14. cz.2

3.5K 228 111
                                    

     Stopa Draco powoli drętwiała w zimnej wodzie strumienia; nie narzekał jednak, gdyż wraz z nią przestawał odczuwać ból pogruchotanej kostki. Zmusił się, by oddzielić emocje od logiki, które skostniały dokładnie tak, jak palce u stóp. Mgliście wiedział, że jeśli pozwoliłby sobie czuć, prawdopodobnie by zwariował — a widząc, jak Harry zdaje się balansować na krawędzi szaleństwa, stwierdził, że obopólna panika nie przyniosłaby im niczego dobrego. Wyglądało to tak, jakby co jakiś czas zamieniali się rolami; teraz po raz kolejny pozycja tego trzeźwo myślącego z pary przypadła Draco.
     — Jesteś pewien, że nie możemy transmutować czegoś w miotłę? — spytał znów Harry, skubiąc samotną kępkę trawy rosnącą między dwoma kamieniami.
     — Po raz trzeci odpowiadam, że nie. Nie w taką, która by działała. — Draco westchnął i kopnął w wodę zdrową stopą. — Istnieje powód, dla którego miotły są takie drogie. Zaklęcia latania to pilnie strzeżony sekret ich twórców. Jeśli transmutowanie czegoś w działającą miotłę byłoby możliwe, każdy miałby swoją własną Błyskawicę.
     — Dobra, dobra — odparł Harry nieprzytomnie. Wybrał większy kamyk z jałowej, piaszczystej ziemi, i wrzucił go do strumienia. — Latający dywan?
     — Harry...
     — Okej, zrozumiałem. — Opadł na plecy i zaczął rytmicznie uderzać o ziemię lewą stopą. — Przynajmniej pozwól mi transmutować dla ciebie kule. Może nie będziesz szedł tak szybko jak normalnie, ale dalibyśmy radę.
     — Nadal będę cię spowalniać. Naprawdę chcesz podjąć takie ryzyko?
     Harry w ułamku sekundy podniósł się do siadu.
     — Na cholerną brodę Merlina, oczywiście, że tak, Draco! Jedyne ryzyko, na jakie bym się nie zdecydował, to pozostawienie cię na pastwę Voldemorta.
     — Harry, musimy w końcu podjąć jakąś decyzję.
     — Wiem o tym! Ale chciałbym podjąć taką, którą obaj będziemy mogli jakoś przeżyć. Dosłownie.
     — To staje się nudne.
     — Och, przepraszam, że cię nudzę! — wybuchnął Harry. — Może powinienem dodać do tego jakiś układ choreograficzny.
     Draco westchnął i wyciągnął stopę z wody. Nie bolała już tak bardzo, ale wciąż była spuchnięta.
     — Mam na myśli to, że tkwimy ciągle w tym samym punkcie. W kółko dyskutujemy nad tymi samymi pomysłami.
     — Czy istnieje jakiś powód, dla którego jesteś tak bardzo zdeterminowany, by upierać się przy najbardziej samobójczej dla ciebie opcji?
     Draco warknął w myślach. Harry niczego nie ułatwiał, a w końcu i tak ten moment będzie musiał nadejść; poza tym, jeśli skończy w rękach Czarnego Pana, istnieje wiele alternatyw tego, co może go z jego strony spotkać, takich jak, na przykład, decyzja o zachowaniu przy życiu ostatniego przedstawiciela rodziny Malfoyów. No cóż, będzie się tym martwił, kiedy przyjdzie odpowiedni czas. Teraz był gotów podjąć takie ryzyko.
     Westchnął.
     — Po prostu staram się działać rozsądnie! Tu nie chodzi o gryfońską szlachetność, ale o podjęcie jak najbardziej racjonalnej decyzji. Cholera, Harry, musimy w końcu coś ustalić!
     Jego oddech był przyspieszony, czuł ból w piersi, strach i frustrację. Wyrok zapadł, a teraz pozostało im jedynie zacząć działać. Nie mieli innego wyjścia.
     — Jeszcze raz. — Głos Harry'ego był zimny i bezpośredni.
     — Co?
     — Po prostu... zrób to dla mnie. Wymień jeszcze raz swoje opcje.
     Draco potrząsnął głową. To było bez sensu. Zupełnie i całkowicie bez sensu. Ale skoro tego chciał Harry, w takim razie spełni tę jedną, ostatnią prośbę. Nawet, jeśli to bezcelowe.
     Westchnął i oparł policzek na zwiniętej pięści, gestykulując wolną ręką, gdy zaczął mówić.
     — Możemy znów ruszyć przed siebie i mieć nadzieję, że dotrzemy do Hogwartu na czas. Z jednej strony Snape i Dumbledore są naszą największą nadzieją, ale z drugiej możemy i tak dotrzeć tam za późno. Mogę się odsłonić...
     — Co jest wykluczone — przerwał mu natychmiast Harry.
     Draco nachmurzył się i kontynuował.
     — Co mogłoby doprowadzić mnie do Dumbledore'a albo do Sam-Wiesz-Kogo. Ale ty przynajmniej byłbyś w stanie poruszać się szybciej.
     — Zapomnij. Nie będziemy się rozdzielać — rzucił Harry. — Znalazł się bohater.
     Draco uniósł brew w wyrazie zdumienia.
     — Och, wspaniale. Oto dowód na to, że spędziłem zbyt dużo czasu w twoim towarzystwie. Jesteś zaraźliwy.
     Harry uderzył się w czoło i oparł ciężko głowę na otwartej dłoni. Przez krótką chwilę pozostawał w bezruchu, a Draco zdał sobie sprawę, że sam zaczął wpatrywać się nieprzytomnie w wierzch dłoni zakrywającej twarz chłopaka, a przy tym w wyblakłe słowa wyryte w tym miejscu na skórze. Kiedy Harry w końcu się odezwał, miał suchy i zachrypnięty głos.
     — Powtórzę ostatni raz — rzekł z irytacją wyczuwalną w każdym słowie. — Nie mam zamiaru cię tutaj zostawić. Nie obchodzi mnie ryzyko. Zwyczajnie tego nie zrobię.
     — Harry, dlaczego? — spytał Draco neutralnym tonem. — Nie wiedziałem, że ci zależy.
     Harry odjął dłoń od twarzy i spiorunował go wzrokiem.
     — Zależy — odparł bez chwili wahania. W tym samym momencie rozszerzył oczy i spojrzał w inną stronę. — Posłuchaj — wymamrotał. — Dwa tygodnie to zwykle za mało, by wszystko uległo diametralnej zmianie, ale te ostatnie dni nie były w żaden sposób normalne. Z mojego punktu widzenia jesteś moim przyjacielem. Dotarliśmy razem tak daleko i nie zamierzam zostawić cię za sobą, więc przestań odgrywać pieprzonego męczennika, a wtedy obaj jakoś się stąd wydostaniemy.
     Draco powoli odchylił się do tyłu, niepewny, co odpowiedzieć. W końcu wybrał jedyny sposób, jaki znał. Sarkazm.
     — Przestanę odgrywać męczennika, kiedy ty zrobisz to samo. Cholera, naprawdę jesteś zaraźliwy.
     Draco był pewny, że Gryfon odwdzięczy mu się jakąś ciętą uwagą; zamiast tego Harry jedynie się uśmiechnął. Był to raczej zmęczony uśmiech, zgaszony przez napięte mięśnie wokół oczu, jednak bez wątpienia szczery.
     Draco z wahaniem odwzajemnił gest i w końcu rozluźnił się odrobinę. Może i nie dało się przemówić Harry'emu do rozsądku, ale nadal mieli przed sobą decyzję, którą musieli podjąć. Był tak okropnie zmęczony, że nie mógł już myśleć. W tym momencie nie dostrzegał żadnego dobrego wyjścia z tej sytuacji i po prostu chciał już tylko, by czekanie dobiegło końca.
     — Harry, wiem, że liczysz na jakieś wspaniałe, bohaterskie rozwiązanie, ale naprawdę kończy nam się czas i musimy wreszcie zacząć działać. Więc jeśli nie...
     — Zastanawiam się... — przerwał mu Harry. Wpatrywał się w nieokreślony punkt ponad ramieniem Draco, a jego głos był odległy. — Powiedziałeś, że masz jakiś pomysł... by odwrócić klątwę... albo eliksir... albo czymkolwiek to, do cholery, jest. Jaki miałeś pomysł?
     Draco zmarszczył brwi.
     — Chodzi o to, że... właściwie nie miałem żadnego pomysłu. Zacząłem zbierać składniki, które potrzebne są do właściwego eliksiru... głównie po to, by robić cokolwiek... by rozproszyć umysł. Odciąć się. Wiem, jak uwarzyć Zaćmienie Duszy, ale co z tego? To Snape zna się na tworzeniu eliksirów i antidotów. Ja potrafię jedynie podążać za przepisami do podstawowych eliksirów. Nie umiem stworzyć nowego.
     Harry wpatrywał się w ziemię, zanim obrzucił Draco dziwnym, intensywnym spojrzeniem.
     — Ten eliksir, którego używa Voldemort... czy on działa jak trucizna?
     Draco był bliski udzielenia automatycznej odpowiedzi — nie — ale powstrzymał się i zastanowił. Z pewnością nie była to trucizna atakująca ciało, jednak większość magicznych trucizn nie działało w ten sposób. Atakowały one magię czarodzieja, by powoli bądź natychmiast zabić lub okaleczyć ofiarę. A czasami nawet były w stanie wyzwolić ten efekt w odpowiednim czasie albo przy odpowiedniej okazji. Tak więc, w jakiś sposób...
     — Tak, sądzę, że to działa trochę jak trucizna.
     — Nie mogę uwierzyć, że nie pomyślałem o tym wcześniej — rzekł Harry do siebie, gdy zagadkowy wyraz jego twarzy stał się jeszcze bardziej nieczytelny. — Draco... jaka jest podstawowa formuła dla antidotum? Nie myśl o tej konkretnej truciźnie... po prostu... podaj mi ogólny sposób tworzenia antidotum.
     — Cóż — odrzekł Draco powoli z zamglonym wzrokiem. — Przy prostych eliksirach trzeba zacząć od samej trucizny, a potem odwrócić skutki trującego składnika. Można też utworzyć go poprzez zneutralizowanie fizycznych lub magicznych jej cech, a także poprzez użycie przeciwstawnej siły, by zniwelować efekt. — Przeniósł uwagę na Harry'ego. — Czemu pytasz? — Harry nie odpowiedział, a uśmiech powoli rozciągnął mu policzki. — Wyglądasz jak koguchar, który połknął znicz. Co ci chodzi po głowie?
     Harry potrząsnął czupryną, ale nie przestał się uśmiechać.
     — Jak skomplikowany jest ten eliksir?
     — Procedura nie jest prosta, ale widziałem gorsze. Składniki są dość podstawowe, jak w większości wiekowych eliksirów i dość elastyczne, biorąc pod uwagę...
     — A co z trującą częścią? — Harry z każdym słowem brzmiał na coraz bardziej podekscytowanego. — To znaczy, czy jest jakiś konkretny składnik, który ma cechy trucizny? Albo kombinacja składników? Co to jest?
     Draco podrapał się w tył głowy i zastanowił, przypominając sobie cały fragment dotyczący receptury. Większą uwagę przykładał do samej procedury warzenia.
     — Cóż... to mogłoby być...
     Olśnienie uderzyło w niego niczym tłuczek — niespodziewanie i z wielką siłą, wypompowując z płuc powietrze. Odchylił się do tyłu, podpierając na rękach i starając się oddychać normalnie. Czuł zawroty głowy.
     — Och, Merlinie...
     — Co? — spytał Harry niepewnie. — Masz jakiś pomysł?
     Draco otworzył usta, by odpowiedzieć, ale nie mógł wydobyć z siebie żadnego dźwięku. Nadal był w szoku spowodowanym nagłym olśnieniem.
     Większość składników eliksiru to jedynie katalizatory umożliwiające przepływ rzeczywistej magii podczas zaćmienia. Żaden z nich jednak nie miał nic wspólnego z magią, która była siłą sprawczą klątwy. Istniał tylko jeden składnik, który mógłby być właściwą trucizną. To było tak proste, że uczeń trzeciego roku powinien do tego dojść bez żadnego wysiłku. Odpowiedź była oczywista, a Draco musiał jedynie odwrócić działanie tego składnika.
     Spojrzał na Harry'ego, badając wzrokiem jego napięte, lecz przepełnione nadzieją rysy twarzy i sposób, w jaki siedział, pochylony do przodu, tak jakby czysty entuzjazm i zamiar wystarczyły, by wydusić ze Ślizgona odpowiedź. Oczy miał rozszerzone i wyglądał tak młodo... niewinnie.
     Gdy tylko Draco pozwolił, by jego objawienie przybrało jakieś wrażenie spójności, ostrożnie przyjrzał się twarzy Harry'ego. Przez długi czas była to twarz rywala, a nawet wroga; jednak teraz, bez wątpienia, należała do przyjaciela. Do kogoś, z kim ramię w ramię walczył na śmierć i życie. Była to twarz człowieka, któremu ufał... któremu na nim zależało. Harry tak powiedział i wydawał się naprawdę szczery...
     Draco spojrzał w dół na wierzch dłoni Harry'ego, gdzie blizny tworzące napis były ledwie widoczne pod rękawem. Tak, to musiała być prawda. To nie żadna gryfońska szlachetność powstrzymywała Harry'ego od pozostawienia Draco za sobą. Harry'emu na nim zależało. Naprawdę zależało.
     A Draco na nim, w pewnym sensie. Wiedział o tym. Jeśli jego teoria była słuszna, to wszystko, czego potrzeba. Jedyne pytanie brzmiało... czy zależało mu wystarczająco?
     Uniósł wzrok, by napotkać pytające spojrzenie Harry'ego.
     Musiało.
     — Mam pomysł.

Zaćmienie || Drarry ✔️Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz