Nie jesteś zbyt ważny

64 12 13
                                    

Boję się rozchylić powieki. Boję się tego, że znów moja podświadomość mogła zrobić mi niezbyt miłego psikusa. Ostrożnie poruszam palcami u dłoni, czując jak bardzo zdrętwiałe są.

– Trixie? – odzywa się ten jeden konkretny głos, który tak bardzo pragnęłam usłyszeć. Natychmiast otwieram oczy, by móc spojrzeć na Dylana.

Chłopak siedzi przy mnie, a gdy chcę usiąść, powstrzymuje mnie. Jego oczy chyba nigdy wcześniej nie były tak smutne jak teraz. Czuję ogromną ulgę. Po prostu kamień spadł mi z serca. Nieważne jak wiele złego wydarzyło się w ostatnim czasie. Dla mnie liczy się w tym momencie to, że niczego sobie nie uroiłam.

– Nie rób tego więcej... – mówi, a ja dobrze wiem, że wcale nie chodziło mu o zmienianie pozycji. Mam nigdy więcej nie narażać swojego życia, nawet jeśli dzięki temu uratuję go. To niedorzeczne.

– Co mnie nie zabije to mnie wzmocni. – szepczę, mając totalnie zaschnięte gardło. Rozglądam się dookoła i orientuję się, że jesteśmy w domu Dylana. No tak... rana postrzałowa w szpitalu wiązałaby się z wezwaniem szeryfa, a na to nie możemy sobie pozwolić. – Dlaczego nie Jessford?

– Tu mam bliżej znajomego lekarza. – odpowiada szybko. – Wyjedźmy stąd, Trixie. To zaszło zbyt daleko.

– Wyjedźmy? – patrzę na niego z niedowierzaniem. – Nie chcę uciekać. Poza tym nie zostawię chłopaków. Mam problem, a problemy się usuwa.

Kane wstaje z łóżka i głośno wzdychając przeczesuje włosy. Wiem, że ta odpowiedź nie spodobała mu się. To nie tak, że marzę o pozostaniu w tym posranym miejscu. Kompletnie nie tak...

– Chcesz walczyć z psycholem. – mówi surowo. – To wariactwo.

– No popatrz... – wywracam oczami. – Tak się składa, że najnormalniejsza to ja nie jestem. Wywołałam burzę i nie mogę tego tak po prostu zostawić. Jeżeli chcesz to jedź, ale beze mnie.

– Jesteś porąbana, Williams. – znów siada przy mnie i łapie mocno moje dłonie. – Obiecałem ci, że będę zawsze przy tobie i myślisz, że mógłbym o tym zapomnieć i pojechać  gdzieś? Wybij sobie to z głowy.

Wiem, że sytuacja jest ciężka. Mimo wszystko jeśli teraz ucieknę to będę to robić całe życie. Dave Evans nie odpuści tak łatwo. Muszę wziąć się w garść i sprawić, że ja oraz inni ludzie będziemy mogli bezpiecznie wychodzić ze swoich domów. To będzie najtrudniejszy czas w naszym życiu.

– Naprawię to. – mówię stanowczo. – Naprawię, a potem wyjedziemy i zaczniemy normalne życie.

Zawsze tego pragnęłam, a teraz, gdy taka możliwość jest na wyciągnięcie ręki, muszę zrobić wszystko, by móc po nią sięgnąć. W głębi duszy marzę o tym, by zestarzeć się w spokoju... ba... wychować przynajmniej jedno dziecko i nie bać się, że ktoś będzie chciał je porwać. Nawet Dave Evans nie powstrzyma mnie przed dokonaniem tego.

W ciągu miesiąca zakopuję na pustyni wszelki strach przed porażką. Zostaję nauczona wielu przydatnych rzeczy, które mają na celu pomóc mi w osiągnięciu wszystkiego czego pragnę. Po raz kolejny w swoim życiu, choć tym razem naprawdę, jestem gotowa by stawić czoła wszelkim przeciwnościom. Zdanie ja nie zabijam odpłynęło w niepamięć i choć wciąż nie potrafię w pełni się z tym pogodzić, nigdy więcej nie zawaham się jeśli będę musiała strzelić.

Dzwonek do drzwi wytrąca mnie z myśli. Od niechcenia spoglądam w tamtym kierunku z nadzieją, że ten ktoś sobie pójdzie. Nie chce mi się wstawać. Krzywię się, gdy znów rozbrzmiewa ten wkurzający dźwięk.

– Kurwa... – syczę, podnosząc się z kanapy.

Przekręcam zasuwę i otwieram drzwi. Patrzę kompletnie zszokowana na mojego gościa. Nie wiem co mam powiedzieć, więc po prostu robię krok do przodu i z całą siłą jaką w sobie pokładam, przywalam mu prosto w szczękę.

– Ja pierdole, Williams! – krzyczy Blake, chwytając się za obolałe miejsce. – Laski zwykle przysysają się do mnie na przywitanie.

Bez zastanowienia uderzam go drugi raz. Marzyłam o tym od chwili, gdy zamknięto go w więzieniu.

– Ja tylko chciałem się przywitać i odebrać auto. – woła, wyciągając ręce w obronnym geście. – Naćpałaś się czy jak?

– Auto, powiadasz... – parskam, a następnie wykonuję trzeci cios. – Już ja ci kurwa pokażę twoje auto.

Pod dom podjeżdżają chłopcy. Na widok Evansa cieszą się, ale potem dostrzegają krew na jego buzi i moją wściekłą minę. Cofam się w głąb korytarza, by sięgnąć po kluczyki. Każdy patrzy na mnie jak na wariatkę, ale przywykłam już do tego. Gdybyśmy byli w Jessford to pewnie bym ten samochód podpaliła, ale dom Dylana znajduje się praktycznie za miastem, więc mam dużo ciekawszy sposób. Z ziemi podnoszę dość ciężki kamień i wtedy Blake orientuje się jakie mam zamiary.

– O nie! – krzyczy. – Kane, zrób coś z nią!

– Nie wtrącam się w wasze zatargi. – odpowiada Dylan, zapewne zdając sobie sprawę z tego, że i tak by nie wygrał. – Wybacz.

Kiedy Evans próbuje mnie zatrzymać, nie waham się przed kolejnym ciosem.

– Po prostu daj jej się wyszaleć. – śmieje się Michael. – Auto kupisz sobie nowe.

Chwilę później wszyscy patrzymy jak rozpędzony Dodge jedzie prosto na zderzenie z dużą skałą. Uśmiecham się triumfalnie, czując ogromną satysfakcję z tego co zrobiłam. Niestety Blake nie jest tak samo szczęśliwy.

W końcu przychodzi moment, żeby każdy go przywitał. Wyszedł wcześniej za dobre sprawowanie. Interesujące. Takie bajki może wciskać sąsiadom, a nie mi.

– Wiesz, że jesteś dla mnie jak brat, prawda? – pyta Mike, a ja zastanawiam się skąd nagle wzięło mu się na takie chwile czułości. Evans przytakuje skinieniem głowy. – Więc mam nadzieję, że wybaczysz mi to, ale zawarłem z Trixie pewien układ. Miała wziąć się w garść, a w zamian pomogę jej skopać ci dupę.

– Jaja sobie chyba robisz. – parska Blondyn. – Już to zrobiła, więc walcie się.

– Trixie, jesteś wystarczająco usatysfakcjonowana? – Michael spogląda w moim kierunku z taką miną jakby błagał, abym zaprzeczyła.

– Czuję lekki niedosyt. – odpowiadam, uśmiechając się złośliwie. – I bardzo bym chciała pokazać czego nauczył mnie Dean.

– Nie mam zamiaru być twoim workiem treningowym, Williams. – Blake próbuje się bronić, ale na marne. Trzech na jednego to stanowczo spora przewaga.

– No popatrz... a jednak będziesz. – szykuję się do wymierzenia kopniaka z kolana, prosto w jego krocze i w ostatniej chwili zatrzymuję nogę. Widzę w jego oczach złość i strach. To mi wystarczy. – Zapamiętaj sobie na przyszłość, że nie warto przysparzać mi problemów.

Odwracam się na pięcie i ruszam do domu, lecz po chwili namysłu zatrzymuję się jeszcze na sekundę.

– Jeszcze jedno. – dodaję. – Wrócisz na swoje miejsce dopiero, gdy odstrzelę łeb twojemu ojczulkowi. Nie kozacz zbyt mocno, bo póki co nie jesteś zbyt ważny.

Przez pół dnia słucham o tym jakie to ciekawe życie prowadził Blake Evans. Każdy cieszy się z jego powrotu tylko nie ja. Mam wrażenie, że to tylko skomplikuje moje działania. W dodatku nie potrafię usunąć z głowy tych wszystkich myśli, próbując przypomnieć sobie co dokładnie zaszło na feralnej imprezie. Niby nie jest mi to do niczego potrzebne, a jednak wolałabym wiedzieć jak mocno wtedy upadłam. Niestety jedyne co powraca to nasze chwile uniesień ze snu.

Sięgam po paczkę fajek i wychodzę przed dom. Słońce chowa się za horyzontem i prawdopodobnie, gdybym była zwyczajną dziewczyną, ten widok rozczulałby mnie. Niestety nigdy nie potrafiłam docenić zachodów słońca. To wschody zapierały mi dech w piersi. Pokazywały mi, że wszystko da się naprawić... że każdy kolejny dzień może doprowadzić mnie do tego czego potrzebuję. Jedynie słońce musi wzejść ponownie.

– Kiedy ostatni raz dołączyłem do ciebie na papierosa, byłaś zmieszana i cholernie zagubiona. – słyszę, więc od niechcenia spoglądam na Blake’a. Wygląda tak samo perfekcyjnie jak zawsze. Jakby wcale nie zakończył odsiadki. – Teraz spuściłaś mi niezły łomot i w mistrzowski sposób zdetronizowałaś.

Gdybym tylko potrafiła to wysłałabym go do piekła, patrząc z radością jak płonie. Prawdopodobnie moje szaleństwo osiągnęło apogeum, bo dla pocieszenia wyobrażam sobie ten wspaniały moment. To jak jedwab na moją wściekłą duszę.

– Wtedy nie wiedziałam wszystkiego. – odpowiadam i zaciągam się nikotyną. – A potem nagle spłynęło na mnie wiele posranych faktów i znienawidziłam cię bardziej niż możesz to pojąć.

– Zapewne teraz oczekujesz przeprosin. – mówi. Przygląda mi się z ogromną uwagą, co jest nieco krępujące. – Nie mam zamiaru tego robić. Nie żałuję niczego co miało związek z twoją osobą. Gdybym miał to powtórzyć, nie zastanawiałbym się. Nawet myślę, że gdyby okoliczności były inne... to znaczy ty nie miałabyś faceta, który jest moim dobrym kumplem... zaraz po tym jak przywaliłaś mi na przywitanie, odwdzięczyłbym się ostrym klapsem w twój słodki tyłeczek i rozkoszował...

– Jesteś obrzydliwy. – spluwam, mordując go wzrokiem. Jest tak bardzo bezczelny, że najchętniej znów bym go uderzyła. To jednak nie ma najmniejszego sensu, ponieważ to Blake Evans. Po nim wszystko spływa. – Nawet jeśli tego nie pamiętam, to prędzej dam się pociąć niż popełnię znów taki błąd.

– Nie narzekałaś wtedy tak bardzo. – czuję, że jemu sprawia radość wyprowadzanie mnie z równowagi. – Co więcej... skoro twoja wyobraźnia posunęła się do tworzenia takich historii, pragnęłaś więcej.

W jednej chwili chwytam go za krocze i ściskam najmocniej jak się da. Palce bolą mnie od napinania, ale nie zwracam na to teraz uwagi. Maksymalnie zbliżam swoją twarz do jego, by spojrzeć prosto w te przeklęte błękitne oczy. Widzę jak wykrzywia usta z bólu. Dokładnie o to mi chodziło. Chcę, aby cierpiał.

– Jeszcze raz wspomnij tamten wieczór, a na srebrnej tacy razem z głową swojego ojca dostaniesz to czym tak ochocze mnie posuwałeś. – warczę i wzmacniam na moment uścisk, aby po chwili puścić i wrócić do domu.

W głębi umysłu coś mi uporczywie mówi, że Blake ma rację. Nic nie przyśniło mi się bez powodu, a przed wypadkiem musiałam chcieć od niego czegoś więcej niż tylko przelotnego seksu. To jednak było nim roztrzaskałam się. Teraz jestem zupełnie innym człowiekiem. Teraz zniszczę wszystko co stanie mi na drodze.

###
Pisałam ten rozdział przez większość dnia. Coś mnie ciągle blokuje, ale dałam radę. Nie wiem jednak kiedy uda mi się napisać kolejny. Kto się cieszy z wielkiego powrotu Evansa? Ja bardzo, ale tylko dlatego, że w głowie mam różne wizje, które muszę poskładać w ładne rozdziały.
A teraz jeszcze zapraszam do przeczytania krótkiego opowiadanka, a raczej pierwszej części, inspirowanego grą Fallout. Jest na moim profilu i mam nadzieję, że wam się spodoba.
Do zobaczenia!

Szklane Marzenia - Powrót do JessfordOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz