Przemierzałem opuszczoną ziemię,
znając drogę niczym własną kieszeń.
Czułem ziemię pod stopami,
usiadłem nad brzegiem rzeki i to sprawiło, że stałem się kompletny.Przekraczałem powalone drzewa,
czułem, że te gałęzie mnie obserwują.
Czy to jest to miejsce, które ukochaliśmy?
Czy to jest to miejsce, o którym wciąż śnię?Jeśli masz chwilę, dlaczego się tam nie wybierzemy,
nie porozmawiamy w miejscu, które znamy tylko my.
To może być koniec wszystkiego,
dlaczego więc nie pójdziemy do miejsca,
które znamy tylko my?(~Keane)
*~*~*
Zanim Draco w ogóle zorientował się, że zasnął, nastał poranek; po kilku chwilach niepewności zdał sobie sprawę, że poprzednia noc wcale nie była snem: naprawdę znajdował się w skrzydle szpitalnym w Hogwarcie, a Harry spał jedynie kilka kroków od niego. Rozejrzał się i dostrzegł pośród szarości wczesnego poranka, co go obudziło.
— Profesorze Dumbledore! — zawołał Draco, zaskoczony. Podciągnął się do siadu. — Jak długo pan... ee...
— Cię szpieguje? — dokończył za niego Dumbledore lekkim tonem. — Tylko przez chwilę. Obudziłbym cię, ale czułem, że nagłe wyrwanie ze snu byłoby nieco zbyt brutalne, biorąc pod uwagę niedawne wstrząsające wydarzenia. Zgodzisz się ze mną?
— Och... ee... tak, dziękuję. — W osobie dyrektora od zawsze było coś odpychającego, a Draco czuł się tego poranka nieco wytrącony z równowagi. Do tego nadal starał się wybudzić całkowicie. — Po co pan zszedł na dół, sir?
— Żeby porozmawiać z tobą i Harrym o tym, co się wydarzyło, a także dokonać pewnych ustaleń odnoście twojego bezpieczeństwa.
— Och. No tak. Bezpieczeństwa.
— Mamy mniej czasu, niż myślisz. — Dumbledore zabrzmiał nagle o wiele poważniej. — Jeśli ci, którzy pragną wyrządzić ci krzywdę, zamierzają zaatakować, zrobią to raczej wcześniej niż później. Wysiłki panny Parkinson niemal zakończyły się sukcesem, pomimo powziętych środków ostrożności.
— Zaatakować... co? — Draco potrząsnął głową, tak jakby w ten sposób mógł pozbyć się ostatnich śladów niedawnego snu.
— Mimo że wszyscy wiedzą o twoim pojawieniu się w Hogwarcie, żaden z uczniów nie widział cię po przebudzeniu, wyłączając pannę Granger, pana Weasleya i pana Crabbe'a. Byłoby najlepiej, gdyby wiadomość o twoim powrocie do zdrowia nie sięgnęła uszu kogokolwiek innego. Oczywiście pojawią się plotki, jednak lepiej dla ciebie, jeśli nie będziesz widziany. Musimy powziąć wszelkie środki ostrożności. Chciałbym, abyś został przeniesiony w bezpieczne miejsce najszybciej, jak to możliwe.
Draco mruknął i uderzył ponuro w kołdrę między swoimi nogami.
— Istnieje w ogóle jeszcze jakiekolwiek „bezpieczne" miejsce?
— Oczywiście — odparł Dumbledore z pewnością, która zaskoczyła Ślizgona. — Mamy sposoby, by chronić ludzi, Draco. Przedyskutowałem sprawę z profesorem Snapem i znaleźliśmy miejsce, w którym mógłbyś się zatrzymać za zgodą Harry'ego.
— Zgodą Harry'ego?
— Niedługo wszystko wytłumaczę. Teraz, jeśli mógłbyś obudzić Harry'ego, chciałbym pomówić z wami w moim gabinecie. Tak będzie bezpieczniej.
Draco stoczył się nieśmiało z łóżka, mając Dumbledore'a przez cały czas na oku. Nie lubił tego typu enigmatycznych odpowiedzi nawet za najlepszych czasów; teraz był zdenerwowany, drażliwy i niepewny swojej przyszłości, a oto mężczyzna, z którym nigdy nie odbył cywilizowanej konwersacji, ze spokojem wygłaszał tajemnicze uwagi na temat oddalenia go od tych niewielu rzeczy, jakie mu pozostały. I od Harry'ego.
Harry, ku zaskoczeniu Draco, obudził się z łatwością. Wymamrotał „dzień dobry", po czym nie odezwał się ani słowem, zbierając różdżkę, okulary i podróżną torbę, którą wciąż ze sobą nosił, jakby miał jakiś nerwowy nawyk. Zdawał się również unikać kontaktu wzrokowego. Draco starał się to zrzucić na karb porannej senności czy dokuczliwych efektów po zażyciu eliksiru, jednak Harry nie wyglądał na sennego ani apatycznego. Właściwie wydawał się roztargniony. Nie obdarzył Draco nawet uśmiechem, co było jeszcze bardziej niepokojące. Czy to ta sama osoba, która jedynie kilka godzin wcześniej ryzykowała życiem, by go uratować? Czy nie mówił, że go kocha? Nie mówił? Draco starał się zignorować te myśli. Znalazł własną różdżkę leżącą na stoliku przy łóżku, wcisnął ją do kieszeni i podążył za Harrym i Dumbledorem, którzy wychodzili już ze skrzydła szpitalnego.
Kiedy wspinali się po schodach, Harry ani razu nie odwrócił się w stronę Draco ani też nie wypowiedział żadnego słowa, co wywołało ciarki na plecach Ślizgona. Draco przez cały czas musiał się powstrzymywać, żeby nie zatrzymać Harry'ego i nie zażądać, by ten chociaż na niego spojrzał. Potrzebował wiedzieć, dlaczego chłopak zachowuje się tak dziwnie. Czuł się samotny i nie chciał przyznawać tego przed samym sobą, ale trochę się bał. Niedługo miał opuścić to miejsce i nawet jeśli wiedział, że Dumbledore nie będzie wywierał na nim presji, zdawał sobie sprawę, że ostatecznie i tak to zrobi. Desperacko pragnął poczuć więź z kimkolwiek, gdy cała jego przyszłość pozostawała tak bardzo niepewna i to właśnie z Harrym chciał się związać; ten jednak nawet na niego nie spojrzał. Czuł się samotny, chociaż znajdował się zaledwie kilka stóp od osoby, którą uważał za najlepszego przyjaciela. Dumbledore miał zamiar go chronić — ale gdzie? I jak? Co stanie się z Harrym? I o czym myślał Harry pod swoją niewzruszoną fasadą?
Draco ledwie zauważył, jak gargulec odskoczył w bok, a oni wspięli się po kręconych schodach, po czym przeszli przez misternie rzeźbione drewniane drzwi. Miękkie fotele ustawione były przodem do biurka dyrektora; Draco opadł na to stojące po lewej stronie, a Harry powoli usiadł na drugim. Jednak Dumbledore pozostał w pozycji stojącej i oparł się o przednią krawędź blatu. Za biurkiem feniks zaśpiewał cicho.
— Fawkes! — wykrzyknął Harry, a jego oczy rozjaśniły się po raz pierwszy, odkąd odzyskał przytomność. — Nie było go tu wcześniej, prawda?
Dumbledore uniósł brew.
— Jestem zaskoczony, że zauważyłeś jego nieobecność.
Harry wzruszył ramionami.
— Dokąd się udał, sir?
— Potrzebowałem, by dostarczył mi jeden ze składników niezbędnych do wykonania mikstury, którą zażyłeś poprzedniej nocy.
— Ach — odparł Harry, tak jakby to wyjaśniało wszystko. Zdawał się szukać czegoś innego, co mógłby powiedzieć, a Draco zorientował się, że właśnie w ten sposób miał w zwyczaju przedłużać lekką pogawędkę, by uniknąć trudnych tematów.
Dumbledore najwyraźniej też to zauważył.
— Harry, możesz odłożyć swoją torbę podróżną i zostać z nami przez chwilę.
Gryfon bez słowa wykonał polecenie, odkładając torbę na podłogę obok siebie, ale nie wyglądał na chętnego, by się jej pozbyć.
Dumbledore, najwyraźniej zdając sobie sprawę, że Harry nie ma zamiaru się zrelaksować, złożył ręce przed sobą i odchylił się do tyłu, jakby załatwiał jakieś interesy. Świdrował Harry'ego przez moment wzrokiem, zanim zwrócił się do nich obu:
— Chłopcy, po pierwsze muszę wam powiedzieć, jak bardzo jestem z was dumny. I proszę, nie myślcie, że mówię to z grzeczności. To, co obaj osiągnęliście w ciągu ostatnich kilku tygodni, jest w najmniejszym stopniu niezwykłe... z bardzo wielu powodów.
Draco nie wiedział, czy powinien być dumny z komplementu, czy raczej puścić go mimo uszu. W dalszym ciągu nie miał zamiaru zostać jednym ze świętoszków Dumbledore'a, jednak w tym samym czasie wyczuwał w starcu coś niepokojąco potężnego; coś, czego nie do końca rozumiał, ale jeśli z czasem dowiedziałby się więcej, mógłby wypracować w sobie szacunek. Wciąż nie znał dyrektora na tyle dobrze, by mu ufać, a mężczyzna zdawał się gotów pokierować całym życiem Draco. Rzucił spojrzenie w stronę Harry'ego, chcąc sprawdzić reakcję chłopaka, a jednocześnie mając nadzieję uzyskać z jego strony nieco otuchy. Zdawało się jednak, że Harry po raz kolejny starannie przywdział maskę obojętności, którą miał na sobie odkąd Draco go obudził. To nie sprawiło, że Ślizgon poczuł się choć odrobinę bardziej komfortowo.
Dumbledore zapewne zauważył dziwne napięcie panujące w pomieszczeniu, mimo to kontynuował beztrosko:
— Zdaje się, że rozmowę na temat niedawnych osiągnięć najlepiej będzie odłożyć na bardziej dogodny moment. Mamy wiele innych, pilniejszych kwestii do poruszenia. — Złożył ręce na kolanach i pochylił się lekko do przodu. — Sądzę, że powinniśmy wyprowadzić Draco ze szkoły już dzisiaj i to najszybciej, jak to możliwe. Ostatniej nocy spotkałem się z aurorami, którzy przesłuchiwali pannę Parkinson. Jednym z ich podstawowych celów było wydobycie od niej listy pozostałych dzieci śmierciożerców czy też lojalnych wobec Voldemorta uczniów Hogwartu, szczególnie tych, którzy mogliby próbować dokończyć zadanie, jakiego nie udało jej się wykonać. Tak, jak podejrzewałem, odmówiła współpracy.
— Dlaczego nie użyli Veritaserum? — spytał Harry.
— Ponieważ Veritaserum jest ściśle kontrolowane, do tego panna Parkinson nadal pozostaje nieletnia. Nie możemy zmusić jej do zażycia eliksiru, a ona sama odmówiła.
Draco zmarszczył brwi.
— Ale nie potrzebujemy Pansy. Ja wiem, kim oni są. Dlaczego ich po prostu nie wykopiecie ze szkoły?
— Gdyby to było takie proste — odparł Dumbledore, wzdychając. — Nie jestem w stanie zwyczajnie usunąć uczniów ze szkoły, bazując na podejrzeniach bez konkretnych dowodów.
— Dam panu cholerny dowód! — żachnął się Draco. — Podam nazwiska, przytoczę rozmowy...
— Obawiam się, że to niewystarczające. Staramy się ciebie ukryć, Draco. By ci uczniowie zostali wydaleni, twoje zeznania musiałaby usłyszeć Rada Gubernatorów.
Draco rozszerzył oczy w zrozumieniu.
— Połowa członków rady Gubernatorów to śmierciożercy.
— Cóż, mniej niż połowa, jednak nadal jest ich tam wystarczająco dużo, by unikać tego typu spotkań. To żadne wyjście. Jednak w międzyczasie musimy jak najszybciej wydostać cię ze szkoły.
Draco przesunął się niekomfortowo na swoim siedzeniu. Dumbledore powiedział, że niedługo opuści szkołę, jednak nie spodziewał się, że nastąpi to już dzisiaj. To działo się zbyt szybko! Dopiero co wrócił, a poprzedniej nocy coś niesamowitego zaszło pomiędzy nim a Harrym. Cokolwiek to było, Draco nie do końca to rozumiał i desperacko potrzebował szansy, by porozmawiać z Harrym na osobności i dowiedzieć się, czy obaj czuli... to, co Draco myślał, że czuje. Jednak Harry w tym momencie zdawał się w ogóle nie zwracać na niego uwagi. Ślizgon spojrzał na przyjaciela, jednak ten zwrócony był twarzą do dyrektora i wyglądał, jakby nie dostrzegał niczego wokół.
— Gdzie zostanie wysłany? — spytał Harry bez emocji.
— Rozmawialiśmy na ten temat z profesorem Snapem, ponieważ jest opiekunem domu Draco, jak również z pozostałymi członkami Zakonu Feniksa. Jako że Grimmauld Place 12 jest teraz w twoim posiadaniu, możesz zadecydować, w jaki sposób zostanie wykorzystane. Zanim nie wymyślimy czegoś odpowiedniejszego lub zanim szkoła nie zostanie lepiej zabezpieczona, uważam, że najrozsądniejszym wyjściem byłoby ukrycie Draco właśnie tam. Byłby chroniony zaklęciem Fideliusa oraz przez kilku członków Zakonu. Jednak decyzja o wykorzystaniu lokacji do tego właśnie celu należy do ciebie. Pozostaje jeszcze kwestia, czy Draco będzie chętny przystać na nasz plan.
— Jeśli Draco chce, może tam zostać. Skoro uważa pan, że to najlepsze wyjście. — Kącik ust Harry'ego zadrżał, co było niewielkim pęknięciem w całej jego fasadzie opanowania. Odwrócił się, by spojrzeć na Draco. — To nie jest najprzyjemniejsze miejsce, sam wiesz.
— Wiem — odrzekł Draco. — Byłem tam, kiedy miałem około pięciu lat. Stara ciotka Black była nieźle stuknięta.
Harry uśmiechnął się na sekundę, po czym wyraz jego twarzy ponownie stał się ponury.
— Chcesz tego?
— Cóż, ja...
— Profesorze — wciął się Harry bez ostrzeżenia. — Jedynym zagrożeniem dla Draco są Ślizgoni. Dlaczego nie moglibyśmy po prostu przydzielić go do innego domu? Jestem pewien, że mógłbym przekonać Gryfonów...
Dumbledore pokręcił głową.
— Przepraszam cię, Harry, ale to nie jest takie proste. Nikt nigdy nie zmieniał domu i...
— Moglibyśmy zrobić wyjątek! To znaczy, jak Draco ma zamiar zakończyć edukację? Dopiero co zaliczył SUMy!
Draco nachmurzył się i trącił Harry'ego w ramię.
— Naprawdę doceniam zaproszenie do twojej znamienitej Wieży Gryffindoru, ale czy przypadkiem nie wpadło ci do głowy, że ja wcale nie chciałbym być w innym domu?
Harry zmarszczył brwi.
— Ale nie możesz nadal chcieć być w Slytherinie... czy możesz?
Draco westchnął i oparł się o poręcz swojego krzesła.
— Nie bardzo mam ochotę umierać, więc nie, nie chcę przebywać w otoczeniu dzieci śmierciożerców, którzy pragną zrobić sobie ze mnie cenne trofeum. W takim samym stopniu nie uśmiecha mi się utknąć w Gryffindorze i Ravenclawie; nie mówiąc już o tym, że gdybym został umieszczony w Hufflepuffie, byłbym zmuszony popełnić rytualne samobójstwo.
— Ale... — Harry obrócił się z powrotem w stronę Dumbledore'a. — Ale profesorze!
— Ach, Harry, właśnie to miałem zamiar powiedzieć, zanim mi przerwałeś. To, że ktoś został przydzielony do konkretnego domu, nigdy nie jest przypadkowe. Wiem, że jesteś przekonany, że dom Slytherina równy jest mrocznym czarodziejom, jednak Draco jest Ślizgonem i wątpię, czy w dalszym ciągu nazwałbyś go w ten sposób.
— Nie — odparł Harry, kopiąc posępnie w dywan.
— W takim razie czy wyrażasz zgodę, by Draco przebywał na Grimmauld Place 12?
— Draco jest moim przyjacielem. Ma prawo korzystać ze wszystkich rzeczy, które należą do mnie. — Harry w końcu spojrzał na Draco ponownie. — Oczywiście jeśli tego chce.
Draco przesunął wzrokiem od Harry'ego do Dumbledore'a, wahając się. Naprawdę nie chciał udzielać żadnej z dostępnych odpowiedzi.
— Ten układ będzie tymczasowy — nalegał Dumbledore łagodnie. — Istnieją sposoby na to, byś mógł kontynuować naukę, a Harry będzie odwiedzał cię na tyle często, na ile tylko sytuacja pozwoli.
Draco tarmosił między palcami materiał na poręczy krzesła i napotkał ponownie spojrzenie Harry'ego.
— Myślę, że nie mam wyjścia, Harry. Pansy próbowała mnie zabić. To będzie się zdarzać, dopóki któremuś z nich w końcu się nie powiedzie lub dopóki rodzice nie wyciągną ich z Hogwartu.
— Do czego może dojść szybciej niż myślisz — wtrącił Dumbledore. — Już dziś rano otrzymałem wczesną sowę od ojca Gregory'ego Goyla. Zdaje się, że Gregory został przeznaczony dla znamienitszej instytucji edukacyjnej i do końca dnia powinien nas opuścić. W przyszłości oczekuję więcej tego typu wypadków, jeśli sytuacja będzie postępować.
Draco posłał Harry'emu pełen otuchy uśmiech.
— Widzisz? Wrócę, zanim się obejrzysz. Nie mów mi, że aż tak będziesz za mną tęsknił.
Harry potrząsnął ramionami i spojrzał w inną stronę. Draco dokładnie wiedział, jak brzmiałyby jego kolejne słowa, jednak pragnął je usłyszeć. Ja będę aż tak tęsknił, pomyślał. Jednak czasami zmuszeni jesteśmy robić rzeczy, których robić nie chcemy.
— Więc ustalone? — nalegał Dumbledore.
Draco nie chciał odpowiadać. Czuł, że wszystko dzieje się zbyt nagle. Wreszcie był w domu, a teraz został poproszony o to, by go opuścić. Mimo świadomości, że wracając do Hogwartu będzie musiał stawić czoła wielu problemom — od groźby uwięzienia za swoje zbrodnie aż po zesłanie dla własnego bezpieczeństwa — część niego z lubością oddawała się śmiesznym, fantazyjnym wyobrażeniom na temat swojego heroicznego powrotu do domu; miejsca, gdzie wszystko dobrze się skończy. Jednak teraz, gdy ucieczka została mu zaproponowana, nie mógł już dłużej znajdować schronienia w swoich fantazjach. Nie odrywając oczu od pochmurnego oblicza Harry'ego, odpowiedział:
— Tak.
Nie przeoczył cienia, który przemknął po twarzy przyjaciela.
Dumbledore skinął głową.
— W takim razie powinienem zacząć przygotowania. Jeśli wyrażasz takie życzenie, mogę złożyć prośbę o legalne wyswobodzenie cię od władzy twoich rodziców. Mamy kanały, przez które możemy to zrobić.
— Tak byłoby najlepiej — odpowiedział Draco, wciąż nie spuszczając Harry'ego z oczu.
— W takim razie dobrze. Mamy dziś sporo do zrobienia, prawda? — dodał dyrektor pogodnie, podrywając się ze swojego miejsca. — Draco, mogę wysłać Biddy, by spakowała twoje rzeczy, tak byś nie musiał samodzielnie udawać się do lochów.
— W porządku... To znaczy, dziękuję, sir.
— I Harry, przepraszam, że to robię, jednak istnieje kwestia, którą muszę przedyskutować z Draco na osobności.
Głowa Harry'ego podskoczyła, a oczy za szkłami okularów zapłonęły furią.
— Oczywiście. W takim razie zobaczymy się później — warknął i nie oglądając się, wymaszerował z gabinetu, zatrzaskując za sobą drzwi.
Odejście Harry'ego było tak nagłe, że Draco poczuł się, jakby chłopak wyżył się na nim, nie na drzwiach.
— Harry! — zawołał, ale wiedział, że Gryfon nie wróci. Z drugiej strony pomieszczenia Fawkes zaśpiewał smutno. — Co w niego wstąpiło? Profesorze, powinienem chyba iść...
— Jeszcze nie teraz, Draco. Daj Harry'emu trochę czasu. Szczerze mówiąc jest coś, o czym chciałbym z tobą pomówić, zanim pójdziesz go szukać.
Draco zmusił się, by usiąść wygodnie w swoim fotelu i zwrócić się do dyrektora.
— Tak, sir?
— Po pierwsze chciałbym wiedzieć, czy wyrażasz życzenie, byśmy skontaktowali się z twoją matką.
Draco poczuł ucisk w gardle.
— Moja matka nie żyje.
Dumbledore jedynie przez moment wyglądał na zaskoczonego, po czym potrząsnął głową.
— Mogę cię zapewnić, że jest całkowicie odwrotnie. Profesor Snape widział ją zaledwie trzy dni temu, w Malfoy Manor.
Draco osłupiał i zaczął poruszać bezgłośnie ustami, starając się przetworzyć fakty. Kiedy przemówił, głos mu się załamał.
— Snape był we dworze? Naprawdę ją widział?
— W rzeczy samej, był tam i widział ją. Widzisz, tak jak mówiłem już częściowo Harry'emu, Voldemort zniknął. Powinieneś wiedzieć, że w noc zaćmienia nic nie potoczyło się zgodnie z jego planem. Według profesora Snape'a, upadł zaraz przez tym, jak doszło do całkowitego zaćmienia i został zabrany przez swoich dwóch najbardziej lojalnych śmierciożerców; pozostali rozeszli się i nie wiemy, jaki jest ich obecny plan, jako że profesor Snape nie podążył za żadnym z nich. Zamiast tego udał się do domu twoich rodziców, chcąc sprawdzić, czy zdoła dowiedzieć się czegoś więcej na temat twojej sytuacji, zanim wróci, by znać mi raport. Może teraz wykorzystać kontakty z twoimi rodzicami, by podtrzymać wrażenie lojalności w stosunku do Voldemorta.
— On jest lojalny Czarnemu Panu!
Tym razem Dumbledore uśmiechnął się, potrząsając głową.
— Teraz, kiedy twoja sytuacja się zmieniła, dlaczego miałbyś nie zapytać go o to osobiście?
Fakty napływały zbyt szybko.
— To zbyt wiele... cholera. Ale... co z moją matką? Myślałem... ale Sam-Wiesz-Kto powiedział mi, że ona nie żyje! Widziałem ją martwą!
Dumbledore położył pocieszająco dłoń na ramieniu Draco.
— Podejrzewam, że Voldemort pokazał ci obrazy przedstawiające martwe ciało twojej matki, by cię zastraszyć. Mam nadzieję, że Harry zapewnił cię, że Voldemort jest mistrzem iluzji. On nie zabija nikogo, kto w przyszłości mógłby przynieść mu jakikolwiek użytek. Jako że wciąż przebywasz poza jego zasięgiem, twoja matka może jeszcze okazać się dla niego użyteczna. Nie zabijałby jej bez powodu. Nasi szpiedzy widzieli ją zaledwie dwa dni temu i wciąż żyje.
— A... mój ojciec?
— Także.
Ulgę odczuł tak, jakby ktoś przeciął pętlę zawiązaną na jego szyi. Opadł na oparcie fotela, biorąc głęboki, drżący oddech.
— Draco?
— Jestem zaskoczony, to wszystko. Po prostu... się cieszę. Może i opuściłem rodzinę, ale nigdy nie chciałem, by cokolwiek im się stało.
Dumbledore poklepał go lekko w ramię, po czym się odsunął.
— Wiem, że nie chciałeś. Wrócę jednak do swojego pytania: czy wyrażasz życzenie, byśmy skontaktowali się z twoją matką? Może i jest żoną śmierciożercy, ale sama nie otrzymała Mrocznego Znaku. Tak długo, jak żyje i pozostaje pod kontrolą Lorda Voldemorta, wystawiona jest na ryzyko, ponieważ może zostać użyta, by cię szantażować. W rezultacie ty również znajdziesz się w niebezpieczeństwie. Jeśli sobie tego życzysz, możemy do niej dotrzeć i zaproponować jej ochronę.
Draco zastanowił się, po czym zamknął oczy, wyobrażając sobie matkę — dumną, silną, zimną jak lód Narcyzę Malfoy. Kobietę pochodzącą z długiej linii czystokrwistych czarodziejów, żonę potężnego czystokrwistego czarodzieja, obnoszącą się z dumą wobec tych obu faktów. Narcyzę Malfoy — matkę zdrajcy. Oczywiście, że go kochała, jednak zdrajca krwi w rodzinie nie pasował do planów Narcyzy i jedynie mógłby jej zagrażać. Jeśli pozwoli matce zwyczajnie się go wyrzec, mogłaby kontynuować swoje życie jak gdyby nigdy nic, a on mógłby spokojnie odejść. A kiedyś, gdy to wszystko się skończy, być może będzie mógł ją odszukać. Jeśli Dumbledore będzie chciał teraz ochronić kobietę, ta stanie się zbiegiem. Będzie czuła wstyd. Będzie zmuszona stanąć przed faktem, że urodziła zdrajcę krwi. To się nigdy nie uda w przypadku Narcyzy Malfoy.
— Nie, niech zostanie — odezwał się w końcu Draco, otwierając oczy. — Tak będzie lepiej. Nigdy nie opuściłaby ojca, a on nie będzie chciał iść; zresztą pan również by go tutaj nie chciał.
Dumbledore nie wyglądał na zadowolonego z odpowiedzi. Właściwie wydawał się gotów zaproponować kolejny argument, jednak w końcu przytaknął.
— Jak sobie życzysz. Teraz... chciałbym przedyskutować twoje raczej cudowne uzdrowienie Harry'ego w skrzydle szpitalnym.
Draco siedział przez chwilę nieruchomo, po czym wbił wzrok w podłogę.
— O czym tu dyskutować? Stało się.
— Jestem świadomy, że nie po raz pierwszy udało ci się uzdrowić Harry'ego w ten sposób.
Głowa Draco podskoczyła.
— Skąd pan o tym wie?
— Harry pozwolił mi zajrzeć do swoich wspomnień — odparł Dumbledore zwyczajnie. — Nie dokładnie to wspomnienie potrzebowałem zobaczyć, jednak jest ono ściśle powiązane ze tymi, na których mi zależało.
Draco przesunął się niekomfortowo na swoim siedzeniu. Poczuł nagle, że Dumbledore na pewno był świadkiem wielu sytuacji, które wydarzyły się podczas ich trzy tygodniowej wędrówki. Nie miał pewności, czy mu się to podoba.
— Więc... uzdrowienie. Co z nim?
Dumbledore przechylił głowę.
— Po pierwsze sądzę, że jest to sprawa zwyczajnej magii bezróżdżkowej.
— Zwyczajnej?! Powiem panu, że Harry złamał przynajmniej ze cztery żebra, prawdopodobnie miał krwawienie wewnętrzne...
Dumbledore uniósł ręce.
— Draco, nie powiedziałem, że uzdrowienie nie było imponujące, ani też nie umniejszyłem w żaden sposób twoich zasług. Próbuję tylko powiedzieć, że nie osiągnąłeś niczego, co nie zostałoby już wcześniej dokonane. Istnieje wiele dobrze udokumentowanych przypadków czarodziejów ratujących w ten sposób swoje dzieci czy...
— Tak, wiem, wiem. Ktoś już to zrobił... ee... sir.
— W rzeczy samej. — Dumbledore spojrzał na niego ponad oprawkami. — To, czego nikt wcześniej nie dokonał — a przynajmniej mnie nic o tym nie wiadomo — przeprowadziłeś poprzedniej nocy. Było to o wiele bardziej skomplikowane leczenie.
Draco wyprostował się.
— Co pan ma na myśli?
— Harry zażył truciznę, która w swej naturze była i fizyczna, i magiczna. W porównaniu z tym, tak, kilka złamanych żeber jest bardzo łatwych do wyleczenia. Trucizna, której użył Harry, dokonała rozległych szkód zarówno w jego ciele, jak i w jego magii, co jest niezwykle ciężkim przypadkiem nawet dla profesjonalnych uzdrowicieli. Prócz tego, zgodnie z obszernie raportowanymi przypadkami użycia magii bezróżdżkowej, wysiłek zawsze był spontaniczny i pełen desperacji; z drugiej strony twoje działania w skrzydle szpitalnym wyglądały na rozmyślne. Tak jak powiedziała pani Pomfrey, nie jesteś uzdrowicielem, więc zdaje się, że nie istnieje nic, co mógłbyś zrobić, by uratować Harry'ego. Jednakże — i właśnie to mogło uczynić różnicę — trucizna, którą wypił Harry, została zaprojektowana, by was ze sobą połączyć... tak samo, jak eliksir Zaćmienie Duszy. Wysnułem hipotezę, że dzięki wciąż łączącej was więzi, twoje wysiłki zostały znacznie wzmocnione.
Starając się przetworzyć te najmniej skomplikowane informacje, Draco podjął najprostszy wątek.
— Byliśmy ze sobą związani?
Dumbledore skinął głową.
— Przez jakiś czas. Zaangażowana w to magia była wysoce skomplikowana i wraz ze zmieszanymi efektami obu eliksirów — użytych zresztą do rzeczy, do których nigdy nie zostały przeznaczone — wątpię, byśmy kiedykolwiek dowiedzieli się, co dokładnie pozwoliło ci tego dokonać.
— Musiałem go uratować. Czy to nie wystarczające?
— Równie dobrze mogło być — odparł Dumbledore. — I zdecydowanie nie odniósłbyś sukcesu, gdyby twoje pragnienie uratowania Harry'ego nie było tak ogromne. Jednakże, dla twojego i Harry'ego bezpieczeństwa, wolałbym się upewnić, czy więź ta została zlikwidowana.
— Zlikwidowana?
— Dokładnie. Nigdy nie miała być permanentna, jednak w przypadku magii eksperymentalnej mogą pojawić się nieprzewidziane okoliczności. — Dumbledore wyciągnął różdżkę. — Chciałbym cię zbadać, za twoją zgodą.
— Dlaczego nie zbada pan Harry'ego? — spytał Draco gniewnie.
Dumbledore westchnął.
— Wystarczy, że zbadam jednego z was. Harry wyglądał na poruszonego; czuję, że zatrzymanie go tutaj na badanie jedynie jeszcze bardziej by go zdenerwowało.
Draco poczuł przypływ złości.
— A nie zdenerwował go pan bardziej, mówiąc mu, żeby wyszedł?
— Pomyślałem, że być może nie chciałbyś, żeby dowiedział się o twojej matce.
Draco skrzywił się.
— Cokolwiek ma mi pan do powiedzenia, może pan powiedzieć przy Harrym. O tym właśnie mi mówił — że ludzie ukrywają przed nim różne sprawy. Więc niech pan się pośpieszy i mnie zbada. Muszę przygotować się do przeprowadzki.
Dumbledore nie odpowiedział, a jedynie wycelował różdżką w Draco. Delikatna, żółta poświata zaczęła tworzyć się nad jego głową, powoli go otaczając, po czym zniknęła.
— Diagnoza brzmi...? — Chciał wiedzieć Ślizgon.
— Więź została zlikwidowana.
Draco nie był pewien, czy jest z tego powodu szczęśliwy, czy nie, jednak przywdział swoją najlepszą maskę obojętności. Wstał i zwrócił się jedną nogą w stronę drzwi.
— Mogę odejść?
— Jesteś wolny, ale Draco...
— Co? — warknął z irytacją.
— Muszę ci powiedzieć, że mimo wielu błędów, które popełniłem...
Draco prychnął.
— ...zawsze pierwszorzędne znaczenie miało dla mnie dobro uczniów Hogwartu. Tyczy się to także ciebie i Harry'ego. Chcę, żebyś wiedział, że mam świadomość tego, jak naprawdę niebezpieczna jest sytuacja, w której się znalazłeś. Z wielu powodów.
— Cóż, profesorze, w takim razie obaj jesteśmy tego świadomi, nieprawdaż?
Dumbledore uśmiechnął się cierpliwie.
— Draco, rozumiem twoje uprzedzenie w stosunku do mojej osoby, ale zdaje się, że teraz walczymy po tej samej stronie.
Draco obrócił się całkowicie w stronę dyrektora i skrzyżował ręce na piersi.
— Wiedziałem, że pan to zrobi. Już wcześniej rozmawiałem o tym z Harrym... przed nocą zaćmienia. Nie chcę brać w tym żadnego udziału. Nie zamierzam dla pana walczyć. Nie chcę walczyć po żadnej stronie.
Dumbledore nachylił się nad swoim biurkiem.
— Wojna sama się o ciebie upomni, Draco, czy będziesz do niej przygotowany, czy nie. Zapewne nie ma potrzeby, bym zaczął ci wymieniać powody, dla których już teraz jesteś całkowicie zaangażowany w ten konflikt, ale postaraj się ostrożnie przeanalizować swoją sytuację. Może i nie życzysz sobie walczyć dla mnie, nawet bym od ciebie tego nie wymagał... ale czy będziesz walczył dla Harry'ego?
Draco otworzył usta, zanim zorientował się, że zabrakło mu argumentów. Tak, mógłby walczyć dla Harry'ego, bez dwóch zdań. Już to zresztą robił.
Dumbledore przytaknął, rozumiejąc.
— W takim razie widzisz już, dlaczego odgrywasz swoją rolę w tej wojnie.
Znaczenie słów Dumbledore'a uderzyło w Draco gwałtownie; poczuł nagle, jakby w pomieszczeniu zabrakło wystarczającej ilości powietrza.
— Nie chcę walczyć — powtórzył, tym razem słabiej.
— Tak samo jak Harry. Został naznaczony brzemieniem, gdy był zaledwie niemowlęciem i mężnie przyjął je na swoje barki. Wciąż miał wybór. Mógł po prostu uciec od tego ciężaru, gdyby chciał, jednak nie zrobił tego. Jeśli twoim życzeniem jest uciec od walki... Harry podąży swoją drogą bez ciebie, a ty również będziesz musiał zostawić Harry'ego za sobą.
Draco poczuł, że blednie. Ton Dumbledore'a był lekki, lecz jego słowa raniły jak ostrza.
— Zrobimy wszystko, co możemy, żeby cię ochronić, bez względu na ścieżkę, którą obierzesz. Przysięgam ci to. Chciałbym jednak zapytać osobiście: czy gdy przyjdzie czas, zdecydujesz się stanąć wraz z Harrym?
Draco zapatrzył się na ścianę. Nie istniało nic, co mógłby powiedzieć. Nie teraz. Nie Dumbledore'owi.
— Muszę iść — odparł tylko zachrypniętym głosem.
— W takim razie idź. Jednakże przypominam, że najlepiej, jeśli nie będziesz widziany na terenie szkoły.
Żołądek Draco skręcił się, kiedy chłopak zdał sobie sprawę, że dyrektor ma rację.
— Kurwa! — Uniósł wzrok na niewielki zegar wiszący na ścianie. — Ludzie pewnie jeszcze śpią, ale niedługo zaczną się budzić. Cholera...
— Zanim uraczysz mnie kolejną porcją swojego bogatego słownictwa, chciałbym zaznaczyć, że Harry najwidoczniej zapomniał torby, którą nosił ze sobą odkąd tylko się tu zjawił. — Wskazał zakurzony pakunek leżący na fotelu, który opuścił Gryfon. — Zgaduję, że w środku możesz znaleźć coś użytecznego, a Harry prawdopodobnie chciałby, żebyś tego użył.
Draco spojrzał na Dumbledore'a z zaskoczeniem, a następnie chwycił torbę i zwrócił się w stronę drzwi.
— Spodziewam się, że twoje rzeczy zostaną niedługo przygotowane — zawołał za nim Dumbledore. — Kiedy tylko uporządkujesz swoje sprawy, zgłoś się, proszę, do mojego gabinetu. Hasło brzmi „ananas".
Ananas?, pomyślał Draco, zamykając za sobą drzwi.
Czuł się dziwnie, używając peleryny-niewidki bez towarzystwa Harry'ego, ale gdy tylko wpadł na niewielką grupkę sześciorocznych Krukonów, którzy zdawali się zmierzać właśnie do biblioteki, wiedział, że Harry prawdopodobnie rzeczywiście chciałby, by jej użył. Czuł, że powinien odszukać Harry'ego, jednak nie miał pojęcia, gdzie chłopak mógł pójść. Do Wieży Gryffindoru? Możliwe, ale w jakiś sposób Draco w to wątpił. Na śniadanie? Raczej nie. Wyrzucił z głowy te myśli. Odnajdzie Harry'ego tuż przed swoim wyjazdem. W tym momencie musiał zobaczyć się z kimś innym.
Nogi powiodły go w dół schodów, poprzez główny hol i w stronę lochów. Minął zakręt, który prowadził do dormitoriów Slytherinu i poszedł dalej prosto w stronę sali eliksirów, obok której znajdowały się kwatery prywatne opiekuna jego domu.
Draco starał się zapukać delikatnie do drzwi, ale dźwięk poniósł się po korytarzach. Tuż nad drzwiami zachichotał niewielki, dość szkaradny gargulec.
— Czego chcesz, niewidzialny chłopcze?
Kurwa, to coś naprawdę widzi wszystko. Myślałem, że to jedynie plotka. Nienawidzę tego cholernego gargulca.
— Muszę zobaczyć się z profesorem Snapem.
— Och, musisz zobaczyć się z profesorem Snapem, tak? — powtórzył swoim śpiewnym głosem, który za bardzo przypominał Draco Irytka.
— Mógłbyś go zawiadomić? — wysyczał.
— Oczywiście, wasza wysokość. Jeden niewidzialny Malfoy chciałby zobaczyć się z szanownym Severusem Snapem, Bogiem Lochów.
Chwilę później drzwi stanęły otworem i pojawił się w nich rozczochrany Mistrz Eliksirów. W ułamku sekundy zamiótł ręką przestrzeń tuż przed wejściem, złapał Draco za ramię i wciągnął go do środka.
Snape błyskawicznym ruchem ściągnął z Draco pelerynę i przeszył go posępnym spojrzeniem. Przez jeden przerażający moment Ślizgon zastanawiał się, czy nie popełnił właśnie największego błędu w swoim życiu. Cholera! Co, jeśli on naprawdę jest lojalny Czarnemu Panu? Nie ufam Dumbledore'owi, dlaczego więc, kurwa, zaufałem mu w takiej sprawie?
Draco spojrzał przez ramię na drzwi, chcąc puścić się biegiem w ich stronę, a wtedy Snape po raz kolejny chwycił go za ramię. Czując ukłucie paniki, chłopak wyrzucił w górę wolną rękę i zaczął krzyczeć:
— Nie! Puść mnie!
Uścisk nie zelżał.
— Bądź cicho! — warknął na niego Snape. — Chcesz poinformować całe lochy o swojej obecności? Co ty najlepszego wyprawiasz, wałęsając się tutaj? Postradałeś rozum?
— Ja... ee... — Draco jąkał się przez chwilę, niepewny, co myśleć.
— Profesor Dumbledore nie spał przez całą noc, tak samo jak ja, przygotowując dla ciebie bezpieczne miejsce, a ty chcesz to wszystko zaprzepaścić, włócząc się po lochach? — Snape w końcu uwolnił jego ramię. — Co ty sobie myślałeś?
— Musiałem z tobą porozmawiać — odpowiedział Draco, starając się zapanować nad drżeniem głosu. — Dumbledore powiedział... powiedział, żeby zapytać pana, jeśli nie wierzę, że to prawda... odnośnie pańskiej lojalności... i mojej matki... ale...
— Draco — wciął się Snape — chyba nie muszę ci wyjaśniać, jak głupie to było z twojej strony. Czy niczego nie nauczyłeś się jako Ślizgon? Twoje własne bezpieczeństwo jest nadrzędne! Co, jeśli Dumbledore nie miałby racji, a ja postanowiłbym natychmiastowo oddać cię w ręce Czarnego Pana?
— Ee... Znalazłbym się w dość dużych tarapatach?
Snape zmarszczył brwi, odwrócił się i przeszedł przez salon w stronę kąta znajdującego się naprzeciwko kominka. Usiadł na fotelu i wskazał Draco ten znajdujący się tuż przed sobą.
— Przyszedłeś porozmawiać, więc mów.
Draco usiadł niepewnie na swoim fotelu, który mimo obicia był naprawdę twardy.
— Musiałem się dowiedzieć... — Zawahał się. — Czy moja matka naprawdę żyje?
— Tak — odparł Snape, jednak nie rozwinął odpowiedzi. Draco całą swoją siłą woli powstrzymał się, by nie zacząć skręcać się ze zniecierpliwienia.
— Poza tym... chciałem wiedzieć, czy naprawdę jest pan lojalny Dumbledore'owi — dodał tak spokojnie, na ile mógł. — Zawsze myślałem... cóż... że Dumbledore jest starym głupcem, ufając panu.
Snape przez minutę nie odpowiadał, pocierając brodę w zamyśleniu. W końcu rzekł:
— Zaufanie jest zawsze domeną głupców. Lojalność — nie.
Draco zmarszczył brwi.
— Nie rozumiem.
— Nie oczekiwałbym, że zrozumiesz, jednakże byłaby to miła niespodzianka. — Snape oparł się o poręcz swojego fotela. — Nigdy nie ma powodu do zaufania, Draco. Obdarza się nim szczodrze i często nieodpowiedzialnie. Lojalność jest o wiele głębszym zobowiązaniem i nigdy nie powinno się nią obdarzać bez powodu. Powiedz mi, Draco, dlaczego opuściłeś służbę u Czarnego Pana?
Draco poczuł, że zaczyna się denerwować. Snape nadal nie przyznał, w stosunku do kogo naprawdę jest lojalny. Ślizgon znał jednak nauczyciela od wielu lat — jeśli Snape zamierzał go wydać, do tej pory zacząłby już działać.
— To wydawało się po prostu... w jakiś sposób złe. Służenie mu.
— Bałeś się?
— Nie! — zaprotestował, jednak przeszywające spojrzenie nauczyciela wywołało grymas na jego twarzy. — Okej, dobra, bałem się. Ale to nie wszystko.
— Nie, to nie wszystko. Doskonale zdaję sobie z tego sprawę. Ty nie tyle opuściłeś swojego byłego sojusznika, co zyskałeś nowego.
Policzki Draco zapłonęły, a Snape skinął powoli głową.
— Odpowiedz sobie na pytanie, Draco: dlaczego ktoś miałby zmienić strony? Albo, co bardziej akuratne, dlaczego Ślizgon miałby to zrobić?
Draco przez chwilę zastanawiał się w ciszy, po czym zaryzykował odpowiedź.
— Ślizgon zawsze deklaruje lojalność osobie z największą władzą.
— To prawda. Jednakże prawdziwie mądry Ślizgon rozumie, że władza sama w sobie znaczy bardzo niewiele. Zwycięzcą tej wojny nie będzie ten z największą władzą, a z ten z...
— Największą siłą — dokończył za niego Draco, podczas gdy serce zaczęło bić mu mocniej w klatce piersiowej. — Władza nie ma żadnej lojalności... wartości... Merlinie...
Snape uniósł brew.
— Zaskakujesz mnie, Draco. Gdzie udało ci się nabyć tak cenną wiedzę?
Draco spojrzał na niego z desperacją.
— Gdybym panu powiedział, nigdy by mi pan nie uwierzył.
— Naprawdę? — spytał Snape tonem, który nie domagał się odpowiedzi. — Mimo wszystko opuszczenie warty z takiego powodu jest jedną rzeczą. Związanie własnego losu z inną osobą z ogromnym ryzykiem dla samego siebie jest rzeczą kolejną.
Draco czuł się tak, jakby wzrok Snape'a wiercił dziury w jego czaszce. Starał się zastosować w praktyce swoją niewielką wiedzę na temat oklumencji, jednak był zbyt zmęczony wydarzeniami poprzedniej nocy, a poza tym mózg miał okropnie zamglony. Ostrożnie złapał świdrujące spojrzenie nauczyciela i postanowił spróbować pokierować rozmową, zadając własne pytanie:
— Więc... dlaczego postanowił pan lojalność w stosunku do Dumbledore'a?
— Myślę, że to ja powinienem spytać ciebie, dlaczego postanowiłeś lojalność w stosunku do Pottera.
Nie odwracając wzroku, Draco zdał sobie sprawę, że mężczyzna całkowicie kontroluje tę wymianę zdań i nic nie mógł na to poradzić. Snape nie odpowie na żadne pytanie, dopóki on sam tego nie zrobi. Westchnął, pokonany.
— Zauważyłem, jak silny był, kiedy stawał przed Sam-Wiesz-Kim. Nawet nieuzbrojony i złapany w pułapkę ani razu nie zadrżał. Ja sam, mimo że mu służyłem, nie dałbym rady. A wtedy... miałem się spotkać z Sam-Wiesz-Kim oko w oko, a w tym czasie... wahałem się.
— To bardzo niebezpieczne, wahać się w swojej lojalności podczas spotkania z Czarnym Panem. On wymaga całkowitego oddania.
— Wiem — odparł Draco, wzdrygając się. — Wtedy też to wiedziałem. Pomyślałem, że może mógłbym oczyścić swój umysł, użyć oklumencji, ale byłem zbyt wyczerpany i zbyt... cóż...
— Skupiony na swoim więźniu?
— Rozmawialiśmy przez wiele dni! Czego pan oczekiwał? I okazało się, że w ogóle nie jest taki, jaki myślałem, że jest.
Snape przechylił głowę w rozbawieniu.
— W takim razie jaki jest?
— Lepszy — wydusił Draco.
— Interesujące — odrzekł Snape łagodnie. — Więc dlaczego? Dlaczego tak niezachwianie obdarzyłeś lojalnością Harry'ego Pottera, zanim w ogóle wystawiłeś stopę poza lochy Czarnego Pana? I nie bądź taki zaskoczony. Nigdy byś go ze sobą nie zabrał, jeśli już wtedy nie zmieniłbyś stron.
Teraz Draco naprawdę był zaskoczony.
— To właśnie powiedział Glizdogon!
— W rzeczy samej. To samo powiedział mnie, tak jakbym potrzebował, żeby ten szczur informował mnie o rzeczach, które już wiem.
Coraz więcej niespodzianek, pomyślał Draco.
— Kiedy pan się z nim widział? — dopytał.
— Na krótko ostatniej nocy, ale to nie jest teraz istotne. Zadałem ci pytanie i oczekuję odpowiedzi.
Draco zacisnął usta, westchnął i zapatrzył się na wzór rzuconego niedaleko dywaniku.
— Harry mi pomógł. Wszyscy inni chcieli wystawiać mnie na próby, ale Harry... on wiedział, z czym będę musiał się zmierzyć, spotykając się z Sam-Wiesz-Kim, więc mi pomógł. Sprawił, że stałem się zły... na tyle zły, by móc przykryć tym strach i niezdecydowanie. Patrząc wstecz, to było imponujące. Nawet nie zdążyłem się zorientować, co on naprawdę zrobił, dopóki nie znalazłem się na schodach. Myślę, że tamtej nocy Harry uratował mi życie.
Draco uniósł wzrok, chcąc zobaczyć reakcję Snape'a, jednak wyraz twarzy nauczyciela pozostał kompletnie obojętny, więc Ślizgon kontynuował.
— Nie musiał mi pomagać... był moim więźniem... ale i tak to zrobił. Nie mogłem zrozumieć, dlaczego ktoś miałby mi pomagać bez potrzeby, ale kiedy to się stało, wszystko nabrało sensu. A potem, kiedy w końcu spotkałem się z Sam-Wiesz-Kim, również to, co powiedział Harry... o strachu, kontroli, służbie... — Urwał i uśmiechnął się ironicznie. — ...władzy i sile.
Snape niemal niedostrzegalnie rozszerzył oczy.
— Potter ci to powiedział? Miałeś rację. Nie wierzę.
Ironiczne wykrzywienie warg zmieniło się w pełen smutku uśmiech, który następnie zgasł, a Draco powiedział:
— Spotkałem Sam-Wiesz-Kogo i uwierzyłem w każde słowo, które powiedział Harry. Miał rację. Doskonale wiedziałem, kto był silniejszy. Wtedy zdałem sobie sprawę, czego chcę. Wiedziałem też, że Harry podarował mi coś, czego nigdy wcześniej nie miałem. — Draco wziął głęboki oddech. — Możliwość wyboru.
— Więc podjąłeś decyzję.
— Tak, podjąłem.
Wtedy na twarzy Snape'a pojawiło się coś, co Draco widział u niego jedynie parę razy w życiu. Uśmiech.
— Tak jak i ja.
Draco siedział na swoim miejscu, zszokowany, podczas gdy Snape podniósł się i przemierzył pokój w stronę swojego biurka, zdjął kawałek pergaminu z samego szczytu stosu książek i powrócił.
— Z pewnością rozpoznajesz ten pergamin?
Uniósł go, a Draco rozpoznał diagram przedstawiający Zaćmienie Duszy i jego przeciwzaklęcie, który sam wyrysował.
— Oczywiście, że tak.
Snape przytaknął.
— Potrzebowałem użyć twojego diagramu, by przygotować eliksir, który zażył Potter poprzedniej nocy. Musisz popracować nad swoimi umiejętnościami w zakresie diagramów, Draco, tak samo jak nad pismem ogamicznym, ale pozostawmy to na kolejną okazję. Zanim zacząłem pracę, raczej ciężko mi było nie zauważyć tekstu znajdującego się na odwrocie pergaminu. To pismo Pottera, prawda?
— Zrobił tam jakąś notatkę — odparł Draco. — W razie, gdyby nie przeżył... chciał, żebym to ze sobą przyniósł na dowód, że go nie zabiłem... ani nie pozwoliłem umrzeć umyślnie.
Snape zmarszczył brwi.
— Nie przeczytałeś tego.
Draco potrząsnął głową.
— Postanowiłem, że przeczytam to jedynie, kiedy będę musiał. Jeśli bym to zrobił, gdy Harry jeszcze żył, to byłoby tak, jakbym pogodził się z myślą, że w końcu umrze.
— Drobna rada, Draco: jeśli tylko masz możliwość, by coś przeczytać, zrób to niezwłocznie. Nigdy nie wiesz, kiedy będziesz potrzebował tej informacji. Z tego też powodu sam postanowiłem to zrobić.
To, że Snape zdawał się zadowolony na myśl o przeczytaniu czegokolwiek, co wyszło spod pióra Harry'ego sprawiło, że Draco poczuł się bardzo niekomfortowo.
— Co tam jest napisane? — spytał, wyciągając rękę, jednak Snape odciągnął pergamin z dala od niego.
— Zanim ci to dam, chciałbym ci o czymś przypomnieć. Podczas gdy lojalność w stosunku do Czarnego Pana wymaga całkowitej uległości i oddania w zamian za władzę, lojalność w stosunku do tej drugiej strony wymaga takiego samego, jak nie większego poświęcenia. Nie podejmuj zobowiązania, z którego nie będziesz się w stanie wywiązać.
Draco zastanowił się, po czym wstał.
— W noc, w którą uciekliśmy, złożyłem Harry'emu obietnicę. Powiedziałem, że doprowadzę go do Hogwartu, nieważne, co się stanie. Bez względu na cenę. To właśnie powiedziałem i tak też zrobiłem. Obiecałem, że go nie zostawię i nie zostawiłem. Obiecałem nawet.... że jeśli będzie wyglądało na to, że Sam-Wiesz-Kto zamierza wygrać... Ja... Merlinie, nawet nie potrafię tego powiedzieć.
— Obiecałeś, że zabijesz go, zamiast pozwolić wygrać Czarnemu Panu?
Draco zwiesił głowę.
— Tak.
— Zrobiłbyś to?
— Wolałbym sam umrzeć. Nie musiałem go zabijać, żebyśmy wygrali, więc... to tak naprawdę nie ma znaczenia, prawda?
— Dobrze wiesz, że ma. Spójrz na mnie, Draco, i powiedz: czy mógłbyś go zabić?
Draco uniósł wzrok, jednak nie potrafił wyartykułować żadnych słów.
— Odpowiedz mi, Draco. Czy z lojalności w stosunku do Harry'ego mógłbyś spełnić swoją obietnicę i go zabić?
Gardło zacisnęło mu się spazmatycznie, jednak w końcu zdołał wydusić odpowiedź.
— Tak.
Snape pokiwał głową z satysfakcją i wyciągnął przed sobą pergamin.
— W takim razie zasłużyłeś na to.
Draco z wahaniem przyjął pergamin i odwrócił go. Notatka początkowo wydała mu się szokująco prostolinijna, lecz po chwili przypomniał sobie, że Harry nie miał zbyt wiele czasu na dobór odpowiednich słów. Jednak Ślizgon czytał powoli dalej, a łzy zaczęły napływać mu do oczu. Nie miało znaczenia, że Snape go obserwował. Kiedy skończył, pozbierał się i podniósł wzrok.
— Muszę go znaleźć.
— Nawet z peleryną dość trudno będzie ci się dostać do Wieży Gryffindoru.
— Nie sądzę, żeby tam był... moment, mam pomysł.
— Naprawdę? A to nowość.
Draco spiorunował go wzrokiem.
— Znalazłem jego kryjówkę sprzed roku... używał jej do spotkań tego małego klubu Dumbledore'a. Myślę, że może tam być.
Snape odpowiedział skinieniem głowy.
— W takim razie skoro wiesz, gdzie przebywa chłopak i nie masz już żadnych nastoletnich problemów do przedyskutowania, chętnie zażyłbym choćby godziny snu, zanim będę musiał zmierzyć się z trzeciorocznymi Puchonami i Krukonami na porannych zajęciach. Nie spodziewają się mojego powrotu. Ich reakcja, mimo że męcząca, powinna być dość... zabawna.
— Tak, sir. Dziękuję, że mnie pan wysłuchał.
— Ależ proszę. I Draco...
— Tak?
— Niedługo wyruszysz bardzo trudną ścieżką, w porównaniu z którą z dużym prawdopodobieństwem twoja wędrówka przez północne lasy okaże się jedynie przyjemnym biwakiem. Ale powinieneś też wiedzieć... że nie będziesz sam.
Draco przycisnął pergamin do piersi.
— Wiem.
Bez kolejnego słowa naciągnął pelerynę-niewidkę z powrotem na głowę i wyszedł z pomieszczenia. Gdy tylko to zrobił, zdał sobie sprawę, że Snape tak naprawdę ani razu nie powiedział wprost, wobec kogo jest lojalny. Sprytny drań.
CZYTASZ
Zaćmienie || Drarry ✔️
FanfictionTYLKO UDOSTĘPNIAM. LINK DO ORYGINAŁU: http://drarry.pl/forum/viewtopic.php?f=8&t=944