To jest definitywny koniec i nic tego już nie zmieni

26 1 1
                                    

Tu będzie mój ostatni wiersz na wattpadzie, lecz najpierw chcę wam coś powiedzieć ( a nóż ktoś to przeczyta)

Zazwyczaj jestem nieśmiały w dużej grupie,  otwieram się na pojedyncze osoby. Starałem się nie krzywdzić innych, w większości przypadków po prostu siedziałem cicho i nie udzielałem się, by nie narażać siebie na niepotrzebne problemy.Popełniłem kilka błędów w życiu których żałuję.  Kiedyś dusiłem moją samotność, starałem się nie widzieć problemu zamykając się w swego rodzaju bańce,  uważając to za zaletę.  Wmawiałem sobie że nie potrzebuję nikogo, choć pewnie gdyby nie przyjaciel w gimnazjum,  samotność odczułbym jeszcze mocniej.  Wiecie, to nie było tak że nie gadałem z nikim, ale różnica między samotnością a osamotnieniem jest spora. To beznadziejne uczucie czuć się lekko wykluczonym, niby wiesz że to przecież ty musisz coś w sobie zmienić, otworzyć się na ludzi... ale trudno mi to zrealizować, tym bardziej że moja fobia społeczna się nasiliła i jest mi z tym po prostu źle. Nie umiałem w relację, więc nie wiedziałem jak je prowadzić, nie wiedziałem czego lepiej unikać, jak się zachowywać. W liceum bałem się jak to będzie, pierwsze tygodnie były dla mnie niezwykle trudne: nowe otoczenie, nowi ludzie, i po prostu ten naturalny strach, jak moje życie tam będzie wyglądać. Wtedy wyciągnęła do mnie dłoń osoba którą zraniłem  później kilka razy zupełnie niecelowo, ale jednak moje destrukcyjne zachowanie stało się bardzo kłopotliwe.  Było mi trochę smutno że moje desperackie błagania o pomoc były tak źle odbierane, ale staram się to zrozumieć, nienawidzę siebie z tamtego okresu (wolę niszczyć samego siebie niż kogoś swoim kosztem). To nie jest tak że byłem toksyczny od początku, po prostu doznając pierwszy raz tak szczerej przyjaźni trochę się w tym pogubiłem i emocjonalnie się uzależniłem.  Tak jak wcześniej wspominałem, nie miałem doświadczenia wprowadzeniu relacji i dałem się wciągnąć. Nie byłoby w tym nic złego gdyby nie wspomniane uzależnienie emocjonalne i miłość, której nie powinienem poczuć,  późniejsze zniszczenie relacji wkopało mnie w ziemię na kilka miesięcy i dopiero teraz, małymi krokami uczę się żyć na nowo,  przy okazji naprawiając relacje, czyniąc ją czysto przyjacielską, oczywiście z mojej strony ( odrzuciłem uczucia na bok, za bardzo zależało mi na przyjaźni żeby odpuścić tą przyjaźń, choć w gruncie rzeczy wiem że ciężko będzie, by było jak dawniej). Czasem mam jakieś zalążki starych nawyków, ponieważ ja lubię mówić o swoich problemach ( po prostu gdzieś tam mam nadzieję że ktoś je naprawdę rozwiąże), lecz mam nad tym o wiele większą kontrolę. Brakuje mi takiego ciepła,  chciałbym żeby komuś naprawdę na mnie zależało, żebym przestał być dla innych ciężarem a człowiekiem , który po prostu ma dobre serce. Chciałbym zasłużyć sobie na szacunek ale wiem że ludzie są do mnie trochę uprzedzeni ( i ja trochę też).  Jestem pełen sprzeczności, boję się wyjść ze swojej strefy komfortu, poznać trochę prawdziwego życia, wydostać się z  bańki którą sam stworzyłem. Ja po prostu nie mam na tyle sił, żeby coś w swoim życiu zmienić, szukam inspiracji i przyjaźni, ale wiem że moja osoba nie byłaby zbytnio pożądana jako przyjaciel.  Gdy miałem chaos w głowie, strach przed oczami i porażkę za sobą pisałem wiersze, bo to pozwoliło mi uzewnętrznić emocje.  Lęk przed otoczeniem cały czas narastał, a mi ubywało sił. Pisałem wiersze miłosne, życiowe, o sobie, smutne, czasem optymistyczne. Pisałem gdyż napływała do mnie wena, a ja starałem się jak najmocniej odwrócić uwagę od strachu. Chciałem płakać, chciałem być zrozumiany, a czułem się jak potwór. Doszło do tego momentu że wiersze kojarzyłem już tylko z cierpieniem. Nadal tak czuję ,dlatego pisanie wierszy w tym momencie nie ma sensu, ponieważ przywołuje złe wspomnienia.Potrzebuję czasu by poezja przestała mnie odstraszać. Ostatecznie okazywało się że te wyrzucenie emocji było tylko chwilowe, złe demony wracały a ja się im poddawałem. Wiecie,  było krucho u mnie z motywacją, miałem kryzys emocjonalny, szukałem wsparcia u wszystkich, choć przecież  musiałem mieć z tyłu głowy to, że ludzie nie będą postrzegać mnie jako przyjaciela jeśli będę mówił tylko o tym.  Nadal jest ciężko, ale staram się jak mogę, szukam pozytywów, choć czasem jest ich tak mało. Przez to wszystko zaniedbałem naukę,  a to powoduje jeszcze u mnie większe przygnębienie, więc tak naprawdę jest to błędne koło: czuję się źle, nie mam sił na naukę,  wychodzę na prostą,  okazuję się że mam spore zaległości w nauce, znów czuję się źle.  Czuję że jestem w beznadziejnej sytuacji, bo tak naprawdę nie wiem czego chcę w życiu, wiem natomiast że oprócz radości z życia która jeszcze w gimnazjum mi towarzyszyła ( choć to była już końcówka paliwa) brakuje mi czegoś jeszcze, i choć się mogę domyślać, nie jestem w stanie zdiagnozować czego mi brak.  Naprawdę wygląda to tak jakbym był jakimś bohaterem tragicznym.  Mam pewne momenty totalnego przygnębienia, brak mi wtedy chęci do życia, wiary w swoje możliwości. Chciałbym odzyskać radość z życia i pasję w sobie na nowo, ale wiem że będzie to olbrzymie wyzwanie. Walka ze swoimi słabościami, lękami i  samotnością jest naprawdę bardzo trudna.  Jeśli jest ktoś kto to przeczyta, to dziękuję za potencjalne słowa wsparcia, a oto mój ostatni wiersz.


Stojąc na moście i wpatrując się w daleką przestrzeń

Zrozumiałem że nie będę człowiekiem doskonałym

Zdałem sobie sprawę ze słabości

Nie widziałem zalet ale myślę że gdzieś są ukryte

To co miało się stać zostało już zapisane

Z takimi myślami patrzyłem jak niszczę swoją wewnętrzną powłokę

Zgubiłem oświetloną drogę

I zacząłem kroczyć samotnymi ścieżkami

Wierzę że gdzieś tam na mnie czekasz

Choć staram się poznawać siebie

Okazuje się być to za dużym wyzwaniem

Nie odkryłem jeszcze nigdy tyle strachu

Jeszcze nigdy nie odkryłem jego takich pokładów


Gdy spadałem w nieznane

Tracąc skrzydła i wiarę by unieść się dość wysoko

Prawie jak Ikar marząc o niebie

Widziałem że mam tu jeszcze coś do zrobienia

Perspektywa wydała mi się jednak tak daleka

Że miałem wrażenie, iż jej nie doczekam

Pogubiłem się znów, i pewnie nieraz to zrobię

Nie wiem kiedy przerwie się ta żałosna pętla

Uciekam przed sobą samym, jak głupi

Mam nadzieję że ucieknę światu na dobre

Choć faktem jest, iż on się o mnie upomni


Chcę już zrzucić te kajdany

Zamiast tego patrzę się na ściany, myśląc czym jest mrok

Ja nic nie muszę, ja tylko mogę

Mogę znów uwierzyć w moją siłę

Jeśli tylko spotkam to, co  napełni mnie radością

Dawno o szczęściu nie śniłem

A jego brak tak napełnia mnie żałością

Znów widzę ten strach przed oczami

Żegnając się z wami, powiedzieć chcę jedno

Kiedy słyszałem- żyć, aby przeżyć

Śmieszne to dla mnie było

I nie do zniesienia, jak mucha w zupie

Ale kiedy zdałem sobie sprawę, że chcę sobie je czasem odebrać

Nie wydawało się to już takie głupie








Stracone pokolenie- wiersze ( Zakończone)Where stories live. Discover now