Klęczę z rozbitymi modlitwami,
sercem i kośćmi od dni swej młodości,
niespokojny, skrzydłem anielskim
kopię grób, by cię pochować
nie masz stóp, by upaść,
nie potrzebujesz ziemi
możesz poszybować ku słońcu.
Uwolnieni z obręczy, która nas krępowała
teraz wszyscy jesteśmy Wybrańcami.
Schroń się w niebie
trzymaj się mocno, noc nadeszła,
uczep się swego ziemskiego brzemienia.
To dopiero początek.
(~Indigo Girls)
Harry zbudził się powoli z głębokiego, bezsennego snu. Był tak zrelaksowany i wypoczęty, że czuł się wspaniale. Nie spał zbyt dobrze od miesięcy, albo tygodni, albo... czy to czasem nie dokładnie trzy tygodnie temu został siłą uprowadzony z Hogwartu w samym środku nocy?
Kiedy tylko ta myśl wypełniła zamglony snem umysł Harry'ego, ten nagle rozbudził się całkowicie. Usiadł, czując buzującą w żyłach panikę, tak jakby przyjął zbyt dużą ilość kofeiny, gdy nagle sobie przypomniał: dzisiaj był ostatni dzień przed zaćmieniem. Ostatnia szansa, by znaleźć pozostały składnik. Mniej niż dwadzieścia cztery godziny życia, jeśli plan Draco zawiedzie.
Draco.
Harry spojrzał w dół — miejsce, w którym powinien spać Ślizgon, było puste. Rozejrzał się po namiocie.
— Draco? — Żadnej odpowiedzi. Szybko przeszukał dłońmi przestrzeń wokół siebie, znalazł okulary i wcisnął je na nos. Nie rozglądając się więcej, wystrzelił z namiotu. — Draco, gdzie... auć!
— No, no, szybko mnie znalazłeś — odezwał się Draco, pocierając czoło i robiąc kilka kroków w tył. — Ale czy następnym razem możemy spróbować jakiegoś mniej bolesnego sposobu?
Harry wytoczył się z namiotu, pocierając czoło w taki sam sposób, jak Draco.
— Wybacz — wymamrotał. — Obudziłem się, a ciebie nie było.
Draco odjął dłoń od twarzy i założył ręce na piersi. Wyglądał na lekko rozbawionego.
— Oddaliłem się w tym samym celu, w jakim robię to co poranek: wysikać się. Już zdążyłeś za mną zatęsknić?
Harry uchylił usta, chcąc zareagować, ale szybko raz jeszcze przemyślał odpowiedź. Rozejrzał się.
— Obudziłem się i zdałem sobie sprawę, jaki dziś jest dzień. Trochę spanikowałem i chciałem, żeby ktoś tu był.
— Aach — odparł powoli Draco. — Rozumiem. Nigdzie nie idę, Harry.
— Wiem — odrzekł Gryfon, nadal nie patrząc na Draco. Zwrócił uwagę na torbę z jedzeniem leżącą na ziemi tuż przy namiocie. — Co nowego na śniadanie?
— Żarty się ciebie trzymają — wycedził Draco. — Chociaż grzebałem tu trochę dziś rano, bo byłem ciekaw, co znajdę, i wyobraź sobie, że znalazłem z tuzin jajek na twardo, które ukryły się za stosem kanapek z peklowaną wołowiną. To żadne zaskoczenie, że nigdy ich nie znaleźliśmy, co nie?
Harry rzucił szybkie spojrzenie w stronę Draco, który się uśmiechał. Gryfon odwdzięczył się mało entuzjastycznym wygięciem warg.
— Teraz potrzebujemy już tylko gorących tostów z masłem i herbaty, mam rację?
— Tosty z masłem! — Draco jęknął, siadając. — Nie mogę się doczekać normalnego jedzenia! Przez ciebie robię się głodny, a przed chwilą jadłem!
Harry zachichotał, opadł na ziemię naprzeciwko Draco i zaczął przetrząsać torbę. Rzeczywiście w miejscu kanapek z peklowaną wołowiną znajdował się teraz dość duży stos jajek.
— Zawsze możesz zjeść coś jeszcze. Czy to czasem nie ty powtarzałeś ciągle, że musimy mieć siłę?
Draco wyglądał, jakby miał zaraz spojrzeć na niego spode łba, ale zamiast tego odchylił głowę do tyłu i zamknął oczy.
— Teraz wszystko, czego potrzebuję, to filiżanka mocnej kawy, choćby espresso. Jestem taki zmęczony.
Harry uniósł wzrok znad jajka, które obierał.
— Nie użyłeś na sobie czaru wspomagającego sen?
— To nie tak. Po prostu śniło mi się coś okropnego. Przez to wstałem wcześnie.
— To nie była kolejna wizja wysłana przez Voldemorta, prawda? — spytał szybko Harry. — Jeśli tak...
Draco machnął ręką wymijająco.
— Natychmiast bym ci o czymś takim powiedział. Nie, to był po prostu dziwny, popieprzony sen.
Harry oczekiwał, że Draco zacznie go opisywać, ale wyglądało na to, że wcale nie zamierzał; potrząsnął więc głową z rezygnacją i skierował uwagę z powrotem na trzymane jajko.
— Harry... pamiętasz cokolwiek, co działo się po tym, jak wczoraj rzuciłem na ciebie zaklęcie wspomagające zaśnięcie?
Harry skrzywił się w stronę swojego jajka.
— Niezbyt. Bardzo mnie rozluźniło. Poprzedniej nocy nie spaliśmy prawie wcale, więc z łatwością odpłynąłem. Dlaczego pytasz?
— Tylko się zastanawiam. Mamrotałeś coś, ale raczej mówiłeś przez sen.
— Och — odparł Harry, nagle zaciekawiony. — Tak, wiem, że to robię, ale zazwyczaj tylko wtedy, kiedy coś mi się śni, a nie pamiętam niczego z dzisiejszej nocy... Co mówiłem?
Draco potrząsnął głową, zanim odpowiedział.
— Nic ważnego. Po prostu jakieś losowe rzeczy. Właściwie nie pamiętam już za bardzo, co mówiłeś.
— Hmmm — mruknął Harry, wiedząc doskonale, że kryło się za tym coś więcej.
Szczerze mówiąc nie pamiętał zupełnie nic od momentu rzucenia czaru. Cudownie było móc odpłynąć w sen i nie martwić się niczym dookoła, ale nie podobało mu się to, że nie miał świadomości otoczenia ani tego, co robił. Mimo że nigdy nie był pijany, zastanawiał się, czy zaklęcie nie ma czasem podobnych efektów ubocznych. Pod wpływem czegoś, co spowodowało, że tak bardzo odpłynął, mógł powiedzieć cokolwiek. Nie czuł się z tym zbyt dobrze.
— Draco, jak właściwie działa to zaklęcie?
— Już ci mówiłem. Relaksuje cię i uwalnia od zmartwień na tyle długo, byś mógł zasnąć. Założę się, że wynalazła je żona jakiegoś bardzo nerwowego, czarodziejskiego biznesmena.
Harry skończył obierać jajko i odgryzł kawałek.
— Jak często używałeś go na sobie? — spytał pomiędzy kęsami. Draco potrząsnął ramionami.
— Pewnie więcej razy, niż powinienem. Wiele razy w noce przed meczami Quidditcha, a w tamtym roku dość często. W te wakacje... prawie co noc.
Harry nie odpowiedział i szybko wepchnął sobie do ust resztę jajka. Draco rzucił mu spojrzenie pełne dezaprobaty.
— Udusisz się, jak będziesz tak jadł. Ostatnia rzecz, jakiej potrzebujemy... — Nagle rozszerzył oczy, kiedy zdał sobie sprawę, co powiedział. — Przepraszam, Harry. Nie chciałem, żeby to tak zabrzmiało.
Gryfon był wdzięczny, że zdążył już połknąć swoje jajko, bo mógłby naprawdę się nim zakrztusić. Nerwy miał już i tak napięte do ostateczności, co powodowało, że żołądek z trudnością akceptował nawet to skromne śniadanie, jednak samo wspomnienie śmierci wystarczyło, by kompletnie stracił apetyt.
— Ty już jadłeś?
— Mówiłem ci, że tak.
— Okej — odparł Harry, po czym wstał i wytarł dłonie o dżinsy. — Pozbierajmy namiot i ruszajmy. Jeśli to możliwe, chciałbym znaleźć tę przeklętą roślinę przed południem.
— Brzmi jak dobry plan. — Draco podciągnął się na nogi, wspomagając swoją laską. — Uda nam się. To nie powinno być trudne.
Nie ufając własnemu głosowi, Harry jedynie burknął w odpowiedzi.
Zaledwie dziesięć minut później miejsce nie nosiło już żadnego śladu czyjejkolwiek bytności, a kiedy zaczęli odchodzić, Harry zabrał się od razu za przeszukiwanie wzrokiem gałęzi każdego drzewa, które mijali. Jeśli dopisze im szczęście, znajdą składnik przed południem, a wtedy będą mogli poszukać odpowiedniego miejsca do przygotowań, żeby już wcześniej mieć gotowy eliksir. Jednak mimo wszystko Harry wiedział, że nic nie będzie w stanie go uspokoić, dopóki nie ujrzy wschodu słońca o poranku.
Gdy szedł, czuł, jak jego ciało powoli zaczyna drżeć niczym poruszane wiatrem zboże tuż przed zbliżającym się huraganem. Jego żołądek fikał koziołki. Chciał uciekać i biec, aż nie opadnie z sił i nie stanie się zbyt zmęczony, by myśleć. Mógł poczuć wymykający mu się czas i ciężką dłoń przeznaczenia, która powoli pełzła mu po plecach, gotowa złapać go w swoje szpony, kiedy tylko upłynie ostatnia sekunda. Może jeśli pobiegnie wystarczająco daleko i wystarczająco szybko, będzie mógł wyprzedzić zachód słońca, wschód księżyca, zaćmienie i sam czas.
— O której godzinie właściwie ma się zacząć zaćmienie? — spytał Harry, starając się brzmieć zwyczajnie, tak jakby jego życie wcale od tego nie zależało.
— Sądzę, że jakoś niedługo po północy — doszła go całkiem neutralna odpowiedź. — Chyba koło drugiej.
— Okej. — Harry zamyślił się na chwilę, czując, jak zdenerwowanie zaczyna piąć mu się po kręgosłupie. — Jak długo zajmie uwarzenie tego twojego eliksiru?
— Już ci mówiłem. Około dwie i pół godziny.
— Och. Okej. — Jego głos nawet dla niego samego brzmiał nienaturalnie; mechanicznie i bez życia, pomijając lekką wibrację, której nie mógł powstrzymać. Pasowała do drżenia, które właśnie opanowało mu nogi i wkradło się do wnętrzności.
— Harry, spójrz na mnie przez chwilę.
Harry niechętnie posłuchał. Próbował utrzymać spokojny wyraz twarzy, ale rzut oka na Draco podpowiedział mu, że zdecydowanie mu się to nie udało.
— Wszystko okej? — spytał Ślizgon.
Harry musiał zacisnąć zęby, by utrzymać się pod kontrolą. Jego zdenerwowanie zaczynało brać nad nim górę i poczuł, jak serce wali mu w piersi w niekomfortowym rytmie. Powoli tracił głowę; wiedział, że to jedynie wszystko pogorszy. Wstrzymał na chwilę oddech, zbierając się w sobie najsilniej, jak mógł, zanim odpowiedział. Gdy mówił, głos wciąż mu się trząsł.
— Chyba... to w końcu we mnie uderzyło. To, co ma się dzisiaj wydarzyć. Wiedziałem, że tak będzie.
Draco zastanowił się przez chwilę, po czym wlepił w towarzysza życzliwe, acz surowe spojrzenie.
— Wydarzy się tyle, że uwarzymy eliksir, ja go wypiję, będziemy siedzieć do późna wokół ogniska i opowiadać sobie historie, a rano będziemy się śmiać z tego, jak pokonaliśmy Czarnego Pana.
— Łatwo ci mówić — zadrwił Harry.
Nagle zauważył zraniony wyraz twarzy Draco. To jedynie sprawiło, że poczuł się jeszcze gorzej — poczucie winy dołączyło do zdenerwowania.
— Nie chciałem, żeby to tak zabrzmiało! Ugh... Po prostu miałem na myśli, że rano, nie ważne, co się stanie, ty wciąż tu będziesz. Ja mogę... mogę...
— Harry — rzekł Draco miękko, ucinając tyradę Gryfona. — Jeśli istniałby jakikolwiek sposób, bym mógł zamienić się z tobą miejscami, zrobiłbym to.
Kiedy tylko te słowa dotarły do Harry'ego, w jego wyobraźni pojawił się obraz: ujrzał Draco powoli tracącego świadomość, podczas gdy nocne niebo ciemniało. Widział jego ciało leżące nieruchomo na ziemi, kiedy słońce wstawało, i widział siebie, niosącego bezwładne zwłoki Ślizgona po schodach prowadzących do Hogwartu. Ta myśl sprawiła, że niemal stracił oddech.
— Nie możesz mówić poważnie — odparł Harry, nagle czując złość.
Draco skinął krótko głową.
— Mówię. — Westchnął i odwrócił wzrok. — Jeśli dziś w nocy zawiodę, nie wiem, jak będę mógł z tym żyć. Nie chcę być tym, który tu zostanie. Nie potrafię sobie wyobrazić powrotu bez ciebie, więc jeśli bym mógł, wolałbym być tym, który wcale nie wróci.
To nie było tym, co Harry pragnął usłyszeć. Mentalny obraz, który starał się odegnać, stał się jedynie jeszcze wyraźniejszy.
— Nie mów tak — rzucił Harry bez emocji. — Nie mów. — Nie chciał myśleć o własnej śmierci, ale zorientował się, że rozważanie śmierci Draco wstrząsnęło nim jeszcze głębiej. To byłaby po prostu kolejna plama na jego sumieniu — kolejne życie zrujnowane przez niego. I byłoby to życie Draco.
Ślizgon jedynie potrząsnął ramionami. Harry pokręcił głową w niedowierzaniu. Przynajmniej jeden z nich musi dotrzeć do domu żywy, a Draco mówiący takie rzeczy... to sprawiło, że Harry poczuł się bardzo niekomfortowo.
— Posłuchaj, mamy już czym się martwić; ja mam czymś się martwić bez twojej pełnej rezygnacji postawy, zanim w ogóle cokolwiek zaczęliśmy robić! Czy to przypadkiem nie ty mówiłeś mi, żebym myślał pozytywnie? A teraz mówisz o własnej śmierci jakby to miało sprawić, że poczuję się lepiej! W razie gdybyś się zastanawiał, to wcale nie pomaga! A więc jeśli ty chcesz pogrążać się w rozpaczy, bo w jakiś pokręcony sposób sprawia to, że czujesz się lepiej, nie wciągaj mnie w to!
Gdy Draco nie zareagował, Harry oparł czoło na ręce, po czym spojrzał na niego kątem oka. Może lepiej będzie spróbować od innej strony?
— Nie będziesz musiał „zamieniać się ze mną miejscami", ponieważ nam się uda. I nawet jeśli nie, to wiem, że robiłeś wszystko, co w twojej mocy. Nie możesz się winić.
— To dopiero zabawne — warknął Draco. Na jego twarzy malowało się czyste niedowierzanie. — Jak mógłbym się nie winić? Harry, jesteśmy tutaj przeze mnie. To jest moja wina.
Harry poczuł, jak coś w nim pęka. Zacisnął szczękę i powieki, zwijając dłoń w pięść, tak jakby chciał uderzyć w najbliższy nieożywiony obiekt.
— Właśnie o to chodzi — wyrzucił. — Draco, już cię za nic nie winię, więc nie masz żadnej wymówki, by winić samego siebie! Przeprosiłeś dwa tygodnie temu, a ja przyjąłem przeprosiny! Jeśli o mnie chodzi, to osoby, która wpakowała nas w to bagno, już tu nie ma; za to osoba, która umożliwiła nam ucieczkę, jest.
Otworzył oczy i ujrzał, jak Draco wbija w niego smutne i być może lekko oszołomione spojrzenie.
— Jestem tą samą osobą, Harry...
Gryfon poczuł się tak, jakby walnął w kamienny mur i jakby nagle z jego napęczniałej głowy pozostał flak. Odpowiedź zamarła mu na języku. Spojrzał Draco w oczy.
— Zostawmy to. To nie zaprowadzi nas donikąd. Czy możemy proszę po prostu żyć tu i teraz? Jeśli... jeśli to nie zadziała... nie zostało mi wiele czasu. Wolałbym nie tracić go na kłótnie.
Draco nie wyglądał na zadowolonego, ale w końcu rzucił:
— Uda nam się.
Było to marne pocieszenie, ale pomogło. Harry skinął głową, po czym spojrzał ponad ramieniem Draco.
— W takim razie chyba powinniśmy szukać dalej? — spytał z niepokojem.
Draco nie odpowiedział, ale odwrócił się i znów zaczął iść, skanując wzrokiem drzewa w poszukiwaniu czegokolwiek, co wskazywałoby na obecność srebrnych jagód i charakterystycznych liści jemioły. Harry chciał wziąć głęboki, uspokajający oddech, ale zdobył się jedynie na szybkie westchnienie. Zawiódł w próbie uspokojenia nerwów i po prostu zaczął podążać za Draco.
Dzisiejszy dzień zapowiadał się pięknie, kontrastując ostro z tym, jak czuł się Harry. Słońce przygrzewało, bryza lekko powiewała, a ostatnie ślady chmur z dnia poprzedniego płynęły leniwie po niebieskim sklepieniu nad ich głowami. Słyszał ćwierkające beztrosko ptaki, całkowicie nieświadome ciemnej natury tego dnia. Co jakiś czas gałęzie drzew kołysały się w tę i z powrotem pod ciężarem przemykającej wiewiórki. Las tętnił życiem, zauważył Harry, ale cisza między nim a Draco była niemal bolesna, jednakże nie zostało nic więcej do powiedzenia.
Poranek upływał, a las zdawał się gęstnieć z każdą chwilą. Dęby, sosny i brzozy sięgały coraz wyżej, a ich liście rzucały zielonkawy cień na ziemię pod stopami. Kiedy Harry podnosił głowę, mógł dostrzec, jak niektóre z nich umierają i opadają w dół. Ta myśl nie sprawiła, że poczuł się lepiej.
— Który mamy dzisiaj dzień? — spytał nagle Harry. Za jego plecami Draco podskoczył na nagły dźwięk.
— Jest... dwudziesty szósty września.
— Przegapiliśmy równonoc.
Draco przechylił głowę.
— Nie przegapiliśmy. Byliśmy tam.
Nie chciał więcej mówić, jednak przerwanie ciszy wydawało się dobrym pomysłem. Do tego był to neutralny temat.
— Co robiliśmy w ten dzień?
Brwi Draco złączyły się w wyrazie koncentracji. Uniósł ręce i zaczął liczyć na palcach, od czasu do czasu kiwając głową do samego siebie lub potrząsając nią.
— Cóż, całkiem łatwo stracić tu rachubę czasu, ale chyba był to dzień, w którym ty... ee... wpadłeś do tej dziury.
— Ach — odparł Harry cicho. Wspomniany dzień powrócił do niego w ułamku sekundy. — To też ten dzień, w którym wszedłeś do rzeki, pamiętasz?
— A, tak. Właściwie prawie o tym zapomniałem.
Harry zmarszczył brwi.
— Jak mogłeś o tym zapomnieć? To było... cóż... to było dla ciebie coś wielkiego, prawda?
— Harry, po tym, jak widziałem, jak ziemia niemal pożera cię żywcem i... jak to powiedzieć? — Draco brzmiał na smutnego. — Harry, jeśli widziałbyś samego siebie w tamtym momencie, w którym wyciągnąłem cię z tej dziury, uwierz mi — wszystkie inne wydarzenia tego dnia odeszłyby w zapomnienie.
Komentarz wywołał w Gryfonie dziwne uczucie.
— Na pewno w przeszłości byłem już bardziej ranny. Szczególnie biorąc pod uwagę całe to gówno, przez które przeszedłem.
Draco zamrugał i odwrócił na moment wzrok.
— Wiesz, nie widziałam cię wtedy z bliska. A innym razem pani Pomfrey pewnie poskładała cię w mgnieniu oka.
— Chyba tak — odparł Harry. Chociaż nie był pewny, dlaczego tak jest, nie do końca usatysfakcjonowała go odpowiedź Draco. Pozbył się tego uczucia i znów rozejrzał się uważnie po otaczających ich drzewach. — Tak właściwie, jaką rolę spełnia jemioła w eliksirze? Nigdy wcześniej nie widziałem, żeby ktoś jej używał.
— Och, jemioła była używana przez dawnych mistrzów eliksirów jako katalizator, aby wydobyć z pozostałych składników magiczne właściwości i by ogólnie zwiększyć moc całego eliksiru.
Brzmiał, jakby czuł się bardziej komfortowo, mogąc po prostu recytować informacje, a Harry był skłonny mu na to pozwolić.
— Dlaczego dzisiaj się jej nie używa? — spytał, autentycznie zaciekawiony.
— Cóż, to proste. Jemioła była bardzo mało wyrafinowaną metodą i z biegiem czasu mistrzowie eliksirów wypracowali inne techniki, takie jak podniesienie mocy samych składników albo znalezienie po prostu lepszych. Obecnie raczej głównie używamy jej jako świątecznej dekoracji, bo ładnie wygląda. Nie jestem do końca pewny, skąd wzięła się ta tradycja z całowaniem.
Harry kiwał głową, słuchając, ale nagle zamarł.
— Czekaj, myślałem, że nie wiedziałeś, do czego mugole używają jemioły.
Tym razem to Draco wyglądał na zaszokowanego.
— Mugole używają rzeczy w tym samym celu, co czarodzieje? Myślałem, że mówisz o czymś zupełnie innym... nigdy nie powiedziałeś do czego jej używają! Po prostu zakładałem... że to będzie coś innego od... od tego, co u nas. Skąd, do diabła, się o tym dowiedzieli?
Draco wyglądał na całkowicie zbitego z tropu, a Harry nie mógł powstrzymać śmiechu.
— Być może związki między mugolami a czarodziejami są bliższe niż myślisz.
Draco rzucił mu nachmurzone spojrzenie.
— Bardzo w to wątpię. Ale żeby się nie kłócić... nieważne. Dlaczego nie powiedziałeś mi, do czego mugole używają jemioły, kiedy zapytałem?
Harry nagle poczuł, jak jego policzki płoną.
— Ee... ponieważ stałeś pod nią i... nie chciałem dawać do zrozumienia... yy... och, cholera.
Twarz Draco lekko się zaróżowiła, idąc w ślad za policzkami Harry'ego, ale chłopak wyglądał też na odrobinę rozbawionego.
— O kurcze, Harry. Bałeś się, że powstaną plotki? Nie plotkuję z kim się całuję.
— Nie sądzę, żeby to było konieczne... ee... biorąc pod uwagę okoliczności... och, do diabła, to nie jest Gwiazdka! — W tym momencie Harry czuł się całkowicie skołowany i po cichu przeklinał ziemię, na której stał, za to, że nie miała pod ręką wygodnej dziury, w którą mógłby na moment wpaść. — Poza tym jesteś chłopakiem!
Ku zdumieniu Harry'ego, Draco jeszcze bardziej się napuszył.
— Cóż, miło mi, że zauważyłeś. I moje oczy są szare, co także nie umknęło twojej uwadze.
Harry był teraz i skołowany, i zdezorientowany.
— Co to ma z czymkolwiek wspólnego?
Rysy Draco złagodniały i przyglądał się Harry'emu z kombinacją sympatii i bezradności.
— Nasz mały, niewinny Harry — wymamrotał pod nosem.
— Hę?
— Wytłumaczę ci to później.
W mgnieniu oka lekkość, którą czuł Harry, zniknęła, zastąpiona przez surową świadomość tego, jak szybko jego czas upływał. Odczuł to jak kopnięcie w brzuch. Draco natychmiast zauważył zmianę.
— Harry, to nie... szlag. Harry... ja... mogę wytłumaczyć ci teraz. Jeśli chcesz.
W oczach Draco czaiło się coś na kształt litości i była to ostatnia rzecz, której chciał Harry.
— Nie — odparł ciężko. — Nie chcę. Chcę znaleźć jemiołę, pociąć ją i wrzucić do eliksiru. Chcę wrócić do domu żywy. I jest wiele rzeczy, które chciałbym zrobić, zanim umrę, więc wracajmy do próby opóźnienia mojego przedwczesnego końca, okej?
— Och.
Ku zaskoczeniu Harry'ego, Draco wyglądał na lekko przybitego. Gryfon skrzywił się.
— Możesz mi powiedzieć... cokolwiek chcesz mi powiedzieć... po tym, jak znajdziemy jemiołę, okej?
— Okej — odrzekł Draco niskim głosem. — Ale jest jedna rzecz, którą musisz wiedzieć.
— Jaka?
— Nie „tniesz" jemioły do tego eliksiru. Usuwasz jagody i ścierasz je osobno, bez liści, używając tłuczka i moździerza.
Harry prychnął.
— Okej, okej. Nie popisuj się.
Draco wygiął lekko wargi.
— Przyganiał kocioł garnkowi.
Harry mógł jedynie przewrócić oczami.
— Dobra! Wygrałeś!
Draco pokręcił nosem.
— Chciałbym słyszeć to częściej. „Draco, wygrałeś. Draco, masz rację. Draco, twoja przenikliwość i czysta wspaniałość przyćmiewają samo słońce."
Harry pokręcił głową do samego siebie, niezdolny do powstrzymania uśmiechu. Tylko Draco mówił w ten sposób. Właściwie było to jedno z jego dziwactw, które Harry nauczył się doceniać... w osobliwy sposób. Wracał już myślami do poszukiwań, kiedy Draco odchrząknął konspiracyjnie. Harry spojrzał na niego kątem oka.
— Tak?
— Powiedziałeś... ee... cholera, nie chcę, żeby to źle zabrzmiało.
— Już za późno, więc równie dobrze możesz powiedzieć wprost.
— Dzięki, Potter — wycedził sarkastycznie, ale zanim Harry zdążył odparować jakąś uwagą, Draco westchnął i spuścił głowę. — Powiedziałeś... że jest wiele rzeczy, które chciałbyś zrobić... no... no wiesz. Chciałem wiedzieć... czy jest coś, co zawsze chciałeś zrobić, ale nigdy nie miałeś okazji?
To zdecydowanie zbiło Harry'ego z tropu. Tak naprawdę się nad tym nie zastanawiał. Biorąc pod uwagę, że plan mógł się nie powieść, było trochę za późno na martwienie się czymś takim, jednak teraz, kiedy Draco o tym wspomniał, Harry nie mógł wyrzucić tej myśli z głowy — myśli o wszystkich rzeczach, które chciał zrobić i może nie mieć już na to szansy. To nie było w porządku! Dlaczego wszystko musi być tak bardzo nie fair?!
Nie zauważył, że zacisnął dłonie w pięści, dopóki nie poczuł na nich delikatnego dotyku Draco.
— Nie chciałem cię zdenerwować — rzekł chłopak z wahaniem. — Chciałem tylko... och, do diabła. Przepraszam, że zapytałem.
Harry rozluźnił uścisk z niewielkim wysiłkiem.
— Cóż — odezwał się powoli — zawsze chciałem nocować pod namiotem...
Draco przez moment wpatrywał się w niego pustym wzrokiem, a chwilę później w jego oczach pojawiła się irytacja.
— I co ja mam z tobą zrobić? — spytał, potrząsając głową.
— No, mógłbyś pokazać mi, co zrobić z jemiołą, jak już ją znajdziemy — odparł Gryfon zagadkowo.
Draco opadła szczęka, a na jego twarzy pojawił się szczególny wyraz. Harry zastanawiał się, czy dwuznaczność tej wypowiedzi nie wywołała czasem spięcia w mózgu chłopaka. Zamachał dłonią tuż przed jego zaszklonymi oczami.
— Draco? Hej, jesteś tu? Ziemia do Draco. Wróć do nas, Draco...
Powoli oczy Ślizgona skupiły się na nowo, wpatrzone w coś ponad ramieniem Harry'ego.
— Jemioła...
Harry zachichotał.
— Tak, Draco, możesz pokazać mi, co...
— Nie, Harry! — zawołał chłopak, wskazując nagle na coś za plecami Gryfona i niemal podskakując z ekscytacji na swojej zdrowej nodze. — Jemioła! Spójrz!
Harry obrócił się w miejscu.
Tuż przed nimi, na skraju rozległej polany, rosło ogromne drzewo bukowe. W pierwszej chwili Harry nie zauważył jemioły, ale podążył za palcem Draco i... była tam — osadzona na gałęzi około dwadzieścia stóp nad ziemią posiadała niemożliwe do pomylenia z niczym innym liście i jagody. W ciągu sekundy wszystkie inne myśli wyparowały Harry'emu z głowy.
— Znalazłeś ją! — wykrzyknął. — Dzięki ci, Merlinie! Draco, mógłbym pocałować cię właśnie w tej chwili! — Sięgnął do kieszeni i złapał za różdżkę. Wycelował ją w stronę największego skupiska rośliny i miał już wymamrotać szybkie Accio!, kiedy ręka Draco wystrzeliła, łapiąc go za dłoń.
— Nie używaj magii!
— C-co? — zająknął się Harry, zaskoczony nagłą komendą. — Czemu nie?
Draco potrząsał głową i mamrotał do siebie. Harry wyłapał słowa „idiota", „wszystko zepsuje" i „nie słuchał Snape'a". Zanim Gryfon zdążył się za bardzo zirytować, Draco spojrzał mu prosto w oczy i powiedział:
— Czy kiedykolwiek zastanawiałeś się, dlaczego nigdy nie pozwalano nam używać różdżek podczas przygotowywania jakiegokolwiek składnika eliksiru? Oczywiście nie licząc kilku wyjątków.
— Ee... właściwie... to... nie.
Ku wdzięczności Harry'ego, Ślizgon nie wyglądał na aż tak bardzo zadowolonego z siebie.
— Użycie magii, jakiejkolwiek magii, na obiekcie, pozostawia ślad. Dla zwykłych przedmiotów to nie ma znaczenia... ale jeśli chodzi o eliksiry... nawet najmniejsza zmiana w magicznych właściwościach może całkowicie zmienić końcowy efekt. To dlatego w klasie wszystko „siekamy, obieramy, kroimy i drobimy" ręcznie.
— Więc nawet zwykły czar przyzywający... — zaczął powoli Harry.
— Tak. Nie musi zniszczyć eliksiru... ale czy jesteś gotów ryzykować własnym życiem?
Harry skrzywił się.
— Cóż, skoro tak mówisz... jak, do diabła, w takim razie mam ją stamtąd ściągnąć?
Znał odpowiedź, zanim w ogóle padła.
— Co? Nie mów mi, że nigdy nie wchodziłeś na drzewo!
— Wiem o tym... tak, wchodziłem na drzewo, mądralo. — Harry burknął z niezadowoleniem, obrócił się i podszedł do pnia. — Ty oczywiście nie możesz, więc to ja muszę to zrobić.
— Złapię cię, jak spadniesz — rzucił lekko Draco. Harry spiorunował go wzrokiem.
— Wielkie dzięki.
— Do usług.
Harry potrząsnął głową i zwrócił się do stojącego przed nim wyzwania. Miał zamiar po prostu się wspiąć, kiedy zorientował się, że w zasięgu wzroku nie ma niczego, na czym mógłby postawić stopę. Właściwie drzewo było o wiele większe niż wydawało się z dystansu, a najniższa gałąź rosła spory kawałek ponad jego głową. Do tego była za gruba, żeby mógł się jej chwycić, nawet jeśli chciałby podskoczyć i spróbować się rozhuśtać.
— Ee... — Spojrzał przez ramię. — Widzisz stamtąd coś, czego mógłbym się złapać albo na czym mógłbym stanąć?
— Właściwie... hmm. Nie, nie bardzo.
Harry zrobił krok w tył i rozważył problem. Tak jak każdy inny buk, drzewo miało gładką korę, więc chwycenie się samego pnia nie wchodziło w grę. Nawet jeśli złapałby za gałąź nad głową, nigdy nie uda mu się na nią wspiąć. Wysoko ponad nimi rosła sobie jemioła, drwiąc z niego bezlitośnie. Harry zmusił się do rozluźnienia mięśni zaciśniętej szczęki. To nie zaprowadzi go donikąd.
Odwrócił się, żeby podejść do Draco, kiedy zorientował się, że chłopak już do niego dołączył.
— Wiesz — powiedział ostrożnie, spoglądając na najbliższą gałąź — może i nie mogę użyć magii na jemiole, ale na tobie wręcz przeciwnie.
— Och?
— No... mógłbym przelewitować cię do tej gałęzi.
Harry mrugnął raz. I drugi. Spojrzał w górę, a następnie na towarzysza.
— To... yy... trochę wysoko. Myślisz, że naprawdę dasz radę?
— Tak — odparł Draco, jednak w jego głosie pobrzmiewało lekkie wahanie. — Mój czar lewitacji nie jest najlepszy, ale ostatnio zrobiłem postępy.
— Świetnie, wszelkie wątpliwości, jakie miałem, właśnie uleciały. — Draco wyglądał na naprawdę urażonego. Nachmurzył się. — Dobra, jeśli tak bardzo chcesz, to mogę się na to zgodzić. — Harry spojrzał na smutny wyraz jego twarzy. — Daj mi twój sztylet — powiedział. Ślizgon wzdrygnął się na nagły rozkaz.
— Co?
— Jeśli mam uciąć jemiołę, kiedy się tam dostanę, będę potrzebował do tego noża, prawda?
Draco otworzył usta, ale tak samo szybko je zamknął i uśmiechnął się z zażenowaniem.
— Och. No tak. Racja. — Jednym sprawnym ruchem podał Harry'emu sztylet rękojeścią w jego stronę. Chłopak chwycił go, ale nie odsunął się.
Przez dłuższy moment stał tam, przyglądając się Draco, po czym spojrzał w górę na rosnącą nad nimi jemiołę. Kiedy opuścił głowę, Ślizgon patrzył na niego dziwnie. Twarz Harry'ego niemal znów pokryła się czerwienią, ale zdołał powstrzymać reakcję.
— Lepiej załatwmy to szybko.
— Taa, lepiej tak — odparł Draco neutralnym tonem i zrobił krok w tył.
Harry latał za pomocą magii wiele razy — czy to na miotle, czy nielegalnym Fordem Anglią. Powietrze było jego domeną. Jednak to było zupełnie inne. Nie mógł polegać na czymś fizycznym, co miałby pod sobą i co unosiłoby go w górę. Zamiast tego poczuł dziwną lekkość przepływającą przez ciało i z delikatnym szarpnięciem jego stopy oderwały się od ziemi. Draco spoglądał na niego z zadartą głową, trzymając różdżkę nieruchomo, i ze szczęką zaciśniętą w wyrazie koncentracji kogoś, kto stąpa po wysoko zawieszonej linie. Bez zabezpieczenia.
Harry starał się nie zadrżeć na tę myśl i szybko spojrzał w górę. Gałąź była coraz bliżej. Jeszcze tylko trochę... Wyciągnął ręce i złapał się. Poczuł, jak czar lewitacji słabnie, ale wciąż miał go na sobie. Starając się współpracować z zaklęciem, ostrożnie wspiął się na gałąź i usiadł na niej okrakiem. Kiedy tylko odzyskał równowagę, przełknął i w końcu wypuścił wstrzymywany oddech.
— Okej, Draco. Już jestem.
Sekundę później poczuł, jak czar znika, i przeniósł uwagę na pasożytniczą roślinę rosnącą na gałęzi tuż przed nim.
— Draco, ile będziemy tego potrzebować?
— Cóż — dobiegła go z dołu odpowiedź — eliksir potrzebuje siedmiu dużych liści i siedmiu jagód, ale powiedziałbym, że zawsze dobrze jest mieć coś na zapas. Chyba jest tego dużo, więc równie dobrze możemy wziąć przynajmniej dwa razy więcej, no wiesz, na wszelki wypadek.
— Okej — odparł Harry, nie odrywając wzroku od gałęzi rosnącej na wprost. Sięgnął do krzaczka jemioły, odnalazł łodyżkę i szybko przeciągnął po niej ostrzem. Powtórzył czynność jeszcze dwa razy, dzięki czemu po chwili trzymał w ręce dość duży pęk liści. — Dobra, teraz zrzucę to na dół. — Zerknął ponad krawędzią konara, za którym mógł ujrzeć stojącego i przyglądającego mu się z dołu Draco. — Złapiesz?
Draco skinął głową, po czym potrząsnął nią. Sięgnął do ich sakiewki podróżnej, wyciągnął płaszcz, powiększył go i rozciągnął na ziemi tuż pod Harrym.
— Teraz możesz zrzucać. W ten sposób nie zgubimy żadnych jagód.
— Dobry pomysł. — Ostrożnie, tak, żeby nie uszkodzić rośliny bardziej, niż to konieczne, Harry pozbył się łodyg, ustawił jemiołę tuż nad płaszczem Draco i zrzucił. Wiatr zepchnął ją nieco z toru, ale wylądowała miękko pośród niebieskich fałd materiału. Harry uśmiechnął się i przeniósł wzrok z jemioły na twarz Draco, który uśmiechał się tak samo szeroko, jak on sam.
— Schodzisz na dół, wiewióreczko?
Harry przewrócił oczami.
— Właściwie myślałem, żeby zamieszkać na stałe na tym drzewie. Zacząłem nawet zbierać orzechy na zimę. TAK, chcę zejść na dół!
Draco zaśmiał się, ale szybko na twarzy chłopaka pojawiła się całkowita koncentracja. Kilka sekund później Harry poczuł, jak zaklęcie lewitacji znów opanowuje jego ciało. Poluźnił uścisk na gałęzi, która uciekła spod niego. Draco uniósł go w górę, następnie w bok i potem Harry powoli zaczął opadać. Zdawało się, że minęła wieczność, zanim jego stopy dotknęły ziemi, ale gdy tylko wylądował tuż przed Draco, z ulgą przyjął pod sobą solidny grunt. Zaklęcie znów ustąpiło. Napięte mięśnie szczęki Draco rozluźniły się, a chłopak odetchnął głęboko. Harry uśmiechnął się do niego.
— I kto powiedział, że twoje zaklęcie lewitacji nie jest najlepsze?
— No, na przykład koleś z ministerstwa, u którego zdawałem SUM'a z zaklęć — burknął Draco. — Ale miałem swój powód.
— Tak?
Draco wyglądał na lekko zażenowanego.
— Raczej już ci to mówiłem... po prostu niezbyt wyczerpująco. Byłem zbyt zajęty obserwowaniem ciebie. Ja... ee... to był taki mój zły nawyk.
— Naprawdę? — spytał Harry, robiąc krok wprzód. Draco momentalnie poczerwieniał.
— Daj spokój, Harry... Nie byłem w stanie cię ignorować od pierwszego dnia szkoły.
— A to dlaczego?
— Ponieważ — zaczął Draco kokieteryjnie — byłeś irytującym durniem, który za każdym razem zmieniał moje życie w piekło. Gdziekolwiek nie spojrzałem, ty tam byłeś i robiłeś jakieś kolejne niesamowite rzeczy, by uwieść profesorów, zaimponować innym uczniom i sprawić, że wyjdę na idiotę. Nie mogłem cię unikać nawet, kiedy chciałem. A wtedy ty wszedłeś w samym środku mojego SUM'a z zaklęć, gdzie akurat przedstawiałem swoje najlepsze zaklęcie lewitacji, jakie kiedykolwiek udało mi się rzucić — a kilka sekund przed tym, jak wszedłeś, mój kieliszek tańczył — i odwróciłem się, żeby posłać ci uśmieszek, no i trach! Tyle zostało z mojego SUM'a z zaklęć.
Mimo że ton głosu Draco był poważny, Harry zdążył go już na tyle dobrze poznać, że w jego oczach wyłapał sarkazm zawarty w tej wypowiedzi. Szybko przywołując w pamięci ten sam obraz, Harry przechylił głowę i zacisnął usta w zamyśleniu.
— Chciałeś powiedzieć: „trzask!, tyle zostało z mojego SUM'a z zaklęć"? — Draco spojrzał na niego spode łba. Harry zaśmiał się. — Wiesz co, mnie też nie udawało się ciebie unikać. Wyzywałeś mnie na pojedynki i nigdy się nie pojawiałeś...
— Tylko raz — wymamrotał Draco.
— Zostałeś szukającym Slytherinu i czasem przysiągłbym, że zrobiłeś to tylko po to, żeby mieć okazję do pokonania mnie...
— Taa, wszystko poszło zgodnie z planem. — Draco wyglądał na jeszcze mniej zadowolonego.
— I, co najważniejsze, zadałeś sobie tyle trudu, żeby zaaranżować dla nas tę cudną wycieczkę.
Przez chwilę Ślizgon jakby wahał się, czy Harry rzeczywiście żartuje, czy nie; musiał szybko podjąć decyzję, ponieważ nagle jego uśmiech odzwierciedlił ten na twarzy drugiego chłopaka. Obrzucił wymownym spojrzeniem gałąź drzewa, na którym jeszcze przed chwilą siedział Harry.
— Tworzymy całkiem zgraną drużynę, co nie?
Wzrok Harry'ego powędrował za wzrokiem Draco. Gałąź, na którą patrzyli, nie wydawała się ani trochę bliżej niż wtedy, gdy ostatnim razem oglądał ją z dołu, nawet mimo tego, że właśnie na niej był. Jeśli zaklęcie Draco by zawiodło... cóż... naprawdę nie chciał o tym myśleć. Najważniejsze, że zadziałało.
— Taa — odparł Harry. Odwrócił wzrok i napotkał spojrzenie Draco. — Tak, tworzymy. To dość zabawne, ale nie dotarlibyśmy tutaj bez siebie nawzajem. Właściwie nie sądzę, żeby którykolwiek z nas przeżył tę podróż samotnie.
Draco nagle otworzył usta, tak jakby właśnie coś sobie uświadomił.
— Merlinie, to właśnie to, co... — Zamknął usta.
— To właśnie... co?
Draco potrząsnął głową.
— Po prostu o tym samym myślałem zeszłej nocy.
— Och? — Harry założył ręce na piersi. — Byłbyś tak miły i mnie oświecił?
— Ja... cóż... po prostu zauważyłem, jak bardzo polegamy na sobie nawzajem. Ty robiłeś rzeczy, których ja nie umiałem i odwrotnie. I ratowaliśmy sobie nawzajem życie. To dość niecodzienne. — Draco zawahał się na moment. — Ja... nie przywykłem do tego, żeby polegać na kimś aż tak bardzo... ale my rzeczywiście tworzymy zgraną drużynę.
Harry nie mógł powstrzymać uśmiechu.
— Muszę przyznać, że jestem zaskoczony, ale tak, naprawdę tak jest. — Zrobił niewielki krok w stronę Draco. — I wiesz co?
— Co? — spytał Draco niemal szeptem.
— Bez względu na to, co wydarzy się dziś w nocy... te ostatnie dwa tygodnie były czymś... naprawdę wyjątkowym. — Uśmiech Gryfona przygasł, a sam chłopak zaczął odczuwać lekki smutek. Odbierał to tak, jakby mówił te słowa właśnie teraz, bo w przyszłości może nie mieć już na to okazji. Było mu też za gorąco pod wełnianym swetrem — żałował, że go wcześniej nie ściągnął. Jednak wciąż musiał powiedzieć to, co zamierzał, a teraz wydawała się na to dobra pora. — Chcę, żebyś wiedział... Cieszę się, że w końcu udało mi się poznać Draco, a nie tylko „Malfoya". I jestem za to wdzięczny.
Ślizgon musiał wyczuć w tych słowach lekki posmak ostateczności, ponieważ skrzywił się mimo swojej odpowiedzi.
— Też się cieszę, że cię poznałem, Harry. I oczywiście będziemy mieć mnóstwo czasu, by poznać się jeszcze lepiej.
Tym razem uśmiech Harry'ego zgasł całkowicie.
— Będziemy — odrzekł, kiedy uderzyła w niego nowa obawa.
Zdał sobie sprawę, że naprawdę chciał poznać Draco lepiej. Całe ostatnie dwa tygodnie przeleciały mu przed oczami i uświadomił sobie, że w tym czasie udało mu się go poznać od strony, od której nie znał nikogo innego. Oczywiście musiał stawiać czoła śmiercionośnym sytuacjom z Ronem i Hermioną u boku, ale to było coś innego. Zupełnie innego.
Te dwa tygodnie całkowitej izolacji, wspólnej podróży, dzielenia sekretów, spania tuż obok siebie i nawet ratowania sobie nawzajem życia utworzyło taki rodzaj przyjaźni, o którym wiedział, że nie zdarza się drugi raz — było to coś rzadkiego i cennego i musiał o to walczyć. Dotarli do punktu, w którym umieli przewidywać swoje słowa i zachowania, wiedzieli o swoich czułych miejscach i to, jak odczytywać humor drugiego. Niczym sąsiadujące kawałki układanki, coś między nimi pasowało. Jeśli nie przeżyje dzisiejszej nocy, straci tak wiele — walkę z Voldemortem, szansę na uratowanie czarodziejskiego świata przed losem swoich rodziców i nową przyjaźń z Draco. Wydawało się, że teraz jedną z rzeczy, które napędzały jego wolę życia, było pragnienie nie pozostawienia Draco samego. Nie mógłby mu tego zrobić.
— Przez wszystko inne przeszliśmy razem — odezwał się — i przejdziemy też przez to.
Draco zbliżył się o mały krok. Teraz stali jedynie kilkanaście centymetrów od siebie i z tej odległości Harry mógł niemal wyczuć drżenie jego ciała. Nerwy, emocje, strach, obawa... cokolwiek to było, zaczęło również oddziaływać na Harry'ego.
— Tak będzie — odparł Draco. Nawet jego głos drżał. — Sam-Wiesz-yy... V-Voldemort nie jest taki mocny. Nas dwóch kontra on... to pikuś, prawda?
Udawana brawura podnosiła na duchu, a Harry zaśmiał się niespokojnie.
— Pikuś. W końcu przegrał z niemowlęciem, co nie? — zażartował, chociaż nie wierzył w ani jedno słowo. Kącik ust Draco uniósł się, tworząc coś na kształt uśmiechu.
— To musiał być naprawdę niezły kawał dzieciaka.
Harry wzruszył ramionami.
— Dzieciak nie był niczym szczególnym — odparł, tym razem zgodnie z prawdą. — Po prostu... miał szczęście mieć kogoś, komu... komu na nim zależało. Bardzo.
Draco zadrżał, ale wpatrywał się w oczy Harry'ego ze szczerością. Mimo że teraz stał już tylko o stopę dalej, nie odsunął się.
— Mnie zależy.
Nie było żadnych zawoalowanych słów — jedynie bezpośrednie stwierdzenie. Harry poczuł je aż na dnie żołądka.
— Wiem. Właśnie dlatego nam się uda. — Wymusił uśmiech. — Ale teraz... znaleźliśmy jemiołę... — Obrzucił wymownym wzrokiem gałąź nad głową. — Mówiłem ci wcześniej, że masz mi pokazać, co z nią zrobić, kiedy już ją znajdziemy.
W ułamku sekundy szczerość znikła z twarzy Draco, zastąpiona przez całkowite niedowierzanie. Zamrugał kilka razy.
— C-co?
Harry rozpromienił się.
— No wiesz... oddzielić jagody od liści, zetrzeć, a nie siekać... te rzeczy. Mamy eliksir do uwarzenia, zapomniałeś?
Przez dłuższy moment Draco wpatrywał się w niego z niedowierzaniem, aż w końcu odwzajemnił uśmiech.
— Racja.
CZYTASZ
Zaćmienie || Drarry ✔️
FanfictionTYLKO UDOSTĘPNIAM. LINK DO ORYGINAŁU: http://drarry.pl/forum/viewtopic.php?f=8&t=944