*~*~*
Zaczął się obracać i już robił krok wprzód, stawiając pewnie stopę...
Która zapadła się w ziemię.
I nie przestawała. Jego żołądek szarpnął się gwałtownie, gdy zaczął spadać. Starał się obrócić w miejscu i spojrzał przelotnie w wykrzywioną przerażeniem twarz Draco chwilę przed tym, jak ziemia kompletnie się pod nim osunęła.*~*~*
— HARRY! — Draco poczuł, jak serce zamiera mu w piersi, a powietrze wokół niego nagle staje się zimniejsze. Ziemia zwyczajnie zarwała się pod Harrym, a ten zniknął bez śladu. Rozległ się jedynie okrzyk zdziwienia, po czym zapadła cisza. Cisza, która napierała boleśnie na bębenki Draco — cisza, która uciskała jego już i tak ściśniętą klatkę piersiową, grożąc uduszeniem. — HARRY! — Dziwny krajobraz zdawał się przytłumiać jego głos i połykać słowa tak, jak połknął Harry'ego. Draco zrobił niepewny krok w stronę ziejącej pustką dziury, lecz ziemia zapadła się kilka centymetrów pod jego ciężarem, więc szybko się wycofał. — Słyszysz mnie? Powiedz coś! Jesteś cały?
Draco stał idealnie nieruchomo, nasłuchując odpowiedzi. Cisza. Usłyszał coś! Słaby, przytłumiony, ale rozległ się odgłos — jęk. Nagły przypływ ulgi spowodowany pewnością, że Harry żył, zniknął tak samo szybko, jak nadszedł, gdy jęk zmienił się w skowyt.
— Draco? — Ból w głosie Harry'ego był tak namacalny, że Ślizgon aż złapał z trudem oddech.
— Harry! Wszystko z tobą dobrze? — Oczywiście, że nie. Idiota. Draco po raz kolejny usiłował zbliżyć się do krawędzi otworu, lecz niestabilna powierzchnia znów zmusiła go do odwrotu. — Jak głęboko jesteś? Możesz się wydostać?
Rozległ się słaby jęk wysiłku i nawet z miejsca, w którym stał, Draco mógł dosłyszeć ciężki, przyspieszony oddech.
— Utknąłem... jest... gałąź... konar... na mnie. Ciężki.
Draco rozszerzył oczy. Konar na nim? Skąd tam się wziął konar? To bez znaczenia. Znaczenie miał jego rozmiar, w jaki sposób znajdował się na Harrym i to, czy chłopak był w stanie się spod niego wydostać. Co, jeśli Harry samodzielnie nie zdoła tego zrobić? Draco musiałby tam wejść, by go wydostać, ale nie był w stanie nawet bezpiecznie zbliżyć się do krawędzi dziury, dopóki nie dowie się czegoś więcej na temat sytuacji.
— Ha-Harry... jest tam jakiś stabilny grunt? Coś, na czym można stanąć? Mogę...
— Nie — dotarła do niego słaba odpowiedź. — Coś jak... szczelina. Właściwie to... się zaklinowałem. Ja...
Głos Harry'ego ucichł, a gardło Draco zacisnęło się.
— Harry! Mów do mnie! Musisz mi powiedzieć, jak mam cię stamtąd wyciągnąć! — Czekał chwilę na odpowiedź. Nic. — HARRY!
— W porzdku. Po prstu... boli.
— Harry... nie brzmisz dobrze... przerażasz mnie.
— S dobrze. — Brzmiał bardzo odlegle. — W porzdku. Pomóż...
Draco obrzucił wzrokiem drogę prowadzącą do krawędzi szczeliny. Niewielkie doły i dziury pokrywały wilgotną, ciemną ziemię, widział gnijące drewno wystające z niej gdzieniegdzie. Sięgnął, chwycił jedną z gałęzi i pociągnął. Kora rozkruszyła się w jego dłoni, jednak konar był solidnie umocowany w ziemi. Pomyślał, jak głęboko może sięgać. Być może połączony był z większym konarem albo nawet drzewem.
Z tą myślą, Draco wyciągnął niepewnie rękę i zbadał grunt po raz kolejny. Był kompletnie niestabilny. Obrzucił wzrokiem otoczenie. W połowie powalone drzewa były wszędzie, tak jakby sama powierzchnia nie dawała rady ich utrzymać. Wydawały się zapadać w ziemię w ten sam sposób, w jaki zrobił to Harry, jedynie o wiele wolniej. Draco nie był pewny co do struktury gruntu i dlaczego był tak chwiejny, jednak był doskonale świadom tego, że to, o czym nie wie, może go zabić. Ale jeśli miałby zgadywać, wyglądało to tak, jakby stare drzewa umarły tutaj dawno temu i zostały przykryte ziemią. Tak, jakby dolina została tymczasowo zalana, grzebiąc stare drzewa w rozmiękczonej glebie. Miał złe przeczucie, że powstała w wyniku tego powierzchnia była poprzecinana próchniejącym drewnem, miękką ziemią i pustymi szczelinami.
Szczelinami takimi, jak ta, w której ugrzązł Harry.
I skoro on tak łatwo w nią wpadł, to samo może przydarzyć się Draco w każdym momencie. Wtedy oboje będą uwięzieni, a Harry nigdy się stamtąd nie wydostanie. Nie mógł do tego dopuścić.
Draco, tym razem bardziej ostrożnie, ocenił grubość gruntu dzielącego go od krawędzi dziury — nieco mniej niż dziesięć stóp podziurawionej ziemi z kilkoma gałęziami wystającymi z błota. Ślady Harry'ego wciąż widoczne były na powierzchni.
Może skoro utrzymała ciężar chłopaka, utrzyma też i jego. A jeśli nie, i tak nie było innego wyjścia.
— Harry, trzymaj się. Spróbuję cię dosięgnąć. — Nie było odpowiedzi i nawet jeśli Draco nie spodziewał się żadnej usłyszeć, nie sprawiło to, że lepiej zniósł ciszę. — Idę.
Draco poluzował swój płaszcz przy szyi i odrzucił go na bok. Powoli uklęknął na ziemi. Wilgoć przesiąkła przez materiał na jego kolanach i poczuł, jak te zapadają się zbyt głęboko, by go tym nie zaniepokoić. Tłumiąc strach, który czuł w gardle, pochylił się do przodu i powoli, ostrożnie położył na ziemi.
Z rozłożonym ciężarem nie zapadał się już tak bardzo. Zachęcony, przeczołgał się kilka centymetrów dalej, następnie kilka kolejnych. Krawędź szczeliny była coraz bliżej. Wilgoć przesiąkła przez jego koszulkę, a mokry materiał przylgnął do jego ciała. To nieważne. Idź dalej.
Mógł już częściowo zajrzeć w głąb szczeliny. Był to wąski otwór z ostro zakończonymi krawędziami i połamanymi, częściowo spróchniałymi gałęziami wystającymi dookoła. Jeszcze tylko trochę bliżej. Tylko trochę...
Draco chwycił miękką, kruszącą się krawędź, przyciągnął się bliżej i spojrzał w dół.
Na początku przeraził się, nie widząc nic, prócz błota. Następnie przyjrzał się uważniej i zdał sobie sprawę, że w pewnym miejscu błoto miało włosy.
— HARRY!
Bryła błota z włosami poruszyła się, po czym obróciła, ujawniając poprzecinaną smugami brudu twarz Harry'ego Pottera. W jakiś zadziwiający sposób wciąż miał na nosie okulary, lecz za ich szkłami jego spojrzenie było zamglone. Krew spływała w dół jego policzka z niezliczonej ilości zadrapań, mieszając się z błotem. Niejasny opis sytuacji, który przestawił mu Harry, był trafny: chłopak zaklinował się w pozycji pionowej w wąskiej części otworu niczym korek na szczycie butelki. Czubek jego głowy znajdował się około cztery stopy w dole i był jedyną rzeczą, którą Draco był w stanie dostrzec.
— Witaj, Draco.
Z bliższej odległości Ślizgon mógł z zaskakującą dokładnością orzec, z jakim trudem Harry oddychał — tak, jakby nie był w stanie głębiej nabrać powietrza. Pod smugami błota jego skóra była przerażająco blada, a usta nabrały lekko niebieskawej barwy.
— Harry! Jesteś cały? Możesz sięgnąć po moją dłoń? — Draco wyciągnął rękę tak daleko w dół, jak tylko zdołał, jednak był w stanie sięgnąć zaledwie do połowy dzielącego ich dystansu. — Wystaw rękę do góry... Wyciągnę cię.
Słaby uśmiech przebiegł przez twarz Harry'ego, a następnie zniknął.
— Nie mogę. Ramiona... utknęły.
Draco spojrzał ponownie i z chęcią kopnąłby samego siebie za nie dostrzeżenie problemu wcześniej. Wielki konar, grubości człowieka i tak gęsto pokryty błotem, że był niemal całkowicie niewidoczny, klinował ciasno klatkę piersiową Harry'ego. Konar rozgałęział się, a jedna gruba odchodząca od niego gałąź przechodziła ponad lewym ramieniem Gryfona, utrzymując je w dole. Jego prawe ramię było niewidoczne — Draco zgadywał, że było zaklinowane pomiędzy ciałem a krawędzią otworu.
Jednak to, jakim cudem Harry był w stanie w ten sposób wylądować, nie mieściło mu się w głowie. Konar musiał być zatopiony w luźnej glebie, po czym spadł na Harry'ego, gdy ziemia się przemieściła. Pomijając to, w jaki sposób się tam znalazł, był tam teraz, blokując Harry'ego w miejscu.
A Draco nie miał pojęcia, co robić.
— Nie martw się, Harry. Wyciągnę cię. Po prostu daj mi chwilę, okej?
Harry skinął głową, jednak zdawał się w ogóle nie skupiać. Jego głowa opadła do przodu i spoczęła łagodnie na tej samej gałęzi, która utrzymywała go w miejscu.
Mdlące uczucie bezsilności osiadło w żołądku Draco. Jedynie moment wcześniej wściekł się do tego stopnia, że byłby w stanie pobić się z Harrym, jednak teraz nie był nawet pewny, o co się kłócili. Wydawało się to tak błahe.
Muszę go wydostać. Nie mogę pozwolić, by ostatnią rzeczą między nami była kłótnia. Nie po tym wszystkim, co zrobiliśmy... po tym wszystkim, co zaszło... Muszę go wydostać.
Myśl, Draco. By dostać się do Harry'ego, muszę poruszyć ten konar. Jest ogromny... Nie poruszę go sam... Zaklęcie Nieważkości. Użyję na konarze Zaklęcia Nieważkości. Wtedy Harry będzie wolny, a ja zdołam go wyciągnąć.
— Harry! Jeśli poruszę ten konar, myślisz, że będziesz w stanie mnie dosięgnąć?
Przez moment Harry nawet się nie poruszył. Draco rozszerzył oczy.
— HARRY! Spójrz na mnie!
Po boleśnie długiej chwili, Harry ponownie spojrzał w górę.
— Mmm?
— Jeśli poruszę ten konar i uwolnię twoje ręce, myślisz, że będziesz w stanie mnie dosięgnąć?
Harry niemal przytaknął, lecz po chwili skrzywił się. Potrząsnął powoli głową.
— Spadnę... moje stopy... zwisają. Konar... mnie utrzymuje. Nie wiem jak głębokie... to jest.
Bezsilność w żołądku Draco zmieniła się w odrętwienie. Jeśli Harry zwisał, znaczyło to, że dziura była o wiele głębsza, niż się wydawało. Grunt tutaj był o wiele mniej stabilny, niż myślał na początku. Z tego, co zdążył się dowiedzieć, wywnioskował, że cała konstrukcja mogła runąć ponownie w każdym momencie.
— Co jeśli... co jeśli będę cię trzymał tak, byś nie mógł spaść?
Przez krótki moment wzrok Harry'ego nabrał ostrości, po czym znów zaszedł mgłą.
— Może się udać.
Draco zacisnął usta, starając się skoncentrować, kiedy Harry wydał z siebie cichy odgłos.
— Draco... boję się.
Słowa owinęły się wokół gardła Ślizgona i ścisnęły. Harry? Boi się? Harry nigdy się nie bał. Ale jeśli tak było...
Dwoje zielonych oczu, zamglonych za szkłami ubłoconych okularów, mrugnęło na niego. Tak, Harry się bał. A myśl ta przeraziła Draco bardziej, niż cokolwiek innego. Szukał czegoś, co mógłby powiedzieć, jednak nie był w stanie wyartykułować spójnych słów. Harry znów zamknął oczy, a jego głowa opadła do przodu i oparła się miękko o drzewo.
Draco wycofał się i przeczołgał dalej od krawędzi otworu. Upewnił się, że znajduje się przynajmniej kilka metrów od szczeliny, zanim ośmielił się stanąć na nogi. Lina. Potrzebuję liny. Rozejrzał się wokół, wiedząc, że ciasno zwinięta lina jest ostatnią rzeczą, którą uda mu się tu znaleźć, jednak miał nadzieję, że znajdzie coś odpowiedniego, co mógłby transmutować. Biorąc pod uwagę mierne zdolności w transmutacji, jakie posiadał, musi być to coś przypominającego linę. Jego wzrok spoczął na gałęzi leżącej niedaleko niego na ziemi.
Podbiegł do niej w przypływie nadziei. Długa gałąź odchodząca od większego konara wyglądała obiecująco. Pociągnął za nią mocno i oderwał. Niosąc ją z powrotem w stronę otworu, odgryzał mniejsze gałązki rosnące wzdłuż długości patyka. Gdy skończył, położył go przed sobą na ziemi i wyciągnął różdżkę.
— I tak nic z tego nie będzie — wymamrotał. — Ramus Verto.
Gałąź zadrżała, lecz pozostała gałęzią.
Nie chodziło tylko o to, że McGonagall była nauczycielką transmutacji. Istniała inna rzecz, której Draco nie lubił w tej sztuce: wysiłek. Cały proces wymagał pewnego poziomu bezpośredniego zamiaru i wysiłku, za którym Draco nigdy nie przepadał. Z eliksirami było inaczej. Jeśli tylko podążał za odpowiednimi procedurami krok po kroku, eliksir był poprawny. W transmutacji musiał się skupić i zwizualizować sobie efekt, który chciał osiągnąć. Pożądany produkt nie pojawiał się tak po prostu po wyrecytowaniu odpowiedniej inkantacji; cały proces wymagał więcej wysiłku, niż Draco zwykł z siebie dawać. Wydawało mu się to w jakiś sposób bezcelowe, ponieważ przez całe swoje życie, kiedy tylko czegoś chciał, wszystko, co musiał zrobić, to pstryknąć palcami, a skrzaty domowe były do jego dyspozycji.
Do tego naprawdę nie lubił McGonagall. Jednak w tym momencie wymówki w niczym mu nie pomogą. Wymówki nie ocalą Harry'ego.
Nie było tutaj żadnego domowego skrzata.
Była bezpośrednia potrzeba.
Draco musiał się skupić, albo Harry umrze.
Wziął głęboki oddech i zmarszczył brwi. W wyobraźni ujrzał wykrzywiającą się, skręcającą gałąź, stającą się liną.
— RAMUS VERTO!
Nagle gałąź zadrżała i zaczęła się wydłużać. Powierzchnia drewna skręciła się, przybierając włóknisty wygląd. Draco był częściowo świadom tego, że różdżka, którą trzymał w ręce, drżała od jego wysiłku. W końcu, ciasno zwinięty, długi kawałek liny pojawił się przed nim, wyglądając dokładnie tak, jak sobie go wyobraził.
Przez sekundę Draco poczuł przypływ dumy, zanim słaby kaszel i jęk bólu przywróciły go z powrotem do rzeczywistości.
— Harry!
Draco chwycił zwiniętą linę i podbiegł tak blisko otworu, jak tylko się odważył, zanim opadł na kolana. Leżąc płasko na ziemi, czołgał się przed siebie, nim czubek głowy Harry'ego znów nie pojawił się w zasięgu jego wzroku.
— Harry, słyszysz mnie?
Słaby jęk był jedyną odpowiedzią.
— Harry, musisz owinąć się tą liną. Ja... — Draco urwał. Idiota, idiota, idiota! Jak mógł o tym nie pomyśleć? W jaki sposób Harry miałby owinąć się liną, skoro nie mógł nawet poruszać rękami? Ale musiał! Nie było innego sposobu. — Możesz uwolnić jedną rękę? Harry?
Harry ponownie uniósł głowę i wyglądało na to, że zauważył Draco. Opuścił ją i przesunął się w miejscu. Powykręcał się. Sapnął z bólu.
— Nie mogę.
Draco poczuł kolejną falę paniki.
— Jesteś pewien?
— Jestem. — Harry wziął płytki oddech. — Po prostu... utknąłem. Przepraszam. — Następnie znieruchomiał.
Draco otworzył usta w niedowierzaniu. Harry był zaledwie trochę więcej niż metr od niego, jednak pozostawał całkowicie poza zasięgiem. Ślizgon nie mógł do niego zejść — nie miał czego się chwycić, a nawet jeśli by miał, sama czynność mogła spowodować zapadnięcie się całej konstrukcji. Jedynymi miejscami w środku otworu, na których mógłby stanąć, były ramiona Harry'ego i sam konar. Jeszcze większe przeciążenie z pewnością zgniecie chłopaka, a oczywiście nie miał zamiaru stawać na nim. Użycie Zaklęcia Przyzywającego bezpośrednio na Harrym spowoduje jedynie mocniejsze wciśnięcie jego ciała w konar, raniąc go jeszcze bardziej. Z kolei użycie zaklęcia, by przesunąć kłodę, sprawi, że Harry spadnie, jeśli nie będzie dodatkowo podtrzymywany. Draco mógł użyć czaru jedynie na jednym obiekcie w tym samym czasie: na gałęzi bądź na Harrym. Żadna z tych opcji nie skończyłaby się dobrze.
Nie był w stanie nic zrobić. To nie mogło się naprawdę dziać. Jeszcze minutę temu Harry stał tutaj, a teraz — przez coś tak błahego — mogło być już po wszystkim. Co robić? Sytuacja wydawała się naprawdę beznadziejna.
Draco oddalił się kilka centymetrów od krawędzi, czując wzrastający, pusty ból głęboko w klatce piersiowej. Nie zdoła sam tego zrobić. Jednak po raz pierwszy w swoim życiu naprawdę został sam. I nikt nie miał zamiaru przyjść mu na ratunek. To on był tym, kto musi kogoś uratować. To on był odpowiedzialny za życie Harry'ego.
Wtedy Draco poczuł szarpnięcie za nogawkę swoich spodni.
Spojrzał w dół i niemal krzyknął z zaskoczenia na widok przyglądającego się mu, żałośnie wyglądającego szczura. Zwierzę przez chwilę trwało w bezruchu, po czym tak samo szybko, jak się pojawiło, chwyciło jeden koniec sznura i popędziło w stronę otworu.
Draco, zszokowany, przyczołgał się z powrotem do krawędzi szczeliny i spojrzał w dół. Szczur siedział na ramieniu Harry'ego i zdawał się szukać sposobu na dostanie się do niższych partii jego ciała. Gryfon nie reagował, a Draco stwierdził w duchu, że to właściwie dobrze, biorąc pod uwagę prawdopodobną tożsamość gryzonia.
Szczur zatrzymał się na moment i przyjrzał Harry'emu. Wyglądał niemal na smutnego. Po chwili spojrzał w dół, złapał w pyszczek końcówkę liny i ponownie zniknął. Ślizgon czekał, wstrzymując oddech. Minęło kilka bolesnych sekund, następnie kilka kolejnych. Po jakimś czasie lina zaczęła się poruszać i jeden jej centymetr zniknął nagle z oczu Draco, który zaczął upuszczać ją powoli w dół, starając się pomóc. W końcu szczur pojawił się po drugiej stronie ciała Harry'ego, wciąż ciągnąc za sobą linę. Wnioskując po miejscu, w którym zobaczył go ponownie, Draco stwierdził, że zwierzę zdołało przeciągnąć ją pod ramionami Harry'ego i dookoła jego pleców.
Ciągnąc wściekle za sznur, szczur wszedł po ścianie otworu, używając wielkiej kłody do pomocy przy wspinaczce. Lina dwa razy zaczepiła się o wystające gałęzie, a za drugim razem szczur niemal jej nie upuścił, jednak utrzymał ją i kontynuował szalony bieg. Wreszcie znalazł się w zasięgu rąk Draco, który zwalczył niedowierzanie, gdy jego dłoń zacisnęła się wokół liny.
Kiedy tylko miał ją już w ręce, szczur wydostał się z dziury i pognał przed siebie, znikając w stosie liści dokładnie tak samo, jak kilka dni temu. Draco poczuł przez chwilę przebłysk złości spowodowany tym, że Pettigrew zostawił ratowanie Harry'ego na jego głowie. Jednak mężczyzna w ciele szczura mógł równie dobrze nie zrobić nic i prawdopodobnie i tak zrobił już wystarczająco dużo.
Skupiając się ponownie na swoim zadaniu, Draco wypróbował linę. Była umiejscowiona bezpiecznie pod ramionami Harry'ego, przechodząc dookoła jego pleców. Draco chwycił dłuższy jej koniec i przywiązał do niego krótszy. Przetestował wiązanie i gdy upewnił się, że jest mocne, przeciągnął je w dół po linie tak daleko, jak zdołał. Jedno solidne szarpnięcie sprawiło, że pętla ciasno przylgnęła do piersi Harry'ego. Ten ani razu nie okazał żadnej reakcji podczas całego procesu — nawet nie drgnął — jednak Draco nie był w stanie teraz o tym myśleć. Jeśli by to zrobił, mógłby się załamać i doskonale zdawał sobie z tego sprawę.
Modląc się do wszelkich bóstw, jakie tylko mogłyby go wysłuchać, oddalił się od szczeliny. Gdy znalazł się na bezpiecznym gruncie, podbiegł do najbliższego drzewa z dłuższym końcem liny w ręce. Poluzował ją na tyle, na ile zdołał, i zawiązał supeł. Następnie wyżej zawiązał kolejny. I kolejny, dla bezpieczeństwa.
Czując zdenerwowanie osiadające na dnie żołądka, Draco znów zbliżył się do otworu. Podszedł tak blisko, jak tylko mógł, bez czołgania się po ziemi. Z tej odległości widział jedynie skrawek kłody, która znajdowała się bliżej powierzchni niż głowa Harry'ego. Nie było czasu na wahanie. Wziął głęboki oddech, skupił się i wyciągnął różdżkę.
— Mobiliarbus!
Konar zatrząsł się, zadrżał, po czym poruszył. Osiadła na nim ziemia rozkruszyła się i odpadła. To nie wystarczyło.
Różdżka Draco wciąż skierowana była w stronę gnijącego kawałka drewna. Skupił się jeszcze bardziej, wzmacniając swój zamiar. Konar poruszył się gwałtowniej, lecz Draco czuł, że to nie wystarczy.
Desperacja przepłynęła przez niego. Spieprzył już zbyt dużo i, cholera jasna, nie miał zamiaru spieprzyć też tego!
— MOBILIARBUS!
Rozległ się łoskot, a konar utorował sobie drogę poprzez ścianę szczeliny, zanim zaczął coraz głębiej zanurzać się w ziemi, oddalając od otworu i samego Harry'ego. W końcu zatrzymał się, tkwiąc pewnie w ziemi niczym mucha zatopiona w żywicy. Draco zagapił się na kłodę, zdumiony, że tak wielka siła wydobyła się z jego własnej różdżki. Dokonał tego. Teraz tylko czekać, aż Harry to zobaczy... HARRY!
Draco złapał za linę i pociągnął. I jeszcze raz. Sznur, ku frustracji Draco, poruszał się bardzo powoli, jednak w końcu znajomy, ubłocony czubek głowy wyłonił się zza krawędzi szczeliny. Harry był wolny. Trzymając jedną ręką linę, Draco drugą ręką wyciągnął różdżkę, nakierował ją i wyszeptał:
— Wingardium Leviosa!
Czas Lewitacyjny nigdy nie był jego mocną stroną i nigdy jeszcze nie lewitował człowieka, jednak pchnięty do przodu nowym poczuciem pewności, Draco z łatwością wymanewrował bezwładne ciało Harry'ego z otworu. Kilka sekund później opuścił go na solidny grunt i podbiegł do niego.
— Harry, jak się czujesz? — Potrząsnął ramionami Gryfona. — No dalej, Potter! Nie poddasz się teraz, nie po tym wszystkim! Harry!
Chłopak leżał nieruchomo, rozciągnięty na plecach, z głową obróconą na bok. Nie odpowiadał. Nie. Nie... Nie teraz. Wszystko z nim w porządku. Jestem pewny, że wszystko jest dobrze. Musi być dobrze. Draco przyglądał się Harry'emu i miał wrażenie, jakby robił to przez co najmniej godzinę, jednak nie mogło minąć więcej niż kilka sekund. Panika już zaczęła w nim wzbierać, gdy Harry nagle poruszył ustami. Sapnął, kaszlnął, po czym jęknął z bólu. Następnie żywe, zielone tęczówki wyjrzały zza brudnych okularów.
— Potter?
— Draco — dobiegła słaba, lecz wyraźna odpowiedź.
Wąski uśmiech pojawił się w kąciku ust Draco, lecz ten nie mógł się zrelaksować. Drżał ze zdenerwowania i tłumionej adrenaliny. Wszystko zdarzyło się tak szybko i nawet jeśli było już po wszystkim, Ślizgon bał się, że jeśli tylko mrugnie, okaże się, że Harry wciąż jest uwięziony w tej szczelinie. I jeśli zrobi cokolwiek, choćby się poruszy, wyciągnie rękę i dotknie Harry'ego, ten zniknie. Draco przełknął, a jego oczy były szeroko otwarte.
— Ty... ty jesteś cały — rzekł, starając się bardziej przekonać samego siebie, niż kogokolwiek innego.
— A ty brudny.
Draco w końcu mrugnął i spojrzał w dół na przód swoich ubrań, które rzeczywiście ociekały niemal czarnym błotem. Następnie zorientował się, że, jakimś cudem, miał to gdzieś. Właściwie stwierdził, że to całkiem zabawne. W przypływie ulgi Draco nie potrafił stwierdzić, czy chce mu się bardziej płakać czy śmiać, więc zdecydował się na inną reakcję.
— Sam też nie jesteś sterylnie czysty, Potter.
Harry zakaszlał słabo i zamknął oczy.
— Dzięki.
Draco usiłował się zaśmiać, lecz zdobył się jedynie na spazmatyczny wydech.
— Do usług. — Położył dłoń lekko na ramieniu Harry'ego. — I skoro już przy tym jesteśmy, muszę ci powiedzieć, że twoje włosy są w okropnym stanie, ale to nic nowego.
— Nie... To znaczy... dziękuję. — Harry urwał, po czym otworzył oczy. — Dzięki za wyciągnięcie mnie stamtąd.
Draco poczuł, jak jego żołądek podskoczył odrobinę.
— Hej... żaden problem.
— Ja... nie byłem pewny... nie byłem pewny, czy to zrobisz.
Przyglądając się leżącej na ziemi sylwetce Harry'ego — ubłoconego i pokiereszowanego, który o włos uniknął śmierci — Draco nie mógł zrozumieć, jak on mógł w ogóle zasugerować coś takiego.
— Harry, skąd ci to przyszło do głowy?
Gryfon znów przymknął oczy. Wyglądał na wykończonego.
— Kłótnia — rzekł tylko.
W przeciwieństwie do rozłożonego na glebie i sennie wyglądającego Harry'ego, Draco nagle usiadł prosto, z niemal boleśnie szeroko otwartymi oczami. Naprawdę prawie zapomniał o ich kłótni, mimo że nie minęło jeszcze nawet pół godziny odkąd on i Harry obrażali się i rzucali groźbami w siebie nawzajem tak samo zjadliwie, jak robili to w Hogwarcie. Kiedy tylko twarz Harry'ego zniknęła pod zapadającą się ziemią, prawdziwe zagrożenie kompletnie przysłoniło kłótnię. Po tym, jak Harry przetrwał porwanie, po ucieczce u jego boku, po tym, jak skosztował ulotnej, słodko-gorzkiej namiastki tej dziwnej, nowej przyjaźni...
Czy to była przyjaźń?
Draco spojrzał ponownie na Harry'ego. Jego oddech był płytki i ciężki, a usta wciąż miały niebieskawy odcień pod warstwą brudu. Ślizgon poczuł napływającą troskę, lecz tym razem nie było to dla niego zaskoczeniem.
— To była tylko sprzeczka — odrzekł niespodziewanie. Harry uchylił jedno oko, łypiąc na Draco, po czym znów je zamknął.
— Myślę, że tak — zgodził się w zamyśleniu.
Draco już zaczynał czuć się dobrze i nawet relaksować, kiedy zauważył, że rysy Harry'ego znów się wygładziły.
— Harry? Harry! — Chwycił chłopaka mocno za ramię. — Hej, nie zasypiaj! Musisz mi powiedzieć, gdzie się zraniłeś!
Harry odzyskał przytomność i otworzył lekko oczy.
— Boli mnie klatka piersiowa. Myślę, że... posiniaczyłem żebra. Mogę odpocząć? Jestem zmęczony... chcę spać.
Z jakiegoś powodu nie brzmiało to na dobry pomysł.
— Nie, Harry, nie zasypiaj... przynajmniej dopóki nie rzucę na ciebie jakichś zaklęć leczniczych. — Draco zaczął przetrząsać torbę w poszukiwaniu noża.
— Czemu?
— Żebyś mi powiedział, czy działają. — Wyciągnął nóż. — Przepraszam za sweter, Harry. Później go naprawię. — Z tymi słowami, Draco złapał za brzeg swetra chłopaka i przeciął go od pasa po samą szyję. Ubranie natychmiast rozstąpiło się, eksponując pierś Harry'ego. Brzydkie siniaki zdążyły już wykwitnąć na większej części jego klatki piersiowej, a Draco skrzywił się, współczując Harry'emu bólu, który musiał odczuwać. Jednak coś innego, leżącego na mostku Gryfona, zwróciło jego uwagę.
Delokalizator.
Harry miał Delokalizator. Bez niego... cóż... bez Harry'ego, Draco by nie przeżył. Potrzebował Delokalizatora. Jednak ta myśl ani razu nie przyszła mu do głowy. Pomimo tego, że Delokalizator był rzeczą, wokół której toczyła się cała ich kłótnia, Draco właściwie zapomniał o tym, że Harry ma go na sobie. Nawet teraz, patrząc na antycznie wyglądający kompas, był zdolny myśleć o nim jedynie przez sekundę, zanim niepokój znów skłonił go do działania. Odsunął urządzenie na bok, ujawniając najgorszego siniaka w miejscu, gdzie gałąź przycisnęła je do piersi Harry'ego z siłą, która wystarczyła, by niemal rozerwać skórę. Ta była ciemna, w odcieniu czerwono-fioletowym, a Draco nie był w stanie wyobrazić sobie, jak okropne musiały być obrażenia wewnętrzne.
Wiedział oczywiście, jakich czarów użyć, by uleczyć siniaki i zadrapania, więc szybko wziął się do roboty, jednocześnie dziwiąc się, jak bardzo ciało Harry'ego było pokiereszowane. Jednak wciąż nie wiedział zbyt dużo o leczeniu wewnętrznych urazów bez pomocy eliksirów. Pamiętał kilka zaklęć, lecz nigdy nie był zmuszony ich użyć.
— Jak się teraz czujesz?
— Prawie tak samo.
— Zadrapania i niektóre siniaki znikają.
— Boli głębiej. — Harry uniósł rękę i przycisnął ją lekko do swojej piersi, zakaszlał i skrzywił się. — Nienawidzę się tak czuć.
— Jak? — spytał Draco, wciąż gorączkowo pracując nad powierzchownymi ranami.
— Słaby. Bezsilny.
— Nie jesteś słaby — odpowiedział Draco automatycznie.
Harry prychnął, co spowodowało jedynie kolejny grymas bólu. Wziął powolny, kontrolowany wdech, zanim zaczął mówić.
— Leżę na plecach na ziemi — auć, powoli — i prawię nie mogę oddychać, a tym bardziej się ruszyć. — Uśmiechnął się gorzko. — Sam nie wierzę w to, co mówię, ale naprawdę chciałbym zobaczyć tu teraz panią Pomfrey. Bez urazy.
— Żadnej urazy — odrzekł Draco, podczas gdy stuknął w kolejnego siniaka i przyglądał się, jak jaśnieje pod końcówką jego różdżki. — Mówisz więcej. To dobrze.
— To odciągnięcie uwagi.
— Od czego?
— Od faktu, że czuję się teraz okropnie wyeksponowany.
Draco rzucił okiem na twarz Harry'ego. Chłopak miał szeroko otwarte oczy, a wzrok skierowany w jakiś odległy punkt ponad głową, tak daleki od jego nagiej klatki piersiowej, jak to tylko możliwe. Pomijając oczywisty dyskomfort fizyczny, wyglądał na... zażenowanego. Draco posłał w jego stronę lekki, pocieszający uśmiech, chociaż wiedział, że Harry go nie zobaczy.
— Nie martw się, Potter. Nie powiem dziewczynom, jak chudy naprawdę jesteś.
— Nie to miałem na myśli! Nie obchodzi mnie, co... — Wybuch Harry'ego zredukowany został do jęku bólu, a jego twarz nagle zbladła.
— Harry? — Draco pochylił się, mając nadzieję coś dostrzec. — Co jest?
— Nic! Wszystko w porządku! Ja... — Harry chciał usiąść i nagle stało się całkowicie oczywiste, że ruch był ostatnią rzeczą, którą powinien zrobić. Opadł z powrotem na ziemię, oddychając płytko. Jego twarz zmieniła kolor z bladego w chorobliwy odcień szarości. Draco przyłożył wierzch swojej dłoni do policzka Harry'ego — był zimny i wilgotny.
— Harry, przestań zgrywać bohatera! Cholerny Gryfon, jesteś ranny! Powiedz mi, co ci jest! — Draco czuł coś pomiędzy niecierpliwością a oszalałym zmartwieniem. Jak Harry mógł być tak głupi? Czy on chciał pogorszyć swój stan? Jednak z drugiej strony, było coś godnego podziwu w sposobie, w jaki Harry zawsze starał się ukrywać swoje słabości, podczas gdy Draco... szybko zepchnął na bok nieprzyjemne wspomnienie o melodramacie, jaki odstawił po utarczce z Hipogryfem. Miał ważniejsze sprawy na głowie — takie jak fakt, że Harry zdawał się być w szoku. Draco złapał go mocno za ramię.
— Jeśli chcesz, żebym ci pomógł, Potter, musisz mi powiedzieć, w czym rzecz!
Harry zmrużył oczy na krótki moment, po czym znów je otworzył. Były zamglone.
— Nie potrzebuję... auć... mówić ci... żebra... ja... — Jego oczy straciły ostrość widzenia, powieki opadły, a głowa osunęła się na bok.
Jeśli Draco pomyślałby logicznie, biorąc pod uwagę, że Harry miał prawdopodobnie posiniaczone bądź nawet złamane żebra, pewnie usiadłby i użył podstawowych zaklęć leczniczych głębiej niż na skórze. Mógłby nawet spróbować zaklęcia spajającego żebra, na które natknął się w swojej kopii „Pierwszej Pomocy dla Aktywnego Czarodzieja". Jednak w tym momencie logika opuściła Draco. Zamiast tego położył ręce delikatnie na piersi Harry'ego. Niemal odskoczył w panice, kiedy poczuł ostrą krawędź w miejscu, w którym powinna znajdować się gładka powierzchnia żebra, jednak zdusił w sobie reakcję tak szybko, jak się pojawiła.
Kiedyś, kilka lat temu, być może czytał coś na ten temat w jakiejś niezrozumiałej publikacji. Być może widział, jak ktoś to robi. Być może nie. Była to prosta technika lecznicza, prostsza niż skomplikowane zaklęcia, używane w nowoczesnych magicznych technikach leczniczych i bardziej powszechna niż specjalistyczne sztuki wykonywane przez profesjonalnych uzdrowicieli. Draco nie miał pojęcia, dlaczego robił to, co robił, jednak w tym miejscu i o tym czasie miało to sens i tylko to się liczyło.
Skupiony wyłącznie na Harrym, Draco bardziej poczuł niż zobaczył ciepłe światło zaczynające wypływać ze spodniej części jego dłoni. Zamknął oczy i wyobraził sobie to samo światło zatapiające się w piersi Harry'ego, owijające się wokół każdej kości, wzmacniające i kojące. Widział, jak stłuczenia i opuchlizny blakną, zastępowane przez świetliste ciepło. Był nawet pewny, że zobaczył — i poczuł — spajające się ze sobą krawędzie złamanych kości, całą długość żebra w miejscu, w którym podzielone było na fragmenty. Światło wzmogło się i rozprzestrzeniło, zanim powoli rozproszyło, pozostawiając po sobie jedynie lekkie ciepło i migotanie.
I właśnie wtedy, gdy ostatnie resztki światła zgasły, Draco zdał sobie sprawę, co zrobił, bądź bardziej co próbował zrobić. I poczuł się jak kompletny głupiec. Nie był uzdrowicielem! Co, jeśli to nie zadziałało? Co, jeśli jedynie zrobił z siebie głupka? Albo gorzej, co jeśli stres i krążąca w żyłach adrenalina skłoniła go do zrobienia czegoś kompletnie idiotycznego, a ciepło i światło były jedynie wytworami jego wyobraźni? Nagle poczuł się bardzo niezręcznie i bał się otworzyć oczy.
Następnie zorientował się, że wciąż nie zdjął rąk z piersi Harry'ego. Jednak te nie były chętne do tego, by posłuchać jego polecenia i się wycofać. Musiał spojrzeć.
Zdenerwowany, w końcu otworzył oczy.
Pierwszą rzeczą, którą ujrzał, była twarz Harry'ego. Tak samo, jak chwilę wcześniej, była ubłocona, brudna i poprzecinana kilkoma cienkimi stróżkami krwi. Draco zmarszczył brwi, rozczarowany, jednak nie do końca pewny tego, czego właściwie oczekiwał. Przyjrzał się uważniej i zamrugał z zaskoczenia. Zadrapania zniknęły. Nie było już bolesnego wyrazu twarzy, który zniekształcał rysy Harry'ego nawet w czasie, gdy ten był nieprzytomny — zamiast tego chłopak wyglądał, jakby pogrążony był w spokojnym śnie. Było coś w wyglądzie Harry'ego, co pobudziło w Draco każdy najmniejszy strzęp współczucia, jaki kiedykolwiek w sobie miał. Po raz kolejny pchnięty przez ten sam dziwny instynkt, który spowodował, że dotknął piersi Harry'ego, wyciągnął rękę i musnął policzek chłopaka oraz odepchnął zlepione kosmyki czarnych włosów z jego czoła. Musiał upewnić się, że to zdarzyło się naprawdę, że zadrapania naprawdę zniknęły. I kiedy poruszył ręką, spojrzał po raz pierwszy na klatkę piersiową Harry'ego.
Jego skóra była delikatna i blada, bez śladu po zsinieniach, nawet w miejscu, w którym Delokalizator niemal przeciął skórę. Nie widniały na niej żadne wywołujące mdłości fioletowe miejsca, żadne obrzęki. Była jedynie pierś Harry'ego, wznosząca się i opadająca delikatnie, gdy oddychał z lekkością w łagodnym rytmie snu.
Draco podejrzewał, że jeśli byłby tak śmiały, by sprawdzić resztę jego ciała, nie zobaczyłby najmniejszego zadrapania czy siniaka. Znów skierował wzrok na twarz Harry'ego i zauważył skrawek znajomej blizny wyglądającej zza grzywki. Cóż, nie spodziewał się, że ta zniknie i, co ciekawe, poczuł ulgę, że tak się nie stało.
Po czym świadomość uderzyła w niego. Naprawdę uleczył Harry'ego. Sam. Swoimi własnymi rękami. Mając jedynie podstawową wiedzę na temat zaklęć leczniczych, wiedział, że dotknął czegoś o wiele głębszego — esencji samej magii: zmienił zamiar w rzeczywistość. W większości codziennych rzeczy, inkantacja i różdżka były niezbędne, by skupić moc. Jednak wystarczająco silne skupienie, intencja lub desperacja często wystarczały.
Wtedy Draco zrozumiał, jak desperacko pragnął uleczyć Harry'ego.
Przełknął nerwowo. Jak ma zamiar to wytłumaczyć? Zdając sobie sprawę, że wyjaśnienia nie były jego największym zmartwieniem, powoli pochylił się, zatrzymując dopiero wtedy, gdy jego twarz znajdowała się jedynie kilka centymetrów od twarzy Harry'ego.
— Harry — wyszeptał. — Harry, obudź się.
Pod nim, Gryfon wydał z siebie cichy odgłos niczym ktoś, kto nie chciał zostać wyrwany z przyjemnego snu. Draco uśmiechnął się z zażenowaniem.
— Harry, wiem, że mnie słyszysz.
— Mmmhmm. — W końcu jego oczy wyjrzały zza powiek pod brudnymi szkłami okularów. — Draco — rzekł Harry miękko i niepewnie. — Co się stało?
Draco zignorował pytanie, jednak wyprostował się odrobinę.
— Jak się czujesz?
Harry wyglądał, jakby to rozważał. Jeśli zaniepokoiła go bliskość twarzy Draco, nie okazał tego.
— Dziwnie. Czuję ciepło i mrowienie. — Wyciągnął rękę i położył ją na swojej nagiej piersi, po czym posłał Draco baczne spojrzenie. — Co zrobiłeś?
Ślizgon po raz kolejny puścił pytanie mimo uszu.
— Przesuń rękę. Reparo! Proszę, mówiłem, że naprawię twój sweter. Czy coś cię jeszcze boli? Cokolwiek?
— Nie, wszystko dobrze. Co mi się stało? Byłem... — Harry zaczął podnosić się do siadu, jednak w połowie ruchu okazało się, że nawet jeśli został wyleczony z obrażeń, wciąż był osłabiony. Gdy zaczął się przechylać, Draco złapał go i pchnął ponownie w dół, tym razem układając jego głowę i ramiona na swoich kolanach, zamiast na ziemi.
— Spokojnie. Nadal nie jesteś do końca gotów, by wystąpić na Mistrzostwach Świata w Quidditchu.
Uczucie ciężaru ciała Harry'ego na jego kolanach spowodowało, że opiekuńcze uczucia powróciły, jednak Draco szybko odepchnął je na bok.
— Na razie zapomnij o Quidditchu; jestem zdumiony, że w ogóle oddycham. — Harry spojrzał w górę na Draco, jego oczy były rozszerzone i pełne pytań. — Draco, co zrobiłeś?
Patrząc w dół na Harry'ego, Ślizgon przeszukał w myślach tuzin rzeczy, które mógłby powiedzieć i wyjaśnień, jakie mógłby złożyć. W końcu zatrzymał się przy jednym zdaniu, które zdawało się być najbliższe prawdy.
— Nie wiem.
Przyglądali się sobie nawzajem przez kilka długich sekund — przeszywające zielone tęczówki wwiercały się głęboko w zdystansowane, szare oczy. W końcu Harry odwrócił wzrok.
— Naprawdę musimy być przyjaciółmi — rzekł Harry cicho, bardziej do siebie niż do Draco. Jego głos przepełniony był jakąś emocją. Brzmiała jak żal, jednak Draco nie był do końca pewien. A może była to skrucha. — Że zrobiłeś to wszystko... po tym, jak ja... zachowałem się jak zwykły dupek.
Urwał, jednak Draco nie znalazł żadnych słów, które mógłby wtrącić. Czuł taki sam ciężar w gardle, jak ciężkie były słowa Harry'ego. Czekał w ciszy, dopóki Harry nie zaśmiał się krótko, po czym znowu przemówił.
— Przyjaciele. Taki ze mnie przyjaciel... grożący ucieczką. Nie mogę uwierzyć, że to zrobiłem. Ale ty mnie nie zostawiłeś... Dziękuję, Draco.
Ślizgon poczuł coś, co stało się mu całkiem znajome w ciągu ostatnich kilku minut — skrępowanie.
— Harry... musisz być wykończony. Może powinieneś trochę odpocząć.
Przez chwilę Gryfon wyglądał, jakby miał zamiar zaprotestować, lecz ponownie oparł się o Draco.
— Myślę, że masz rację.
— W końcu przestałeś zgrywać bohatera?
— Jasne. Twoja kolej. — Harry wygiął usta w uśmieszku. — Otrzymujesz okładkę Tygodnika Czarownica, wywiady i całe hordy fanów.
Draco poczuł, że uśmiecha się w odpowiedzi. Harry nie żartował zbyt często, jednak Draco naprawdę lubił te nieliczne momenty, w których to robił.
— I tak powinno być. Zostałem stworzony dla sławy i fortuny. To ciało, te włosy, ten majestatyczny profil...
— Jesteś tak samo kościsty, jak ja, Malfoy. I masz spiczasty nos.
Ręka Draco automatycznie powędrowała w stronę nosa, a kiedy zdał sobie sprawę ze swojej reakcji, szybko opuścił ją i spochmurniał. Harry roześmiał się, po czym obrócił i usiadł powoli twarzą do towarzysza.
— No cóż, zgodzę się co do włosów. Jedno z trzech nie jest złe, Draco.
Groźne spojrzenie Ślizgona szybko zmieniło się w wyćwiczoną maskę wyższości.
— O tak, moje włosy, godne samych bogów. — Przebiegł dłonią przez swoją grzywkę, zaczesując ją do tyłu, po czym rozszerzył oczy, gdy poczuł szorstkość zaschniętego błota w kosmykach. — Merlinie, potrzebuję prysznica. — Harry zaśmiał się. — Żaden prawdziwy bohater nie powinien być brudny.
Harry zaśmiał się jeszcze głośniej.
— Och, a oto i druga strona bycia bohaterem. Niemal zapomniałem. Bohaterowie zawsze się brudzą.
— Nie ja.
— I musisz stawać twarzą w twarz z własną śmiertelnością przynajmniej raz do roku.
— Yy...
— Musisz mieć też odpowiednio potężnego arcywroga, który upewni się, czy aby rzeczywiście stawiasz czoła swojej śmiertelności każdego roku i który ewentualnie zabije cię, jeśli zdoła.
— Zaczekaj chwilę...
— I nie zapomnij o cudownej bliźnie, która będzie symbolizować twój permanentny status dziwaka.
— Okej, Potter, dopiąłeś swego. — Ton głosu Draco był twardy, jednak nie włożył w to serca. — Nie zostałem stworzony do tych całych bohaterskich spraw. Będę szczęśliwy, jeśli oboje dotrzemy cali do domu.
Harry uśmiechnął się lekko.
— Czasami jest to jedynym, czego potrzeba. Wyjście cało z sytuacji. To wszystko, co zrobiłem, pamiętasz? — Harry spuścił wzrok i zatrzymał go w okolicach obojczyka Draco. Ślizgon niemal odsunął się, zaskoczony, gdy Harry wyciągnął rękę i dotknął podstawy jego szyi. — Poza tym, ty masz już swoją własną bliznę.
Draco zamrugał. Nie zastanawiając się, uniósł własną dłoń w stronę swojej szyi. Harry złapał jego rękę i umieścił opuszki palców na miejscu zranienia, zanim wycofał własną. Palce Draco prześledziły cienką, nierówną powierzchnię blizny, która przebiegała w poprzek jego szyi. To wspomnienie wciąż sprawiało, że czuł się niespokojny. W końcu opuścił ręce i przełknął.
— Nadal musisz odpocząć, zanim znów wyruszymy. Chodź, znajdziemy lepsze miejsce, niż to. — Obrzucił nerwowym wzrokiem szczelinę. — Nie chcę być bliżej tego czegoś, niż jest to konieczne.
Draco stanął na nogi, nagle zdając sobie sprawę, że sam czuł się wycieńczony niedawnymi wydarzeniami. Wyciągnął rękę w stronę Harry'ego. Gryfon przyjął ją.
CZYTASZ
Zaćmienie || Drarry ✔️
FanfictionTYLKO UDOSTĘPNIAM. LINK DO ORYGINAŁU: http://drarry.pl/forum/viewtopic.php?f=8&t=944