6. Niepokojące dyskusje

6.5K 289 141
                                    

Harry ocknął się rozłożony płasko na plecach na kamiennej posadzce, niemal identycznej jak ta, którą przed chwilą opuścił. Usłyszał, jak Draco poruszył się obok niego. Sam zdążył zaledwie unieść się na kolana, kiedy ponownie ujrzał wycelowany w siebie czubek różdżki; Ślizgon patrzył na niego zimno, wymachując nią tak, jakby trzymał na dystans niebezpieczne zwierzę.
     Harry rozejrzał się przelotnie i wywnioskował, że znajdują się sami w lochach. Obok czekała pusta cela, której kraty były otwarte, a klucz spoczywał w zamku. Jedyny odgłos stanowiło echo kapiącej w jakimś ciemnym zakątku korytarza wody. Korzystając z krótkiej chwili prywatności, Harry pozwolił sobie na westchnienie i złapanie oddechu.
     Odwrócił się w stronę Draco, pozwalając myślom swobodnie płynąć. Co, do cholery, przed chwilą zaszło? Coś dziwnego, elektryzującego przepłynęło przez niego jak potok lodowatej wody, przywracając pełną czujność i świadomość, wywołując mrowienie ciała i powodując, że oddech zamarł mu w piersi. Był pewien, że Draco także to poczuł; kiedy ich spojrzenia się spotkały, dostrzegł wymalowane na twarzy Malfoya bezbrzeżne zdumienie.
     Teraz jednak postawa porywacza nie nosiła w sobie żadnych oznak wcześniejszych doznań. Harry niemal uwierzył, że była to tylko iluzja, jednak instynkt podpowiadał mu coś innego. Wiedział, że stało się to naprawdę i miał pewność, że Draco wie to równie dobrze.
     Dziwiąc się teatralnie, rzucił z pozorną niedbałością:
     — Ciekawe, gdzie podziali się wszyscy goście.
     — Zamknij się, Potter. — Ku wielkiemu zdumieniu Harry'ego, głos Malfoya nabrał na powrót swojego zwyczajowego, zimnego tonu. Nie powinien oczekiwać czegokolwiek innego, ale...
     Draco wskazał różdżką celę.
     — Wstawaj. Na nogi. I żadnych gwałtownych ruchów. Z radością ogłuszę cię i wrzucę tam osobiście. — Nie istniały żadne wątpliwości, iż ostrzeżenie było prawdziwe.
     Harry uniósł brew z zaciekawieniem, podnosząc się i nie spuszczając wzroku z Draco. Stwierdził w duchu, że Ślizgon był zagadką. Kiedy już zdawało się, że w Malfoyu, którego znał do tej pory, nastąpiła rzeczywista zmiana, przybył jego ojciec i doskonale wyuczone nawyki natychmiast powróciły.
     A może wcale nie. Malfoy, którego Harry znał, zawsze wydawał się tym jedynym i prawdziwym, nigdy nie sprawiał wrażenia, jakby coś udawał; aż do teraz. Prawdopodobnie aż do tego momentu wszystko było autentyczne — niedawno jednak musiały pojawić się w nim jakieś wątpliwości. Malfoy nie otwierał się nawet przed przyjaciółmi. Ale jeśli przeczucie Harry'ego było słuszne, właśnie otworzył się przed wrogiem. Prawdopodobnie aż nazbyt: odsłonił swoją maskę.
     Wyraz twarzy Draco, gdy ich dłonie się spotkały, wyjawił ponad wszelką wątpliwość, co było tylko grą, a co prawdą. W tamtym momencie oczy Draco go zdradziły.
     — Malfoy...?
     — Nie pozwoliłem ci się odzywać! — warknął. — Po prostu właź do tej cholernej celi! JUŻ!
     Machnął różdżką w kierunku Harry'ego jakby dla podkreślenia swoich słów. W rzeczywistości był to nerwowy odruch, mający na celu ukrycie strachu zdającego się naciskać na jego struny głosowe.
     Draco nie miał w tym momencie możliwości rozważenia swoich emocji i myśli kłębiących się w jego głowie. Desperacko usiłował skupić się w całości na obecnej sytuacji. To prawda, zastali pomieszczenie bezpiecznie puste, lecz fakt ten, zamiast rozluźnić Draco, spowodował jedynie, że każdy dokładnie przeszkolony nerw w jego ciele rozpalił się czujnością i ostrożnością. Nie mógł być tego pewien, ale podejrzewał, że jest obserwowany.
     Normalnie nie stanowiłoby to żadnego problemu. Przybrałby swoją wyćwiczoną, pewną siebie pozę, byłby jak zwykle dumnym i obłudnym sobą. Niegdyś nieźle by się bawił, mierząc różdżką w Pottera, wygłaszając próżne i mniej próżne groźby. W najgorszym razie odstawiłby jakieś show dla Czarnego Pana lub kogokolwiek innego, kto by je oglądał. Jednak w tej chwili nie było to takie łatwe.
     Podświadomość Draco wciąż napierała na pęknięcia w murze strachu, odciągając jego myśli z powrotem do momentu, w którym jego dłoń spotkała dłoń Harry'ego. Dziwne uczucie, którego wtedy doświadczył, wzrosło i wypełniło go. Była to radość z ludzkiego dotyku, grzeszna przyjemność. Wciąż o tym myślał, nie potrafił się otrząsnąć. Zupełnie jakby narodziło się pomiędzy nimi subtelne połączenie, spajające ich świeże porozumienie w coś innego, coś, czego nie mógł do końca zdefiniować, coś, co pozostawiło go drażliwym i wytrąconym z równowagi. Coś, co nie powinno nigdy zaistnieć.
     NIE, powiedział sobie stanowczo. Nie poczuł tego. Nie poczuł. Jego lojalność w stosunku do ojca i Czarnego Pana była prawdziwa. Musiała być. Nie było innego wyboru. Czy tego chciał czy nie, miał robotę do wykonania. Otrzymał zadanie i nawet, jeśli zdawało mu się, że jest odosobniony i pozostawiony samemu sobie, nic nie umykało oku Czarnego Pana. Nawet jedno najskrytsze uczucie. Do teraz nie było niczego, czego mógłby się obawiać. Potter zmienił wszystko.
     Reagując na szturchnięcie, Harry z wymalowanym na twarzy zdumieniem odwrócił się i ruszył nieśpiesznie w stronę celi.
     Myśli Draco przeskakiwały w tę i z powrotem od Harry'ego do Czarnego Pana, do jego ojca, do obowiązku i z powrotem do Harry'ego, oszałamiając go odrobinę. Każdy z mozolnie stawianych przez Harry'ego kroków powodował, że serce Draco waliło coraz głośniej, a kolejne sekundy zdawały się ciągnąć w nieskończoność. Jeszcze chwila, a jego oszalałe nerwy osiągną swój limit i wpadnie w panikę, której nie będzie w stanie ukryć. Ktoś mógłby zacząć coś podejrzewać, chociaż nie był do końca pewien, co.
     Szybciej, do cholery!
     Trącił Harry'ego różdżką w plecy.
     — Przestań się ociągać!
     Draco nie zadał mu bólu ani nie użył żadnego zaklęcia, a jednak Harry obrócił się niespodzianie i popatrzył na niego gniewnie, tak jakby to zrobił. Draco zdał sobie sprawę, że zaczyna czuć się winny... dopóki nie zauważył, jak irytacja zniknęła ze spojrzenia Harry'ego, gdy ten zajrzał w jego oczy. To sprawiło, że Draco poczuł się zagrożony, tak jakby osłaniający go pancerz został nagle zdarty warstwa po warstwie. Zdawało się, że Harry jest w stanie doprowadzić do tego z niezwykłą łatwością.
     Zaledwie ułamek sekundy później Gryfon prawie niezauważalnie skinął głową i dalej szedł w stronę celi.
     Draco zawahał się, oszołomiony. Szybko pozbył się wyrazu zaskoczenia z twarzy, ukrywając przypływ nadziei, który odczuł. Jeśli to skinienie znaczyło właśnie to, co podejrzewał, Harry faktycznie zamierzał z nim współpracować. I to ochoczo. Ale dlaczego, u licha, Harry miałby chcieć czegoś takiego?
     Możliwe, że Draco nie wymyślił sobie tego, co poczuł w tamtej chwili i Harry poczuł to również. Zachowując tę myśl na później, odprowadził więźnia dokładnie pod drzwi celi. Wciąż się denerwował, lecz nie w takim stopniu jak wcześniej.
     Kiedy Harry przechodził przez drzwi, Draco — ledwie zdając sobie sprawę z tego, co robi — pozwolił swojej dłoni przesunąć się lekko wzdłuż jego kręgosłupa, jakby prowadząc go do przodu. Czubki jego palców otarły się o tkaninę, przylgnęły na kilka sekund do zbyt chudych pleców. Zorientował się, że nieszczególnie ma ochotę zamykać Harry'ego.
     Harry poczuł lekki nacisk w dolnej partii grzbietu; nie pchnięcie, a muśnięcie jedynie. Obrócił się znów, tknięty innego rodzaju zaskoczeniem. Dotyk Draco wyrażał pewną opiekuńczość i swoistą solidarność. Nie tego spodziewałby się po Draco Malfoyu, ale ostatnio nic nie odbywało tak, jak by się tego spodziewał.
     Kraty zamknęły się między nimi z trzaskiem, a Harry wciąż wpatrywał się w Draco, dopóki nie został zmuszony do odwrócenia wzroku. Twarz Ślizgona pozostawała iście malfoyowska: zimna, beznamiętna, arogancka. Jednak w odróżnieniu od lodowatych i twardych jak beton tęczówek tamtego Draco, te iskrzyły się niczym wypolerowane srebro; należały do kogoś, kto w końcu przebudził się z długiego, pozbawionego marzeń snu. Po raz pierwszy przemawiały bezpośrednio do Harry'ego, migocząc dezorientacją i skruchą. Pod tym wciąż krył się strach.
     Draco pochylił głowę o ułamek centymetra na znak szacunku. Tylko tyle mógł zrobić, nie ryzykując kompletnym załamaniem. Zaczynał słabnąć, zdradzony przez pomieszane myśli tańczące nieproszone w jego podświadomości. Miejsce to, pod samym nosem Voldemorta, było najgorszym z możliwych, w których mógłby stracić opanowanie. W końcu przekręcił klucz w zamku, zachowując w tym tak dużo pozornej godności, ile zdołał.
     Postronny obserwator nie dostrzegłby nic niezwykłego w tym, co zaszło pomiędzy dwoma nastolatkami. Żadnych grzmiących emocji, żadnych subtelnych podtekstów. Draco mógł jedynie mieć nadzieję, że da radę utrzymać te pozory... przynajmniej dopóki ktoś nie przejmie jego zadania.
     Zanim zdążył włożyć klucz do kieszeni, drzwi lochów otwarły się z hukiem. Obrócił się, ze zgrozą przeczuwając nadejście Voldemorta. Jednak zamiast niego to ojciec Draco wypadł na korytarz, dysząc ciężko.
     Lucjusz szybko ocenił sytuację, odnotowując z satysfakcją, że Harry był już bezpiecznie zamknięty w celi. Jego oddech nieco zwolnił, gdy opanował się i zwrócił uroczyście do Draco:
     — Doskonale, Draco. Doskonale — powiedział w pośpiechu.
     Draco widział, że Lucjusz wciąż był w stanie silnego wzburzenia, lecz zamiast pytać, wolał poczekać, aż ojciec sam wyjawi przyczynę swojego niepokoju.
     — Urzędnicy Ministerstwa przybyli pod frontową bramę, gdy tylko wyszedłem z południowego holu — wyjaśnił Lucjusz. — Nie powinniśmy czekać aż tak długo, ale co się stało, to się nie odstanie. Twoja matka będzie mogła powołać się na niewiedzę i prawdopodobnie będzie w stanie zająć się posiadłością. Możliwe, że przeprowadzą nalot na Dwór, a każdą podejrzaną rzecz, jaką znajdą, zapewne przypiszą mnie. — Ponad ramieniem rzucił Harry'emu ostre, znaczące spojrzenie. — Nie, żeby mój autorytet mógł zostać jeszcze bardziej nadszarpnięty.
     Harry oparł się niedbale o ścianę celi.
     — Przypuszczam, że próbujesz obwiniać mnie o to, że w końcu cię złapano, a twój lśniący wizerunek został zniszczony.
     Twarz Lucjusza wykrzywiła się, jakby cierpiał na zaparcia.
     — Choć raz, Potter, muszę się z tobą zgodzić.
     — Dobrze — powiedział Harry, a jego oczy iskrzyły się diabelsko. — Gdyż nie chciałbym dzielić tego zaszczytu z kimkolwiek innym.
     Po raz drugi tego dnia Draco próbował powstrzymać się od śmiechu z powodu błazeńskich odzywek Pottera adresowanych do jego ojca. Na szczęście stłumił odruch, nim Lucjusz znów zwrócił się w jego stronę.
     — Draco, muszę już iść. Oczekuję, że zachowasz się godnie... — urwał, pozwalając, by słowo to wywarło odpowiednie wrażenie — ...gdy mnie nie będzie.
     Draco kiwnął głową i zaczął niepewnie:
     — Ojcze?
     Lucjusz skinął, pozwalając Draco kontynuować.
     — Gdzie są wszyscy? Główna Siedziba wydaje się opustoszała.
     Wydymając usta, Lucjusz począł mówić z napięciem:
     — Trafne spostrzeżenie, Draco. Oczywiście masz rację. Staramy się rozproszyć Ministerstwo, by zapobiec odnalezieniu Pottera, zanim zrobimy z niego użytek. Szczególnie dzisiaj; podczas jego przenosin Czarny Pan zaplanował serię ataków, by ich czymś zająć.
     Ponad ramieniem ojca Draco ujrzał, jak Harry się prostuje. Jego zielone oczy pociemniały, a na twarzy wymalowała się udręka.
     Lucjusz nie przestawał mówić:
     — Muszę iść i do nich dołączyć. Zostań tutaj i czyń swoją powinność. — Obrócił się szybko, by odejść. Obcasy jego butów stukały głośno na kamiennej posadzce. Tuż przed tym, jak miał skręcić w korytarz, zatrzymał się i spojrzał na syna przez ramię.
     — Czarny Pan wyraził życzenie, by po swoim powrocie porozmawiać z tobą na osobności. — Napięcie i niepokój w jego głosie były namacalne, a jego ostatnie słowa odbiły się złowieszczo od ścian lochów. — Bądź gotowy.
     I już go nie było.
     Kolana Draco zaczęły się pod nim uginać, kiedy echo słów ojca ucichło w głębi korytarza i wciąż rozbrzmiewało w jego umyśle. Czarny Pan chciał porozmawiać z nim osobiście. Nie przelotnie, jak odbywało się to wcześniej, lecz prywatnie. Niegdyś byłby to dla Draco najwyższy zaszczyt, jaki mógłby sobie wyobrazić, tuż przed dozgonną aprobatą ze strony ojca. Teraz jednak pojawił się nowy czynnik w równaniu.
     Draco latami przygotowywał się do nieuchronnego spotkania z Voldemortem. Ojciec zapewniał go, że nikt inny z jego pokolenia nie będzie służyć Czarnemu Panu równie dobrze; był Malfoyem. Teraz Draco został tym, który złapał Pottera, dzięki czemu zapewnił sobie posadę w kręgu zwolenników Voldemorta i uplasował się w bardzo uprzywilejowanej pozycji, wśród najwierniejszych śmierciożerców. Kilka dni temu jego własna ocena sytuacji właśnie tak by wyglądała. Teraz było inaczej.
     Po raz pierwszy w życiu zaczął kwestionować każdą znaną sobie rzecz. Siebie samego, swoje nazwisko, Voldemorta — Draco czuł się winny temu, że wątpił we wszystko, co wiedział i wszystko, na czym do tej pory polegał — i to akurat wtedy, kiedy miał stawić czoła próbie, jakiej podda go Voldemort. Życie, siła i przetrwanie śmierciożercy oparte są na pewnych prawdach. Jeśli przeoczy się jedną z nich, reszta osłony runie. Zostałby osądzony, prawdopodobnie bardzo surowo. Czarny Pan uwielbiał stawać się sędzią, a także, jeśli uważał to za stosowne, katem.
     Nie był teraz na to gotowy. Jeśli Voldemort dowie się o jego wątpliwościach, jeśli zacznie podejrzewać go o wahania lojalności czy słabość, wtedy nie będzie niczego, co mógłby zrobić, by się obronić. Czarny Pan nie zwykł dawać drugiej szansy.
     Draco walczył z posępnym nastrojem, próbując zapanować nad trzęsącymi się nogami, i udawało mu się to jedynie częściowo. Zawsze myślał, że jest dostatecznie silny, by sprostać wymaganiom. Ale teraz, pomimo że tak bardzo pragnął być nieustraszony, jego sytuacja go przerastała.
     A jednak był w tym samym wieku, co Harry, który stał w obliczu własnego starcia z Voldemortem i którego los był już przesądzony. Obecne położenie Draco było tym, czego od zawsze pragnął, drogą, którą zaakceptował i którą wybrał dla niego ojciec. Harry nigdy nie miał żadnego wyboru. Wydawało się to niemal niesprawiedliwe.
     Wiedząc, że Kwatery Główne są opustoszałe i żadne oczy go nie śledzą, Draco w końcu obrócił się i spojrzał w stronę celi. Harry nie stał już pod ścianą z kpiącym uśmieszkiem. Zamiast tego siedział oparty o mur z rękami oplecionymi wokół kolan. Jego twarz ściągnięta była bolesnym wyrazem, a oczy zamknięte.
     Jego własne obawy zostały chwilowo odsunięte na bok na rzecz ciekawości; Draco już otwierał usta, by zapytać, co się stało, lecz powstrzymał się, korzystając z okazji i obserwując twarz Pottera w milczeniu.
     Skóra Harry'ego wciąż była zbyt blada — niemalże tak, jak skóra Draco — lecz zdawała się jeszcze bledsza w kontraście z czarną grzywką opadającą na czoło i częściowo przykrywającą bliznę. Smuga brudu przecinała linię jego szczęki i grzbiet nosa, a policzek był paskudnie obdarty. Wyglądem przypominał niewinne dziecko — nie człowieka, który stawił czoła śmierci więcej razy niż ktokolwiek inny. Wyraz jego twarzy stanowił wyjątek.
     Jego zęby były mocno zaciśnięte. Usta ściągnięte w cienką linię miały ziemisty odcień, wokół oczu odznaczały się ciemne obwódki, a jego ciało okrywały jedynie potargane strzępki ubrań. Pomimo rażącego wyczerpania, pomimo bólu emocjonalnego zżerającego go od środka, piekła, przez które musiał przechodzić w ciągu kilku poprzednich lat — ostatnimi dniami szczególnie — nie płakał, nie przyznawał się do porażki. Draco nie stanowił nawet celu Voldemorta, a na samą myśl o spotkaniu z nim w cztery oczy gotów był całkiem się załamać. Harry trzymał się za to niezwykle dzielnie.
     Przez tę cichą manifestację siły Draco spostrzegł w Harrym dziwne piękno i elegancję, o których istnieniu nawet nie wiedział; a już zwłaszcza nie spodziewał się ich dostrzec w postaci tego niezdarnie wyglądającego chłopca. Przyciągało go to i zastanawiał się, jakby to było, gdyby mógł stać się towarzyszem tej siły kilka lat temu. Teraz, gdy dostrzegł to tak wyraźnie, czy byłby zdolny usunąć ten obraz ze swojej głowy? Czy mógłby jeszcze ukorzyć się — tak, jak został wytrenowany — przed zimną mocą Voldemorta i wciąż czuć odrazę w stosunku do siły, którą widział w Harrym Potterze?
     W końcu dał upust ciekawości; być może nawet trosce. Mówiąc tak pewnie, jak tylko zdołał, zapytał:
     — Co się dzieje? Boli cię blizna?
     Harry otworzył jedno oko, a następnie zamknął je z powrotem tuż przed tym, jak odpowiedział:
     — Nie, to nie blizna, chociaż diabelstwo rzeczywiście mi dokucza. Po pewnym czasie staje się to irytujące.
     Harry ponownie zamilkł, pokazując tym samym, że nie zamierza mówić dalej sam z siebie. Draco wiedział, że nie poczuje satysfakcji, dopóki nie otrzyma odpowiedzi. Poddając się swojej nagłej potrzebie wiedzy, ruszył w stronę celi, wsunął twarz między kraty i ponowił pytanie:
     — A więc co się dzieje?
     Tym razem nawet najmniejszy skrawek zielonej tęczówki nie wyjrzał zza powiek. Zamiast tego Harry przycisnął twarz do kolan i odpowiedział miękko:
     — Cokolwiek Voldemort robi dzisiejszej nocy... cokolwiek robi, by odwrócić uwagę Ministerstwa... jeśli wszyscy śmierciożercy poszli razem z nim, musi to być coś dużego. Zastanawiam się... zastanawiam się, jak wielu ludzi, niewinnych ludzi, dziś zginie. Jak wielu już zginęło.
     Przygryzając wargę, Draco rozważył ostrożnie, czy istnieje taka odpowiedź, której mógłby udzielić, po czym pomyślał głośno:
     — Nie powinno mieć to dla ciebie znaczenia. Jeszcze nie tkną Hogwartu. Mam na myśli, że zapewne nie znasz żadnego z nich.
     Głos Harry'ego ucichł, lecz wzrósł na sile.
     — To tylko niewinni ludzie. I tak, ma to dla mnie znaczenie.
     Słowa Harry'ego uderzyły w Draco. Zdał sobie sprawę, że powoli zaczynał żałować ofiar, gdy uświadomił sobie własną głupotę. Nagle przypomniało mu się, dlaczego Gryfoni zawsze byli tak cholernie irytujący. Z całym tym znojem myśli upchniętym gdzieś z tyłu głowy nie życzył sobie kolejnego kazania. Miał wystarczająco dużo własnych problemów, z którymi musiał sobie poradzić.
     — Zamierzasz dać mi kolejny świętoszkowaty wykład, Potter? Wolałbym tego teraz nie słuchać.
     — Co jest, Malfoy? — Głos Pottera balansował na granicy szeptu, lecz definitywnie kryła się w nim nutka sadystycznej uciechy. — Nie lubisz słuchać o okropieństwach, których dopuszcza się Voldemort i jego słudzy? Czyżbyś dostawał mdłości na wieść o rozlewie krwi? Wszyscy ci niewinni ludzie umierają całkowicie niepotrzebnie, plamią krwią twoje drogie dywany... Zapewne część z nich zdążyła już zginąć z rąk twojego własnego ojca.
     Uszczypliwość ostatniej uwagi jeszcze bardziej sprowokowała Draco.
     — To tylko szlamy, mugole i ich miłośnicy — odrzekł wyzywająco. — To prawie nie ludzie.
     Draco mógł wygłaszać tyrady i ciskać obelgami w pustą przestrzeń przez cały dzień — doskonale się w tym wyćwiczył z Crabbe'em i Goyle'em. Nawet skrajnie wyczerpany z łatwością dorównałby Potterowi w słownej sprzeczce, był tego pewien — gdyby tylko Gryfon nie otwierał oczu. Za każdym razem te piekielnie świdrujące ślepia wytrącały go z równowagi. Nie mógł myśleć pod bacznym wzrokiem Pottera. Jego słowa zdawały się nie mieć dość siły, by przebić się przez barykady.
     Chciał nawet cofnąć komentarz, ale nie mógł sobie na to pozwolić. Nie tutaj. Nie w lochach samego Czarnego Pana. Każdy najmniejszy cios zadawany przez Pottera był kolejnym gwoździem do trumny Draco, kolejną rysą na jego ochronnej zbroi. Za każdym razem, kiedy Potter nad nim górował, pozostawiał go jeszcze słabszym, mniej zdolnym do działania, dziwnie pustym. Jeśli Draco spotka się z Voldemortem, będąc w takim stanie — a spotkanie to miało nadejść już wkrótce — wolał nie myśleć o tym, co może się wydarzyć.
     Złość. Oto, czego potrzebował. Być silnym, zimnym, bez oznak słabości, litości i żadnych innych ciepłych, ludzkich uczuć, które pozwoliłyby Voldemortowi rozerwać go na strzępy. Musiał oczyścić umysł, myśleć w narzucony mu odgórnie sposób.
     Zaspokoił już dostatecznie swoją ciekawość, teraz nadszedł czas na obowiązki. Szacunek na bok, Draco nie mógł zmieniać dawnych poglądów tylko z powodu wywodów Pottera. Potter nie wygra tej rundy.
     Jak on mógł?, rozmyślał Draco. Cholerny, Perfekcyjny Potter. Czy on uważa, że przejął kontrolę nade mną tylko dlatego, że nie zmieniłem każdej sekundy jego martwego żywota w mękę? Pozwoliłem mu wpłynąć na mnie bardziej niż powinienem. Może i jest potężny, ale niech mnie diabli, jeśli zdobędzie nade mną władzę! Nie pozwolę mu! On mnie NIE zniszczy!
     Zmotywowany przez własne myśli, Draco uczepił się cienkiej nici dobrze mu znanej, gorącej rywalizacji; jedynej rzeczy, która niegdyś definiowała jego relacje z Potterem.
     To wszystko nic nie znaczyło. Wszystko, w co uwierzył o opuszczaniu gardy w imię ciekawości było przeklętą farsą. Jego ojciec miał rację. Nigdy nie powinien patrzeć Potterowi w oczy. To był błąd, potknięcie, niemal śmiertelna w skutkach skaza na jego próbach dostania się do głowy Pottera. Prawie się zapomniał i było to niewybaczalne. Teraz nadszedł czas, by odzyskać swoją pozycję w tej walce o władzę i odepchnąć od siebie zżerającą niepewność. Jego duma, jego dziedzictwo... Był Malfoyem i, do diabła, miał zamiar dać to Potterowi do zrozumienia. Gra toczyła się nadal.
     — Potter! Przestać tak na mnie patrzeć! — Polecenie ociekało złośliwością. — Ty i twoi szlamowaci, zakochani w mugolach przyjaciele... ugh! Wszyscy jesteście tacy sami. Te wasze wzniosłe ideały, uważacie się za nieomylnych, nieprawdaż? Myślisz, że wzbudzisz we mnie poczucie winy z powodu tłumu szlam?
     Harry jedynie wpatrywał się w niego ponuro, powodując, że żołądek Draco ponownie podskoczył.
     Nie podobały mu się emocje zawarte w tym wzroku, szczególnie w porównaniu ze spojrzeniem, którym Potter obdarzał go w ciągu ostatnich dni i godzin, ale nie dał sobą wstrząsnąć.
     — Poza tym — dodał do słów nieco jadu — bez względu na to, kto cię tu przyprowadził, to ciebie pragnie Czarny Pan, to za ciebie umierają dziś ludzie. Gdyby nie ty, żadna z tych rzeczy nigdy nie miałaby miejsca.
     Harry nie poruszył się, jego lodowate spojrzenie wciąż mroziło Draco. Cisza zdawała się być dusząca, dławiąca, przerywana wyłącznie oszalałym biciem serca pobrzmiewającym w uszach Draco.
     Potter. Ginący ludzie, pobyt Lucjusza w Azkabanie, strach i wątpliwości. Wszystko było nie tak przez Pottera.
     Wysuwając dolną szczękę, Draco zadał ostateczny cios.
     — To wszystko twoja wina.
     Harry westchnął głęboko i zamknął na moment oczy, zanim znów spojrzał na Draco. Wyglądał jak wiekowy mędrzec zmęczony kłótniami i wysłuchiwaniem głupot z ust młodego ucznia.
     — To moja wina — powiedział, a czysta ironia tych słów zmusiła Draco do cofnięcia się o krok. — Oczywiście, że moja. Wkrótce Voldemort mnie zabije, ale ludzie ciągle będą umierać i nadal będzie to moja wina. Upewnij się, że wyryją to na moim nagrobku: „To przez Harry'ego Pottera". Spełniło się twoje marzenie, Malfoy. Wszystko, czego kiedykolwiek pragnąłeś, spakowane w małą, elegancką paczuszkę. Ja będę martwy, szlamy będą martwe, a ty zostaniesz zwierzątkiem Voldemorta. Chwała... moc... służba aż po grób, wszystko twoje.
     Głos Harry'ego obniżył się niebezpiecznie, nabrzmiał emocją.
     — Tylko pamiętaj: kiedy staniesz nad swoją pierwszą ofiarą jako wierny śmierciożerca Voldemorta i słuchając okrzyków bólu będziesz patrzył w dół poprzez długość różdżki na mugola czy szlamę, dopóki nie zdecydujesz się dokończyć dzieła śpiewnym, zgrabnym Avada Kedavra, po prostu pamiętaj, że to WSZYSTKO MOJA WINA.
     Draco stał w milczeniu, otumaniony obrazem stworzonym właśnie przez Harry'ego, odtwarzającym się w jego głowie jak jakaś mizerna, czarodziejska fotografia. Zarzuty — mógłby je odpierać, mógłby napędzać swój sztuczny gniew, ciągnąć dyskusję. Ale to nie były zarzuty. Draco zawsze szczycił się najbardziej ciętym językiem w Hogwarcie, a teraz, zbity z tropu, nie potrafił zrobić z niego użytku. Harry nie wzniósł się do jego poziomu — on go przekroczył.
     Zaciskając zęby, chwycił dłońmi pręty krat i wsunął czoło w przerwę między nimi. Zimny metal na skroniach złagodził ból głowy, z którego właśnie zdał sobie sprawę.
     — Boisz się, Malfoy?
     Pytanie bardzo różniło się od tamtego, które Draco rzucił tuż przed ich pojedynkiem wiele lat temu. Pozbawione było tej samej nienawiści, jadu. Fakt ten wprawił go w większe zdumienie niż treść zadanego pytania. Niemniej nie był do końca pewien, dokąd Harry zmierza.
     — Czego miałbym się bać? — Starał się brzmieć pewnie; bez skutku.
     — Voldemorta. Widziałem, jak zamarłeś, kiedy twój ojciec powiedział, że Voldemort chce z tobą pomówić.
     — Widziałeś? — zapytał Draco piskliwie. Nie przywykł do okazywania emocji. Jeszcze mniej przywykł do tego, aby ludzie je zauważali.
     Cień rozbawienia przesunął się po twarzy Harry'ego.
     — To zupełnie normalna reakcja, sądząc po fakcie, że być może garstka czarodziejów na całym świecie jest w stanie choćby wypowiedzieć jego imię. Większość ludzi się go boi.
     — Ty nie — powiedział Draco szybciej niż zamierzał. — To znaczy, nie boisz się.
     Harry wzruszył nonszalancko ramionami.
     — W pewnym sensie tak, w pewnym nie.
     — Cóż, przynajmniej już się do tego przyzwyczaiłeś.
     — Malfoy, nie da się przyzwyczaić do stawania twarzą w twarz z własną śmiertelnością.
     Draco zaśmiał się gorzko.
     — Za każdym razem dreszczyk emocji, nie?
     — Coś w tym stylu.
     Draco obserwował Harry'ego, gdy nagle nieproszona myśl przemknęła mu przez głowę.
     — Myślę, że... chyba rozumiem.
     — Naprawdę? — zapytał Harry, nie kryjąc zdziwienia.
     — Jak to jest stać naprzeciwko... Sam-Wiesz-Kogo?
     Harry parsknął lekko.
     — Szczera pogawędka z Voldemortem nie jest wymarzonym sposobem na spędzenie wolnego czasu, Malfoy, ale ty jesteś jego sługą, nie wrogiem. On nie chce twojej śmierci. Ma to gdzieś.
     Draco spojrzał na niego ponuro.
     — Właśnie, Potter. Miałeś rację w tej kwestii. On ma mnie gdzieś, nic dla niego nie znaczę. W końcu nikt nic dla niego nie znaczy. Jest tak samo przyjemny w stosunku do swoich popleczników jak i wrogów. Kto wie? Może stwierdzi, że nie jestem godny.
     Harry nie mógł zrozumieć, dlaczego Draco dzieli się z nim tą informacją. Co on mówi? I dlaczego?
     — Chcesz, żebym ci współczuł czy coś takiego?
     — Nie, Potter — westchnął głęboko Draco. — Nie chcę.
     Harry przyjrzał mu się uważnie; blond włosy nie były już idealnie gładkie, a pod oczami widniały ciemne pręgi. Kraty, do których Draco przycisnął twarz, pozostawiały w jego policzkach wgłębienia, a jego zbielałe kłykcie ciasno obejmowały pręty, jakby to on był uwięziony i patrzył wprost ze swojej własnej celi.
     — Jesteś tu więźniem tak samo jak ja.
     Gardło Draco zacisnęło się nerwowo.
     — Co to ma znaczyć, Potter?
     Harry przechylił głowę na bok w klasycznej pozie zaciekawienia.
     — Nie widzisz tego?
     Draco odsunął się od prętów, jakby te właśnie go poparzyły.
     — Nie jestem niczyim więźniem!
     Kąciki ust Harry'ego uniosły się w wyrazie przewrotnej wesołości. Fascynujący był ten nagły obrót spraw. Chciał jednocześnie, by Malfoy to pojął, tak jakby rzeczywiście robiło to jakąkolwiek różnicę. Być może robiło.
     — Och, istnieją różne typy więzień, Malfoy, lecz wciąż pozostają one więzieniem.
     — Więc jaki ze mnie więzień, Potter? Wytłumacz mi to, gdyż, chwała Merlinowi, mój mózg nie działa po gryfońsku.
     Harry pokręcił głową z niedowierzaniem.
     — Mówiłem ci o tym już wcześniej, ale nie dosłownie. Wybory, których dokonujesz, Malfoy — oto twoje osobiste kraty i kajdany.
     Usta Draco rozwarły się lekko i przez moment tkwiły w bezruchu, zanim warknął:
     — Nie zaczynaj znowu, Potter!
     — Zapytałeś, a ja dałem ci szczerą odpowiedź, na co i tak nawet nie zasłużyłeś — powiedział Harry, wzruszając ramionami.
     Rozmowy z ostatnich dni wciąż zataczały koła w umyśle Draco, a jego ogólne wyczerpanie niczego nie ułatwiało. Frustracja Ślizgona osiągnęła punkt kulminacyjny. Puścił trzymane kraty i tupnął nogą z irytacją.
     — Mówiłem ci przecież, że to nie jest mój wybór! Po prostu muszę to zrobić! Moje nazwisko, moje dziedzictwo...
     — A czy nie tego chcesz?
     — Tak! Nie! Co robisz, do cholery? Nie próbuj wytrącić mnie z równowagi! — To już nie było śmieszne. Dlaczego każde jego słowo wypadało przy Harrym w złym kontekście? Gdzie podziały się riposty chowane latami? Dlaczego jego ostry język tak się stępił?
     Harry wzruszył nonszalancko ramionami, czym jeszcze bardziej podburzył Draco.
     — Posłuchaj, Potter. Właśnie tego pragnę. Kto nie chciałby grać dla zwycięskiej drużyny? Kto nie chciałby władać mocą większą, niż inni mogliby sobie choćby wyobrazić? — Wskazał kciukiem własną pierś. — Oto, czego ja chcę.
     Zielone oczy przeniosły spojrzenie z Draco na posadzkę, po czym znów spoczęły na Ślizgonie. Harry przemówił delikatnym, niemal opiekuńczym tonem:
     — Więc dlaczego tak bardzo się boisz?
     Wyraz oczu Harry'ego, będący jednym z tych łagodnych spojrzeń, nagłość, z jaką jego własny strach obrócił się przeciwko niemu i prawda ukryta w jednym prostym pytaniu — wszystko to uderzyło go i wstrząsnęło nim do głębi. Przygryzł dolną wargę, obrócił się i uderzył plecami o kraty celi. Założył ręce na piersi, wplatając palce w fałdy koszuli. Zacisnął oczy w odpowiedzi na piekący ból pod powiekami, mając lichą nadzieję, że Potter nie dojrzał jego twarzy. Po krótkiej chwili, którą spędził usiłując doprowadzić się do porządku, otworzył oczy i wziął drżący oddech.
     — Ponieważ, Potter — powiedział tak spokojnie, jak tylko mógł, wciąż odwrócony plecami do wnętrza celi — czasami, gdy chcesz grać w zwycięskiej drużynie, cena, jaką płacisz za niepowodzenie jest bardzo, bardzo wysoka.
     Jego głos ponownie się załamał i Draco znów przymknął powieki. Nie odważył się poruszyć ani tym bardziej odwrócić. Był to najbardziej upokarzający moment w jego życiu, a miał z czego wybierać. Pocieszał jedynie fakt, że łzy nie wypłynęły jeszcze spod jego zaciśniętych powiek.
     Harry słuchał spokojnych, miarowych słów; jednak ramiona Draco drżały, a oddech był nieregularny. Był w faktycznej rozterce; płakał, mimo, że Harry nie widział łez.
     Nie słuchaj tego, Harry, pomyślał. To Draco Malfoy. Oddał cię w ręce Voldemorta. Jest zepsuty do szpiku kości. Ludzie tacy jak on nie posiadają nawet serca, które można złamać...
     Westchnął. Ludzie bez serca nie płaczą.
     — Malfoy, ja... — Co zamierzał zrobić, do cholery? Pocieszyć dupka? Cywilizowana rozmowa była do zaakceptowania, gdy żadne emocje nie brały w niej udziału, ale to? Jasne, zdążył już zauważyć, że Malfoy nie był aż takim nieludzkim gnojkiem, jednak wspierać go? Wyciągać do niego rękę?
     Harry spojrzał w dół na swoją prawą dłoń, tę, która dotknęła świstoklika, która otarła się o dłoń Draco. Prawie udało mu się przywołać cień dotyku ciepłych, zupełnie ludzkich palców Draco na swoich własnych. Coś zmieniło się wtedy w jego wewnętrznej ocenie Malfoya. Dzielili ten sam strach, elektryzującą więź; z tą myślą nie czuł się kompletnie samotny, nawet będąc zamkniętym w prywatnej celi Voldemorta. Nie można było tak łatwo o tym zapomnieć lub zignorować.
     Chcąc nie chcąc, on i Malfoy siedzieli w tym razem.
     Draco wciąż się nie poruszył, a jego ramiona nie przestały dygotać. Biorąc pod uwagę rzeczy, które zrobił, powiedział, i których życzył Harry'emu przez te wszystkie lata, Harry mógł przysiąc, że niczego tak nie pragnął jak tego, by Draco dopadła karma. Zawsze wyobrażał sobie, jak z radością powita dzień, w którym wreszcie zobaczy Malfoya nieszczęśliwego i płaczącego w niedoli. Wiedział jednak, jak to jest stawić czoła Voldemortowi. Widząc tę nieoczekiwaną iskrę człowieczeństwa i dostrzegając Draco pod znajomą fasadą malfoyowatości, nie potrafił dłużej życzyć mu zgubnego końca.
     Podniósł się i podszedł ostrożnie do Draco. Nawet jeśli Malfoy wyczuł, że Gryfon się zbliża, nie dał tego po sobie poznać. Harry zatrzymał się tuż przy kratach i szukał czegoś, co powinien powiedzieć, lecz bez skutku.
     Draco usłyszał zbliżające się kroki i poczuł ciepły oddech na karku. Gwałtowna fala zakłopotania spowiła jego policzki rumieńcem.
     — Przypuszczam, że dla ciebie to absolutnie cudowne, Potter. — Jego głos był zduszony i niepewny. — Przyszedłeś sobie popatrzeć i pośmiać się? Proszę bardzo, Potter. Śmiej się do bólu.
     Harry zmarszczył brwi na te słowa. Obserwował, jak blond głowa pochyla się do przodu, odsłaniając smukłą i w tym momencie tak wrażliwą szyję. Luźne, srebrne na tle bladej skóry kosmyki włosów otarły się o kark Draco, drżąc pod jego nierównym oddechem. Czoło Harry'ego wygładziło się, a twarz przybrała współczujący wyraz.
     — Nie, Malfoy. Wcale się nie śmieję.
     Zaskoczony tonem Harry'ego, Draco uniósł nieco głowę i niemal się odwrócił. Słowa nie zawierały w sobie nic z drwiny czy uciechy. Brzmiały trochę tak, jakby Potter się o niego martwił. Nie, to nie było możliwe; to tylko wyobraźnia płatała mu figle.
     Wówczas w sposób, któremu Draco absolutnie nie mógł zaprzeczyć, stało się coś nieprawdopodobnego.
     Ciepły ciężar spoczął na jego ramieniu, śląc serię przyjemnych dreszczy w dół kręgosłupa. Oddech zamarł mu w piersi, a włoski na karku zaczęły się unosić. Potter po prostu sięgnął przez kraty i położył dłoń na jego ramieniu. Draco zesztywniał w zdziwieniu, a tuzin możliwych reakcji wrzeszczało w jego głowie:
     Potter mnie dotyka! Dotyka! Uderz go, odsuń się! Każ mu się odczepić. Śmiej się z jego przewrażliwionego, gryfońskiego tyłka. Obraź go. Brzydź się jego dotykiem...
     Draco nie był w stanie zrobić żadnej z tych rzeczy. Przede wszystkim był zbyt oszołomiony, by się ruszyć, lecz nawet, gdy otrząsnął się z szoku, przeszkodziła mu myśl, co do której nie był pewien, czy rzeczywiście należała do niego.
     Ale to cię nie brzydzi, prawda? Cichy głos rozległ się po raz kolejny, tym razem głośniej niż poprzednio. Kontynuował bez udziału jego woli: Dotknął cię przedtem, czy może raczej to ty dotknąłeś jego. Przyznaj się; jesteś zadowolony. Wdzięczny.
     Nie, to nieprawda.
     Cichy głos nie słuchał go; ciągnął dalej wesoło: I jesteś wdzięczny, ponieważ jest to najbardziej ludzki gest, jaki kiedykolwiek poczułeś, najbardziej zaskakujący, najbardziej wyraźny. Konflikt trwał pomiędzy wami od zawsze, dlatego, że dzięki temu czułeś, że żyjesz.
     Nie...
     Teraz, gdy rzeczywiście go dotknąłeś i pozwoliłeś sobie być człowiekiem, nie możesz dłużej żyć w swojej małej próżni. Znacie siebie w sposób, w który nigdy nie poznałbyś swoich własnych przyjaciół. Gra skończona, Draco. Za późno na udawanie głupiego. Gra skończona.
     Draco nie zdawał sobie sprawy z własnego ruchu, dopóki nie przesunął opuszkami palców po tkaninie na swoim prawym ramieniu w poszukiwaniu tego ludzkiego dotyku, który obaj poczuli całe wieki temu. Nie znając ku temu przyczyn, zreflektował się, jak bardzo potrzebował tego uczucia. To był zakazany owoc; sojusz z wrogiem, gdzie granica między przyjaźnią a wrogością stała się niewyraźna.
     Kiedy wreszcie odnalazł ciepło dłoni Harry'ego, ten nagle ją cofnął. Na ułamek sekundy Draco ogarnął strach, że niespodziewana otucha była tylko iluzją.
     Przybity, chciał zabrać rękę z ramienia, by uchronić się przed jeszcze większym wstydem, gdy powstrzymały go ciepłe, suche palce obejmujące i unieruchamiające w mocnym uścisku jego dłoń. Przepłynęło przez niego uczucie, którego nie potrafił rozpoznać. Westchnął krótko, zanim jego gardło zacisnęło się spazmatycznie.
     Czyste szaleństwo. Harry Potter chwycił jego rękę. Draco powinien czuć się zniesmaczony, tymczasem wyłącznie to trzymało go w rzeczywistości — czymkolwiek była — i był za to wdzięczny. Stał przez chwilę nieruchomo, zbyt odrętwiały, by zastanawiać się nad całym zajściem, nie chcąc lub nie mogąc przerwać kontaktu. Kilka uderzeń serca później — a może minęła cała godzina? — Draco zorientował się, że jego dłoń dygocze. Tak jak on cały. Musiał się pozbierać, zejść na ziemię.
     Z drżącym oddechem zabrał rękę i powoli się odwrócił. Para jasnych, zielonych oczu spoglądała na niego ze spokojnej twarzy. Draco złapał jeden z prętów dla odzyskania równowagi i opuścił wzrok.
     — Wszystko w porządku? — zapytał Harry łagodnie.
     Draco zacisnął zęby. Nie mógł udzielić odpowiedzi. Był zbyt przerażony tym, co musiałby powiedzieć. I choć raz nie sądził również, iż byłby w stanie skłamać, nawet jeśli by chciał. Zamiast tego przyglądał się swojej dłoni ciasno owiniętej wokół krat. Podążył wzrokiem od palców do nadgarstka. Jego spojrzenie spoczęło na ciemnych liniach wijących się wokół niego — na bliznach po karze sprzed lat. Przeniósł wzrok na nadgarstek Harry'ego, ukryty pod rękawem obdartego swetra, i z powrotem popatrzył na swój.
     W obawie, że znów zawiedzie go głos, zapytał szeptem:
     — Otarcia na twoich nadgarstkach, te od kajdan; zagoiły się?
     — Co? — Harry wyglądał na zaskoczonego.
     — Pytałem, czy zagoiły się rany na twoich nadgarstkach.
     Przez chwilę Harry tylko przyglądał mu się z zaciekawieniem. Bez słowa chwycił lewą ręką za prawy rękaw i podwinął go do połowy przedramienia, a następnie wyciągnął ramię w stronę Draco, by ten mógł spojrzeć.
     Draco zdusił mdłości, które na ten widok pojawiły się w jego żołądku. Nadgarstek Harry'ego spowijały boleśnie wyglądające pręgi strupów łuszczących się na brzegach — niektóre nawet sączyły się lekko, oczywiście wskutek zaniedbania.
     Rany pozostawią trwałą bransoletę ciemnobrązowych blizn, pamiątkę całego bólu i upokorzenia, którego Harry doświadczył. Będą przypominać mu o karze, o tym, że zwisał przykuty do kamiennej ściany i o tym, że był więźniem w lochach Malfoyów.
     Zupełnie jak Draco.
     — Mogę je uleczyć — powiedział miękko, nie przenosząc wzroku z ręki Harry'ego na jego twarz. — Jeśli chcesz.
     Patrzył, jak Harry zaciska i rozluźnia pięść, jakby sprawdzał, czy dłoń połączona z tak poranionym nadgarstkiem wciąż działa prawidłowo.
     — Myślę, że wolałbym, żebyś tego nie robił.
     — Zostaną po tym blizny.
     — Wiem — zgodził się Harry. — Znam się trochę na bliznach.
     — Więc dlaczego chcesz je zatrzymać?
     Harry opuścił rękę wzdłuż swojego boku, a rękaw opadł, ponownie zakrywając rany.
     — Przypuszczam, że ku pamięci. To kolejna próba, którą przeszedłem, coś, z czym się zmierzyłem. Co mnie nie zabije, to mnie wzmocni, czy jak to się mówi. Nie wiem, czy to prawda. Sądzę, że coś w tym musi być, skoro tak wielu ludzi to powtarza.
     — Och. — Draco uważał to za nieco masochistyczne, lecz kim on był, by coś mówić? Spojrzał w dół na własny nadgarstek i zastanowił się, czy te dwa przypadki naprawdę były tak różne.
     — Dlaczego tak nagle chcesz to wiedzieć?
     Draco uniósł w końcu głowę, rozważając odpowiedź. Naprawdę nie miał pojęcia, dlaczego pragnął opowiedzieć Harry'emu o swoich ranach, o własnym przeżyciu w lochach Malfoyów, lecz istniało kilka możliwości. Mogła to być dziwaczna przechwałka, coś w stylu: „Ha, też przez to przeszedłem i do tego byłem młodszy!", ale wcale tak nie czuł. Zachowałby się w ten sposób w wieku dwunastu lat, lecz nie teraz. Szczególnie nie teraz. Pragnął litości? Absolutnie nie. Tęsknił za nią lata temu, teraz ból był jedynie wspomnieniem. Draco Malfoy nie potrzebuje współczucia za cierpienia z przeszłości.
     Być może chciał po prostu dzielić coś z Harrym; więź, wspólne doświadczenie, porozumienie. Być może chciał po prostu, by Harry go zrozumiał, jeśli miało to jakiekolwiek znaczenie.
     Z beznamiętną twarzą sięgnął wolną ręką do rękawa i chwycił dwoma palcami jego kraniec, by podciągnąć go i odsłonić smukły nadgarstek. Podniósł go tak, by Harry mógł się przyjrzeć. W przyćmionym świetle pochodni stare blizny stały się jeszcze wyraźniejsze.
     Harry zrobił krok do przodu i pochylił się, uważnie studiując wyciągnięty w jego stronę nadgarstek. Draco obrócił rękę w taki sposób, że Harry w pełni mógł dostrzec smugi przypominające siniaki.
     — To są...
     — Nabawiłem się ich w ten sam sposób, co ty. To samo miejsce, te same kajdany.
     Oczy Harry'ego rozwarły się w zaskoczeniu i niedowierzaniu. Draco potwierdził swoje słowa poważnym skinieniem głowy.
     „Dlaczego?" było wszystkim, na co Harry mógł się zdobyć.
     Draco wzruszył ramionami.
     — Wpadłem w kłopoty.
     — Twój... twój ojciec ci to zrobił?
     — To była uczciwa kara! — warknął Draco, tonem bardziej obronnym niż zamierzał.
     — Więc czym sobie na to zasłużyłeś?
     Draco zabrał rękę i ponownie zacisnął ją na kratach; jego nadgarstek wciąż był widoczny.
     — Chciałem przemycić do Hogwartu coś, co zaimponowałoby innym pierwszoroczniakom. Wiedziałem, że będę w Slytherinie, i że moc wywiera na Ślizgonach duże wrażenie. — Umilkł i wziął głęboki oddech, nim kontynuował. — Wkradłem się do prywatnego gabinetu ojca w poszukiwaniu czegoś ciekawego, a on mnie tam przyłapał.
     Harry spojrzał na niego ze zgrozą.
     — To było przed twoim pierwszym rokiem?
     Draco ściągnął wargi, lecz był to raczej wyraz boleści, nie dumy.
     — I co z tego?
     — Miałeś dopiero jedenaście lat, a twój ojciec uwięził cię w lochach?
     — Tylko na jedną noc. — Draco wzruszył ramionami w odpowiedzi na jego niedowierzanie.
     Harry cofnął się o krok, a jego oczy pozostawały szeroko otwarte. Wcale nie chciał słuchać tego, co mówił Draco. To nie miało znaczenia. Dość już zobaczył w jego oczach. Malfoyowie mogli sobie myśleć, że mieli klasę, lecz byli tak samo bezduszni jak Dursleyowie. Wymuszanie uległości, posłuszeństwa... Dursleyowie nigdy nie złamali Harry'ego, natomiast psychologiczne zagrywki Malfoyów przyniosły odpowiedni skutek.
     Pomyślał o Draco jak o więźniu własnego domu, nazwiska, jak o starannie wytrenowanym i oszlifowanym do perfekcji niewolniku Voldemorta, zniewolonym przez własne wychowanie i blizny...
     I zrozumiał.
     To był Malfoy, produkt swojego dziedzictwa; ale nowa myśl poczęła kwitnąć w jego głowie jak chwast w wypielęgnowanym ogrodzie. Był Malfoyem, lecz był także Draco, i mimo że Harry wciąż żywił do niego głęboko zakorzenioną niechęć, nie mógł nic poradzić na to, że zaczynał widzieć go takim, jakim był, kim był i dlaczego. Niezależnie od tego, jak chętnie Draco brał w tym udział, wciąż stanowił kolejną ofiarę.
     Coś zacisnęło się w piersi Harry'ego. Przez chwilę omylnie wziął to za litość, jednak to nie było to. Zamrugał, zaskoczony. Na brodę Merlina, poczuł empatię w stosunku do Malfoya.
     — Tylko na jedną noc — powtórzył, przyglądając się Draco bezmyślnie i szukając jakiejkolwiek wskazówki mówiącej, że wszystko było żartem, nawet jeśli doskonale wiedział, że to niemożliwe. Malfoy, którego znał, nigdy nie przyznałby się do jakiejkolwiek słabości, szczególnie celem robienia kawałów. Harry pojął, jak trudne musiało być dla niego to wyznanie.
     — To była lekcja, którą musiałem odbyć — odrzekł sucho Draco.
     — Co za cholerna lekcja, Malfoy? — zapytał Harry, nagle zły, choć nie na Draco. — Jaki rodzaj lekcji wymaga przykucia jedenastoletniego chłopca do ściany celi na całą noc?
     — To wcale nie było takie straszne! — zaprotestował Draco, bezskutecznie próbując odbudować swoje ego. Puścił kraty i zaczął nieświadomie pocierać nadgarstek. — Ojciec chciał nauczyć mnie posłuszeństwa. Nie posłuchałem go i to było złe. Musiałem nauczyć się być godnym swojego nazwiska, nauczyć się, że muszę zapracować na władzę, a nie ją sobie wziąć. Chciał, bym stał się silny... — Jego głos ucichł.
     Harry przez moment obserwował go ze ściągniętą twarzą.
     — Udało mu się?
     Gardło Draco znów zaczęło się zaciskać. Nie zdołał udzielić odpowiedzi, na co Harry skinął głową ze zrozumieniem.
     Wciąż pocierając nadgarstek, Draco odwrócił wzrok i przemówił łagodnie:
     — Wiesz, co było w tym wszystkim najgorsze?
     — Co?
     — Niedługo po tym, jak mój ojciec wyszedł z celi, potwornie zaswędział mnie nos. Przez całą noc nie mogłem go sięgnąć i się podrapać.
     Gdy ponownie spojrzał w górę, Harry znów się uśmiechał, z mieszaniną rozbawienia i współczucia. Draco w odpowiedzi lekko zachichotał.
     — Dlaczego nie pozbyłeś się blizn za pomocą magii? — zapytał Harry.
     Draco mrugnął i zreflektował się, że wciąż bezwiednie pociera nadgarstek; szybko rozdzielił dłonie, znów chwytając za pręty krat, tym razem drugą ręką. Starał się je czymś zająć, by nie powtarzać nerwowego ruchu.
     — Myślę, że z tego samego powodu, co ty. By pamiętać; by nigdy nie zapomnieć.
     Popatrzył przez kraty na słynną błyskawicę zdobiącą czoło Harry'ego, a następnie w te hipnotyzujące, zielone oczy.
     — Wydaje mi się, że blizny to potężne pamiątki...
     Harry prychnął.
     Draco spojrzał w dół, niewytłumaczalnie zmieszany. Nigdy nie rozmawiał z nikim na ten temat, a teraz stał tutaj, opowiadając o swoich najbardziej osobistych sekretach zaprzysięgłemu wrogowi.
     Tylko że on nie jest już wcale twoim wrogiem, prawda?
     Draco mrugnął na tę zbłąkaną myśl. Nie, myślę, że nie.
     Gdy mrugnął po raz kolejny, w szoku odkrył dwie ogromne łzy spływające po policzkach. W końcu mu umknęły, choć tak usilnie starał się do tego nie dopuścić. Chciał odwrócić się tyłem, gdy znajomy dreszcz przeszył jego ramię. To Harry sięgnął przez kraty i owinął palce wokół nadgarstka Draco. Ciche łzy przerodziły się w pomruk protestu. Próbował się wyrwać, dopóki Harry, trzymający jego dłoń w żelaznym uścisku, nie przeciągnął jej do wnętrza celi na kilka centymetrów. Wtedy Draco ze zdumieniem odkrył, że nie odczuwa już palącej potrzeby uwolnienia się.
     Harry delikatnie, niemal czule, obrócił rękę Draco, złapał za rękaw jego koszuli i odsłonił ciemne blizny. Przesunął dwoma palcami po oszpeconej skórze, śledząc stare rany. Znów obrócił jego dłoń, eksponując delikatną, wewnętrzną część nadgarstka, a jego palce spoczęły na pulsie Malfoya.
     Draco mógł wyczuć własną krew uderzającą o ścianki tętnicy tuż pod opuszkami palców Harry'ego. Poczuł się nieco niepewnie. Harry mógłby w tym momencie zranić go na wiele sposobów, lecz Draco był absolutnie pewien, iż okrucieństwo nie leżało w jego naturze. Wydawało się, że Harry chce się upewnić, czy Draco rzeczywiście posiada serce. Oczywiście, Draco wiedział, że ma serce, które notabene właśnie zaczęło wręcz łomotać w jego klatce piersiowej. Równie dobrze wiedział, że Harry wyczuł jego podwyższone tętno. Kiedy wyglądało na to, że wyciągnął odpowiednie wnioski, uścisnął lekko dłoń Draco i uwolnił ją.
     Draco nie poruszył się. Rękę wciąż trzymał wyciągniętą przed sobą i ciągle odczuwał echo powolnego dotyku na swoim nadgarstku. Starał się uciec od czarnej dziury, która znów zaczęła go pochłaniać; znajoma mu pustka, będąca jego jedynym towarzyszem wewnątrz murów wzniesionych wokół siebie.
     Mury runęły.
     Popełnił śmiertelny błąd: pozwolił sobie czuć. Jego ochrona, która stawała się coraz cieńsza w obecności Harry'ego, zniknęła. Całe lata skrupulatnych treningów poszły na marne przez jeden dotyk, a on sam miał niedługo stanąć twarzą w twarz z Czarnym Panem.
     Wciąż tkwiąc w miejscu, zapytał ochrypłym, surowym szeptem:
     — Dlaczego to zrobiłeś? — Spojrzał w górę na zadumaną twarz Harry'ego i powtórzył, tym razem ostrzej: — Dlaczego?
     Harry wzruszył ramionami, lecz nie był to zwyczajny, luźny odruch. Wyglądając tak, jakby sam zaraz miał się rozpłakać, nawet jeśli jego oczy pozostawały całkiem suche, odpowiedział miękko:
     — Musiałem. Nie wiem, dlaczego. Po prostu musiałem zobaczyć...
     Draco był rozdarty pomiędzy ogromną chęcią poddania się temu uczuciu wolności, jakiego doświadczył, pozwalając sobie być ludzkim, mówić otwarcie, dotykać — a strachem, który wzbierał gdzieś w jego podświadomości jak lodowany strumień wody. Na brodę Merlina, był w Głównej Siedzibie Voldemorta! Okazywać tutaj jakąkolwiek słabość to jak stracić życie, a Potter miał rację.
     Bał się.
     Był przerażony.
     Wycofał nagle dłoń, przycisnął ją ciasno do piersi i wyprostował się na tyle, na ile pozwalał mu paniczny strach krążący w jego żyłach. Spojrzał z rozpaczą na Harry'ego.
     — Nigdy więcej tego nie rób.
     — Co? Ja tylko myślałem...
     — Więc źle myślałeś, Potter! — zawył.— Nie masz zielonego pojęcia, co właśnie zrobiłeś.
     Harry cofnął się o krok w wyraźnym szoku.
     — O co ci chodzi? Co ja właśnie zrobiłem?
     — Co zrobiłeś?! Ty... ty wszystko zniszczyłeś!
     — W jaki sposób zniszczyłem cokolwiek? Jak na kogoś, kogo pchnąłeś nożem, uwięziłeś i oddałeś w ręce Voldemorta, muszę stwierdzić, że byłem dla ciebie nadzwyczaj miły! Próbowałem ci pomóc! Z tego co widzę, siedzimy w tym razem, a ty jesteś śmiertelnie przerażony! Wyobraź sobie, że wiem, jak to jest. Widocznie ty nie.
     — Nie masz pojęcia, jak to jest!
     — W porządku, Malfoy. Następnym razem, gdy zachce ci się płakać, przypomnij mi, żebym był dla ciebie bezdusznym dupkiem! Najwyraźniej w taki sposób ludzie tutaj funkcjonują!
     Draco tupnął nogą z frustracją, gdy gorąco za jego powiekami znów wezbrało.
     — Dokładnie tego mi trzeba! Ty po prostu tego nie łapiesz!
     — Więc, kurwa, Malfoy, wyjaśnij mi to, bo ten jeden raz masz rację. Nie łapię tego.
     Draco przechylił głowę, desperacko próbując wyłowić jedną spójną myśl z kłębów mgły zdającej się przenikać jego umysł, zanim udzielił najspokojniejszej odpowiedzi, na jaką tylko mógł się zdobyć:
     — Pięć dni temu, Potter, kiedy planowałem to wszystko, byłem gotów. Mogłem stawić czoła Czarnemu Panu. Nieczuły, zimny, wyrachowany; taki musisz przy nim być. Wolno ci czuć jedynie złość, bo ta osłania cały twój strach, pozwala nienawidzić. Oto, do czego zostałem wytrenowany. Nie byłem do końca gotowy, ale ponieważ nauczyłem się wyłączać emocje, podołałbym. Oto tutaj chodzi, Potter. Kontrola strachu, kontrola uczuć. Czarny Pan potrafi przejrzeć cię na wskroś i zajrzeć w twoją duszę. Wiedziałeś o tym?
     Harry skurczył się wewnętrznie, lecz nic nie powiedział.
     — Jeśli twój mur runie, jeśli zobaczy twój lęk, wtedy nie jesteś godzien. A kiedy nie jesteś godzien, zostajesz usunięty. Mam nadzieję, że nie muszę ci tego objaśniać.
     — Nie ma potrzeby, sam mogę to sobie dopowiedzieć — rzekł dosadnie Harry. — Po prostu założyłem, że odrobina wsparcia nie powinna zaboleć...
     — To jest dokładnie to, co mnie tutaj zabije, Potter! Ty naprawdę tego nie łapiesz, prawda?
     Draco przyłożył dłoń do twarzy w wyrazie frustracji. Nie było żadnych przeciwwskazań, by nie wyrzucić z siebie wszystkiego w tym momencie. Nie posiadał dość siły, żeby to w sobie trzymać, nawet jeśli by chciał. Nadszedł czas na szczerość w stosunku do siebie i Pottera. Wciągnął powietrze przez drżące palce, nim odjął dłoń od twarzy.
     — Zostałem nauczony, by radzić sobie sam, by niczego nie czuć. Jesteś jedyną osobą, która potrafiła wydrzeć ze mnie emocje i nie umiałem tego powstrzymać, lecz tak długo, jak była to złość, nie musiałem się niczego obawiać. Przed chwilą odebrałeś mi moją jedyną osłonę, Potter. Wystarczyły trzy pieprzone dni i mnie zniszczyłeś.
     Szczęka Harry'ego opadała, gdy słuchał tej tyrady.
     Draco prawie nie zauważył, z jaką łatwością wyrażał się poprzez słowa. Dobrze było wyrzucić z siebie to wszystko. Wrzące myśli wypływały na powierzchnię jego świadomości, porywcze i gwałtowne.
     — Tak długo, jak mnie atakowałeś, mogłem cię nienawidzić. Ale nie, musiałeś zachować się w stosunku do mnie po ludzku. Musiałeś stać się rzeczywisty. Kurwa, nawet postanowiłeś być miły. Nagle zmusiłeś mnie, bym czuł. Nie potrafię się przed tym obronić. Teraz nie mam już nic, żadnych murów, żadnych zabezpieczeń... niczego, co ochroni mnie przed Czarnym Panem. — Zaśmiał się gorzko. — To niemal ironiczne. Przyprowadziłem cię tu na śmierć, a w zamian to ty wykańczasz mnie.
     Harry wciągnął ostro powietrze, zdumiony nieoczekiwaną otwartością i bolesną szczerością Draco.
     — Nie jesteś jeszcze martwy, Malfoy.
     Draco prychnął.
     — Prawie jestem. Zresztą czy nie tego zawsze chciałeś?
     Powieka Harry'ego drgnęła.
     — Nie, Malfoy — odezwał się w końcu. — Nie chcę tego.
     Draco nie wydawał się przekonany.
     — Nawet po tym, co ci zrobiłem? — zapytał, wskazując celę i otaczające ich lochy.
     Harry zauważył udrękę w oczach Draco. Skóra Ślizgona była bledsza niż zazwyczaj. Zimny pot wystąpił na jego czoło, a rozległe cienie pod oczami wyraźnie wskazywały na fizyczne i psychiczne wyczerpanie. Lekkie drżenie jego bladoróżowych ust i napięta, chwiejna postawa jeszcze bardziej podkreślały ten fakt. Kiedy ostatnim razem on w ogóle spał?
     — Nie — odpowiedział Harry ze stanowczą łagodnością. — Ponieważ żaden człowiek nie zasługuje na to, by się z tym zmagać, Malfoy. A ty także jesteś człowiekiem.
     Kolana Draco zetknęły się z podłogą, gdy nogi w końcu się pod nim ugięły. Klęczał nieruchomo przez moment, nie dostrzegając świata wokół siebie, nic nie czując, nie słysząc, nie widząc. Gdyby uczynił którąkolwiek z tych rzeczy, znów stałby się ludzki, a tego lękał się nade wszystko.
     Ludzie są słabi. Krwawią, łamią się, mają blizny i umierają.
     Nie chcę umierać.
     Nie tutaj. Nie tak.
     — Nie chcę umierać.
     — Rozumiem. Ja też nie chcę. — Słowa Harry'ego przebiły się jakby przez mgłę.
     Draco nie był świadom tego, że mówił na głos. Zdał sobie sprawę z własnego zmęczenia. Tracił kontrolę nad sobą, zaczął nawet histeryzować. Mrugnął kilka razy, tak jakby miało to rozproszyć gęsty dym otaczający jego mózg. Uniósł głowę pomimo ogromnego ciężaru, który nagle na nim spoczął.
     Spojrzał mętnym wzrokiem poprzez kraty, gdzie Potter klęczał naprzeciw niego. Patrzył, jak smukła dłoń Harry'ego owija palce wokół pręta. Strupy na jego nadgarstku nadal były widoczne za mankietem rękawa. Draco obserwował je przez moment, a później znów spojrzał na Harry'ego, który przyglądał mu się uważnie z czymś w rodzaju troski wymalowanym na twarzy.
     Wtedy Draco zauważył, że kontury sylwetki Harry'ego są rozmyte. Właściwie wszystko mieszało się ze sobą, zupełnie jak na pozostawionym na deszczu akwarelowym obrazie. Pamiętał niejasno, że minęło wiele godzin, odkąd po raz ostatni zażył Eliksir Bezsennej Nocy. Wciąż funkcjonująca niewielka część jego umysłu skarciła go za zapominalstwo. Nie, żeby to coś zmieniało. I tak było już za późno.
     Czując, że górna połowa jego ciała pochyla się do przodu i że traci równowagę, wysunął rękę i, usiłując nie upaść, chwycił się krat, ocierając się przy tym o dłoń Harry'ego. Poczuł ciepło promieniujące od jego ręki, a delikatny wstrząs, który nadszedł sekundę później, przedarłszy się przez ogólne odrętwienie, dał mu tę odrobinę siły, jaka wystarczyła, by wyszeptać:
     — Dziękuję.
     Wisiał, uczepiony krat, gdy wycieńczenie wreszcie nim zawładnęło. Poczuł dłoń ściskającą jego własną, a ostatnią rzeczą, którą usłyszał, nim odpłynął, było jego imię.
     — Malfoy? Malfoy?! Draco!

Zaćmienie || Drarry ✔️Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz