mnie. Choć jest to dla mnie przerażająco trudne, sama pragnę wymierzyć sprawiedliwość. Przynajmniej odrobinę...
Cisza panująca między nami jest niemiłosiernie krępująca. Jestem pewna, że słyszę znów jak wiatr przesuwa piach na podwórku. Słońce schowało się już za horyzontem, pozwalając mrokowi wejść na swoje miejsce. Lubię, gdy jest ciemno. Świat wtedy wydaje się być piękniejszy. Niestety również jest przygnębiający. Bo gdy tak wspaniale spokój wkrada się do mojego życia, wraz z nim nadchodzi to bolesne uczucie samotności. Nikt nie życzy mi dobrej nocy. Nikt nie całuje mnie do snu. I nie ma nikogo obok, gdy o czwartej nad ranem przebudzam się nerwowo, szukając tej jednej osoby, do której pragnę się przytulić, by móc na nowo zasnąć. Chociaż z całą pewnością moje serce już zawsze będzie należeć do jednego człowieka, potrzebuję bliskości drugiej osoby. Pragnę, by ktoś obdarzył mnie ciepłem, które odeszło wraz z Dylanem. Mimo że obietnica, którą wymusił na Evansie jest dla mnie bolesna, jestem pewna, że zrobił to, wiedząc czego będzie mi trzeba.
Znów zgubiłam się w mrocznych i poplątanych zakamarkach własnego umysłu. Dociera to do mnie, gdy wraz z kolejnym spojrzeniem w stronę Blake’a nerwowo przygryzam wargę, starając się uspokoić szaleńczo bijące serce. Głośno przełykam ślinę i ocieram twarz z łez. Potrzebuję jednej małej chwili zapomnienia, która pozwoli mi na moment opuścić wszystkie smutki, troski i inne rzeczy, przez które nie mogę spać.
Wykorzystując resztki odwagi, przysuwam się do chłopaka, a następnie siadam na jego kolanach. Jego zdezorientowany wzrok nakazuje mi działać szybko, nim oboje zrozumiemy, że to błąd. Błąd, którego oboje pragniemy. On, bo to Blake Evans i otwarcie przyznaje, że na mnie leci. Ja, bo jestem Bellatrix Williams, czyli ta, która wiecznie popełnia błędy i ta, która aktualnie musi chwycić za żyletkę, by móc dostać koło ratunkowe. Ostatni raz zerkam prosto w jego niebieskie oczy, te same, które tak świetnie hipnotyzują prawie każdym spojrzeniem. I w tym momencie dociera do mnie co w nich widzą te wszystkie dziewczyny, które zawsze wzdychały do Evansa. Widać w nich to czego sam właściciel nie pokazuje zbyt często. Dobro, o które walczył w moim śnie. Kiedy nasze usta łączą się, czuję prąd rozchodzący się po całym moim ciele. Czar pryska w jednej sekundzie, gdy jego wargi lądują na moim tatuażu. Odrywam się od chłopaka jak poparzona.

– To był błąd. – mówię szybko. Chwytam pudełko z jagodami oraz kluczyki do auta i prędko opuszczam dom.

###
Nie wiem jak wam, ale mi nadal brakuje Dylana...
Jak myślicie, jakie plany może mieć Blake?

Szklane Marzenia - Powrót do JessfordOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz