Dziękuję.

76 10 7
                                    

Siedzę na masce samochodu i czekam na osobę o imieniu Rio. Jest to nasz dostawca broni. Przynajmniej tak powiedział Dean. Potrzebuję czegoś lepszego niż mój pistolet, bo jeśli miałabym codziennie porywać ludzi Dave’a, zajęłoby to wieczność. Nie mam chęci na większe podchody.
Słyszę hałasy dobiegające z tylnego siedzenia, ale staram się nie zwracać na nie większej uwagi. Może się wierzgać do woli. Nic mu to nie da.
W końcu dostrzegam nadjeżdżające auto, za którego kierownicą siedzi dziewczyna. Przyznam, że oczekiwałam jakiegoś kolesia.

– Miałaś być sama. – stwierdza, wskazując na mojego towarzysza. Ukradkiem zerkam na jej wściekle pomarańczowe, krótkie włosy. W połączeniu z opaloną cerą, ich kolor wydaje się być jeszcze bardziej intensywny.

– Formalnie jestem. – odpowiadam. – Nie zwracaj na niego uwagi. Co masz dla mnie?

Rio cofa się do bagażnika swojego samochodu i wyjmuje z niego duże czarne pudło. W środku znajduje się dokładnie to czego oczekiwałam, czyli snajperka. Uśmiecham się półgębkiem, a mój wzrok znów ląduje na mężczyźnie w aucie.

– Rozumiem, że mogę go wypróbować. – mówię, a Rio przytakuje. Dziewczyna zapewne zaczyna domyślać dlaczego nie przyjechałam sama.

Otwieram drzwiczki i zrywam taśmę z ust mojego gościa. On od razu chce coś powiedzieć, ale palcem wskazuję mu, żeby lepiej zachował milczenie. Żadne tłumaczenia, prośby czy nawet groźby nie pomogą mu już. Może mieć żal tylko do jednej osoby.

– Rozwiążę cię. – wyjawiam spokojnie. – Nie próbuj nas atakować, bo wtedy skończysz naprawdę bardzo źle. Będziesz biegł z całych sił i przekażesz swojemu szefowi, że idę po niego. Rozumiesz?

– Zrobię wszystko tylko mnie puść. – jego głos jest roztrzęsiony. Nie sądziłam, że ludzie Evansa to tacy tchórze. W obliczu śmierci sikają pod siebie i są gotowi na zdradę. To daje mi ogromną przewagę.

Uwalniam go i patrzę jak wykonuje moje polecenie. Myśląc, że dam mu przeżyć, biegnie ile sił w nogach. Kiedy jest już wystarczająco daleko, przejmuję karabin od Rio. Widoczność jest świetna. Z taką zabawką mogłabym wymordować połowę Jessford, nie wychodząc nawet z domu.

– Przepraszam... – szepczę cichutko i strzelam. Obserwuję jak moja ofiara upada na piach, ale to nadal nie daje mi upragnionego ukojenia. Rana rozrywa się jeszcze mocniej. Jeżeli jakimś cudem On widzi jak bardzo upadam, żadne przeprosiny nie pomogą mi.

– Dean już uregulował płatność, więc jeśli jesteś zadowolona to ja się zmywam. – słyszę za sobą głos dziewczyny. – Świetnie się robi z tobą interesy. W razie czego dzwoń.

Chwilę później znów siedzę na masce auta, oczekując tym razem na Allena. Musi mi pomóc posprzątać... W tym czasie wypalam trzy papierosy, zastanawiając się kiedy ten nałóg wykończy moje płuca. Oby jak najszybciej.

– Naprawdę uważasz, że to jest najlepsze rozwiązanie? – podskakuję ze strachu, gdy orientuję się, że nie jestem sama. – Wiesz, ja mogę przyjeżdżać codziennie... będę miał niezłe mięśnie od kopania, ale Trixie... to cię zniszczy.

– A masz lepszy pomysł? – pytam ciemnoskórego przyjaciela, obserwując jak wyciąga łopatę z bagażnika. Z moją żądzą krwi powinniśmy zainwestować w koparkę.

– Niestety nie. – kręci głową. Tak myślałam. – Tylko jestem pewny, że Dylan tego nie chce dla ciebie.

– Dylana tu nie ma! – wybucham i niemal od razu zaciskam szczękę, starając się powstrzymać nadchodzące łzy. Nie mam ochoty teraz pokazywać jak bardzo słaba jestem.

– Uważam, że powinnaś schować dumę w kieszeń i poprosić o pomoc. – chłopak wcale nie żartuje o czym świadczy jego poważna mina. – Wiem, że jesteś twardzielką, ale sama nie dasz sobie rady. Trixie, posłuchaj mnie i uwierz, że jeśli tylko poprosisz to te dwie durnowate księżniczki ruszą dupę. Nikomu nie uśmiecha się patrzenie jak nasza słodka świruska przemienia się w maszynę do zabijania.

W czasie, gdy czekam aż Dean wykona swoje zadanie, rozmyślam nad jego słowami. Wpadłam w jakąś pułapkę, z której muszę szybko uciec. Z jednej strony czuję nieodpartą chęć wymordowania wszystkich wrogów, a z drugiej strony żadne z dwóch morderstw nie przyniosło większego ukojenia. Wręcz przeciwnie. Zdaję sobie niestety sprawę z tego, że poczuję chwilowy przypływ radości, gdy głowa Dave’a Evansa spadnie z jego karku. Jednak to będzie tylko chwilowe... W końcu nikt mi nie zwróci kogoś kogo tak bardzo potrzebuję.
Jesteśmy umówieni z chłopakami u nich w domu. To miła odmiana dla moich szarych ścian. Czeka mnie bardzo ciężka rozmowa. Nie potrafię prosić tak dobrze jakbym tego chciała. Szczególnie teraz, gdy wydawało mi się, że poradzę sobie sama. A raczej z małą pomocą Deana... w tym jednym przypadku wiedziałam, że muszę się ugiąć. Na dodatek wciąż mam delikatny uraz do Michaela, a Blake działa na mnie jak płachta na byka.

– Teraz jesteście nierozłączni? – parska Evans, gdy razem z Deanem wchodzę do salonu. Ton jego głosu mógłby sugerować lekką zazdrość. – Interesujące...

– Nie poradzę sobie bez was. – wypalam, olewając jego docinki. – Jeżeli mamy mieć spokój, potrzebuję waszej pomocy.

– Nagle to zauważyłaś? – pyta Mike, mając wściekłą minę. – Jeszcze wczoraj pyskowałaś i miałaś w dupie nasze zdanie.

– To nie ma sensu... – mamroczę i już chcę skierować się do wyjścia, gdy Dean łapie mnie za ramię i zatrzymuje.

– Nigdzie nie idziesz. – mówi stanowczo. – Dlaczego to ja ostatnio muszę robić za tego mądrego, co? Chciałbym wrócić kurwa do pajacowania, a nie ustawiać was wszystkich do pionu.

– Jak dla mnie to nadal jesteś debilem. – śmieje się Blake. Wywracam oczami, dochodząc do wniosku, że w ten sposób nigdy nie osiągniemy porozumienia.

– Zamknij japę. – Dean wydaje się być rozłoszczony. To już drugi raz, gdy staje w mojej obronie. – Nie było cię pięć jebanych miesięcy i nie wiesz wszystkiego tak jak ci się wydaje. Wsadziłeś ją w ten burdel bez najmniejszego zawahania. Wiedziałeś kurwa, że ona się do tego nie nadaje. To miał być żart czy o co ci wtedy chodziło?

– A tobie o co teraz niby chodzi? – Evans staje przed swoim przyjacielem, a ja zaczynam bać się, że dojdzie do bójki. Jeszcze tego mi tylko brakuje. – Będziesz robił za jej adwokata czy jak?

– Mówię o tym, że wszystko co ją do tej pory spotkało jest twoją winą! – woła Allen. – Otwórz oczy w końcu. Możecie sobie być na nią źli, ale teraz waszym pieprzonym obowiązkiem jest pomóc jej i zrobić wszystko, żeby stanęła na nogi.

Stoję obok, przyglądając się temu wszystkiemu i szczerze mówiąc nie mam już siły. Wiedziałam, że to nie będzie łatwe, ale nie sądziłam, że aż tak... Teraz dociera do mnie, że zwyczajnie czuję się samotna. Od tamtego dnia jedynie Dean zapytał mnie o to jak się czuję i nie zawracał mi głowy tym jakie ma zdanie na temat moich czynów. Podszedł do tej sytuacji zupełnie inaczej niż można by się po nim spodziewać. Jestem mu za to wdzięczna.

– Przecież świetnie sobie radzi. – wypala Michael, a w jego głosie można odczuć duże pokłady ironii.
Dean otwiera usta, jakby zabrakło mu słów i mogłabym przysiąc, że nawet Blake jest w szoku widząc podejście Rudzielca.

– Nie radzę sobie w ogóle, cholerny idioto! – wybucham, tym razem nie powstrzymując łez. Rzucam w niego pierwszą lepszą rzeczą, którą mam pod ręką. Na szczęście okazuje się to być pudełko chusteczek. – Straciłam osobę, którą kocham, a ty zamiast być przy mnie to kurwa... Jesteś skończonym kretynem, Mikey! Zatracam siebie po to, żebyś i ty miał bezpieczny tyłek! Nie robię tego tylko dla siebie...

Mój przyspieszony oddech nie pozwala mi na racjonalne myślenie. Zamieram w chwili, gdy zostaję przytulona. I to nie przez tych, których mogłabym podejrzewać o ten czuły gest. Nie kto inny jak Blake Evans obejmuje mnie, delikatnie głaszcząc czubek mojej głowy. Rozklejam się jak mała dziewczynka, pozwalając emocjom na ucieczkę, której tak bardzo potrzebowały. Zbyt mocno je tłumiłam, a stopniowe wypuszczanie pojedynczych łez nic nie dawało. Wręcz pogarszało mój stan psychiczny.

– On ciebie też kocha... – szepcze Blake, wciąż trzymając mnie w ramionach.

– Przestańcie mówić o nim jakby tu nadal był. – szlocham głośno. Chłopak jedynie wzdycha ciężko, a ja się cieszę, że nie postawił na dyskusję. – Czuję żal do samej siebie. Prosił, abyśmy wyjechali... jakby przeczuwał, że coś mu się stanie.

– Przestań chrzanić, Williams. – Blondyn odsuwa się ode mnie i gniewnym spojrzeniem patrzy mi prosto w oczy. – Trzeba cię trochę poskładać i znów zaczniesz działać poprawnie. Dorwiemy mojego ojca, ale błagam... przestań robić to co robisz, bo to mnie lekko przeraża.

Na wieczornym papierosie dla odmiany towarzyszy mi Dean. Wciąż nie rozmawiałam z Michaelem i nie wyjdę z tym pierwsza. Nie tym razem. Szpila, którą mi wbił jest zbyt wielka, bym mogła tak łatwo o niej zapomnieć.
W milczeniu obserwujemy zachodzące słońce. Wiatr jest znacznie silniejszy niż zwykle, a z pustyni dobiega wycie kojotów. To rani mój umysł, zbyt mocno przypominając mi o wilkach. A przecież nieraz nazywałam Dylana moim wilkiem. Odruchowo dotykam miejsca na szyi, gdzie mam tatuaż. Dokładnie tego miejsca, w którym tak bardzo lubił składać słodkie pocałunki. Gdybym mogła, zapadłabym znów w śpiączkę, by tylko znów go zobaczyć.

– Dziękuję. – odzywam się w końcu. Dean uśmiecha się szeroko, co ogromnie do niego pasuje. – Wychodzi na to, że jesteś najmądrzejszy z naszej paczki.

– A śmiałaś w to kiedyś wątpić? – chłopak pstryka mnie w nos, śmiejąc się cicho. – Po prostu nigdy nie było tak źle, żebym musiał interweniować. Bywały różne spiny, ale wtedy był Aiden... Blake nie miał tak bardzo wszystkiego w poważaniu... no i Mike nie zgrywał niedostępnego, a ty nie bawiłaś się w Kubę Rozpruwacza.

Nie wiem co mam odpowiedzieć. Tępo wpatruję się w przestrzeń przed nami, jakbym miała nadzieję na objawienie, które nigdy nie nadejdzie. Cuda zdarzają się tylko w książkach.

– Chwilami tęsknie za dawnymi czasami. – wyznaje Dean. – Tymi przed twoim wypadkiem, przed przyjazdem Mel. Wróciłbym do domu z torbą wypchaną hajsem... wypił zimne piwo i udawał, że wcale nie widzę jak nagle ty i Aiden znikacie w jego pokoju. Blake by dogadywał jakimiś debilnymi, zboczonymi tekstami na wasz temat, a Mike obliczał kto kogo więcej razy zdradził, w sensie ty czy Daniel.

– To brzmi tak źle, że aż mi niedobrze. – mówię, krzywiąc się. Nie lubię słuchać o swojej przeszłości.

– Nie ma co się oszukiwać, Trixie. Puszczałaś się i tyle...

– Czego nie pamiętam, tego nie było. – parskam, tym samym rozbawiając mojego rozmówcę.

W głębi serca bardzo mocno potrzebowałam takiej spokojnej, luźnej rozmowy. Czuję, że dziś uda mi się zmrużyć oko na dłużej niż to było do tej pory. Może w końcu odpocznę, a jutro spojrzę na rzeczywistość w totalnie odmienionym stylu. Ja również chciałabym wrócić do tego co było kiedyś... a dokładnie do momentu pierwszej randki z Dylanem. Powiedziałabym mu, że nie chcę być w domu, dzięki czemu Aiden by nas tam nie zastał. Wyznałabym, że chcę wyjechać, niezależnie od tego ile dni szkoły jeszcze mi zostało. I miałabym nadzieję, że pojechałby ze mną...
Niestety żadne z nas nie potrafi cofać czasu.


Szklane Marzenia - Powrót do JessfordOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz