V

26 5 1
                                    

    

Drzwi wyważone, no czego innego się spodziewać, niech no dopadnę skurwieli którzy to zrobili. I skąd do cholery wszyscy wiedzą gdzie mieszkam? Czyżby Morpheusz? Nie, nie byłby na tyle głupi. 

Wyczuwam zapach wanilii, wampiry. Wypowiadam kilka słów, a potem zapadam w ciemność.  Przechodzę przez kuchnie i docieram do biura, zdjęcia leżą na miejscu. Wampir spowił się mgłą. Nie po nie tu przyszedł. Michael kiwa mi głową na okno. Tam jest nieproszony gość. Czuję jak magia wibruje pod palcami, nie utrzymam jej zbyt długo.

- Wyjdź!

- Zabójco Cieni masz coś naszego.

- Niby co kurwa?

Mgła opadła, nie dam się tak łatwo, jeśli jest ich tu więcej a ja wyjdę z cienia dopadną mnie w sekundzie, a ja i mój brak panowania nad sobą może obrócić cały budynek w piach. Pieprzone wampiry jeszcze ich trzeba w tym całym bagnie.

- Wiedzę.

- Ja pierdole, możesz jaśniej, to nie jakaś zgaduj zgadula.

- Pan nakazał przyprowadzić cię całą i zdrową przed jego oblicze. Proszę nie walcz z nami bo przegrasz.

- Jacy wszyscy ostatnio są pewni tego na co mnie stać, a na co nie. Powiedz twojemu Panu niech się wypcha.

- Cieniu tak się nie stanie.

Spoglądam na wilczka ruchem oczu pokazuje gdzie znajduje się reszta ekipy wampirów, siedmiu. Tak zdecydowanie głupki skoro myślą, że taka garstka mnie pokona.

- Wilczku odsuń się.

- Pomogę.

 -Nie pomożesz, a nie chce cię skrzywdzić. A teraz patrz i ucz się.

Wydobywam sztylety i pcham w nich magię. To bezpieczniejsze wyjście niż powalać przeciwnika, jak wspomniałam nie kontroluje magi. Sztylety śnią srebrną poświatą. Rozbłysk który już powinien im dać znać, że nie walczą ze zwykłym zabójcą nie przeraża ich aż tak. Mgła opada. Siedmiu silnych nieumarłych kieruje na mnie jaskrawe jak niebo spojrzenie. Czekają. Z pewnością nie dam im satysfakcji z pierwszego ataku, chociaż weszli na moje terytorium to nie mogę pierwsza zadać ciosu. Takie jest prawo. Szczególnie, że za plecami mam naocznego świadka. Można się go pozbyć, ale to zbyt duży problem.

- No czekam!

- Zabójco, odłóż broń inaczej zginiesz, a nasz Pan się rozgniewa.

- O matko jak w jakimś dramacie, nie pójdę z wami. Za moimi plecami są drzwi, możecie wyjść i poinformować waszą łaskawość, że nie przyjęłam jego tak wspaniałego zaproszenia, albo stańcie do walki. Dwie opcje, obie mnie zadowalają.

Pierwszy zaatakował najmniejszy z nich, za mało cierpliwości. Kiedy doskoczył do mnie z boku, wilczek najwidoczniej poirytowany przemienił się.

- Ładny jesteś.

Zamruczałam, ruda maść, rzadko spotykana, palące ślepia, dwa metry wzrostu.

- Przestań mnie podziwiać tylko skup się na walce.

- A on.

Wskazuje na wampira w którego ciele tkwią sztylety, poruszałam ręką, zwłoki upadły. 

- Ups!

Wilczek przekręca oczami, a potem podnosi cielsko z ziemi, jak miło do walki stanął ze mną jeden ze zmiennych. Tego jeszcze nie grali. Cała szóstka stwierdziła, że w kupie siła ale to za mało, zdecydowanie. Sztylet wbija się w ich ciała z niewyobrażalną siła. Kątem oka dostrzegam jak wilczek rozrywa ciało martwego. Będzie miał sytą kolację, chodź nie wiem czy zmarli smakuje tak samo jak żywi. Potem się okaże. Ten który śmiał ze mną rozmawiać, rzucił się jako ostatni. Potrzebuje go do przekazania informacji. Ugięłam kolana, a potem sztylet przeszedł po  ścięgnach. No miło był ale się skończyło. Za dużo krwi, biała lepka breja zalewa biuro. 

KłamstwoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz