Kiedy dotarł do końca schodów, gargulec odskoczył w bok, a Harry wbiegł prosto na chudego rudzielca.
— Ron, zejdź mi z drogi.
Ron założył ręce na piersi.
— Nie sądzę.*~*~*
Ron stał w miejscu z głową odchyloną lekko w tył i założonymi na piersi rękami. Miał na sobie swoją koszulę nocną, pod którą włożył spodnie. Hermiona przystanęła na uboczu, zawinięta w szlafrok, wykręcając palce, ale Ron zdawał się jej w ogóle nie zauważać.
— Nie mam pojęcia, co naprawdę zaszło między tobą a Malfoyem, ale wracasz po trzy tygodniowej nieobecności i zachowujesz się, jakbyś całkiem oszalał! Nic nam nie mówisz, znikasz sobie tak po prostu w środku nocy, przyprawiając mnie o zawał, a teraz masz zamiar zrobić Merlin-wie-co, żeby uratować Malfoya... Co mielibyśmy sobie myśleć? Ta twoja obsesja na punkcie Malfoya wymknęła ci się spod kontroli!
— To żadna obsesja! Jest moim przyjacielem; muszę zrobić wszystko, żeby go uratować. A teraz mnie przepuść! — Harry starał się przepchnąć obok Rona, ale ten go zablokował.
— Nie, dopóki nie powiesz mi, co się dzieje!
— Nie mam czasu na wyjaśnienia. Albo pozwolisz mi przejść, albo...
— Albo co, Harry? Rzucisz się na mnie z pięściami?
Hermiona w końcu poruszyła się, stając pomiędzy nimi.
— Harry! Ron! Proszę, przestańcie!
Harry odtrącił ją, wciąż wpatrując się w Rona.
— Rzucę, jeśli nie przestaniesz być głupim dupkiem!
— Harry, nie! Martwimy się o ciebie. Co chcesz zrobić z Malfoyem? Powiedz nam!
— Nie mieszaj się do tego, Hermiono — odparł Harry zimno. — Ron, jeśli leżałbyś umierający w skrzydle szpitalnym zaryzykowałbym własnym życiem, żeby cię uratować i tak samo zamierzam postąpić w przypadku Draco.
Przez sekundę Ron wyglądał na zaszokowanego, ale po chwili jego twarz pociemniała.
— Zaryzykował własnym życiem? Zamierzasz zaryzykować własnym życiem dla Draco Malfoya? Co ty, kurwa, chcesz zrobić?
Z kolei Hermiona rozszerzyła wypełnione strachem oczy.
— Harry, co planuje Dumbledore? Co się dzieje?
— To skomplikowane...
Ron chwycił Harry'ego za koszulkę i pociągnął w górę, by złapać jego spojrzenie.
— NIE POZWOLĘ CI RYZYKOWAĆ ŻYCIEM DLA DRACO-PIEPRZONEGO-MALFOYA!
Harry uwolnił materiał z uścisku Rona. Przez dłuższy moment walczyli na spojrzenia; w końcu Harry podjął decyzję.
— W takim razie spróbuj mnie powstrzymać.
Wykonał dwa kroki wprzód, ale znów został zablokowany; krok w bok, ale Ron popchnął go w tył. Harry wściekle wydychał powietrze przez nozdrza. Musi dostać się do Draco, a Ron za nic w świecie mu w tym nie przeszkodzi. Zrobił jeszcze jeden krok w jego stronę, ale tym razem, kiedy Ron poruszył się, by go odepchnąć, odskoczył. Ron nie wycelował i potknął się; w ułamku sekundy, gdy próbował złapać równowagę, Harry uderzył.
Był to mocny prawy sierpowy, który zderzył się ze szczęką rudzielca. Kolejny cios trafił w jego nos z ohydnym dźwiękiem. Krew tryskała naokoło, podczas gdy Ron zatoczył się w tył, przeklinając głośno. Hermiona krzyczała na nich obu, ale Harry'ego nie obchodziły już jej słowa. Obrócił się, by odejść, ale zanim wykonał choćby krok, poczuł pięść łączącą się z tylną częścią jego głowy.
Harry zatoczył się do przodu i zdążył przekręcić się jedynie do połowy, zanim niski cios ugodził go w bok. Złość wezbrała w nim i, niewiele myśląc, obrócił się błyskawicznie z głową skierowaną w dół, po czym zaatakował. Zderzyli się ze ścianą i upadli na ziemię w plątaninie ciosów, kopniaków i wbijających się w żebra łokci.
Krew kapiąca z nosa Rona była wszędzie, ale Harry miał to gdzieś — w tym momencie sam fakt, że rudzielec krwawił, jedynie wzmógł jego agresję. Krzyki Hermiony również dolały oliwy do pełnego furii uniesienia. Nie wiedział, w jaki sposób znalazł się na górze, siedząc okrakiem na Ronie, ale wykorzystując chwilową przewagę, złapał go za koszulę i zaczął nim wściekle potrząsać.
— Nic nie rozumiesz! On prawie oddał za mnie życie, bo mnie kochał! Dlatego zamierzam go ocalić i NIE POWSTRZYMASZ MNIE!
Nagle ktoś złapał go za kołnierz i pociągnął w tył, stawiając na nogi. Został brutalnie obrócony i znalazł się twarzą w twarz z wykrzywionym obliczem Severusa Snape'a. Wiele myśli przepłynęło naraz przez jego głowę. Za chwilę Gryffindor straci milion punktów. Dostanę szlaban na miesiąc. Nie, na resztę roku. Kiedy, do cholery, Snape wrócił? Myślałem, że go nie ma. Świetna pora, naprawdę. Stracę jeszcze więcej czasu, kiedy będzie mnie przepytywał na temat bójki... dostanę szlaban i będę musiał patroszyć rogate żaby gołymi rękami.
Snape spojrzał na Harry'ego, po czym przeniósł wzrok na Rona, który z trudem podnosił się na nogi, trzymając za brzuch; kiedy nauczyciel z powrotem na niego popatrzył, Harry zauważył w jego oczach iskrę rozbawienia.
— Dziesięć punktów dla Gryffindoru. Nigdy nie podejrzewałem, że masz w sobie to coś, Potter. — Uwolnił kołnierzyk Harry'ego, a jego twarz ponownie przybrała kamienny wyraz. — Lepiej biegnij jak najszybciej do skrzydła szpitalnego. Muszę powiedzieć Dumbledore'owi, że skończyłem warzyć eliksir i zdaje się, że mi się udało. Pani Pomfrey powinna już tam na ciebie czekać.
— Tak, sir — odparł Harry słabo. Odwrócił się na drżących nogach, ale wtedy Snape znowu się odezwał.
— Potter...
Harry spojrzał ponad swoim ramieniem. Twarz Snape'a wykrzywiona była w trudnym do odczytania wyrazie i wyglądał, jakby próbował nie zakrztusić się słowami, które właśnie miał zamiar wypowiedzieć.
— Witamy z powrotem.
Harry kiwnął głową.
— Pana również, profesorze.
Ani Ron, ani Hermiona, nie odezwali się słowem, gdy Harry odwrócił się w stronę schodów. Część niego czuła się okropnie z powodu tego, co zrobił, ale był teraz dużo bardziej skupiony na Draco i zbyt wściekły na Rona za to, że ten starał się go powstrzymać. Nawet przeskakując po trzy stopnie, zdawało mu się, że dotarcie do skrzydła szpitalnego zajęło wieczność. Gdy pędził, jego własne słowa skierowane do Rona rozbrzmiewały mu w głowie. Właśnie wybrałem Draco nad Rona. Później rozpęta się z tego powodu piekło, ale teraz nie na to czas.
Kiedy Harry w końcu dotarł na miejsce, wyglądało na to, że aurorzy już tu byli: Pansy Parkinson zniknęła, a roztrzaskane szkło zostało sprzątnięte. Vincent Crabbe nadal przebywał w pomieszczeniu, tak samo zresztą jak pani Pomfrey i profesor McGonagall. Harry podbiegł do łóżka Draco.
— Czy profesor Dumbledore jest już w drodze? — spytała pani Pomfrey, kiedy tylko go zobaczyła. — Znalazł lekarstwo?
— Snape przygotował już miksturę — odrzekł Harry, chwytając dłoń Draco i automatycznie zaczynając ją rozcierać. — To nie będzie proste... jest coś jeszcze. Ale tak, wiedzą, co robić.
— Dzięki Merlinowi. — Pani Pomfrey odetchnęła z ulgą. — Jednak muszą się śpieszyć. Draco potrzebuje lekarstwa jak najszybciej. On umiera.
— Co? — Harry błyskawicznie obrócił głowę w stronę pani Pomfrey; ta wskazała jedynie na kulę światła unoszącą się ponad piersią Draco.
Pulsowanie było słabsze niż wcześniej, gdy Harry tu był, a samo światło zauważalnie bledsze. Harry przyjrzał się uważnie twarzy Draco i zamarł. Jego skóra przybrała popielatą barwę, a zaraz pod jej powierzchnią rysowały się delikatne niebieskie linie żył.
— Ile mamy czasu?
— Nie mogę nic powiedzieć na pewno, jako że nigdy nie miałam do czynienia z tego typu przypadkiem — odpowiedziała pani Pomfrey — ale zgaduję, że w najlepszym wypadku nie więcej niż godzinę.
— Cholera — syknął Harry, rzucając w stronę drzwi nerwowe spojrzenie. — Kiedy schodziłem, Snape był właśnie w drodze do gabinetu Dumbledore'a, a dyrektor powiedział, że ma coś jeszcze do zrobienia, zanim się tu ze mną spotka.
— Co oni zamierzają, Potter? — zainteresował się nagle Crabbe. — To znaczy, w sprawie Draco. Jaki jest plan?
Harry spojrzał na niego.
— Zamierzam spróbować ściągnąć go z powrotem.
— Jak?
— Udając się... gdziekolwiek teraz jest.
— Zatrzymaj się, Potter — wtrąciła nagle McGonagall. — Jeśli masz na myśli to, co ja myślę, że masz, w takim razie nie mogę na to pozwolić.
— To nie pani decyzja! Dumbledore wymyślił ten plan i zamierzam to zrobić!
— Profesor Dumbledore może być dyrektorem, ale ja nadal pozostaję opiekunem twojego domu, Potter. Już zbyt wiele razy narażałeś się na ryzyko, a ja nie mogłam cię wtedy powstrzymać, jednak w tym momencie sytuacja wygląda inaczej. Nie pozwolę ci balansować na skraju śmierci dla Draco, ani dla nikogo innego!
— Właśnie to samo powiedziałem! — wykrzyknął Ron od strony drzwi, wpadając do środka z Hermioną, Snapem i Dumbledorem depczącymi mu po piętach. Nos rudzielca najwyraźniej został wyleczony, jednak częściowo zaschnięta krew znaczyła jego koszulę nocą; wyglądał na wyraźnie wściekłego.
— Dumbledore powiedział nam po drodze, co planujesz, i uważam, że to pieprzone szaleństwo! Harry, nie wiesz nawet, czy to zadziała! Eliksir — trucizna — cokolwiek to jest, może cię z miejsca zabić!
— Otóż nie może — wtrącił Snape szorstko.
Ron wykrzywił się jego stronę, po czym zwrócił do Harry'ego:
— Nie możesz tego zrobić, Harry! Jeśli ja bym tu leżał, też bym nie chciał, żebyś ryzykował za mnie życie.
Harry na moment podchwycił spojrzenie Rona, po czym odwrócił się w stronę Draco. Wciąż trzymając jego dłoń, użył wolnej ręki, by odgarnąć mu strąk włosów z twarzy.
— Ale wiesz dobrze, że bym to zrobił. Nawet jeśli byś tego nie chciał. Draco też by nie chciał. — Spojrzał w górę i zlustrował wszystkich przebywających w pomieszczeniu. — I dlatego właśnie muszę to zrobić.
Przez dłuższy moment panowała cisza. Harry wpatrywał się w Rona, który wydawał się kompletnie nie wiedzieć, jakich słów użyć. Dumbledore w końcu przerwał ciszę.
— Sądzę, że najlepiej będzie, jeśli pan wyjdzie, panie Weasley. I panna Granger również. Panie Crabbe, powinien pan udać się wraz z nimi.
— Gdzie mamy pójść? — spytała Hermiona nerwowo.
— Być może profesor McGonagall będzie wystarczająco uprzejma, by eskortować waszą trójkę do swojego gabinetu. Poproście skrzata domowego o dzbanek herbaty i bądźcie cierpliwi.
Rysy McGonagall wyostrzyły się.
— Nie będzie pan potrzebował mojej pomocy, dyrektorze?
Dumbledore potrząsnął głową.
— Wystarczy, jeśli zostaniemy ja, profesor Snape i pani Pomfrey. I, oczywiście, Harry. Przepraszam, że nie złożyłem ci pełnych wyjaśnień, tak jak planowałem, ale nie mamy wiele czasu. Zakładam, że panna Granger będzie w stanie zrobić to z dostateczną dokładnością. Uważam, że im mniej osób będzie obecnych przy całym procesie, tym lepiej. Poinformuję was o wynikach tak szybko, jak tylko będziemy je znali.
Profesor McGonagall posłała Harry'emu długie spojrzenie. Wciąż wyglądała na niezadowoloną z rozporządzenia, ale w jej oczach pojawiła się również nuta rezygnacji.
— Rozumiem — odparła.
Z kolei Ron nie wyglądał na gotowego zaakceptować nowy stan rzeczy.
— Więc to wszystko? Tak po prostu? Harry?
Harry niechętnie uwolnił dłoń Draco i zbliżył się do Rona. Po chwili wahania zawinął ramiona wokół przyjaciela w ciasnym uścisku. Ron zdawał się zszokowany, ale w końcu odwzajemnił niezręczny gest. Gdy się rozdzielili, Harry odezwał się:
— Wiesz, dlaczego muszę to zrobić.
— Taa, bo jesteś Harrym Potterem.
— A jeśli nie byłbym z tych osób, które by się do czegoś takiego posunęły...
— Nie byłbyś wtedy najlepszym facetem, jakiego spotkałem, a ja prawdopodobnie nie lubiłbym cię aż tak bardzo — dokończył za niego Ron, brzmiąc, jakby każde słowo z trudem wydostawało się z jego ust.
Harry skinął głową.
— Poza tym, skoro przetrwałem wszystko, co spotkało mnie do tej pory, wątpię, żeby wykończyło mnie coś takiego; mam rację?
— Całkowitą, kumplu. — Ron posłał mu słaby uśmiech. Jego twarz była lekko zielona. — Zobaczymy się za kilka minut, tak?
— Dokładnie.
W kolejnej chwili Hermiona prawie powaliła go na ziemię swoim uściskiem.
— Wszystko będzie z tobą w porządku, Harry, wiem, że będzie. — Odsunęła się na tyle, by przyjrzeć się jego twarzy. — Kiedy mówiłam, że jesteś wspaniałym czarodziejem, to właśnie miałam na myśli. Te wszystkie rzeczy dotyczące magii — i życia — rzeczy, których nie można znaleźć w książkach... ty to masz, a nawet więcej.
Harry nie był pewien, co powiedzieć — spojrzał więc w bok i wymamrotał:
— Dzięki, Hermiono.
Moment później, po krótkim i zaskakującym uścisku dłoni z Crabbem, Harry przyglądał się, jak McGonagall wraz z trzema uczniami opuszcza skrzydło szpitalne. Drzwi zatrzasnęły się za nimi niczym uderzenie młotka kończącego licytację; nadszedł czas.
— Potrzebuję jeszcze — odezwał się Snape — jednego, ostatniego elementu eliksiru, który muszę pozyskać. — Wyciągnął niewielki, idealnie czysty sztylet. — Kropli krwi Draco.
Harry skinął głową i odwrócił wzrok, podczas gdy Snape pobierał krew.
— Dlaczego każdy złowrogi eliksir czy zaklęcie wymaga krwi? Dlaczego nie możemy używać cydru jabłkowego albo czegoś równie przyjemnego?
— Ponieważ, Potter, krew zawiera w sobie wiele wrodzonych magicznych właściwości, a oprócz tego jest nosicielką magicznej esencji osoby, od której pochodzi. Owutemowy poziom eliksirów powinien dogłębnie rozwinąć ten temat, a mając na uwadze twoje niedawne doświadczenia, zakładam, że w końcu będziesz traktował ten jakże szlachetny przedmiot z należytą uwagą. — Lekki czerwony błysk i dźwięk bulgotania świadczyły o tym, że eliksir był gotowy. — Mikstura uwarzona, dyrektorze.
Dumbledore przytaknął i spojrzał na Harry'ego poważnie.
— To twoja ostatnia szansa, by zmienić zdanie, Harry. — Gdy Gryfon spiorunował go wzrokiem, dyrektor pochylił głowę w wyrazie potwierdzenia. — Zdaje się, że nie musiałem tego mówić. Eliksir zadziała szybko i nie mogę obiecać, że cały proces będzie dla ciebie komfortowy. Kiedy stracisz przytomność, musisz odnaleźć Draco tak szybko, jak to możliwe, odszukać drogę powrotną i przyprowadzić go ze sobą. O ile oryginalna wersja eliksiru pociągnęłaby swój cel wraz z tobą w otchłań śmierci, tak nasza pozwoli ci utworzyć dla Draco kanał prowadzący do świata żywych. Czy zrozumiałeś, co powiedziałem?
Harry zastanowił się przez chwilę.
— Tak sądzę.
— W takim razie to musi wystarczyć. Obawiam się, że nie mogę zrobić nic więcej, by cię przygotować, jako że sam nie znam dokładnej natury tego, z czym będziesz musiał się zmierzyć.
Harry przytaknął ze stoickim spokojem.
— Co mam teraz zrobić?
— Prawdopodobnie powinieneś się położyć. — Dumbledore wskazał łóżko znajdujące się kilka kroków od łóżka Draco.
— Nie chcę być tak daleko od niego — odparł Harry z uporem.
— Nie ma znaczenia, jak blisko niego będziesz, Potter — skomentował Snape z ledwie powstrzymywaną niecierpliwością. — Magia zadziała bez względu na dystans, oczywiście rozsądny.
— Ale czy nie mógłbym... ee... — Harry spojrzał na Draco. Chciał jedynie położyć się obok niego i go objąć.
— Harry — przerwał mu Dumbledore miękko — nie możemy czekać ani chwili dłużej.
Harry niechętnie wskoczył na wskazane łóżko, wiercąc się ze skrępowaniem. Przez cały czas rzucał na Draco spojrzenia z ukosa, starając się stłumić zdenerwowanie, które zaczynało brać nad nim górę. Jeśli Ślizgon był gotów zaryzykować dla Harry'ego wszystko, on oczywiście zrobi dla niego to samo. Nie zamierzał się teraz wycofać.
Harry oderwał wzrok od przyjaciela, by ujrzeć przed sobą lekko parujący kubek wypełniony eliksirem. Snape patrzył na niego ponuro, trzymając naczynie.
— Mogłoby się wydawać, że w końcu nadarzyła mi się okazja do otrucia cię, Potter, mimo że nie są to raczej wymarzone okoliczności.
— Wspaniale — wymamrotał Harry, odbierając kubek od nauczyciela. Ponad powierzchnią płynu unosił się lekki obłoczek pary, a Harry poczuł nagle, że nie ma ochoty przekonywać się, co znajduje się pod spodem. — To zdecydowanie dodało mi odwagi. Cóż... w takim razie do dna.
Eliksir okazał się okropnie gorzki i oprócz tego palił w gardle. Harry próbował nabrać powietrza, podczas gdy jego oczy zaczęły wypełniać się łzami, zamazując mu pole widzenia. Nie, to nie były łzy — pole widzenia naprawdę mu się rozmywało. Wtedy zaczął się ból — najpierw w dole żołądka, następnie rozprzestrzenił się po całym ciele. Jak przez mgłę dotarł do niego odgłos kubka uderzającego o ziemię. Pomieszczenie wokół zaczynało się rozpływać. Był częściowo świadomy podtrzymujących go i wkładających mu pod głowę poduszki rąk, ale wszystko to odbywało się daleko od niego. Ból odpływał wraz z pomieszczeniem, a tuż przed sobą zaczął dostrzegać materializujący się ciemny tunel, z którego wydobywały się błyski świateł, dźwięki uderzających piorunów i wyjącego wiatru. Gdzieś pośrodku tego wszystkiego ktoś krzyczał. Głos był znajomy.
— Idę po ciebie, Draco — usłyszał własny szept.
Skrzydło szpitalne zniknęło całkowicie, a Harry został sam pośrodku tunelu — a może była to ciemna ścieżka prowadząca przez najgęstszą część lasu? Nie miało to znaczenia. Draco wciąż wołał; znajdował się na samym końcu drogi i tam właśnie Harry musiał się znaleźć. Poczuł coś podobnego do instynktu — uczucie oczywistości działania, pojawiające się w snach — i nie myśląc wiele, zaczął biec. Biegł poprzez ciemność, czując, jak skóra na jego nogach rozrywana jest przez tysiące gałęzi i cierni, a na twarzy było ich jeszcze więcej. Błyskawice wciąż rozświetlały otoczenie, a grzmoty dudniły złowrogo, jednak nie spadła ani kropla deszczu.
Ścieżka skręciła i zmieniła bieg. Harry minął stary cmentarz i zaczął brodzić w zimnej wodzie strumienia. Bez ostrzeżenia w ziemi utworzyła się przepaść, niemal go połykając, jednak przeskoczył ją. Nic nie było w stanie go powstrzymać. Nie teraz. Leśna ścieżka zmieniła się w zimny, wilgotny tunel, pachnący kamieniami i ziemią. Słyszał głos Draco jeszcze wyraźniej, odbijający się echem w tunelu, ale ten w tym samym stopniu zdawał się pochodzić z wnętrza jego głowy, co z zewnętrznego źródła. Zawołał, szukając, mając nadzieję, ale nie otrzymał bezpośredniej odpowiedzi.
Nagle tunel zniknął. Harry stał na wąskiej, jałowej półce skalnej. Za nim wznosiła się solidna kamienna ściana, kończąca się gdzieś poza zasięgiem wzroku w ciemnych chmurach ponad nim. Nie dałby rady się wspiąć. Poza krawędzią klifu również nie było bezpiecznie — gruba warstwa kłębiących się chmur i dymu wydobywała się z otchłani, żarząc różnymi odcieniami czerwieni. Cyklon rozciągał się wysoko w górę, sięgając dalej, niż wzrok Harry'ego, niknąc we wzburzonym nocnym niebie, i w dół aż do samych głębin przepaści. W otoczeniu klifu panowała potężna wichura, a na nim stała samotna postać, walcząc z żywiołem.
Włosy Draco wirowały wokół jego twarzy, a nogi stawiały opór wiatrowi. Przez ulotny moment wyglądał na tak potężnego, jakby mógłby wkroczyć w sam środek cyklonu i roznieść go od środka, ale po chwili powiew wiatru ugodził w niego, a chłopak się potknął.
— DRACO! — krzyknął Harry, lecz wiatr poniósł jego głos.
Rzucił się szaleńczo w stronę Draco, ale gdy tylko się zbliżył, sama wichura, jakby wyczuwając jego obecność, popchnęła go w tył. Wylądował boleśnie na plecach i z jękiem przetoczył się na brzuch.
— Draco...
Kiedy w końcu uniósł się na rękach i kolanach, spojrzał w górę.
Draco walczył, by stanąć na nogach, stawiając czoła zawierusze i znajdując się nawet bliżej krawędzi klifu niż przedtem. Czemu miałby się do niego zbliżać? Wtedy Harry zauważył, że wiatr zdmuchuje urwisko, a kawałki skał odlatują w różne strony, by skończyć w samym środku cyklonu. Draco nie zbliżał się do krawędzi — to krawędź zbliżała się do niego. W ułamku sekundy Harry zrozumiał, czym była kolumna złożona z chmur i ognia — materializacją śmierci w umyśle Draco, a podłoże, na którym stali — jego ostatnim schronieniem, ostatnią iskrą życia. Podłoże to rozpadało się.
— Draco! Spójrz na mnie, do cholery! — Chłopak zdawał się go nie słyszeć.
Kończy nam się czas! Harry zacisnął zęby, zniżył głowę przed wiatrem i zaczął czołgać się w stronę Draco. Żwir był szorstki i suchy pod jego dłońmi, a dym i pył dostawały mu się do płuc. Im więcej pokonywał drogi, tym mocniej wiał wiatr, obsypując Gryfona piachem i kurzem, tak jakby z pełną świadomością starał się go powstrzymać.
Nic mnie nie powstrzyma, pomyślał Harry zaciekle i wtedy uderzył głową w coś twardego. Uniósł rękę. Nie widział przed sobą żadnej bariery, ale jego ręka zatrzymała się na czymś solidnym. Mimo że nie mógł przejść przez barierę, wciąż mógł przez nią widzieć. Draco znajdował się jedynie kilka kroków od niego, choć nadal poza zasięgiem.
— DRACO!
Tym razem Ślizgon zareagował, powoli odwracając tors i głowę. Jego twarz znaczyły smugi potu i brudu, a rozszerzone oczy pełne były przerażenia. Przez ułamek sekundy Harry dostrzegł w jego rysach przebłysk nadziei, lecz po chwili Draco potrząsnął głową, przerażony.
— NIE JESTEŚ NIM!
— O czym ty mówisz? — odwrzasnął Harry, zdezorientowany.
— Próbujesz mnie zwieść! Nie jesteś Harrym! Chcesz mnie stąd zabrać, ale ja nie pójdę. Muszę chronić Harry'ego! — Odwrócił się w momencie, gdy kolejny fragment ziemi oderwał się od urwiska. Draco zatoczył się do tyłu, jednak nadal uparcie trwał przy swoim. — NIE! Muszę tu zostać! Obiecałem! Przysięgałem mu!
— Draco, to ja, Harry, i potrzebuję cię!
Draco obrócił nagle głowę, a jego oczy zabłysły furią.
— NIE JESTEŚ HARRYM! Harry został TAM, w lesie, i żyje! Ja muszę zostać tutaj, żeby utrzymać go przy życiu! Jeśli tego nie zrobię, Sam-Wiesz-Kto go dopadnie. Harry powiedział, że to byłoby najgorsze, a ja nigdy do tego nie dopuszczę! Nie mogę tego widzieć, ale wiem, co dzieje się poza burzą... zaćmienie dobiega końca, a jeśli teraz odejdę, Harry umrze!
— Już po zaćmieniu, Draco!
— Nie, nieprawda!
— Prawda! Skończyło się trzy dni temu. Jestem bezpieczny! Ty tego dokonałeś. Wygrałeś! Voldemort nie może mnie już dosięgnąć. Przyniosłem cię do Hogwartu, a teraz leżysz w skrzydle szpitalnym i umierasz! Byłeś nieprzytomny przez trzy dni. Jeśli nie pójdziesz ze mną W TEJ CHWILI, umrzesz!
Zadudniło, kiedy kolejny fragment oderwał się od urwiska. Draco zachwiał się i upadł na kolana, a Harry musiał wyciągnąć przed siebie rękę, by zachować równowagę. Jego dłoń znów zderzyła się z barierą, która była tak samo nieprzekraczalna jak wcześniej. Harry rozszerzył oczy, gdy zrozumiał następną rzecz. Bariera była kolejnym wytworem umysłu Draco... czymś powstrzymującym wszystko, co mogłoby odwieść go od jego misji; lecz w tym momencie przyczyniała się do jego śmierci. Harry załomotał w nią pięścią z frustracji.
— DRACO, MUSZĘ CIĘ STĄD ZABRAĆ! NATYCHMIAST! PRZEPUŚĆ MNIE!
Wiatr zdawał się współpracować z drżącą ziemią, wysyłając w stronę chłopców podmuch, który przewrócił ich obu. Harry z trudem odzyskał równowagę.
— Nie widzisz, że to miejsce się rozpada? Nie jest prawdziwe!
Draco był przekonany, że musi walczyć o życie Harry'ego — toczył więc przegraną z góry bitwę w tym miejscu zawieszonym między życiem a śmiercią, między snem a jawą; w miejscu, gdzie nic prócz Harry'ego nie było realne, a otaczający eter składał się z plątaniny ich wspomnień. Nie mógł się w nich zatracić; jeśli by to zrobił, obaj byliby zgubieni.
— Twój umysł kreuje to miejsce! Twoje ciało znajduje się w skrzydle szpitalnym w Hogwarcie; musisz do niego wrócić, zanim tu zginiesz!
Przez chwilę Draco zdawał się to rozważać, ale potem jego rysy stwardniały.
— To jakaś sztuczka! Nie jesteś prawdziwy!
— NIE! — krzyknął Harry, ale Draco znów odwrócił się od niego i spojrzał na wirującą kolumnę chmur i ognia, która groziła połknięciem ich obu.
Przez moment Harry jedynie klęczał w miejscu, oszołomiony. To nie działo się naprawdę. Przebył całą drogę do tego miejsca, odnalazł Draco, a teraz chłopak miałby z nim nie wrócić? Harry nie wiedział, ile czasu upłynęło, ale jeśli dziesięć minut tutaj równało się dziesięciu minutom w skrzydle szpitalnym, wiedział, że nie ma chwili do stracenia.
Piach i kurz ocierały się o jego skórę, błyskawice oślepiały go, a urwisko drżało, rozpadając się. Słaby ból zaczynał narastać mu w piersi. Czas się kończył. Otworzył usta, by znów zawołać, ale coś go powstrzymało.
Poczuł ukłucie czegoś w rodzaju déjà vu, ale nie do końca — bardziej wspomnienia, które go prześladowało, tańczyło na krawędzi świadomości. Spojrzał na Draco — jego bladą, pełną determinacji twarz, która wyglądała dokładnie jak w noc zaćmienia; noc, kiedy chłopak zaryzykował wszystko. Zamglone wspomnienia z tego czasu dryfowały w jego umyśle; nieuchwytne obrazy, którymi podzielenia się z nim odmówił Dumbledore. Widział zaćmiony księżyc, słyszał płomienne słowa, czuł usta ocierające się o jego własne...
Mówiłem ci, bez względu na cenę. Obiecałem. Bez względu na cenę.
A wtedy usłyszał własne słowa, zagrzebane pośród wspomnień o pluszowych misiach i sennym mamrotaniu.
Kocham cię.
— Kocham cię — wyszeptał Harry. Spojrzał na Draco i wydobył z siebie głos, przebijając się przez wyjący wiatr. — Powiedziałem: „Kocham cię".
Nagle wiatr zmienił się. Wciąż dął brutalnie, jednak teraz była w nim pustka, a ryk w jakiś sposób został stłumiony. Draco obrócił się w miejscu.
— Co?
— W noc, w którą użyłeś na mnie zaklęcia spokojnego snu — zaczął Harry ostrożnie. — Teraz to pamiętam. Opiekowałeś się mną. Nikt nigdy się mną tak nie zajmował. I zdałem sobie sprawę, w pewnym stopniu, z moich uczuć w stosunku do ciebie. Prawie spałem, ale powiedziałem to. Do teraz nie rozumiałem swoich uczuć, ale ty zrozumiałeś, co się między nami działo, prawda?
Draco przysunął się centymetr bliżej. Zdawał się mniej podejrzliwy niż chwilę temu, ale nadal bardzo ostrożny.
— Harry?
— Ty zrozumiałeś — powtórzył Harry. Płomień w jego piersi palił coraz mocniej, ale zignorował to. Ostrożnie naparł na niewidzialną ścianę, która go powstrzymywała. Tym razem ugięła się pod naciskiem, a Harry poczuł przypływ nadziei. Pchnął mocniej, ale bariera nie ustąpiła, więc mówił dalej. — W noc zaćmienia. W tamtym momencie za bardzo odpłynąłem, by dobrze to pamiętać, ale teraz wszystko wiem. Pamiętam, co do mnie powiedziałeś.
Urwisko znów zadudniło mu pod stopami, a wielki fragment ziemi odłamał się od krawędzi, pozostawiając Draco jedynie kilka kroków od przepaści; jednak chłopak nawet tego nie zauważył.
— Co powiedziałem? — spytał Draco tak cicho, że Harry mógł jedynie czytać z ruchu jego warg.
— Powiedziałeś...
Ziemia zatrzęsła się ponownie, jednak tym razem urwisko załamało się pod lewą stopą Draco. Chłopak wrzasnął w panice. Odskoczył od krawędzi, ale nie wyglądało na to, by miał zamiar odejść dalej, znajdując się nadal poza zasięgiem Harry'ego. Rozejrzał się panicznie.
— DRACO! — Harry uderzył w barierę i tym razem jego ręka przebiła się przez nią aż do łokcia niczym przez plastikową folię. — Złap moją rękę!
— Nie mogę... Nie wiem, co mam robić!
— PO PROSTU CHWYĆ MNIE ZA RĘKĘ! — Harry sięgnął tak daleko, jak zdołał, ale Draco nie wykonał żadnego ruchu. — Draco, na co, do diabła, czekasz?! Musisz się spieszyć!
— Co, jeśli to pułapka? Co, jeśli jesteś Sam-Wiesz-Kim, który próbuje przekonać mnie, bym opuścił Harry'ego?
Harry potrząsnął głową. Nie było czasu na kłótnie. Naparł na niewidzialną barierę, mocując się z nią, by wystawić rękę jeszcze dalej.
— DRACO! POSŁUCHAJ MNIE! Słyszałem, co powiedziałeś! Powiedziałeś, że się we mnie zakochałeś! I wiesz co? Wtedy nie mogłem tego w pełni usłyszeć, ale teraz pamiętam! I sądzę... sądzę, że też się w tobie zakochałem.
Wyraz twarzy Draco nagle się zmienił, tak jakby po raz pierwszy naprawdę go rozpoznał.
— Harry?
— Tak, to ja! — Bariera definitywnie słabła. — No dalej, przepuść mnie! Przyszedłem tu po ciebie!
— Przyszedłeś... po mnie?
Niewinność w głosie Draco spowodowała, że Harry pękł; czuł wzbierające w oczach łzy.
— Przeszedłeś dla mnie przez piekło, Draco. Odwdzięczyć mogę się w niewielkim stopniu jedynie ratując cię z twojego własnego piekła. Wróć ze mną, Draco.
Bariera słabła w błyskawicznym tempie. Harry niemal mógł się przez nią przebić. Jeszcze tylko trochę...
Wtedy ziemia zatrzęsła się na nowo. Wszystko rozegrało się tak szybko, że Harry nie był pewien, co stało się najpierw. Grunt, na którym klęczał Draco, pękł i zaczął osuwać się w tym samym momencie, w którym zniknęła bariera. Draco z przeszywającym krzykiem zaczął spadać, lecz Harry zdążył rzucić się w stronę chłopaka z wyciągniętą ręką, chwytając jego dłoń. W następnej chwili zdał sobie sprawę, że stoi na solidnej powierzchni urwiska jedynie kilka kroków od krawędzi, trzymając Draco w uścisku, który groził połamaniem żeber u nich obu, ponieważ Ślizgon przylgnął do niego tak samo mocno z głową wciśniętą w ramię przyjaciela.
— To ty... to naprawdę ty... och, Merlinie, Harry, to było okropne. — Odsunął się na wystarczającą odległość, by móc spojrzeć mu w twarz. — Naprawdę żyjesz?
Harry przytaknął, próbując powstrzymać napływające do oczu łzy.
— I naprawdę jesteśmy w Hogwarcie?
Harry przytaknął ponownie i dodał:
— Pamiętam coś jeszcze.
— Co takiego?
Harry przyciągnął Draco bliżej, tak że ich nosy niemal się stykały.
— Sekundy przed tym, zanim dopuściłeś się najbardziej szalonej rzeczy w swoim życiu... coś mi dałeś.
— Naprawdę? — wyszeptał Draco.
— Tak. A ja muszę ci to zwrócić.
— Co to...
Harry nie pozwolił Draco dokończyć zdania. Pokonał niewielką odległość między nimi i przycisnął swoje usta do jego ust. Draco zamarł na sekundę, a Harry pomyślał, że być może popełnił błąd — jednak wtedy poczuł rękę na swoim policzku, przechylającą mu głowę na bok. Draco zbliżył się jeszcze bardziej, a wargi Ślizgona zaczęły odkrywać usta Harry'ego — na początku delikatnie i powściągliwie, a po chwili śmielej i bardziej stanowczo. Było zupełnie inaczej niż z Cho i właśnie tak, jak według Harry'ego powinno być. Kiedy Draco w końcu się odsunął, Harry nie mógł powstrzymać się od pochylenia do przodu, by zaznać choć trochę więcej tej niesamowitej pieszczoty.
— Wiesz, to było moje ostatnie życzenie — powiedział Draco. Wydawał się niemal zawstydzony, a Harry pomyślał, że nigdy nie spodziewałby się, że chłopak może kiedykolwiek wyglądać w ten sposób.
— Co?
— Pocałować cię... kiedy będziesz w stanie oddać pocałunek.
Harry uśmiechnął się.
— Cóż, to nieszczęsne miejsce na jakikolwiek pocałunek. Musimy... OCH! — Świeża fala bólu eksplodowała w jego piersi i gdyby nie Draco, upadłby na ziemię.
— Harry!
Oparł się na nim ciężko, próbując nabrać powietrza i odzyskać równowagę.
— Musimy ruszać... teraz... — Miał mglistą świadomość, że urwisko coraz szybciej się rozpada, a krawędź znów zaczyna się do nich zbliżać.
— Co się z tobą dzieje?!
— To przez... wypiłem...
— SZYBKO! — krzyknął Draco, gdy kolejna porcja ziemi osunęła się w dół i pociągnął Harry'ego wraz z sobą w stronę kamiennej ściany. — Harry, powiedz coś! Co się z tobą dzieje?
— To trucizna... którą wypiłem, żeby się tu dostać... Miałem jedynie dziesięć minut, żeby cię stąd zabrać.
— Trucizna?!
— Nie ma czasu na wyjaśnienia. — Harry rozejrzał się błyskawicznie, próbując uruchomić umysł mimo bólu, który rozchodził się od klatki piersiowej poprzez całe jego ciało. — Musi być jakieś wyjście. Dumbledore obiecał, że będzie wyjście! — Ugodziła w niego kolejna fala bólu i krzyknął.
— Jakie wyjście? Czego szukamy?
— Nie wiem — sapnął Harry. — Po prostu jakieś wyjście... cokolwiek... musi istnieć wyjście...
Wreszcie coś zobaczył. Było ledwie widoczne z powodu cienia, który padał na kamienną powierzchnię, jednak w skale rzeczywiście znajdował się otwór — wąski i ciemny, lecz jakimś sposobem Harry wiedział, że tego właśnie szukają.
— Tutaj!
Wydawało mu się, że usłyszał odpowiedź Draco, jednak prawie nie był w stanie go zrozumieć. Ból sięgnął apogeum i miał wrażenie, jakby płonął od środka. Wszystko wokół mieszało się ze sobą. Poczuł, że jest w połowie prowadzony, w połowie niesiony w stronę otworu. Widział wokół siebie mroczne cienie tunelu i słyszał odgłos kroków odbijających się od kamiennych ścian. Zapach dymu i kurzu zniknął, a wiatr uspokoił się. Zstępowali w głębiny jaskiń... a może wspinali się po skałach? Harry nie mógł już nic więcej zobaczyć, jako że świat zapadł się w mrok, po czym rozbłysnął jaskrawym światłem.
CZYTASZ
Zaćmienie || Drarry ✔️
Fiksi PenggemarTYLKO UDOSTĘPNIAM. LINK DO ORYGINAŁU: http://drarry.pl/forum/viewtopic.php?f=8&t=944