Koniec

92 9 7
                                    

Los lubi płatać nam figle. Często nieprzyjemne i głęboko raniące. Niestety nie mamy wpływu na niektóre wydarzenia w naszym życiu. Bo przecież los lubi również stawiać na naszej drodze niby przypadkowych ludzi, którzy później zmieniają wszystko. A my możemy jedynie brnąć w to i popełniać błędy. Ludzkie życie w dziewięćdziesięciu procentach składa się właśnie z potykania się na stosunkowo prostej drodze. Pozostałe procenty to wyciąganie wniosków. A potem wszyscy i tak prędzej czy później umieramy.
Kiedy po naprawdę długim czasie moja pamięć postanowiła w końcu wrócić, zrozumiałam naprawdę wiele rzeczy i doceniłam to co mam. A mam przy sobie grono przyjaciół, choć na pozór nieco szalonych i nieroztropnych, to prawda jest taka, że zarówno oni jak i ja, oddalibyśmy za siebie życie. Tak jak zrobiła to Melody, tym samym ratując mnie przed swoim psychopatycznym ojcem.
Pamiętam dokładnie dzień, w którym Melody Evans pojawiła się w Jessford. Była zagubiona, przerażona i zamknięta w sobie. Stała na szkolnym korytarzu, rozglądając się niepewnie jakby szukała jakiegoś ratunku. I na jej nieszczęście znalazła mnie... Kiedy Blake nie miał zamiaru maczać rąk w problemach swojej przyrodniej siostry, ja postąpiłam zupełnie przeciwnie. I choć moje czyny spotykały się z szyderczymi komentarzami chłopaka, nie poddałam się. W ten o to sposób drobna blondynka o niebieskich oczach zyskała pewność siebie, a ja dostałam od losu przyjaciółkę. Przyjaciółkę, która zawsze będzie przy mnie, nawet jeśli już jej nie ma.
Moje relacje z Blake’em Evansem były stanowczo skomplikowane. Jak czekolada z chili. Istnieje ogromne prawdopodobieństwo, że gdyby nie był takim tchórzem i egoistą, połączyłoby nas coś więcej niż tylko nazbyt toksyczna chemia. W końcu z czystym umysłem mogę przyznać się, że to właśnie on jako pierwszy poruszył moje serce. Niestety w tamtym momencie ja również nie byłam idealną kandydatką na partnerkę. Świadczy o tym chociażby fakt, że zamiast skupić się na związku z Danielem lub go po prostu zostawić, co by było stanowczo najlepszym wyjściem, wolałam sypiać z kimś innym i udawać szczęśliwą dziewczynę. I mimo, że zapewne wiele osób kibicowało właśnie nam, żadne z nas nie było na to przygotowane. Ale może w jakiejś równoległej rzeczywistości inny Blake jest zabójczo zakochany w innej Trixie.
Aiden nigdy nie zawrócił mi w głowie tak jakbym tego oczekiwała. Po prostu dobrze się czuliśmy w swoim towarzystwie. Aż do momentu, gdy chłopak otrzeźwiał, a w jego sercu pojawiła się Mel. I mogłoby się zdawać, że i ja wtedy zaczęłam myśleć nieco jaśniej, ale to tylko złudzenia. To miał być dopiero początek moich problemów, w których nie potrafiłam radzić sobie sama ze sobą. Teraz wiem, że tak właśnie miało być, a los miał jakiś konkretny powód, aby połączyć mnie z tym chłopakiem.
I w tym momencie myślę, że to dobra pora, aby wspomnieć o moich dwóch największych skarbach. Dean początkowo wydawał się nazbyt dziecinny, w dodatku z totalnie ignoranckim podejściem do życia. Jeżeli ktoś go nie znał, mógł spokojnie stwierdzić, że Deana nie specjalnie interesują problemy innych. Każdego dnia stroił sobie żarty z mało zabawnych sytuacji i co gorsza nie znał w tym umiaru. Nieraz miałam ochotę zdzielić go po głowie, z nadzieją, że w końcu jego mózg zacznie działać poprawnie. Nic bardziej mylnego. Bo tylko nieliczni mogli wiedzieć, że to jego sposób na przetrwanie w ciężkich warunkach. Maska kompletnego idioty miała ukrywać naprawdę inteligentnego faceta. Początkowo wydawało mi się, że to smutne, wręcz tragiczne. Dopiero po poważnych rozmowach z nim, dotarło do mnie, że tak właśnie ma być, bo tylko wtedy Dean jest szczęśliwy. A ja wiem, że kiedy znów zrzuci swoją maskę, sytuacja będzie naprawdę zła.
Michael Westwick – ten rudy. Nie trzeba wspominać o barwie jego włosów, aby każdy wiedział o kim mowa, ale lubię go tym irytować. Ktoś kogo nie da się nie uwielbiać. Lek na wszelkie zło, którego potrzebuje cały świat. Gdyby wszyscy ludzie mieli swojego Michaela u boku, życie byłoby piękniejsze. Nawet jeśli popełniał niemałe błędy, był tym wnerwiająco idealnym. Od zawsze był moim plasterkiem na zranioną duszę, którego nie chciałam odklejać. Doskonale rozumiał mój zagmatwany umysł, niekiedy tłumacząc mi samej co mam na myśli. Zabawne. I choćbym chciała teraz opisywać go milionami pięknych słów to jestem wręcz pewna, że wystarczy tylko jego imię i na waszych buziach pojawi się szeroki uśmiech. Bo to w końcu Michael Westwick. Ten rudy.
Rozglądam się dookoła, uważniej obserwując to co dzieje się na sali. Ludzie tańczą, rozmawiają, piją alkohol i co najważniejsze, świetnie się bawią. Otwarcie klubu okazało się być najlepszym pomysłem na jaki mogłam wpaść. Nie dość, że wiele osób zyskało stanowisko dobrze płatnej pracy, to jeszcze wszyscy dostali miejsce, w którym mogą odciąć się od codzienności. I co najlepsze... zjeżdżają się tu ludzie z okolicznych miasteczek, więc co weekend mamy pełno klientów.
Wchodzę do damskiej toalety, by sprawdzić czy na pewno wyglądam dobrze. Przy jednej z umywalek stoi dziewczyna, którą już kiedyś miałam okazję zobaczyć. Jeśli dobrze pamiętam ma na imię Lexi i   chyba spotyka się z kuzynem Dylana. Blondynka wygląda na zdenerwowaną. Mocno zaciska usta, jakby zaraz miała posłać wiązankę pełną nieprzyjemnych epitetów.
– Coś się stało? – pytam bez zastanowienia.
– Faceci to kretyni. – odpowiada natychmiast. – Dlaczego oni muszą być tak skomplikowani, co?
Drzwi od jednej z kabin otwierają się, a ze środka wychodzi tym razem lepiej znana mi dziewczyna. Mimo że nie jesteśmy koleżankami, ja wiem kim ona jest i ona wie kim jestem ja. Najbardziej rozpoznawana córka szeryfa Damford.
– Też się nad tym zastanawiam. – stwierdza, podchodząc do nas. W rękach trzyma jakieś ubranie, więc dochodzę do wniosku, że przebierała się. – Problem polega na tym, że my wcale nie jesteśmy lepsze. Niedawno minął rok od kiedy człowiek, którego prawdopodobnie nadal kocham, wyjechał sobie w cholerę i choć obiecał, że wróci, nie zrobił tego.
– Tom zapewnia mnie, że jestem tą jedyną, a mimo to ogląda się za jakimiś szmatami. – parska blondynka. – A twój co odwalił?
Stoję przez moment zdezorientowana, nie wiedząc co powinnam powiedzieć.
– Najpierw upozorował swoją śmierć, a potem przyznał się do tego, że miał kablować na mnie do mojego wroga. – wypalam  i nagle dociera do mnie jak idiotycznie brzmią ich problemy przy moich. Mimo to wiem, że nam wszystkim jest równie ciężko. – Mija rok, a ja nadal nie zdecydowałam czy powinnam dać mu szansę. W sensie... dałam mu ją i on się stara, ale coś mnie blokuje.
– O kurwa... – szepcze Anabell, wpatrując się we mnie uważnie. – A myślałam, że nic nie przebije mojego wymuszonego związku z Carterem.
– Racja, postawiłaś wysoką poprzeczkę. – zauważa Lexi. Wszyscy wiedzieli co stało się, gdy Bell wpadła w sidła Chrisa Cartera. I żadna z nas nie chciałaby być na jej miejscu. – Nie chcę bronić Dylana, bo jest kuzynem mojego chłopaka, ale... chyba wystarczająco już zapłacił za swoje grzeszki. Najlepiej dla was obojga będzie jak podejmiesz w końcu jakąś sensowną decyzję.
– Odwlekanie niektórych spraw nie pomoże ci. – dodaje Bell. – Wiem co mówię. Jestem pewna, że kiedyś wszystkie będziemy w pełni szczęśliwe.
Mając wciąż w głowie dziwną wymianę zdań z Lexi i Bell, ruszam w poszukiwaniu Dylana. Już dawno wybaczyłam mu to co zrobił, lecz nie umiałam się do tego przyznać. I szczerze mówiąc podziwiam go w pełni za cierpliwość jaką obdarowywał mnie przez ten rok. To mi pokazało, że jemu naprawdę na mnie zależy. A mimo to coś mnie blokowało. Rozmowa z praktycznie obcymi dziewczynami, znanymi tylko z widzenia i opowieści ludzi, dała mi kopa do działania.
Z lekkim trzaskiem otwieram drzwi do mojego gabinetu, tym samym zwracając na siebie pełną uwagę chłopaka. Unosi brwi, nie ukrywając swojego zaskoczenia. Przełykam ślinę, a następnie chwytam za klamkę i już po chwili przekręcam kluczyk w zamku. Wciąż stojąc tyłem do Dylana, biorę głęboki wdech, błagając niebiosa o siłę. Lecz skoro byłam w stanie odmówić mu, potrafię też wiele innych rzeczy jakie mają związek z nim. Chyba...
– Jak impreza? – pyta, więc w końcu odwracam się przodem do niego i gubię się we własnym umyśle. Wygląda tak dobrze w czarnej koszuli, zbyt dobrze.
– Jaka impreza? – kompletnie zapominam o tym co dzieje się za ścianą. – Ah... ta impreza. Chyba się udała.
– Wszystko w porządku? – Dylan wstaje zza biurka i rusza w moim kierunku. Odruchowo robię krok w tył, lecz to na nic, gdy za sobą mam drzwi. Gdzie moja odwaga? – Wyglądasz na zdenerwowaną.
– Wróćmy do siebie. – wypalam nagle, tym samym kolejny raz szokując mojego rozmówcę. – To zabrzmiało jak rozkaz, ale nim nie jest, bo przecież nie mogę cię do niczego zmusić, szczególnie jeśli już nic do mnie nie czujesz. Ale jeśli jednak coś czujesz to...
– Ucisz się. – moja bezsensowna paplanina zostaje przerwana. Całe szczęście, bo Bóg jeden raczy wiedzieć co jeszcze bym palnęła. – Już myślałem, że się nie doczekam, Królowo.
Kane pokonuje dzielącą nas odległość, by bez wahania pocałować mnie. W duchu uśmiecham się, czując miękkie wargi wszędzie tam, gdzie było mi ich najbardziej brak. Bo tylko Dylan Kane wie jak doprowadzić mnie do czerwoności jedynie pocałunkami, pieszczącymi moją delikatną skórę, tam gdzie księżyc przytrzymuje koronę.
W ciągu ostatniego roku wiele razy wydawało mi się, że uczucie, które nas połączyło, było jedynie złudzeniem takim samym jak sen, który nawiedził mnie w czasie śpiączki. Miałam poważne wątpliwości co do autentyczności słów tego chłopaka i co gorsza posiadałam również do tego pełne prawo. Wielokrotnie pragnęłam powrotu do przeszłości, ale to akurat nie jest możliwe. Nawet jeśli bardzo bym chciała. I o dziwo doskonale pamiętam chwilę, gdy pierwszy raz zobaczyłam Dylana. Było to jakieś dwie minuty przed rozpoczęciem mojej życiowej porażki. Stał przy okropnie pijanej dziewczynie, przedstawiając się jej. Gdy mijałam ich, jego wzrok na moment spoczął na mnie, na co jedynie prychnęłam i chwiejnym krokiem ruszyłam do samochodu. Nie sądziłam wtedy, że właśnie zignorowałam miłość mojego życia, ani tym bardziej, że za moment roztrzaskam samochód i narażę siebie na ogromne niebezpieczeństwo. 
– Wiecie co? – zaczyna Aiden, gdy wszyscy razem zamiast odpoczywać po długiej nocy, siedzimy na werandzie mojego domu. Zaciągam się papierosem, zerkając pytająco na chłopaka. – To chyba tak wygląda szczęście.
– Mamy siebie i to jest najważniejsze. – dodaje Blake, czym zaskakuje każdego z nas. – No co? Zobaczcie, straciliśmy rodziny lub po prostu nas olali. Dzięki temu sami stworzyliśmy naszą pogmatwaną małą rodzinkę. I to mi się podoba, nawet jeśli wszyscy mamy nierówno pod sufitem.
– Ty to w szczególności masz niezłą krzywiznę. – śmieje się Dean. – No i nasza wariatka, Trixie.
– O właśnie! – woła Mike, wpatrując się we mnie i Dylana. – Gołąbeczki w końcu się dogadały? Może jakieś jajeczka niedługo?
– Wilki nie składają jajek, deklu. – stwierdza Kane, wyprzedzając mnie w dogadaniu kumplowi. Uśmiecham się szeroko, czując niebywałą radość.
– Wszyscy jesteście porąbani. – kręcę głową, nie ukrywając rozbawienia. – Ale i tak was kocham i nie wyobrażam sobie nawet minuty bez waszej obecności. Aiden ma rację. Chyba właśnie tak wygląda szczęście.
W trakcie swojej przygody popełniłam naprawdę wiele błędów. Zaczynając od cholernie nieudanego związku oraz fałszywej przyjaźni, a kończąc na czynach, których nigdy nie powinnam była się dopuścić. To wszystko jednak ukształtowało mnie oraz mój nieposkromiony charakter. Pokazało mi prawdziwy świat, nie ten głęboko czarny, w którym ugrzęzłam jak w najgorszym bagnie. I co najważniejsze, pozwoliło mi spełnić moje szklane marzenie. Bo jak się okazało, nawet w Jessford mogę prowadzić z pozoru nudne i zwyczajne życie. Nawet jeśli do niedawna dowodziłam szajką narkotykową, a moi najlepsi przyjaciele choć pomagają mi w klubie, po godzinach dorabiają w ten nielegalny sposób.
I tak jak w życiu mojej poprzedniczki, wszyscy jesteśmy niedoskonali. Bo przecież nie ma ludzi idealnych, no chyba, że nazywasz się Michael Westwick, a twoja wspaniałość przyćmiewa wszelkie porażki. W dodatku wszyscy żyjemy w Jessford, a przecież tu trzeba mieć solidnie twardy tyłek, gdy pragnie się uczuć. Żadne z nas nie powinno stać się niczyim idolem, bo to nie doprowadzi do niczego dobrego. Naprawdę. Pod żadnym pozorem nie należy brać z nas przykładu. Chyba, że potrafisz wyciągnąć z tej historii jakiś mądry morał.
Stawiłam czoła różnym dziwnym wpadkom. Jedne raniły mocniej, inne prawie wcale. Nie chcę konkurować z moją poprzedniczką w dziedzinie niewidzialna korona dla królowej błędów, bo przecież wszyscy wiemy, że biję ją o głowę w tym temacie. W końcu to ja jestem Bellatrix Williams, ta sama, która nie żałuje niczego co zrobiła.
To już koniec mojej historii. Jeśli kiedykolwiek poczujesz się samotny lub zabraknie ci sił to pamiętaj, że gdzieś tam, może nawet całkiem blisko, czekają na ciebie twoje własne szklane marzenia. Wystarczy tylko, że zechcesz po nie sięgnąć.

###
Jestem w szoku. 30 rozdziałów tej części i chyba 37 poprzedniej. I to już koniec. Nawet nie wiem co mam powiedzieć, bo po prostu przyzwyczaiłam się znów do tej bandy wariatów. Chociaż na początku miałam okropne problemy, żeby wczuć się w Trixie, teraz będzie mi ciężko rozstać się z nią. Wczoraj wattpad odwalał, więc sprawdźcie czy czytaliście poprzedni rozdział. A tych co jeszcze nie zajrzeli, zapraszam na "szklane obietnice". To będzie oststnia część z mojej szklanej serii i nawet nie chcę myśleć o tym jak długo będę ją pisać. Bo nie lubię kończyć opowieści...
Dziękuję za Waszą obecność tutaj.
Do zobaczenia w Little Rock Kochani!

Szklane Marzenia - Powrót do JessfordOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz