13. cz.1 Punkt krytyczny

3.4K 251 141
                                    

     Nastał ciepły i słoneczny poranek, a jedyna osoba zajmująca namiot niedaleko brzegu rzeki nadal pochrapywała lekko przez sen. Irytujące brzęczenie w uchu wywołało nieznaczne poruszenie, jednak chłopak jedynie wtulił się głębiej w poły płaszcza, a chrapanie rozległo się ponownie. Nagle coś połaskotało go w policzek i pacnął się w niego odruchowo, lecz mimo tego nie otworzył oczu. Kiedy komar w końcu usiadł na nosie Harry'ego i ugryzł, ten momentalnie uderzył w niego ręką.
     Nagły, własnoręcznie wymierzony cios natychmiast całkowicie go przebudził. Usiadł, mrugając w odpowiedzi na jasne światło poranka.
     — Cholerny komar — burknął, pocierając nos, który teraz bolał go i swędział jednocześnie. Westchnął i spojrzał w dół na swojego towarzysza. — Dzień dobry Dra...
     Nagle urwał. Namiot był pusty.
     — Draco — wydyszał.
     Chwytając okulary i sadowiąc je na nosie, zerwał się na nogi, niemal przewracając namiot. Już miał zamiar zawołać, kiedy nagle ujrzał Draco, a widok ten zatrzymał go w miejscu.
     Ślizgon stał w płyciźnie rzeki, twarzą w stronę drugiego brzegu. Spodnie podwinięte miał do kolan, a woda sięgała mu do połowy łydek. Fale odbijały się od jego nóg, by za chwilę zderzyć się z tymi napływającymi z naprzeciwka, tworząc tańczące, migoczące błyski światła. Był w samej koszulce — Harry zauważył jego niebieski sweter leżący na brzegu rzeki.
     Draco zrobił jeden niewielki, próbny krok naprzód, tworząc na spokojnej powierzchni wody większe fale. Gdy szedł, Harry mógł dostrzec poruszające się pod materiałem łopatki. Uniósł drugą stopę i zrobił kolejny krok, po czym ponownie się zatrzymał. Chociaż Harry nie był w stanie dostrzec jego twarzy, mógł wyobrazić sobie goszczący na niej wyraz i to, jak z każdym krokiem lekko przymyka oczy, a następnie, gdy znów nieruchomieje, otwiera je szeroko, chłonąc wszystko dookoła.
     Słońce grzało ich w plecy, a cały las dookoła rozkwitał zielenią. Powietrze nie było wilgotne, ani też zbyt suche, a niemal delikatne. Wiatr powiewał prawie niewyczuwalnie, tak jakby poranek wstrzymywał oddech, witając dzień. Jedyne odgłosy, które przerywały ciszę, to znajomy, miarowy dźwięk płynącej wody i okazjonalne brzęczenie owadów.
     Harry potarł nos.
     Przyglądał się Draco przez kilka kolejnych sekund, zanim podjął decyzję. Szybko pozbył się butów — pomimo głosu Draco gdzieś w swojej głowie, mówiącego mu, że najpierw powinien odwiązać sznurówki — ściągnął skarpetki i podwinął spodnie.
     Rosa osiadła na trawie przylgnęła do jego palców, a stopy zdążyły już zamoknąć, zanim wszedł po cichu do wody. Stanął obok Draco.
     Chłopak zachowywał się, jakby przez cały ten czas doskonale zdawał sobie sprawę z obecności Harry'ego. Spojrzał na niego przelotnie, po czym przywitał lekkim uśmiechem i skinieniem głowy. Harry wyczuł w jego zachowaniu niewypowiedziane: „Co zajęło ci tak dużo czasu?", jednak tak czy inaczej było to pytanie retoryczne. Po chwili Draco przeniósł wzrok z powrotem na las.
     Harry podążył za jego spojrzeniem, zastanawiając się, czy patrzył na coś konkretnego. Szybko zdał sobie sprawę, że nie było to nic szczególnego — po prostu wszystko. Myśl ta wywołała na jego twarzy uśmiech i spojrzał ponownie na Draco, szukając u niego tego samego, refleksyjnego wygięcia warg.
     — O czym myślisz? — spytał szeptem, jakby nic głośniejszego od niego nie było dopuszczalne.
     Draco nie odwzajemnił spojrzenia, gdy odpowiedział:
     — Myślę, jak tu pięknie.

*~*~*

     Harry nie był pewny, jak Draco będzie się zachowywał po wydarzeniach nad rzeką. Mogło to być dla niego nieco dziwne. Będzie chciał o tym rozmawiać, czy też zamknie się w sobie z powodu dyskomfortu na wspomnienie tego, jak bardzo się odsłonił? Mógł być nawet zły. Jednak rzeczywisty rezultat rozminął się z oczekiwaniami.
     Draco ani razu o tym nie wspomniał — tak, jakby czas spędzony nad rzeką odbył się gdzieś w innym czasie i przestrzeni, a Draco przeszedł z nim do porządku dziennego, jakby nic się nie wydarzyło. Prawie. W zasadzie nie zachowywał się inaczej, niż wcześniej. Wciąż ze zwyczajowym rozbawieniem wymieniali docinki, a Draco kontynuował swoje opowieści na temat losowych faktów z magicznego świata. Roześmiał się, gdy Harry potknął się o gałąź i wylądował twarzą w błocie. Wciąż chichotał, gdy leczył jego siniaki za pomocą różdżki, a Harry odwdzięczył się obowiązkowym groźnym spojrzeniem. Jednak Gryfon nadal miał wrażenie, że coś się zmieniło; w jakiś sposób zbliżyli się do siebie. Mimo, że cała sprawa pozostała niewypowiedziana, była też oczywista, a Harry czerpał z tego dziwną przyjemność. Skądś, nie wiadomo skąd, wiedział, że Draco czuje to samo.
     Pod wieloma względami wciąż pozostawali w swoim „odosobnieniu" od reszty świata.
     Harry kilka razy przyłapał się na obserwowaniu Draco z czymś na kształt fascynacji. Nigdy tak naprawdę na niego nie patrzył i nawet po ich ucieczce, mentalny obraz wyniosłego blondyna o spiczastej brodzie, który skonstruował, wciąż nie do końca zniknął z jego głowy. Teraz Harry pozwolił sobie ujrzeć to, co naprawdę tam było. Gdy Draco wyglądał na zrelaksowanego, miał właściwie bardzo sympatyczny uśmiech. Harry zastanowił się nagle, czy brzydota rzeczywiście była jedynie efektem ubocznym przykrego usposobienia. Draco przyłapał raz Harry'ego na przypatrywaniu mu się, gdy przystanęli, by coś przekąsić, i bez słowa uniósł pytająco jedną brew. Gryfon jedynie potrząsnął ramionami, ugryzł ostatni raz swoje jabłko i rzucił ogryzkiem prosto w drugiego chłopaka.
     Po całym dniu przyjemnej wędrówki, Harry obudził się następnego ranka, czując deszcz padający na niego przez szczelinę w namiocie. Jęknął, czym obudził Draco.
     — Chyba za wcześnie cokolwiek powiedziałem — burknął Ślizgon, wystawiając rękę z namiotu, by sprawdzić, jak mocno pada. — „Pięknie", no jasne.
     Harry zachichotał, a Draco w odpowiedzi posłał w jego stronę naręcze wody deszczowej. Nawet brzydka pogoda nie była w stanie zepsuć im dobrego humoru. Harry rzucił na swoje ubrania zaklęcie nieprzemakalności, a Draco zmienił kilka liści w parę ohydnych kapeluszy. Kiedy Harry wybuchnął śmiechem, Ślizgon zarzekał się, że jego kapelusze gdzieś na świecie mogłyby zostać uznane za ostatni krzyk mody.
     — Być może... Pewnie w jakiejś instytucji dla niewidomych albo chorych psychicznie kryminalistów.
     Draco spojrzał na niego spode łba.
     — W porządku. W takim razie twoja głowa może sobie zmoknąć.
     Harry uśmiechnął się, chwycił jeden z kapeluszy i założył go.
     — Nie powiedziałem, że mi się nie podoba.
     — W takim razie masz okropny gust.
     — Czekaj, przecież przed chwilą mówiłeś...
     — Co mówiłem? — Draco uśmiechnął się niewinnie. — A tak na marginesie, kapelusz gryzie się z twoim swetrem.
     Harry potrząsnął głową, starając się zrozumieć zawiły tok myślenia Draco.
     — Kapelusz gryzie się... co...? To dlatego, że jest zielony.
     — Cóż, a jakiego innego koloru miałby być? — spytał Draco, nurkując w torbie w poszukiwaniu śniadania.
     Harry dotknął kapelusz końcówką różdżki.
     — Czerwony. — Nakrycie natychmiast zmieniło kolor.
Draco zmarszczył brwi, porzucił poszukiwanie śniadania i wskazał je swoją własną różdżką.
     — Zielony.
     — Czerwony!
     — Zielony!
     — Czerwony...
     — Zielony!
     Draco rozszerzył oczy i wybuchnął nagłym śmiechem.
     Harry poczuł coś dziwnego — coś na kształt strachu, ale nie całkiem — i ściągnął kapelusz z głowy.
     — W kratę — obwieścił posępnie.
     Draco wyprostował się i złapał z trudem powietrze, zanim wyrzucił:
     — Pasuje ci!
     — Nieprawda — odpowiedział Harry stanowczo. Draco ocenił kapelusz wzrokiem, a następnie przeniósł spojrzenie na Harry'ego i z powrotem.
     — Zdecydowanie tak.
     Harry warknął i wskazał różdżką kłopotliwą część garderoby.
     — Zaraz to naprawię...
     Draco położył rękę na dłoni Harry'ego.
     — Zielony — rzekł stanowczo. — Naprawdę, czerwony wygląda na tobie okropnie. Możesz być sobie Gryfonem, ale... — Jego głos ucichł, gdy potrząsnął głową z dezaprobatą, cmokając cicho.
     — Co? Nie wiedziałem, że to ma jakieś znaczenie.
     — Cóż, nie ma, ale ma. — Z uśmiechem na ustach, Draco natychmiast machnął różdżką w stronę Harry'ego. — Naprawdę, z oczami takimi, jak twoje, niemal szkoda, że nie pozwoliłeś Tiarze umieścić cię w Slytherinie.
     W tym momencie wpatrywał się dokładnie w oczy Harry'ego, a Gryfon poczuł ciepło na policzkach.
     — A to dlaczego? — wyszeptał.
     — Ponieważ wtedy przynajmniej kolory by się nie gryzły.
     Harry zrelaksował się i przewrócił oczami.
     — Kiedy stałeś się koneserem mody?
     — Nie jestem koneserem — odrzekł Draco. — ale zawsze powinno się zrobić coś dla dobrego smaku.
     Harry pomyślał, że jego zachowanie zdecydowanie było dziwne.
     — A twój smak to...?
     Draco wpatrywał się w niego przez moment, po czym uśmiechnął półgębkiem i wyciągnął z torby owoc.
     — Banan — odrzekł, zadowolony z siebie.
     Harry potrząsnął głową i w końcu przeniósł wzrok na kapelusz, który trzymał w rękach. Był zielony. Tak samo, jak jego sweter.

Zaćmienie || Drarry ✔️Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz