Witaj
Aniele z mojego koszmaru
Cieniu w tle kostnicy
Niczego nie podejrzewająca ofiaro doliny ciemnościPo tak wielu dniach ciszy i odosobnienia szok spowodowany nagłym wkroczeniem do Hogwartu był większy, niż Harry mógł znieść. Ledwie przeszedł przez frontowe drzwi szkoły, kiedy ktoś rozpoznał go i krzyknął, przyciągając cały tłum, który natarł na niego niczym stado wygłodniałych sępów. Każdy przepychał się do przodu, próbując dojrzeć, o co chodzi, gdzie jest Harry i co, do diabła, stało się z Malfoyem. Harry poczuł się tak przytłoczony, że z powodu wyczerpania niemal upuścił Draco. Gdyby to zrobił, nie pomogłoby nawet Zaklęcie Lekkości, które na niego rzucił, a poza tym Harry straciłby wtedy wszelkie resztki emocjonalnej równowagi. Cała masa pytań rzucanych w jego stronę i tłum ludzi naciskających na niego były tak okropne, że niemal zapragnął znaleźć się z powrotem w lesie. Tam przynajmniej mógł zostać sam ze swoim żalem.
Zwiesił głowę i starał się przedostać przez tłum, ale było to jak płynięcie pod prąd. Poczuł ulgę, gdy usłyszał za sobą znajomy głos.
— Wszyscy z drogi, natychmiast! — wołała Hermiona, przekrzykując zgiełk. Nagle znalazła się u boku Harry'ego, rozkładając ręce, by odeprzeć napierającą masę uczniów. — Powiedziałam: cofnąć się! Zacznę odbierać punkty każdemu, kto natychmiast się nie odsunie!
Rozległ się pomruk ze strony tłumu, ale jedno ostre spojrzenie Hermiony spowodowało, że szybko wytworzyło się przejście. Skinęła głową i zwróciła się przyjaciela.
— Harry?
Chłopak otworzył usta, ale był w stanie wydukać jedynie:
— Skrzydło szpitalne.
— Racja — odparła, gdy zaczęli iść. Ron szybko zrównał się z nimi i szedł tuż obok, osłaniając ich. Spojrzał w dół na bezwładne ciało Draco i z powrotem na Harry'ego.
— Harry... co się stało z...
— Nie teraz, Ron. Proszę.
Rudzielec rozchylił usta.
— Ale Harry...
Gryfon potrząsnął głową i wbił wzrok w schody przed sobą. Nie chciał teraz odpowiadać na żadne pytania. Niedługo padnie ich wystarczająco dużo, był tego pewien. Potrzebował przestrzeni i ciszy, ale szum tłumu, który podążał za nimi w niewielkiej odległości, dźwięczał mu w uszach bez ustanku, a Hermiona praktycznie przykleiła się do jego łokcia, nękając go kolejnymi pytaniami. Przez cały ten czas Ron wpatrywał się w Draco z rezerwą, jakby nie był pewny, czy pomóc Harry'emu z ciężarem, czy też zaatakować Ślizgona, kiedy tylko ten da jakikolwiek znak życia. Harry zacisnął zęby i wpatrywał się uparcie przed siebie.
Nie odpowiedział na żadne pytanie; zamiast tego wciąż potrząsał głową, mamrocząc, że musi zanieść Draco do skrzydła szpitalnego. Jeśli zdoła skoncentrować się na tym przez trzy kolejne kondygnacje schodów, da radę. Każdy krok odczuwał, jakby szedł na drewnianych nogach — były tak zdrętwiałe od wysiłku. Przynajmniej nie bolały, a nawet gdyby, to wiedział, że w tej sytuacji prawdopodobnie nie zwróciłby na to uwagi.
Po przybyciu do skrzydła szpitalnego Ron i Hermiona w końcu rozproszyli tłum, grożąc odebraniem punktów każdemu, kto będzie czyhał za drzwiami. Jednakże kiedy tylko uczniowie oddalili się, a trójca znalazła się w środku, Harry'ego uderzyło kolejne zamieszanie. Pani Pomfrey wbiegła do pomieszczenia z wyciągniętą różdżką.
— Wielkie nieba! Co, na Merlina... połóż go tutaj, Potter. Szybko.
Harry zjeżył się, gdy Pani Pomfrey wyciągnęła ręce, chcąc pomóc mu opuścić Draco w dół; szybko znalazł się pomiędzy nią a Ślizgonem, by móc ułożyć jego ręce w pozycji, którą uważał za bardziej komfortową. Nie był nawet pewny, czy miało to znaczenie.
— Niech ktoś sprowadzi dyrektora — rzuciła Pani Pomfrey, zaczynając szperać w przylegającym gabinecie.
— Ja pójdę — odezwała się Hermiona pełnym napięcia głosem i wybiegła za drzwi, zatrzaskując je za sobą.
Ron w pierwszej sekundzie wyglądał tak, jakby chciał podążyć za nią, ale w końcu zdecydował się zostać, przystając na tyle blisko Harry'ego, że ten czuł się osaczony i starał się go ignorować.
— Musi mi pan wszystko powiedzieć, panie Potter — zażądała szorstko Pani Pomfrey. — Wszystko, co pan wie.
Szybko zasunęła parawany dookoła łóżka Draco, odcinając Rona i efektywnie blokując mu do nich dostęp. Harry słyszał jego protesty, ale miał je gdzieś. Ron był cały i zdrowy, a Harry mógł porozmawiać z nim później; teraz liczył się tylko Draco. Harry nie wiedział, w którym miejscu w ogóle zacząć opowieść. Drżał od emocji i teraz, gdy wreszcie się zatrzymał, jego nogi domagały się odpoczynku. Oparł się ciężko o kolumnę łóżka i zauważył, że trzęsą mu się też ręce.
— Ja... Nie wiem, jak to się stało. Mogę jedynie zgadywać. Myślę, że on... chciał jakoś się poświęcić... za pomocą tego eliksiru i...
Jednym szybkim ruchem Pani Pomfrey złapała krzesło stojące obok łóżka i przysunęła je Harry'emu. Opadając na nie, posłał jej spojrzenie pełne wdzięczności.
— Jakiego eliksiru, Panie Potter? — spytała Pani Pomfrey, kiedy zaczęła rzucać na Draco zaklęcia.
— To był... on próbował stworzyć antidotum czy przeciwzaklęcie na eliksir Zaćmienie Duszy. — Harry wziął głęboki oddech. — Myślę, że... że to podziałało... ale on nigdy nie powiedział... że jest szansa, że on...
Przerwał mu dźwięk otwierających się z hukiem drzwi.
— Gdzie on jest? Gdzie jest Draco? — Harry rozpoznał ten głos.
Pansy Parkinson wpadła do pomieszczenia. Sekundę później rozsunęła na boki parawany, prawie zrywając jeden z nich. Gdy tylko ujrzała nieruchomą sylwetkę leżącego na łóżku Draco, otoczonego przez Harry'ego i Panią Pomfrey, krzyknęła:
— Odsuńcie się od niego! — Rzuciła się w stronę Ślizgona. — Och, Draco! Co oni ci zrobili? Co się stało? Merlinie, czy on jest martwy? Kto ci to... TY! — Odwróciła głowę w stronę Harry'ego. W ułamku sekundy znalazła się na nogach. — Ty mu to zrobiłeś! — wrzasnęła, stając nad Harrym, który był zbyt zaskoczony jej nagłym pojawieniem się, by ruszyć się z krzesła. — To wszystko twoja...
— Panno Parkinson — przerwała jej Pani Pomfrey — albo natychmiast przerwie pani to przedstawienie, albo będę musiała zażądać, by opuściła pani skrzydło szpitalne.
— Nigdzie nie pójdę! Nie widziałam mojego Draco od trzech tygodni! Umierałam z nerwów, a nikt nie raczył mnie o niczym poinformować! A skoro on może tu być — wskazała w stronę Rona z drwiącym uśmieszkiem — to ja też mam do tego prawo.
Pielęgniarka zdawała się to rozważać, ale Harry przeniósł wzrok z niej na Pansy i coś wydało mu się nie w porządku. To prawda, widział już nie raz, jak Pansy urządza wokół Draco zamieszanie, jednak kiedy przyglądał się jej wydętej dolnej wardze i wyciągniętej szyi, podczas gdy starała się dojrzeć drugiego Ślizgona, przypomniał sobie jedną rzecz. Chłopak powiedział mu, że jego współdomownicy będą wiedzieli, co się stało. Nie będą czekali, by go mile powitać — będą czekali, by go zabić. Być może to wyczerpanie spowodowało, że zaczął sobie zbyt wiele wyobrażać, ale teatrzyk w wykonaniu Pansy nie bardzo mu się spodobał. Zresztą chciał, by wyszła, zwyczajnie dlatego, że przyprawiała go o ból głowy.
— Myślę, że tak czy inaczej musisz wyjść, Parkinson — odezwał się, dźwigając się ciężko z krzesła i stając na nogach. W kolejnej chwili zarejestrował, że stoi nos w nos z Pansy, a jej palec wbija mu się boleśnie w pierś.
— Kim, do diabła, jesteś, by mówić mi, że mam trzymać się z dala od mojego przyjaciela? Znam Draco odkąd mieliśmy po cztery lata, a on umarł przez ciebie! Dorwę cię za to, Potter!
Zbliżył się do niej, odcinając ją od Draco i oddalając od niego.
— On nie umarł! Fajna z ciebie przyjaciółka — ogłaszasz jego śmierć, chociaż jeszcze oddycha. Wiele mi opowiadał w ciągu tych trzech tygodni i wiesz co? Nie sądzę, żeby cię tu chciał.
Oczy Pansy pociemniały. Odepchnęła go w tył.
— Jak możesz?!
— Wystarczy! — warknęła Pani Pomfrey. — Panno Parkinson, myślę, że najlepiej będzie, jak pani wyjdzie. Natychmiast. Pan Malfoy jest najwyraźniej nieświadom otoczenia, a pani wywołuje zamęt. Pan Potter jest także moim pacjentem i nie pozwolę go dłużej niepokoić.
— Potterowi nic nie jest. — Uniosła głowę. — W przeciwieństwie do Draco.
— Pan Potter jest niedożywiony, odwodniony i całkowicie wyczerpany dźwiganiem pana Malfoya przez całą drogę do szkoły — oświadczyła beznamiętnie Pani Pomfrey. — Wątpię, by wyrządził panu Malfoyowi jakąkolwiek umyślną krzywdę.
— Więc przyznajesz! On skrzywdził Draco! Och, Draco! — Chciała ponownie rzucić się w jego stronę, ale Pani Pomfrey natychmiast przecięła jej drogę.
— Na zewnątrz, panno Parkinson! — Pansy zawahała się, a wtedy Pani Pomfrey zrobiła coś, czego Harry nigdy w jej wykonaniu nie widział ani nie spodziewał się zobaczyć. Płynnym ruchem skierowała różdżkę w stronę Pansy i stało się oczywiste, że leczenie było ostatnią rzeczą, którą miała na myśli.
Pansy wpatrywała się w szoku w końcówkę różdżki Pani Pomfrey, po czym zmrużyła oczy.
— Nie możesz zakazać mi dostępu do Draco.
— Zakażę dostępu do skrzydła szpitalnego każdemu, kto w mojej ocenie stanowi zagrożenie dla zdrowia moich pacjentów. A teraz wynocha!
Przez chwilę wyglądało na to, że Pansy zamierza przekląć pielęgniarkę samym wzrokiem, ale w końcu odwróciła się bez słowa i wymaszerowała z pomieszczenia z nosem skierowanym ku górze. Gdy drzwi zatrzasnęły się za nią, Ron zrobił niepewny krok wprzód.
— Harry?
Harry otworzył usta, by odpowiedzieć, lecz nagle pomieszczenie stało się zamazane i zimne. Zrobił krok w tył i opadł ponownie na krzesło, a świat kręcił się wokół niego. Pani Pomfrey przykucnęła tuż przed nim, przyciskając dłoń do jego czoła.
— Nadwyrężył pan siły. Panie Weasley, niech pan pomoże przyjacielowi dojść do łóżka i...
— Nie — wychrypiał Harry. — Muszę zostać z Draco.
— Panie Potter, będzie pan tylko kilka kroków od niego.
— Harry — odezwał się Ron niepewnie — może powinieneś jej posłuchać. Nie wyglądasz dobrze, chłopie.
Wiedział, że powinien być wdzięczny za to, że Ron starał się go wspierać, ale nie chciał pomocy. Co więcej, nie chciał też, by Ron odciągnął go z dala od Draco.
— Nie muszę się kłaść — rzekł. — Krzesło mi wystarczy. Nie zostawię Draco.
Ron zmarszczył brwi i przez moment wyglądał tak, jakby miał coś powiedzieć, jednak pani Pomfrey ruszyła się z miejsca i przeszła tuż przed nim, chcąc dopaść Harry'ego z drugiej strony i przebadać go za pomocą różdżki.
— Cóż — zaczęła — skoro chcesz odgrywać bohatera...
Wspomnienie sposobu, w jaki Draco zwracał się do niego tak wiele razy, wywołało nową falę bólu w piersi Harry'ego.
— ...w takim razie przynajmniej zjedz coś i się napij.
— Nie jestem głodny — odciął się Harry, nadal patrząc na Rona, którego twarz zastygła jak kamień. Rudzielec odwrócił wzrok, a Harry potrząsnął głową, po czym zwrócił się z powrotem w stronę pani Pomfrey.
Pielęgniarka obrzuciła go karcącym spojrzeniem, a Harry skrzywił się. Naprawdę nie czuł głodu, ale sprzeczanie się w tym momencie nie było warte wysiłku. Pani Pomfrey musiała odebrać ciszę za potwierdzenie, ponieważ odwróciła się z powrotem do Draco i ponownie zaczęła rzucać na niego zaklęcia, odzywając się w przerwach między każdą inkantacją.
— Potter, muszę znać jak najwięcej szczegółów dotyczących eliksiru, który połknął pan Malfoy. Profesor Dumbledore poinformował mnie kilka dni temu o tym Zaćmieniu Duszy, ale powiedział, że Sam-Wiesz-Kto używał eliksiru przeciwko tobie. Co zażył pan Malfoy?
— To był... był... Sądzę, że możemy nazwać to antidotum... które uwarzył... na Zaćmienie Duszy. Znaleźliśmy też wszystkie składniki na czas. On go wypił... i...
— Zatrzymaj się, Potter — przerwała mu nagle pani Pomfrey. Wyglądała na zmartwioną. — Uwarzył eliksir w samym środku lasu? Używając znalezionych składników? Merlinie, czy on się struł? Przebadałam go na obecność trucizn, ale...
— Nie — przerwał jej szybko Harry. — Nie struł się. Dobrze go uwarzył. Jestem tego pewien. Ja... jednak nie wiem, w jaki sposób miało to działać. Draco próbował mi to wyjaśnić... ale nigdy tak naprawdę nie zrozumiałem, co... — Zanim zdążył dokończyć zdanie, Dumbledore wpadł do skrzydła szpitalnego z Hermioną depczącą mu po piętach.
— Profesorze! — Harry poczuł falę ulgi. Jeśli ktoś mógł uratować Draco, był to Dumbledore. Ta myśl pchała go naprzód przez całą pozostałą drogę do domu.
— Harry, dzięki Merlinowi, że dotarłeś. Wiedzieliśmy, że przeżyłeś, ale nie wiedzieliśmy... nie byliśmy świadomi, że pan Malfoy również był zagrożony. — Harry nigdy nie słyszał takiej powagi w głosie Dumbledore'a. Gardło zacisnęło mu się spazmatycznie.
— Nie wiedzieliście? — Był mniej zaskoczony, a bardziej przerażony tą wiadomością.
Oznaczało to, że Dumbledore nie był w stanie przewidzieć działań Draco. Dyrektor zawsze zdawał się po prostu wiedzieć pewnie rzeczy, a Harry miał nadzieję, że może wiedział też, co Draco zamierza zrobić i będzie miał gotowe rozwiązanie lub lek czekające już na ich przybycie. Dumbledore miał wszystko naprawić. Harry zdał sobie sprawę, że była to dziecinna wiara, kiedy dyrektor potrząsnął ponuro głową.
— Obawiam się, że nie byliśmy w stanie przewidzieć takiego obrotu spraw, Harry. — Urwał. — Nie, powiem inaczej. Istniało takie prawdopodobieństwo, ale nigdy nie braliśmy pod uwagę, że tak się w rzeczywistości stanie. Co zrobił pan Malfoy? Jak to się właściwie stało? Musisz powiedzieć mi wszystko, co pamiętasz.
Ramiona Harry'ego opadły, gdy chłopak wbił wzrok w ziemię. Teraz, kiedy jego największa nadzieja została pogrzebana, po prostu nie miał siły dłużej o tym dyskutować. Nadal jednak nie miał wyboru.
— Draco... zapamiętał przepis na oryginalny eliksir Zaćmienie Duszy... i stworzył z tego antidotum... przeciwzaklęcie... cokolwiek to było. Uwarzył je... Uwarzył i...
— Zaczekaj — przerwała mu Hermiona. — Malfoy uwarzył eliksir i użył go na tobie?
— Nie! — odparł natychmiast Harry. — Sam go zażył... żeby mnie ratować. Mówiłem już o tym pani Pomfrey, zanim przyszliście. To skomplikowane.
— Skomplikowane? — Hermiona uniosła brwi. — Przeczytałam tekst na temat eliksiru, który dał mi profesor Dumbledore. Czy antidotum działa w ten sam sposób?
— Nie wiem... Ja...
— To bardzo silna i niebezpieczna magia, Harry — kontynuowała Hermiona, przerywając mu. — I mówisz, że Malfoy po prostu uwarzył eliksir i użył go na... wypił go dla ciebie? Czy masz pojęcie, ile rzeczy mógł zrobić źle?
— Ile... on... ale...
— Panno Granger — wtrącił spokojnie Dumbledore. — Wierzę, że Harry stara się wytłumaczyć nam, co zaszło. I z tego, co pani widzi, Harry żyje. W takim wypadku panu Malfoyowi coś musiało się udać.
Hermiona zmarszczyła brwi.
— Cóż...
— Draco zrobił wszystko dobrze — oświadczył Harry. — Wiem, że zrobił. A przynajmniej na tyle dobrze, na ile mógł. Ale to nie podziałało... nie w sposób, w jaki to zaplanował. Próbował mnie przeciągnąć, ale to... to nie... — Myśli Harry'ego nagle kompletnie się rozsypały i nie mógł ich poskładać. Było zbyt wiele pytań, a na żadne nie znał odpowiedzi.
Czuł na sobie świdrujące spojrzenia Rona i Hermiony, ale nie wiedział nawet, od czego zacząć. Do tego był pewny, że żadne z jego przyjaciół nie uwierzy w dobre intencje Draco. Czując się przytłoczony, Harry schował twarz w dłoniach.
— Nie dam rady.
— Panie Weasley, Panno Granger — rozległ się głos Dumbledore'a, zmęczony, lecz pewny. — Sądzę, że najlepiej będzie, jeśli oboje nas teraz opuścicie. Goni nas czas, a w tym momencie przysparzacie Harry'emu całkowicie niepotrzebnego roztargnienia.
— Co?! — sapnęła Hermiona, wyraźnie przerażona.
— Ale musimy porozmawiać z Harrym! — zażądał Ron, robiąc krok w przód. — Nie widzieliśmy go od tygodni i musimy wiedzieć, co się stało! Harry... nam też możesz powiedzieć, prawda?
— Oczywiście, że może nam powiedzieć — zadeklarowała Hermiona, mijając Rona i podchodząc do Harry'ego. Już miała zamiar objąć go ramionami, gdy chłopak uniósł dłoń, by ją powstrzymać. — Harry? — Była całkowicie oszołomiona.
— Ja... Dyrektor ma rację. — Harry wskazał głową w jego stronę. — Proszę. Nie chcę teraz z nikim rozmawiać. To wystarczająco trudne... z samą panią Pomfrey i profesorem Dumbledorem. Ale muszę im powiedzieć... jednak wolałbym, żeby wszyscy wyszli.
— Ale Harry... Nie rozumiem. Dlaczego?
— Hermiono, po prostu nie. Powiem... powiem wam, co mogę... później. — Poczuł, jak emocje kumulują się w jego gardle. — Proszę, nie teraz.
— Harry — odezwał się Ron. — Nie było cię przez trzy tygodnie! Myśleliśmy, że nie żyjesz! A teraz nie możesz nawet z nami porozmawiać z powodu fretki...
Ron nie dokończył zdania. Harry podniósł się z krzesła z taką energią, jakiej się po sobie nie spodziewał.
— Nie nazywaj go tak! Draco niemal dla mnie zginął. Wciąż może umrzeć.
— Chłopcy, przestańcie! — krzyknęła pani Pomfrey. — Panie Potter, proszę usiąść, albo podam panu środek uspokajający.
Ron zdawał się kompletnie wytrącony z równowagi.
— Co, do cholery, jest z tobą nie tak? Jeśli Malfoy zginie, prawdopodobnie na to zasłużył! Po tym, jak cię porwał, byłbym szczęśliwy, gdybym mógł ukatrupić go własnymi rękami!
Ron brzmiał tak, jakby próbował być zły, ale w rzeczywistości wydawał się raczej zdezorientowany. Harry miał gdzieś, czy Ron był zdezorientowany. W tym momencie go rozpraszał, a do tego groził Draco, mimo że Harry jasno zakomunikował, jak wiele Ślizgon dla niego poświęcił. Harry spojrzał na Rona.
— Draco miał rację. Przekląłbyś go na miejscu, gdyby to on wrócił żywy, a ja martwy!
— CHŁOPCY!
— Oczywiście, że bym tak zrobił! Jeśli wróciłbyś martwy... co miałbym sobie pomyśleć? Chodzi o to... Harry, on zabrał cię do Sam-Wiesz-Kogo!
Pięść Harry'ego wystrzeliła bez udziału woli, ale zanim zdążył uderzyć, Hermiona rzuciła się między nich.
— Przestańcie! Obaj. Harry, wykończysz się — musisz usiąść. Ron, jestem pewna, że Harry ma na to dobre wytłumaczenie i podzieli się nim, kiedy tylko przestaniesz na niego wrzeszczeć!
— Panna Granger ma rację — skwitowała zwięźle pani Pomfrey. — Dyrektor także ma rację. Prawdopodobnie dla waszej dwójki będzie najlepiej, jeśli teraz wyjdziecie. Wyjaśnienia pana Pottera skierowane do was będą musiały zaczekać.
— Ale... ale Harry — jęczał Ron, brzmiąc niepodobnie do samego siebie. — Wcale nie chcesz, żebyśmy poszli... czy chcesz?
Źle się z tym czuł, ale w tym momencie tego właśnie chciał. Skinął głową. Nigdy wcześniej nie widział spojrzenia tak przepełnionego obrzydzeniem, jak to, którym obdarzył go Ron. Hermiona była oszołomiona.
— Panie Weasley, Panno Granger, proszę...
— Już idę, idę — przerwał Ron ze złością. — Chodź, Hermiono.
Hermiona wyglądała na rozdartą pomiędzy chęcią pozostania na miejscu a podążenia za Ronem, ale surowe spojrzenie pielęgniarki pognało ją prosto w stronę drzwi. Wciąż rzucała na Harry'ego ponad swoim ramieniem zdezorientowane, pytające spojrzenia, dopóki drzwi nie zatrzasnęły się za nimi.
Harry stał w miejscu, patrząc na drzwi, aż poczuł, jak podłoga przechyla się pod jego stopami. Zachwiał się i tylko ręce Dumbledore'a powstrzymały go przed rozbiciem głowy o kant nocnego stolika.
— Harry, prawdopodobnie powinieneś się położyć.
Dumbledore zaczął prowadzić go w stronę najbliższego łóżka, ale Harry potrząsnął głową.
— Nie... proszę, profesorze... Chcę tu zostać. Wystarczy mi krzesło.
Dumbledore skinął głową ze zrozumieniem i pomógł Harry'emu dojść do krzesła. W międzyczasie pani Pomfrey wróciła do pracy, krzątając się wokół Draco, rzucając zaklęcia i mamrocząc do siebie.
— Oddychanie: siedem oddechów na minutę... ciśnienie: osiemdziesiąt cztery na pięćdziesiąt siedem. Potter, przykro mi z powodu kłótni z przyjaciółmi, ale teraz naprawdę muszę się dowiedzieć czegoś więcej na temat tego, co stało się z panem Malfoyem.
W ułamku sekundy umysł Harry'ego znów skupił się całkowicie na Draco. Wspomnienia powodowały ból, lecz musiał je przywołać. Naprawdę starał się nie myśleć o niczym innym, ale równocześnie nie miał też zbyt wielu użytecznych informacji, których mógł im udzielić.
— Powiedziałem już... próbował zapobiec Zaćmieniu Duszy... na początku nie wyglądało na to, że się uda, ale najwyraźniej musiało. Jeśli by się nie udało, byłbym martwy, więc oczywiście wszystko poszło dobrze. Ale rano... Obudziłem się i on... i on...
— On co, Potter?
Harry ściągnął okulary i oparł się ciężko na rękach. To okazało się trudniejsze, niż się spodziewał. Wszystko było zbyt świeże, a jego rany rozjątrzone i nic z tego nie miało sensu. Cóż... jednak coś miało. Potrafiłby zgadnąć, co Draco zrobił, jednak nie miał pojęcia, jak, ani — jeśli zamierzał poświęcić samego siebie — dlaczego nie był martwy.
— On nie miał umrzeć... nie miało go to zranić... ale obudziłem się, a on był... on był...
— Jeśli pozwolisz, Harry — przerwał delikatnie Dumbledore, kładąc Harry'emu rękę na ramieniu.
Gryfon podejrzewał, że Dumbledore poprzez kontakt fizyczny stara się udzielić mu nieco wsparcia i pocieszenia, ale Harry z największym trudem powstrzymał chęć odsunięcia się. Nie chciał być dotykanym. Nie chciał być pocieszanym. Chciał tylko, żeby Draco wrócił.
Jednak nie miał też ochoty o tym dyskutować, więc skinął głową na dyrektora, by ten kontynuował. Dumbledore zaczął mówić, podczas gdy pani Pomfrey na nowo krzątała się wokół Ślizgona.
— Chłopak próbował — i najwyraźniej mu się to udało — uratować Harry'ego przed efektami eliksiru Zaćmienie Duszy. Jeśli Voldemortowi by się powiodło, z pewnością stałby się potężniejszy niż kiedykolwiek i prawdopodobnie nie do powstrzymania. — Wygiął usta w uśmiechu. — Wierzę, że czarodziejski świat ma u pana Malfoya dług wdzięczności.
— To wszystko brzmi pięknie, dyrektorze — zaczęła pani Pomfrey — ale nie obchodzą mnie pańskie wspaniałe, pełne heroizmu historie. Muszę wiedzieć, co się stało z chłopcem, żebym mogła go poskładać. — Rzuciła kolejne zaklęcie, które spowodowało, że nad piersią Draco rozbłysło czerwone światło, pulsujące lekko niczym uderzenia serca. Harry odwrócił wzrok. Pani Pomfrey kontynuowała. — Co to za antidotum i jak działa? Chciałabym, żeby profesor Snape już wrócił — jego znajomość eliksirów byłaby w tym momencie niewątpliwie pomocna. Masz jakiś tekst na temat antidotum albo nawet samą truciznę?
— To nie jest trucizna, nie całkiem.
— W takim razie co to jest? — spytała pani Pomfrey niecierpliwie. — Kiedy wyjaśniałeś mi to Zaćmienie Duszy, brzmiało bardzo podobnie do trucizny.
— Sam eliksir jest tylko narzędziem dla energii, która związana jest ze skomplikowaną magią. Tak naprawdę jest to bardziej klątwa niż trucizna. Zdumiewające jest to, że nie istnieje żadne znane antidotum ani przeciwzaklęcie. Albo przynajmniej do tej pory tak było.
Pani Pomfrey zatrzymała się, a jej różdżka zasyczała w reakcji na w połowie przerwane zaklęcie.
— Albusie, czy próbujesz mi powiedzieć, że szesnastoletniemu chłopcu udało się powstrzymać śmiercionośną i — jeśli się nie mylę — przerażająco silną czarną magię pochodzącą od najpotężniejszego czarnoksiężnika na świecie... bez kompletnie żadnych wytycznych? To śmieszne! Niemożliwe! To...
— Dokładnie to, co zrobił Draco — dokończył Harry.
— Merlinie. — Pani Pomfrey zwróciła się w stronę Harry'ego, wyglądając na oszołomioną, ale również dziwnie podejrzliwą. — Powiedziałeś, że go uwarzył... ale właściwie również stworzył? Jak?
— Nie mam żadnych informacji na temat oryginalnego eliksiru — rzekł Harry nerwowo — ale... to są notatki Draco na temat przeciwzaklęcia.
Sięgnął do kieszeni i wyciągnął rolkę pergaminu. Znalazł ją pod drzewem i zabrał ze sobą, mając nadzieję, że okaże się pomocna. Wyciągnął pergamin w stronę pani Pomfrey, ale to Dumbledore go odebrał. Pielęgniarka nie wyglądała na urażoną zachowaniem dyrektora i zwyczajnie stanęła za jego plecami, chcąc czytać ponad ramieniem starca. Dumbledore rozwinął pergamin, a Harry natychmiast rozpoznał, na którą stronę patrzy. Prawie zapomniał... nie, żeby stanowiło dla niego problem, że Dumbledore to czyta. Po prostu była to zła strona.
— Nie ta strona, profesorze. Proszę obrócić.
Dumbledore uniósł brew z zaciekawieniem, odwrócił pergamin i przyjrzał mu się. Podczas gdy studiował diagram, jego oczy robiły się coraz większe; nagle zwinął świstek i zwrócił się do pani Pomfrey:
— Muszę natychmiast wyjść.
— Ale profesorze! — Harry chciał wstać ze swojego krzesła, ale dyrektor popchnął go delikatnie z powrotem na miejsce. — Zamierza pan wyjść? Ale...
— Harry, chłopcze, jeśli w tym momencie nie wyjdę, mogę nie znaleźć rozwiązania na czas. Mam teorię...
— Wie pan, co zrobił Draco? — zapytał Harry w pośpiechu. — Może pan przywrócić go z powrotem?
Oczy dyrektora były życzliwe, lecz poważne.
— Harry, nie wiem nic na pewno, ale ten diagram jest podobny do czegoś, co już kiedyś widziałem. To było w zupełnie innym źródle, tak, ale z pewnością już coś takiego widziałem. Muszę skonsultować się z jednym z moich znajomych, który będzie wiedział na ten temat o wiele więcej, niż ktokolwiek inny — wliczając w to mnie.
— Ale profesorze, gdzie...
— Wrócę bardzo szybko, Harry, obiecuję. Ale jeśli nie potwierdzę swoich przypuszczeń, wątpię, czy będziemy w stanie pomóc Draco. I tak, teraz może jeszcze żyć, ale jeśli pozostawimy go w takim stanie... w końcu umrze. Właściwie jeśli naprawdę użył tego zaklęcia — wskazał na pergamin — tak, jak je zaprojektował, i naprawdę zdołał uratować ci życie, jestem pod wrażeniem, że w ogóle nadal żyje. Mam pewne podejrzenia dotyczące tego, w jaki sposób mu się to udało, ale dopóki nie dowiem się więcej, nie będę mógł mu pomóc. — Położył dłoń na ramieniu Harry'ego, po czym odwrócił się do pani Pomfrey. — Poppy, upewnij się proszę, że pan Malfoy ma komfortowe warunki i jest ciepło okryty, ale nie sądzę, by jakiekolwiek zaklęcia czy eliksiry w tym momencie pomogły. Harry może wrócić do swojego dormitorium, kiedy tylko uznasz, że odzyskał wystarczająco dużo sił.
— Nie zostawię Draco — odparł Harry buńczucznie.
— Harry — zaczął Dumbledore, tym razem surowo — zrobisz to, co nakaże ci pani Pomfrey. I przypuszczam, że twoi przyjaciele — panna Granger i pan Weasley — potrzebują cię w takim samym stopniu, co Draco. Podczas twojej nieobecności szaleli z rozpaczy i mimo że uważałem to za konieczne, niechętnie odnosiłem się do tego, by odesłać ich do domów. Bardzo im na tobie zależy. Poza tym, kto byłby najlepszym towarzystwem w czasie takim, jak ten, jeśli nie najlepsi przyjaciele? Potrzebujesz ich i nie pozwolę ci ich unikać.
Harry miał zamiar się sprzeczać, ale wszystkie argumenty utknęły mu w gardle.
— Tak, profesorze.
— Zjedz coś, Harry, odpocznij, a potem idź zobaczyć się z przyjaciółmi. Wrócę tak szybko, jak to możliwe. Poppy — ukłonił się pielęgniarce i odwrócił w stronę drzwi.
— Zaczekaj! — zawołał nagle Harry.
Dumbledore nie odwrócił się, ale zatrzymał.
— Panie profesorze... przed nocą zaćmienia Draco i ja rozmawialiśmy... a on martwił się, że... Draco martwił się, że kiedy wrócimy, zostanie wtrącony do Azkabanu albo że Voldemort wyśle za nim kogoś, kto go zabije. On... bał się, że obie strony będą chciały jego głowy. Czy ochroni go pan?
Dumbledore obrócił głowę na tyle, by spojrzeć na Harry'ego kątem oka.
— Draco poświęcił się dla ciebie całkowicie, Harry. Naprawdę sądzisz, że kiedykolwiek dopuściłbym do tego, by któremuś z twoich przyjaciół stała się krzywda?
Po raz pierwszy odkąd dyrektor pojawił się w skrzydle szpitalnym, Harry zauważył ten znajomy błysk w jego oczach. Uśmiech na twarzy Dumbledore'a potwierdził wszystko; następnie bez kolejnej zwłoki profesor wymaszerował z pomieszczenia.
— Cóż — odezwała się pani Pomfrey, przysuwając się do niego i patrząc bystrym wzrokiem — słyszałeś dyrektora. Wezwę za chwilę domowego skrzata, żeby przyniósł ci trochę jedzenia, a potem dokładnie cię zbadam — czy ci się to podoba czy...
Drzwi do skrzydła szpitalnego otworzyły się z trzaskiem.
— Cholibka, Harry! Żeś wrócił! — Hagrid pokonał odległość między nimi pięcioma krokami. — Właśnie mi powiedzieli! Dopiero co żem wyszedł, żeby znaleźć panią psor Sprout i wpadłem niespodzianie na Rona i Hermionę — wyglądali, do diaska, na ździebko przygnębionych, Harry... i...
Pani Pomfrey jednym ruchem odgrodziła Hagrida od Harry'ego. Mimo że w porównaniu z pół-olbrzymem wyglądała jak karzeł, Harry zauważył, że w tym momencie wydawała się od niego większa.
— Hagridzie, jestem pewna, że tak samo jak wszyscy jesteś podekscytowany powrotem pana Pottera, ale on nie może przyjmować żadnych gości, dopóki dokładnie go nie przebadam, nie zje czegoś i nie odpocznie.
Ogromne oczy Hagrida stały się jeszcze większe, gdy spojrzał na Harry'ego ponad głową pani Pomfrey.
— Harry, z tobą w porząsiu?
— Tak, Hagridzie. Dzięki...
— Co się stało temu chłopakowi Malfoyów? Wiem ino, że... no... porwał cię... ale Dumbledore powiedział, że z nim wszystko będzie w porząsiu... Harry?
Gryfon poczuł, jak znów zaczyna się załamywać i pokręcił energicznie głową.
— Draco... on...
— Myślę, że to wystarczy — ucięła ostro pani Pomfrey. — Hagridzie, musisz wyjść. Mam dwóch pacjentów, którzy wymagają mojej uwagi, a twoje pytania w tym momencie w niczym nie pomagają.
Hagrid wyglądał jak zbity pies.
— Ee... cholibka... masz rację, wybacz, Poppy... Harry...
— To nie twoja wina, Hagridzie — wtrącił Harry. — Może mógłbyś... ee... oddać mi małą przysługę? Jeśli zobaczysz Rona i Hermionę... powiedz im... ee... powiedz, że wszystko ze mną w porządku... i że się na nich nie gniewam. Po prostu nie czuję się sobą, to wszystko.
Broda Hagrida opadła nieco w dół.
— W porząsiu, Harry. Odpoczywaj, dobra?
— Będę. Do zobaczenia niedługo. I... dzięki, że wpadłeś.
Hagrid ożywił się nieco, pomachał Harry'emu na odchodnym i wymaszerował za drzwi, zamykając je za sobą ciszej, niż otworzył. Harry uśmiechnął się słabo. Ze wszystkich ludzi, którzy przyszli w odwiedziny, Hagrid jako jedyny zdawał się naprawdę szczęśliwy, że go widzi. Nie wyglądało też na to, żeby zamierzał przekląć Draco na miejscu. To była czysta przyjaźń — wszystko, co Hagrid kiedykolwiek mu podarował. Harry'ego uderzyło poczucie winy, kiedy zdał sobie sprawę, że gdy dyktował Draco wiadomości do przekazania, zapomniał o pół-olbrzymie. Opadł z powrotem na krzesło, czując się tak, jakby ktoś kopnął go w głowę.
Pani Pomfrey spojrzała na niego z góry.
— Wyglądasz nawet gorzej niż pięć minut temu.
— Nic mi nie jest.
Pielęgniarka zmarszczyła brwi z dezaprobatą.
— Doznałeś jakichś poważniejszych uszkodzeń, kiedy byłeś Merlin-wie-gdzie?
— Tak, ale Draco wszystko wyleczył.
— Doprawdy? Jaka była diagnoza?
— Złamane żebra.
Ułamek sekundy później pani Pomfrey skierowała na niego różdżkę — poczuł mrowienie przepływającej przez niego magii.
— Jak dawno to było?
— Jakoś ponad tydzień temu. Straciłem poczucie czasu.
Machnęła różdżką nad jego głową, po czym zacmokała.
— To nie mogło być poważne złamanie — oznajmiła. — Nie został po tym żaden ślad, a szczerze wątpię, by Draco odbył trening niezbędny do tego, by móc uleczyć złamanie tak doskonale w tak krótkim czasie. Prawdopodobnie narobiłeś sobie po prostu paru siniaków. Te na żebrach również bywają dość bolesne.
— Racja — mruknął Harry wymijająco, nie chcąc wspominać o tym, w jaki sposób Draco zdołał go wyleczyć. Jeśli by to zrobił, z pewnością musiałby wszystko wytłumaczyć, ale zwyczajnie nie miał na to siły. — Przypuszczam, że wcale nie było tak źle. Nic mi nie jest... ale Draco miał wstrząśnienie mózgu około dwóch tygodni temu... no i jego kostka...
— Tak, już znalazłam i wyleczyłam uraz kostki — zerwane i skręcone więzadła z kilkoma uszkodzonymi chrząstkami. Ale kiedy tylko stanie na nogi, nawet nie zauważy, że kiedykolwiek była spuchnięta.
— Och. To dobrze.
— Tak — zgodziła się pani Pomfrey. Spoglądała na niego przez chwilę, po czym jej zwyczajny, profesjonalny wyraz twarzy nieco złagodniał. — Wiem, że prawdopodobnie nie jestem w stanie zrozumieć, przez co przechodzisz, Harry, ale chcę, żebyś wiedział, że masz moje wsparcie. Nigdy nie pomyślałabym, że doczekam dnia, w którym wasza dwójka... cóż... rozumiesz. Wiem też, że dyrektor nie spocznie, dopóki nie znajdzie rozwiązania i wkrótce będziemy w stanie wyleczyć pana Malfoya. Wszystko będzie dobrze, jestem pewna, ale zagłodzenie się na śmierć w niczym nikomu nie pomoże. Więc jeśli wybaczysz mi na chwilę, pójdę wezwać domowego skrzata i natychmiast otrzymasz odpowiedni posiłek. Potem szybko cię zbadam i będziesz mógł wrócić do swoich przyjaciół.
Harry momentalnie napiął mięśnie. W tej chwili wieża Gryffindoru była ostatnim miejscem — zaraz po lochach Voldemorta — w którym chciał być. Pani Pomfrey westchnęła.
— Oczywiście jeżeli życzysz sobie odpocząć tutaj przez jakiś czas, zanim twoi współdomownicy zaczną zamęczać cię pytaniami, w takim razie masz moją zgodę. Być może Hagrid zdoła załagodzić sytuację. Teraz spróbuj się zrelaksować, a ja wezwę skrzata.
Chwyciła fartuch i skierowała się do swojego biura, pozostawiając Harry'ego samego z Draco.
Czerwone światło nad klatką piersiową chłopaka nadal lekko pulsowało i po raz setny tego dnia Harry poczuł wzbierające gorące łzy. Powoli wstał i podszedł na chwiejnych nogach do łóżka Draco. Przez długi moment przyglądał się jego twarzy — przerażającej bladości skóry, lekko rozchylającym się przy każdym oddechu wargom oraz powiekom, które uparcie pozostawały zamknięte. Przez dwa długie dni Harry widział tę twarz wyglądającą właśnie tak. Nawet gdy zamykał oczy czy odpływał w niekomfortowy, przepełniony koszmarami sen, wciąż ją widział. Każdy kolejny raz był tak samo okropny jak pierwszy.
Kiedy obudził się o poranku zaraz po zaćmieniu, odzyskiwanie świadomości było niczym wydostawanie się po nieskończenie długiej drabinie z głębokiego, ciemnego dołu, lub wynurzanie z odmętów hogwarckiego jeziora. Jego ciało zdawało się zdrętwiałe i podrażnione niemal w ten sam sposób, jak wtedy, gdy budził się z działania zamrażającego eliksiru Draco trzy tygodnie temu. Uczucie wbijających się igieł opanowało każdy skrawek skóry, ale znaczyło jedynie, że wciąż żył. Merlinie, przeżył. Otworzył oczy, czując pierwsze promienie słońca padające na twarz i oddychając spazmatycznie. Jest rano!, krzyknął, czując zbyt wielką ulgę, by wypowiadanie na głos oczywistości uznać za śmieszne. Draco, udało ci się! Jednak wtedy spróbował usiąść i zdał sobie sprawę, że nie może. Coś ciężkiego przygniatało jego klatkę piersiową — to Draco leżał zwrócony twarzą w dół, przewrócony na niego. Głowa Ślizgona obrócona była na bok na tyle, że Harry dostrzegał zamknięte oczy chłopaka. Draco? Szturchnął go, ale blond głowa pozostała na miejscu. Szare oczy nie otworzyły się. Usta nie rozchyliły się, narzekając, dlaczego został obudzony tak wcześnie. Harry spanikował i chwycił go mocno. Potrząsnął nim. Krzyknął. Wiele razy.
Harry potrząsnął głową, starając się przegnać z głowy echo własnych krzyków. W jakiś sposób część niego czuła dumę z Draco, zauważając, jak całkowite było jego poświęcenie i jak daleko chłopak musiał zajść, by zdobyć się na taką rzecz. Jednakże o wiele większa część niego nadal krzyczała.
Głupi, głupi, altruistyczny, odważny, głupi... powtarzał w głowie niczym mantrę, powstrzymując płacz.
Pierwszy szok mógł opaść, ale na jego miejscu pojawił się ból o wiele głębszy oraz poczucie straty niepodobne do niczego, co czuł kiedykolwiek wcześniej. Nie mając innych rzeczy, o jakich mógłby myśleć przez dwa dni i patrząc na tę bladą twarz, która nie drgnęła ani razu, zrozumienie w końcu przedostało się do jego świadomości. Kiedy wciąż znajdowali się w samym środku zdarzeń nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo ich wspólna próba na niego wpłynęła, ale teraz było już po wszystkim i mógł spojrzeć na to z dystansu. Dostrzegał teraz, co się stało. Czuł, co się zmieniło. Wiedział, jak drogi stał mu się chłopak — bolesna pustka w jego piersi, niemożliwa do zignorowania, była tego dowodem. Nie mógłby przyznać tego na głos, ale wiedział.
W końcu sięgnął w dół do skraju łóżka, rozłożył leżący tam koc i okrył nim Draco. Bardzo delikatnie podciągnął okrycie na jego klatkę piersiową, ostrożnie omijając unoszące się w powietrzu zaklęcie. Czerwone światło nadal pulsowało powoli. Zbyt powoli.
CZYTASZ
Zaćmienie || Drarry ✔️
FanfictionTYLKO UDOSTĘPNIAM. LINK DO ORYGINAŁU: http://drarry.pl/forum/viewtopic.php?f=8&t=944