XXI

13 5 0
                                    


Wbijam piątkę w Shelby, samotność to jednak najlepszy lek na zszargane nerwy. Po wyprowadzce Jaszczurki, czuje się jakoś lżej. Nie to wcale nie chodzi o to, że chodzę po domu całkiem naga. W końcu muszę się o nikogo martwić, a tym bardziej troszczyć. Mijam znajomy budynek. Niegdyś mieściło się w nim liceum, pełne szczęścia i młodości twarze były jak świeży oddech. Teraz jak reszta budynków stoi opuszczony, a wkrótce rozpadnie się jak domek z kart. Szlaban na moście jest zamknięty. Dziwne.

Wysiadam z samochodu i kieruję się do pierwszej żywej duszy jaką widzę.

- Chcę przejechać.

- Masz prawo Zabójco, ale reszta mostu jest rozebrana, więc nie wiem jak tego dokonasz - spoglądam na miejsce które wskazuje strażnik, dziura na kilkadziesiąt metrów. Cholera.

- Czyja to sprawka?

- Skrzat rzeczny, ostatnio strasznie się tu panoszy. Czwarty raz w tym miesiącu musimy remontować most. Jak tak dalej pójdzie to lepiej będzie przenieść Miasto Uciech na tę stroną.

Wymijam strażników i podchodzę do pustej przestrzeni, wyczuwam śladowe ilości emocji, które targały skrzata. Przerażenie...Zamykam samochód i schodzę po stromych kamieniach w stronę przepaści. Rzeka zdążyła wyschnąć lata temu, ale wszyscy dalej żyją nadzieją, że może kiedyś znów tu popłynie. Kierując się tylko intuicją idę na południe. Dziwne sobie wybrał miejsce do życia nasz skrzacik. Z każdej strony walają się kupy gruzu, ziemia przypomina czerwony piasek w którym ukrywa się milionowa ilość szczątek. Nogi grzęzną mi po kolana, jeden ruch wymaga ode mnie więcej siły niż walka z osiłkiem. Usta mam spierzchnięte, od wysokiej temperatury. Czy jesteśmy bliżej jądra ziemi czy jak? Po jakiś dwóch kilometrach poddaję się. Padam jak trup na twardy piasek i wtedy do mnie dociera, skrzaty mogą stawać się niewidzialne. No to szukam igły w stogu siana. Posyłam swoja magie na przód, jeśli coś tu jest to ona to znajdzie. Krąży po okolicy, jak głodujące szczenię. Chyba znów przyjdzie mi ją nakarmić, ale to potem.

Pierwsze uderzenie. Magia wraca.

"Jest tam"

Podchodzę do czegoś co wygląda na prowizoryczny domek na drzewie, tylko, że stoi na skałach i jest zbudowany ze skał. Cóż twórczość skrzatów pozostawia wiele do życzenia. Stukam w twarde drzwiczki jak kulturalny gość. Po co ma się wystraszyć na samym początku. Skrzaty rzeczne to encyklopedia wiedzy, nie zostały stworzone przez Bogów były wytworem Matki Natury, która postawiła strażników by strzegli jej dziedzictwa. Tak przynajmniej wyczytałam w jednej ze starych ksiąg. Skrzaty przypominały mi raczej malutkie elfy, które mogły przybierać ludzką postać. W granicach rozsądku, przeważnie były to niskie owłosione istotki, odróżnienie mężczyzny od kobiety było nie lada wyczynem dla kogoś z boku. Drzwi się uchyliły, a za nimi stał nie kto inny jak.

- Delfrine co ty tu robisz?! - spoglądam na starego znajomego, jak zawsze ma na sobie żółty kostium płetwonurka w rozmiarze Mini-mini, kiedyś stwierdził, że opłynie w pław całą kule Ziemską. Kiedy po stu metrach opadł z sił, za swoja pokutę uznał nie zdejmowanie z siebie kostiumu. Skrzaty rzeczne są dziwne.

- Mieszkam Black. Wchodź - wytrzepałam z tenisówek kilogram piasku i zostawiłam je na progu.

- Zabierz je do środka, sąsiedzi mają lepkie ręce, powrót na boso nie wyglądałby ciekawie.

- Czyli masz towarzystwo?

- A po co mi one. Tylko wkurwiają.

Del ma dość pokręcony obraz świata, jest samotnikiem, egocentrykiem i zawzięty z niego skurwiel. Mało kto go lubi. Tak na prawdę to chyba tylko ja. Domek, jak to domek, trzy metry na trzy. Sadzam tyłek na pierwszym wolnym miejscu. Wszędzie wala się złom. Przepraszam. Odzyskane części jak mówi Del. Półki uginają się od natłoku żelastwa, w palenisku tli się malutki ognień. Chodź na zewnątrz jest parno, budowle z kamienia przeważnie są chłodne i mokre.

KłamstwoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz