13. cz.2

2.3K 234 38
                                    



Ból klątwy Cruciatus był gorszy, pomyślał Draco jak przez mgłę, jednak przynajmniej gdy się kończył, było po wszystkim. W tym przypadku przylgnął on do każdej kości w jego ciele, do każdego mięśnia i każdej żyły. W żołądku czuł mdłości, w płucach ciężar, a do tego jego stan wyraźnie się pogarszał. Gdzieś w tle był świadomy, że Harry starał się uwarzyć antidotum, jednak szanse na to, że zdołał odszukać wszystkie potrzebne składniki, były znikome. Draco nie był gotów przyznać tego otwarcie przed samym sobą, ani też nie chciał mówić Harry'emu, jak rzadka była dzika bazylia — nadzieja to potężna motywacja. Jednak w tym momencie Draco marzył tylko o tym, by zemdleć.
Odlegle zarejestrował ruch z tyłu swojej głowy, lecz nie był na tyle świadomy, by jakkolwiek zareagować. Znienacka został zaskoczony przez parę rąk, która chwyciła go za ramiona i starała się unieść. Krzyknął, gdy ból zwiększył się kilkukrotnie.
— Spokojnie, Draco. To ja.
— Harry... o kurwa, to tak boli.
— Wiem, że boli. Mam coś dla ciebie... teraz módlmy się, by moje umiejętności z eliksirów nie były aż tak złe, jak twierdzi Snape.
— Znalazłeś...
Przerwał, gdy Harry przyłożył kubek do jego ust. W innych warunkach Draco mógłby zakwestionować spożywanie eliksiru uwarzonego przez kogokolwiek poza profesjonalistą bądź samym sobą, lecz nie miał siły się sprzeciwić. Oprócz tego był gotów spróbować czegokolwiek, by tylko zneutralizować ból, więc wypił.
Płyn był kwaśny, wyrazisty i lekko pikantny; nie do końca smaczny, jednak lepszy niż niektóre eliksiry, których próbował. Szybko przełknął niewielką, pozostałą w kubku część mikstury.
W pierwszych sekundach nie sądził, że zadziała. Następnie poczuł na dnie żołądka wypierające ból ciepło. Wstrzymał oddech, gdy każdy mięsień w jego ciele napiął się gwałtownie i zacisnął zęby, starając się przetrwać ten moment. Był jedynie częściowo świadomy obejmujących go ramion Harry'ego i głosu chłopaka w swoim uchu. Kiedy tylko jego mięśnie zaczęły się rozluźniać, wraz z napięciem powoli odchodził ból. Draco był tak wycieńczony, że mógł jedynie opaść do tyłu i oprzeć się o Harry'ego, łapiąc z trudem powietrze.
W końcu ból nie pozostał już niczym więcej jak lekkim mrowieniem w rękach i nogach, a w żołądku Draco czuł jedynie niewielkie mdłości niczym po wypiciu zbyt dużej ilości taniego wina. Zamrugał, orientując się w sytuacji. Chłodny, acz nie mroźny wiatr muskał jego twarz. Pola i drzewa nie były już dłużej rozmazaną plamą, co przyjął z entuzjazmem, gdyż żołądek nadal skręcał mu się odrobinę. Pozwolił sobie na zduszony śmiech, który zabrzmiał bardziej jak szloch.
— Udało ci się.
Harry uścisnął go.
— Nie dziękuj mi zbyt wcześnie. Możesz usiąść?
Draco skinął głową, a Harry natychmiast mu pomógł, po czym ukląkł przed nim, złapał go bezceremonialnie za ramiona i podciągnął do góry rękaw chłopaka. Wściekłe, czerwone linie, które promieniowały od ugryzienia, teraz wycofywały się na jego oczach w stronę niewielkich punkcików. Rana wciąż trochę bolała i była opuchnięta, jednak stało się jasne, że jad został zneutralizowany.
Draco znów się zaśmiał i tym razem przyszło mu to z dużo większą łatwością. Spróbował się uspokoić.
— Dość długo ci to zajęło — wycedził, usiłując zatuszować łzy, które groziły wypłynięciem z jego oczu. Harry w końcu również się roześmiał.
— Tak, zdecydowanie znów jesteś sobą. Cóż, mogło być gorzej. — Potrząsnął głową z westchnieniem rezygnacji. — Chodź no tu.
— Hę?
Harry wyciągnął rękę i przycisnął ją do policzka Draco, a następnie do jego czoła. Zanim Ślizgon zdążył zaprotestować, złapał go za nadgarstki i sprawdził puls.
— Potter, co ty, do diabła, robisz?
— Sprawdzam, by upewnić się, czy nie wystąpiły żadne efekty uboczne. Jak twój żołądek? Możesz wziąć głęboki oddech?
Draco stwierdził, że powinien po prostu odpowiedzieć na pytania Harry'ego, lecz był zbyt zirytowany nagłą troską z jego strony, by przejść obok tego obojętnie. Odciągnął nadgarstki z dala od palców chłopaka.
— Harry, jeśli warzyłeś eliksir zgodnie z przepisem, który ci przekazałem, jestem pewien, że wszystko będzie dobrze.
Harry skrzywił się.
— Właściwie jeśli podążałbym za twoimi instrukcjami, rezultat byłby taki, że albo obaj wylecielibyśmy w powietrze z powodu eksplozji, albo byś się zatruł.
— Co?
Harry roześmiał się, brzmiąc, jakby dobrze się bawił.
— Zacząłeś mówić nieco... yy... chaotycznie mniej więcej w połowie instrukcji. Opowiadałeś o smoczych łuskach, żółci salamandry, ropuszych wątrobach i ananasie.
Draco poczuł suchość w ustach.
— W takim razie... w takim razie jak... jak ty...
— Nie martw się. Do czasu, kiedy skończyłeś opisywać pierwsze kroki przyrządzania eliksiru, zdążyłem go już rozpoznać. Na początku byłem tak zdenerwowany, że nawet nie zdałem sobie sprawy, że znam antidotum, ale kiedy tylko pchnąłeś mnie w odpowiednim kierunku, od razu wszystko sobie przypomniałem. Po doświadczeniu z bazyliszkiem i kiedy tylko dowiedziałem się, że Voldemort darzy węże szczególnym zainteresowaniem, stwierdziłem, że znajomość antidotów na ich ugryzienia może kiedyś okazać się pomocna. Tak więc właściwie uważałem na tej lekcji. — Harry uśmiechnął się. — Tak w ogóle, to: heh, dobre. Ananas.
Draco nie potrafił określić, czy czuje szok, ulgę czy też wdzięczność, że Harry chociaż ten jeden raz słuchał na eliksirach. W końcu stwierdził, że jest zbyt zmęczony, by wybrać jedno z trzech.
— Więc dlaczego martwisz się o skutki uboczne, skoro wiesz, jak to uwarzyć? Nie ma żadnych przeciwwskazań dla tego eliksiru, chyba że źle go sporządziłeś... a wiedziałeś, jak to zrobić... więc musiałeś to zrobić dobrze. Prawda? To znaczy, nie pomyliłeś się, co nie?
— Cóż...
— Harry? — Draco poczuł ukłucie paniki. — A przy okazji, jak udało ci się znaleźć dziką bazylię?
— Właśnie o to chodzi — stwierdził Harry nerwowo. Wyglądał tak, jakby pragnął się gdzieś ukryć. — Nie znalazłem.
— Co? Ty... co... w takim razie jak...?
— Substytut — odrzekł Harry. — Jałowiec. Powinien działać podobnie, ale słabiej.
Nie, Harry wcale tego nie powiedział.
— Proszę, powiedz mi, że to nieprawda.
— Musiałem, Draco! Nie miałem w zanadrzu niczego innego!
Ślizgon przyciągnął ramię do piersi.
— A co, jeśli popełniłeś błąd?
— Yy... to właśnie dlatego najpierw wypróbowałem go na sobie. — Harry zdawał się skulić wewnętrznie i wyglądał na bardzo zakłopotanego. Draco obrzucił go wzrokiem i potrząsnął głową, starając się poukładać w niej wszystko, czego się dowiedział.
— Harry, nie mógłbyś bezpiecznie zażyć antidotum, jeśli nie zostałeś otruty.
Gryfon wyglądał jedynie na jeszcze bardziej zdenerwowanego.
— Wiem.
Zrozumienie ugodziło w Draco. Chłopak złapał Harry'ego za rękę i podciągnął rękaw z nadzieją, że jego podejrzenia nie okażą się prawdziwe. Niemal poczuł mdłości na widok dwóch wyraźnych punkcików po wewnętrznej stronie przedramienia. Gdy uniósł wzrok i spojrzał w twarz Harry'ego, poczuł, jak nagle wszystkie skumulowane w nim emocje znajdują upust.
— CZYŚ TY ZWARIOWAŁ? Pozwoliłeś, żeby cholerny wąż cię ugryzł? Celowo? Żeby wypróbować antidotum z zastępczym składnikiem? Jak cholernie głupim, ślepym, GRYFOŃSKIM bohaterem trzeba być, żeby z własnej woli pozwolić jadowitemu gadowi zatopić kły we własne ramię? A co, jeśli byś się POMYLIŁ? Co, jeśli antidotum by nie zadziałało? Co, jeśli zatrułbyś się podwójnie? Co, jeśli ty... ty...
Draco umilkł, gdy spojrzał w oczy Harry'ego. Gryfon wyglądał na... cóż... zdenerwowanego.
— A co, jeśli nic takiego by się nie stało? Ty mnie nie zostawiłeś — dodał Harry cicho. — A ja nie miałem zamiaru zostawić ciebie.
Draco pozwolił temu stwierdzeniu przesiąknąć do własnego umysłu, który wciąż był nieco zamglony. Nie był pewien, czy Harry miał na myśli, że nie zamierzał zostawić Draco za sobą, czy też nie chciał, by ten dłużej cierpiał, zanim jad nie wydostałby się z jego ciała naturalnym sposobem. Albo może chodziło o to, że sam nie zamierzał umierać z powodu zatrucia jadem, zostawiając Draco samego. Albo... albo może wszystkie propozycje są prawdziwe. Draco przyglądał się Harry'emu przez dłuższy moment, niepewny, co powinien powiedzieć.
W końcu odwrócił wzrok i zrelaksował się, zmieniając pozycję. Skronie zaczynały mu pulsować i nie był pewny, czy ma to coś wspólnego z ukąszeniem węża. Przyciskając wierzch dłoni do czoła, potrząsnął głową do samego siebie, mamrocząc pod nosem.
— Ty głupi, głupi, szalony, altruistyczny, durny Gryfonie.
— Yy... nie ma za co?
Draco posłał Harry'emu spojrzenie z ukosa.
— Nie waż się nigdy więcej zrobić czegoś podobnie idiotycznego — zagroził słabym głosem.
Twarz Harry'ego była nieczytelna, a Draco nie potrafił stwierdzić, czy jego postawa stała się defensywna, czy też po prostu wiedział, że to jest właśnie sposób Ślizgona na radzenie sobie z sytuacją.
— Nie miałem za bardzo innego wyboru.
Rysy Draco złagodniały.
— Nie, chyba nie.
— Poza tym powiedziałem wężowi, żeby nie gryzł zbyt mocno. Taka ilość jadu prawdopodobnie wywołałaby jedynie nieznaczne nudności, więc było warto. No i udało się, więc zdecydowanie było warto. — Słowa Harry'ego brzmiały tak, jakby ten próbował usprawiedliwić się przed samym sobą, a jego oczy zdawały się szukać aprobaty. — Boję się tylko, że antidotum nie będzie na tyle silne, by całkowicie zneutralizować truciznę. To znaczy... jeśli zostałoby poprawnie uwarzone, pewnie teraz czułbyś się już całkowicie normalnie. Jak się czujesz?
Draco przechylił głowę w skupieniu. Gdy ból ustąpił odczuł tak wielką ulgę, że poza tym nie zauważył niczego innego. Natomiast teraz, gdy Harry zwrócił na to jego uwagę, zarejestrował, że wciąż nie jest z nim najlepiej. I było mu zimno. Owinął ręce dookoła brzucha, mając nadzieję, że ruch wyglądał na tyle naturalnie, by zostać zinterpretowanym jako zwyczajny gest.
— Czuję się dobrze. Naprawdę. — Kiedy stało się oczywiste, że Harry tego nie kupił, Draco westchnął. — Okej, więc mam trochę dziwne uczucie w żołądku.
Harry zmarszczył brwi.
— Drżysz.
Zanim Ślizgon zdążył zaprotestować, Harry uniósł płaszcz, który opadł na bok i zaczął owijać go wokół ramion drugiego chłopaka. Niewielki podmuch wiatru, spowodowany przez ruch materiału, wywołał głęboki dreszcz w jego ciele, a sam Draco zdał sobie sprawę, że rzeczywiście marznął.
Cholera, czy on musi mnie tak niańczyć?! Och, kurwa, niech go diabli za to, że ma rację. Zamarzałem na śmierć.
Instynktownie owinął płaszcz ciaśniej.
— Może powinieneś położyć się jeszcze na chwilę — zasugerował Harry.
— Potter, twój eliksir zadziałał całkiem nieźle i nic mi nie jest, a my naprawdę powinniśmy i tak za chwilę ruszać dalej i...
— Draco, słońce już zaszło — przerwał mu Harry ze zdumieniem. — W razie, jakbyś nie zauważył.
Ślizgon wyprostował się, nagle rejestrując, że świat wokół niego skąpany był jedynie w delikatnym półmroku. Naprawdę niczego nie zauważył.
— Och.
Harry wygiął usta w próbie uśmiechu, który nie do końca mu wyszedł.
— A nawet gdyby, ty i tak nigdzie nie pójdziesz, dopóki nie odpoczniesz. Resztki jadu wciąż muszą wydostać się z twojego organizmu. Siedź tu i rozgrzewaj się, a ja rozłożę namiot. — Machnął różdżką w stronę ziemi i rozpalił niewielkie, fioletowe ognisko. — To powinno na razie wystarczyć. Ziemia nie jest tak sucha, jak liczyłem, że będzie, ale z kilkoma zaklęciami powinno być w porządku. No i niebo jest czyste. Zostajemy tu na noc.
Draco miał już na końcu języka zrezygnowane tak, sir, jednak właściwie nie miał zbytniej ochoty się odzywać. Zamiast tego kiwnął jedynie głową i zapatrzył się w płomienie. Tuż obok, Harry zaczął rozkładać namiot przy samym skraju polany, gdzie korony drzew dawały chociaż niewielką osłonę. Pomimo, że Draco przywykł do bycia wyręczanym we wszystkim przez sługi i domowe skrzaty, przez kilka ostatnich dni on i Harry co noc rozbijali obóz razem. Czuł się dziwnie, nie pomagając, lecz jednocześnie wiedział, że Harry zwyczajnie się o niego troszczy. Przypuszczał, że powinien być wdzięczny, ale w jakiś sposób najsilniej odczuwał poczucie winy.
— Harry? — Jego głos był o wiele bardziej napięty, niż by sobie życzył. Drugi chłopak przerwał wykonywane czynności.
— Tak?
— Ja... dziękuję.
Harry przez chwilę nie reagował, po czym delikatny uśmiech wypłynął na jego wargi — tym razem prawdziwy, jakkolwiek wąski by nie był.
— Rozumiem. — Niewypowiedziane nie ma za co zawisło w powietrzu, wyraźniejsze, niż gdyby zostało wyrażone na głos.
Gdy Harry powrócił do rozbijania obozu, Draco owinął płaszcz ciaśniej wokół siebie. To tyle, jeśli chodzi o unikanie dzikiej przyrody, pomyślał ponuro. Ostatnie dwa dni były tak sielskie, że niemal zapomniał, że wciąż byli w biegu, groziło im niebezpieczeństwo i tułali się sami po dzikim lesie bez żadnej ochrony prócz różdżek i siebie nawzajem. Wszystko wokół zdawało się być oddalone w czasie i przestrzeni od reszty świata i obowiązywały tu zasady w jakiś sposób inne — tak, jakby na wcześniejsze nie było już miejsca.
W tym właśnie momencie Draco wykształcił nagły szacunek dla zasad. Oznaczały strukturę, a struktura to bezpieczeństwo. Odruchowo uścisnął drugą ręką swoje przedramię.
Tutaj jedynymi obowiązującymi zasadami były te stworzone przez niego i Harry'ego... oraz presja nałożona przez fazy księżyca, który teraz unosił się ponad drzewami po drugiej stronie polany. Draco przełknął ślinę i odwrócił wzrok.
— Draco, rozłożyłem namiot.
Ślizgon spojrzał na Harry'ego, który odchylił na bok brzeg prowizorycznego namiotu w zapraszającym geście. Westchnął do siebie. Bez względu na to, czy Harry myślał, że wartym ryzyka było potencjalne zatrucie samego siebie jadem, jego działania powiedziały Draco o wiele więcej, niż słowa. Harry był gotów zaryzykować dla niego własne życie.
Chłopak mógł mieć inteligencję emocjonalną gumochłona — oczywisty Gryfon — ale jego oddanie było silne i szczere. I lekkomyślne. Nie zapominaj — lekkomyślne.
Draco westchnął głęboko, gdy stanął na lekko niestabilnych nogach. Posłał Harry'emu coś, co, miał nadzieję, wyglądało jak uspokajające skinienie głową, po czym wszedł do namiotu. Nie miał zbytniej ochoty na rozmowę. Był zmęczony, wciąż bolała go głowa i nie mógł przestać myśleć o tym, co Harry właśnie dla niego zrobił.
Gryfon usadowił się wraz z nim pod płaszczem; leżał jednak na brzuchu, wyglądając na polanę przez otwór w namiocie. Najwyraźniej nie był bardzo śpiący, lecz nie sprawiał także wrażenia, jakby miał ochotę rozmawiać. Albo przynajmniej nie zamierzał rozpoczynać konwersacji. Draco był mu za to wdzięczny. On sam nie miał siły na rozmowę. Był wykończony i wciąż odczuwał lekki ból żołądka. Szybko odpłynął, jednak nawet z ciepłem ciała Harry'ego, przyciśniętego do jego pleców, minęło sporo czasu, zanim niespokojna drzemka zmieniła się w głęboki, zbawienny dla jego nadwyrężonego ciała, sen.

*~*~*

— Draco?
Szept rozbrzmiał w uchu Malfoya. Uchylił jedno oko i spostrzegł, że jest środek nocy. Namiot wciąż był otwarty, a delikatna bryza mierzwiła mu włosy. Czuł ciepło okrywającego go płaszcza i jak na razie nie był tej nocy niepokojony przez żadne sny, więc nie miał powodu, by się rozbudzać. Mając nadzieję, że Harry nie dostrzegł jego rozchylonej powieki, szybko znów ją zacisnął i zatopił się ponownie w otaczającym go cieple.
Dłoń złapała go pewnie za ramię i potrząsnęła nim.
— Draco! Obudź się!
Głos Harry'ego wciąż był szeptem, jednak tym razem o wiele bardziej napastliwym. A Draco był też o wiele bardziej zdeterminowany, by się nie budzić. Czuł zmęczenie i wciąż bolała go głowa. Mrucząc, chwycił krawędź płaszcza i okrył się nim aż po brodę, odciągając ramię poza zasięg swojego dręczyciela.
Ułamek sekundy później płaszcz został ściągnięty z jego ciała.
— Co ty, do cholery, wyprawiasz, Potter?! — wyrzucił, błyskawicznie siadając. — Jak sam doskonale wiesz, miałem wyjątkowo traumatyczny dzień! Było mi ciepło i wygodnie, spałem, a ty musiałeś...
Przerwała mu ręka Harry'ego, która zatkała mu usta.
Twarz chłopaka znajdowała się kilka centymetrów od jego własnej. Miał szeroko otwarte oczy, doskonale widoczne w przyćmionym świetle.
— Cśś! Bądź cicho, albo je przestraszysz! — wyszeptał pośpiesznie.
Draco uwolnił swoją twarz z uścisku dłoni Harry'ego i potarł bolące skronie. Obniżył głos, nie chcąc wywoływać kłótni.
— O czym ty, do diabła, mówisz? Kogo przestraszę?
Harry w odpowiedzi uśmiechnął się szeroko i wskazał głową w stronę polany. Był najwyraźniej z jakiegoś powodu podekscytowany. Przewracając oczami, Draco zdecydował, że najprościej będzie udobruchać Harry'ego, jeśli w ogóle chciał się jeszcze choć chwilę zdrzemnąć.
Z dramatycznym westchnieniem obrócił się w stronę otwartej łąki...
...i oddech ugrzązł mu w gardle.

cdn.

Zaćmienie || Drarry ✔️Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz