Myślałem że to mój moment
Myślałem że otacza mnie spokój
Do głowy jednak znów wkradł się niepokój
Chciałem umrzeć w tamtym momencie
Czując jak jakaś istota gnieździ się w moim ciele
Nie chce mnie opuścić
Mimo mych próśb i błagań
Ciągle rani i niszczy
Ciągle chce zabrać coś jeszcze z tych zgliszczy
Czuję się jak na smyczy
Nie mając nad sobą kontroli
Czuję że wariuję
Długo już walczę z moim odbiciem
Choć w gruncie rzeczy chyba walczę z wiatrakami
Zaczyna brakować mi sił
Serce bije mi wolniej
Z płuc wylewa się krzyk
Ten głos tłumi inny ryk
Niby głucho wokół mnie
A czuję że atakują z wszystkich stron
Te uczucia których chciałbym się pozbyć
Po co mi kolejna rana ?
Pytam sam sobie je zadając
Ta hipokryzja mnie dobija
Za każdym razem upadając
Czuję że nie wstanę
Nie wiem co mi wtedy pomaga
Ale na pewno nie jest to czas
Szukając odpoczynku
Znajduję koszmary
Pęka mi głowa
Dajcie po prostu żyć
Mówię do pustki wokół mnie
Odpowiedzi nie słyszę
Choć czuję że nadal mnie dręczą
