Wraz z Michaelem przyjeżdżam do szpitala. Oczy same mi się zamykają i nawet gorąca kawa ma problem z postawieniem mnie ma nogi. Dean spędził całą noc tutaj, pilnując Melody i Aidena. Ta sytuacja jest ciężka dla nas wszystkich.
Zachodzimy pod pokój, w którym leży Ruthenford. Serce zaczyna mi łomotać, gdy dostrzegam Dylana, siedzącego na jednym z krzeseł pod salą. Nie wrócił na noc i Bóg raczy wiedzieć gdzie się podziewał przez ten czas.
Melody jest blada i zmęczona. Blond włosy związała w niechlujnego kucyka, a jej wczorajszy makijaż jest nieco rozmazany. Powinna odpocząć, ale domyślam się, że nie ma zamiaru opuszczać Aidena.
– Jak sytuacja? – pytam, podchodząc bliżej.
– Jak tylko lekarz wyjdzie od niego, będziemy mogli go zobaczyć. – informuje dziewczyna. – Obudził się nad ranem, twierdząc, że nic mu nie jest.
– Grunt to pozytywne myślenie. – śmieje się Michael.
Jedne drzwi otwierają się, a zza nich wyłania się mężczyzna w podeszłym wieku. Siwa broda dodaje mu lat, ale on sam wygląda jakby wcale nie czuł się staro w swoim ciele.
– Możecie wchodzić, ale po dwie osoby. – mówi, poprawiając biały kitel. – I nie męczcie go za bardzo.
Melody natychmiast wstaje i łapie mnie za rękę, ciągnąc do pomieszczenia.
– Wyglądasz jakby cię trzepnął pociąg. – stwierdzam bez namysłu, widząc poobijanego Aidena. – Przepraszam... gdybym tylko mogła przewidzieć co się stanie...
– Daj sobie spokój, Trixie. – chłopak wywraca oczami, dając mi do zrozumienia, że nie jestem winna.
– Trixie... – moją uwagę zwraca smutna Mel. – Powinnaś o czymś wiedzieć... to nie jest łatwa decyzja, ale jak tylko Aiden wyjdzie ze szpitala, wyjeżdżamy. Po prostu... jestem w ciąży.
Zatyka mnie do tego stopnia, że nie wiem jak się wysłowić. Wytrzeszczam oczy do tego stopnia, że zaczynają mnie boleć.
– To wy uprawiacie seks? – pytam, po czym uderzam się otwartą dłonią w czoło. – Boże... nie... choćbym nie wiem jak to powiedziała to i tak brzmi debilnie. Chodziło mi o to, że ja myślałam... o matko! Mel!
– Oddychaj, Williams. – parska Aiden, a po chwili łapie się za żebra i wykrzywia usta w bólu. – Wiem, dla mnie to też był szok.
Patrzę to na Ruthenforda, to na jego dziewczynę i nadal nie wierzę w to co usłyszałam. Do tej pory wydawało mi się, że Melody jest grzecznym aniołkiem, który wstrzyma się z popędami aż do ślubu. Z resztą myślałam, że jeśli już ktoś wpadnie to będę to ja, a nie ona.
– Nawet nie będę próbowała was zatrzymywać. – mówię w końcu. – Zacznijcie normalne życie, gdzieś z dala od tego bajzlu.
– Mike przejmie moje obowiązki. – informuje Aiden. – Wiesz... do tej pory ja sprzątałem brudy.
– Trixie, co dzieje się między tobą a Dylanem? – wypala Melody. – Nie odzywacie się do siebie. To znaczy, nie żebyście wcześniej jakoś dużo gadali przy innych, ale teraz czuć jakiś chłód.
– Nie przejmujcie się tym. – odpowiadam stanowczo. – To jest do naprawienia.
– Zrób to co teraz do ciebie należy. – mina Ruthenforda staje się naprawdę poważna. – Po prostu to zrób i żyj dalej, a kiedyś spakujesz klamoty i dołączysz do nas.
Żegnam się z przyjacielem i opuszczam jego pokój. Informuję Michaela, że będę czekać przed szpitalem. Siadam na masce jego samochodu i odpalam papierosa. Nie mam pojęcia, który to już dzisiaj. Później musimy jechać do garażu Evansa, gdzie stoi jego słynny Dodge. Robi mi się niedobrze na samą myśl o tym, że znów muszę polegać na tym idiocie. I nawet jeśli jego auto jest równie cudowne co Mustang czy Camaro, to z miłą chęcią zobaczę minę Evansa, gdy wóz będzie płonął. Najchętniej z nim w środku.
– Możemy jechać. – mówi Mike, podchodząc do mnie. – Tobie to by się chyba przydała długa i poważna rozmowa, co?
– Jakbyś zgadł... – odpowiadam spokojnie i wsiadam do samochodu chłopaka. – Mike, ja nie potrafię robić takich rzeczy.
– No to jest nas dwoje. – zerkam na niego i widzę, że jest mocno niezadowolony. – Pamiętasz? Ja nie sprzątam brudów... Nie mogę mieć za złe Aidenowi, że chce z tego wyjść. Nie w tej sytuacji, bo jest całkiem mocno usprawiedliwiony. Ale kurwa... dlaczego ja, a nie Dean?
– Uwielbiam tego kolesia, ale z całym szacunkiem, Dean to dzieciak. – zauważam. – Pozabijałby wszystkich łącznie z nami. A z tego co widzę to tu jest potrzebny trzeźwy rozum.
– Wiesz, że to jutro? – pyta Michael, a ja cicho przytakuję. – Będziesz musiała powiedzieć co zrobili i co ich czeka. Mają prawo do ostatniego słowa, ale nie licz na to, że usłyszysz komplementy.
– Widziałeś to już?
– Sąd? Tak. Raz w życiu. – jego nastrój jest coraz gorszy. – To był pierwszy sąd Blake’a i musiał w nim skazać mojego brata. Colin wpadł w gorsze towarzystwo niż to, w którym my siedzimy.
Nie wiedziałam, że Michael miał brata. Najwyraźniej tego typu sprawy są z łatwością zacierane, a prawo ustanowione przez Evansa Seniora jest rygorystyczne.
– Mike? – szepczę najciszej jak potrafię. – Jutro zabiję siedem osób. Nie pozwól mi utonąć w tym bagnie...
Po odebraniu Dodge’a Evansa, mogę wrócić do Jessford. Choć to nie jest tak, że mogę. Ja po prostu muszę tam być ze względu na to co ma nastąpić następnego dnia. Chciałabym móc przygotować się na to, ale w jaki sposób? Jak można przygotować się do morderstwa?
Pusty dom od zawsze mnie przerażał. A teraz mam wrażenie, że jest w nim ciszej niż to w ogóle możliwe. Czuję się jakby ktoś wyciszył wszystkie ściany w tym budynku, a to jest dobijające. Gdzie podziewa się ten, który obiecywał mi, że będzie przy mnie zawsze, gdy będę tego potrzebowała? Nie dotrzymuje obietnicy...
Zasypiam dosyć wcześnie, a budzę się później niż mogłabym przypuszczać. Zegarek wskazuje już czternastą. Jak można spać tyle czasu? Najwyraźniej problemy przytłaczają mnie zbyt mocno. Biorę długą, gorącą kąpiel, od której lekko kręci mi się w głowie. Zrezygnowana staję przed szafą, nie wiedząc w co powinnam się ubrać. W końcu sięgam po pierwsze lepsze ciuchy i ubieram się. Nie mam ochoty na jedzenie, ponieważ mój żołądek od pobudki wywija fikołki. Jestem zdenerwowana, a to przenosi się na mój organizm.
Michael zjawia się w moim domu równo o dwudziestej pierwszej. Niechętnie wstaję z kanapy, na której spędziłam większość dnia. Dziś nawet pozwoliłam sobie na palenie w środku, zamiast jak zwykle na mojej ulubionej ławce.
Wyjeżdżamy kawałek za miasto, gdzie ktoś kiedyś chciał wybudować duży sklep, ale zabrakło mu funduszy na dokończenie inwestycji. Czyli to tutaj odbywają się gangsterskie obrady. Moje dłonie pocą się coraz mocniej i to wcale nie za sprawą upału. Po prostu pragnę uciec jak najdalej stąd i nigdy nie wrócić.
W środku znajduje się naprawdę wiele osób, a większości z nich nigdy nie widziałam. To za pewne ekipy z innych miasteczek. Wszyscy milkną, gdy dostrzegają mnie. Oni wiedzą kim jestem, a ja bym nawet nie chciała wiedzieć kim są oni. Stoją w niewielkich grupkach, zwykle po trzy, cztery osoby.
– Każde miasto ma swojego dowódcę i kilku głównych handlarzy, jeden z nich zajmuje się finansami. – szepcze Mike. – Do tej pory w Jessford ja byłem tym od finansów, Dean handlarzem, a Aiden dowódcą.
– Och, czyli Evans po prostu wyglądał i czasami kogoś zabijał... – mamroczę pod nosem. Moje ciało drętwieje, gdy dostrzegam Dylana w towarzystwie dwóch innych kolesi. Czyli zapewne jego handlarzy... Chłopak również dostrzega mnie, mówi coś do swoich towarzyszy, a następnie rusza w moim kierunku.
– Wiem, że jesteś na mnie wkurzona... – mówi mi na ucho, od czego dostaję dreszczy. – Ale jestem przy tobie. Poradzisz sobie, rozumiesz?
Nie odpowiadam nic, jedynie kiwam głową. Kane prowadzi mnie kawałek dalej, a ja mam ochotę rozpłakać się. Na wysokim, aczkolwiek niewielkim stoliku leży pistolet z tłumikiem. Niedaleko niego na ziemi klęczy siedmiu mężczyzn. Nie chcę im się przyglądać, bo to mi nic nie da. Później tylko będą śniły mi się ich twarze.
– Trixie, zaczynaj. – Mike daje mi znać, że to już odpowiednia pora. Rozglądam się dookoła, próbując zachować całą pewność siebie. To trudne zadanie, wręcz niemożliwe. Oni oczekują ode mnie siły, której prawdopodobnie nigdy nie posiadałam. Nie jestem osobą, za którą mnie mają. Po prostu tylko czasami wybucham zbyt mocno i daję się ponieść emocjom. Nie jestem jednak niezniszczalna, mam zbyt wiele uczuć niż bym tego chciała i bywam wrażliwa.
– Okradliście nas i zamordowaliście kilkoro naszych ludzi. – zaczynam. – W związku z tym, zostajecie skazani na śmierć. Czy chcecie coś powiedzieć?
– Ja chcę. – odzywa się jeden z nich. Staram się nie patrzeć na niego. – Nie wiesz w co weszłaś, dziewczynko. Kiedyś pożałujesz swojej decyzji i to mocno.
Przełykam ślinę i sięgam po narzędzie, które ma mi posłużyć do wykonania wyroku. Mój wzrok na moment ląduje na Dylanie, który stoi niedaleko mnie. Zachowuje całkowitą powagę, a to wcale nie dodaje mi otuchy. Choć sama jego obecność powinna być dla mnie wsparciem. Odwracam się w stronę skazańców i podchodzę odrobinę bliżej nich.
– Panie wybacz mi, bo zaczęłam sypiać z diabłem... – szepczę najciszej jak tylko potrafię i strzelam do pierwszej osoby. Każdy kolejny wystrzał jest dla mnie jak cios prosto w serce.
Gdy jest już po sprawie, odkładam pistolet na stolik i ruszam w stronę wyjścia. Staram się zachować zimną krew. Płakać będę w domu, gdy nikt mnie już nie będzie widział. Jest mi niedobrze, ale przecież nie mogę pozwolić sobie na chwilę słabości, kiedy dookoła mnie jest zbyt wiele osób, które mogłyby chcieć mnie zastąpić. Z każdym kolejnym krokiem jednak, moje siły ulatniają się jak powietrze z pękniętego balonika.
– Wracamy do domu. – słyszę przy uchu dobrze znany mi głos, a silne dłonie podtrzymują mnie. – Mike, zawieź ją. Nie jestem pewien czy zaraz nie zemdleje. Ja będę jechał za wami.
Nie jestem pewna co dzieje się dalej. Co chwila widzę ciemność, a żadne słowa nie docierają do moich uszu. Słyszę tylko jakąś niezrozumiałą paplaninę. Kiedy kolejny raz otwieram oczy, leżę w swoim łóżku. Mam dreszcze na całym ciele, a to znak, że chyba się przeziębiłam. Albo po prostu mój organizm jest tak osłabiony. Po moich policzkach spływa kilka słonych, gorących łez. To koszmar, z którego nie potrafię się wybudzić.
– Obudziłaś się. – Dylan staje w progu sypialni, a ja rozpłakuję się jak mała dziewczynka, której tym razem odebrano ukochaną lalkę. Chłopak bez wahania podchodzi do mnie i przytula. – Płacz ile potrzebujesz. Nie ma w tym niczego złego.
– Jest. – warczę od razu. – To pokazuje mi jak bardzo jestem słaba. Nie chcę taka być, ale też nie chcę stać się potworem...
Dylan odsuwa się ode mnie, tylko po to, by ująć dłońmi moją twarz i spojrzeć prosto w oczy.
– Nie staniesz się. – mówi stanowczo. – Uwierz w siebie i wytrwaj ten czas, a gdy tylko Evans wyjdzie, zabiorę cię daleko stąd.
– Kocham cię. – wypalam bez zastanowienia, a gdy dociera do mnie co powiedziałam, łapię się za usta i zamieram. Na twarzy mojego rozmówcy maluje się równie wielkie zaskoczenie co zapewne na mojej. Niech ktoś w końcu utnie mi język lub po prostu zabije.###
Wrzucam rozdział dziś, a w weekend zrobię sobie chyba wolne ;)
CZYTASZ
Szklane Marzenia - Powrót do Jessford
Teen FictionJest to kontynuacja Szklanych Marzeń, więc zapraszam do zapoznania się z pierwszą częścią. ----- Fragment z małym spoilerem: Bez opamiętania zatracamy się w sobie, a to jest najpiękniejsze w naszym porąbanym świecie. Teraz już wiem, że nawet jeśli...