11. cz.1 Góry i doliny

3.6K 246 117
                                    

     Słońce świeciło wysoko ponad głowami, rzucając spomiędzy drzew brązowo-zieloną poświatę. Cień mógł oferować pozorny chłód, jednak w rzeczywistości był niewielką ochroną przed południowym upałem, a gęste listowie pod sklepieniem zdawało się zatrzymywać najlżejsze powiewy wiatru. Ciepłe, wilgotne powietrze przylgnęło do skóry, a szlak prowadzący z doliny był bardziej stromy, niż się wcześniej wydawało. Upalne dni, zimne noce i trudny teren. Czas i wysiłek dawno zatarły emocje związane z ucieczką i zostawiły ich jedynie ze smutną świadomością sytuacji: wciąż mieli przed sobą długą drogę. Harry poszedł na ustępstwo i przez ostatnie dwa dni to Draco przejął dowodzenie. Gryfon nie chciał być tym, który podejmie okrutną decyzję skręcenia na południe i przedzierania się przez góry, gdy dolina zaczęła lekko odchodzić na wschód. W końcu, o poranku trzeciego dnia, Harry dał do zrozumienia, że daje Draco pozwolenie na powrót do jego ulubionej czynności: narzekania.
     Tym razem chcąc nie chcąc czuł, że Draco ma całkowite prawo, by narzekać. Po trzech dniach nieprzerwanego przedzierania się przez lokalny krajobraz Harry musiał przyznać, że sam też zaczynał mieć tego dość − nie, żeby miał zamiar poinformować o tym Draco. Jednak wciąż, pomimo jego własnego wycieńczenia, wydawało mu się, że ze Ślizgonem jest o wiele gorzej.
     Harry westchnął głęboko, podciągając się za pomocą pni podczas marszu w górę stromego zbocza i rzucił okiem na Draco, którego twarz błyszczała od wysiłku. Zielonkawa poświata, którą tworzyły drzewa, powodowała jedynie, że blada twarz Draco wyglądała jeszcze gorzej, a ciemne kręgi wokół jego oczu sprawiały, że wyglądał na pobitego. Harry podejrzewał, że nawet jeśli chłopak był mniej osłabiony, niż on, wspinanie się na górę wciąż pozostawało dla niego wyzwaniem. Naprawdę nie był on typem lubiącym aktywnie spędzać czas. Gryfon ciągle odczuwał skutki zamknięcia w celi i z entuzjazmem przyjął utrzymywane przez nich wolne tempo marszu, które z kolei powodowało, że Draco miał nadal wystarczająco dużo powietrza, aby mówić. Miało to swoje plusy i minusy. Harry stwierdził, że, w zależności od punktu widzenia, chłopak był w mówieniu całkiem dobry. Kiedy w końcu zmęczyło go narzekanie, któremu oddawał się przez większą część ostatniej godziny, powrócił do swojej pozornie niekończącej się listy losowych tematów.
     — Kiedy miałem sześć lat, moja opiekunka powiedziała mi, że gdzieś tutaj, na północy, znajdują się kręgi wróżek.
     — Naprawdę? — odparł Harry automatycznie, wiedząc, że Draco bez względu na to i tak ma zamiar wygłosić elaborat. W ciągu ostatnich dwóch dni stało się to niemal normą. Draco zaczynał pompatycznym oświadczeniem na temat jakiejś niezwykłej magicznej rzeczy, Harry następnie udawał nonszalancję, jednak tak naprawdę słuchał uważnie, podczas gdy Ślizgon dzielił się z nim kolejną fascynującą ciekawostką dotyczącą czarodziejskiego świata.
     A z pewnością było dużo do nauczenia − mógł poznać rzeczy ponad sztuczki, które zapamiętał z lekcji transmutacji i te kompletnie różne od tych ze świata książek i pergaminów Hermiony. Istniała cała głębia magicznego świata, o której Harry nie miał wcześniej pojęcia. Chodziło o to, by zauważać rzeczy najpierw w kategoriach magii, następnie dopiero w kategoriach materialnych. Było to coś, czego Harry wciąż do końca nie pojął nawet po pięciu latach zamieszkiwania w czarodziejskim świecie. Wizja była urzekająca i Harry nagle zapragnął być tak wychowanym, rozumieć rzeczy w sposób, w który nigdy nie miał szansy tego zrobić. Mógł niemal zrozumieć, dlaczego niektórzy ludzie tak desperacko chcieli, aby wszyscy czarodzieje i czarownice wychowywani byli w czarodziejskich rodzinach oraz pragnienie, by trzymać z daleka mugolskie wpływy.
     Niemal.
     Jedyne, co mógł zrobić, to słuchać Draco i próbować zapamiętać tyle, ile był w stanie. Poza tym, mówienie zdawało się podtrzymywać Ślizgona na duchu.
     — Cóż, naprawdę mi o tym powiedziała, ale zawsze myślałem o Maltildzie jako o zwykłej, starej wiedźmie. Lubiła opowiadać historie — wyjaśnił Draco, uchylając się przed gałęzią. — Wróżki wolą cieplejsze klimaty, niż tutejszy, poza tym nigdy nie słyszałem żadnych wiarygodnych doniesień o prawdziwości kręgów wróżek. Wiele z nich znajduje się właśnie w bajkach.*
     — I mówisz mi o tym, bo...? — spytał Harry obojętnie.
     — W sumie nie wiem − uważaj na głowę − ale sądzę, że tutejszy krajobraz wygląda właśnie tak, jak go opisywała i po prostu to mi o tym przypomniało.
     — Aha! — rzucił Harry, unikając kolejnej nisko zawieszonej gałęzi.
     — Co?
     — Skoro krajobraz sprawia, że myślisz o kręgach wróżek, musi ci się podobać. — Harry rzucił mu uśmieszek ponad swoim ramieniem, podczas gdy Draco, idąc, odsuwał gałęzie z drogi. Ślizgon nachmurzył się.
     — Nie łudź się. To cholerne kretowisko to już za duża góra. Nienawidzę tego. Mówiłeś, że „musimy wyjść z doliny". Dlaczego, do diabła, nie mogliśmy po prostu pójść do końca tej doliny?
     — Ponieważ z tego, co pamiętam, staramy się dotrzeć do Hogwartu — rzekł Harry lekceważącym tonem. — I dlatego też musimy kierować się na południe, nie zachód.
     — Dolina mogła znowu skręcić na południe. — Draco prychnął. — Gryfoni. Zero cierpliwości.
     — Wiesz tak samo dobrze, jak ja, że nic nie wskazywało na to, że skręci na południe. Mam tylko nadzieję, że jak do tej pory nie zeszliśmy za bardzo z kursu.
     — Nie zeszliśmy. — Draco ucichł na moment, po czym nachmurzył się. — Chcę swoją miotłę.
     — Cóż, popisz się swoim zaklęciem przyzywania, a będziemy w Hogwarcie przed zapadnięciem zmroku.
     — Zamknij się, Potter — odrzekł Draco, jednak w jego głosie słychać było zmęczenie, nie złośliwość.
     — Tylko żartowałem, Draco.
     — Wiem — westchnął. — Ja też.
     Harry zwiesił na moment głowę. Co jakiś czas Draco odzywał się do niego tym wyczerpanym tonem; brzmiał tak pusto i nie przypominał nawet jego zwyczajowego głosu, co powodowało u Harry'ego dreszcz. Nie wiedział, dlaczego aż tak bardzo go to niepokoiło.
     Harry obserwował Draco oceniającym wzrokiem, podczas gdy poruszali się w poprzek niewielkiego zbocza wąwozu. Chłopak przechodził obecnie przez ciężki okres. Harry rozmyślając o tym musiał przyznać, że Ślizgon jest dość wytrzymały. Nie miewał typowych wizji, jednak Harry budził się kilka razy każdej nocy, słysząc, jak Draco jęczy i skamle żałośnie, uwięziony w jakichś okropnych koszmarach. Chłopak zarzekał się, że nie pamięta szczegółów, na co Harry przystawał. Wiedział doskonale, jak to jest być na jego miejscu. Ostatnią rzeczą, jakiej wtedy chciał, byli ludzie zasypujący go pytaniami, dlatego też nie zamęczał nimi Draco. Szczerze mówiąc, dziwacznym było dla niego obserwować, jak rzeczy, które zwykle przydarzały się jemu, teraz przydarzają się Draco. Czuł przez to również dziwne poczucie winy. Tak, jakby naprawdę się nim przejmował. Co, musiał przyznać, było prawdą. Być może.
     Bądź co bądź, było to dziwne. Bez względu na ich rozejm i współpracę, a nawet pomimo faktu, że spali oparci o siebie plecami pod tym samym płaszczem każdej nocy, było coś nie do końca w porządku z tą ich niemal-przyjaźnią. Pod nieobecność bezpośredniego zagrożenia, Harry przyłapywał się na rozmyślaniu, z kim tak właściwie podróżuje. Draco stanowczo odsunął się od tego, czemu wcześniej był lojalny, to prawda. Jednak irytujące poczucie troski, które Harry w sobie rozwinął, rywalizowało z kryjącą się głęboko w nim nieufnością, której nie potrafił się pozbyć. Nie mógł do końca uwierzyć, że Draco całkowicie porzucił to, czemu był oddany, w tak krótkim czasie.
     Ślizgon sam przyznał, że wciąż jest lojalny w stosunku do swojego ojca. I również wyraźnie się go bał. To sprawiało, że Harry czuł się nieco niespokojny. I jego twarz, która wciąż pozostawała malfoyowska − ta sama, którą pamiętał z Hogwartu, drwiąca, krzywiąca się i uśmiechająca złośliwie, niemożliwie do zignorowania. Tak, Draco uśmiechał się i nawet śmiał, ale wydawało się to autentyczne... jednak wciąż nie na miejscu. I w końcu, Draco co jakiś czas mówił coś dziwnego trudnym do rozszyfrowania głosem − tym pustym tonem, którego użył przed chwilą − tak, jakby coś przed Harrym ukrywał. Właśnie to sprawiało, że Gryfon czuł się najbardziej niekomfortowo.
     Pomimo dyskomfortu spowodowanego sytuacją, nie miał żadnego wyboru. I Draco naprawdę nie był aż tak złym towarzystwem. Biorąc wszystko pod uwagę, zdawali się całkiem dobrze ze sobą dogadywać. Właściwie to nadzwyczaj dobrze.
     I prawdopodobnie właśnie to stanowiło prawdziwy problem. On i Draco Malfoy nie powinni być przyjaciółmi. Jednak na dobrą sprawę wszystko na to wskazywało. Zdarzało mu się nawet zapominać o przeszłości. Czasami niemal czuł, jakby byli dobrymi przyjaciółmi − bardzo dobrymi przyjaciółmi − od dłuższego czasu. Pomimo całej niestosowności tego uczucia, potrzebowali go. Umartwianie się nie miało żadnego sensu.
     — Więc — kontynuował Harry tak zwyczajnym tonem, na jaki tylko mógł się zdobyć. — opowiedz mi o kręgach wróżek.
     Draco przewrócił teatralnie oczami, zmuszając Harry'ego do ukrycia uśmiechu, który pojawił się na jego twarzy.
     — Coś ty nagle taki zainteresowany?
     — Sam zacząłeś. Powinieneś skończyć temat.
     — Dobra. Ale pod warunkiem, że zatrzymamy się, by zaczerpnąć oddechu. To wzgórze mnie zabije.
     — Dalej jest ich tylko więcej.
     — Tak, ale jeśli nie zatrzymamy się i nie odpoczniemy, nie dociągnę do kolejnego. — Draco złapał się niewielkiego drzewka i podciągnął, by zrobić kolejny krok. — I co ty, na Merlina, byś zrobił bez mojego towarzystwa?
     Harry zatrzymał się niedaleko Draco i przestudiował go krytycznym wzrokiem.
     — Cóż... Byłoby więcej ciastek dla mnie...
     — Potter!
     — Spokojnie, Draco — odrzekł Harry nonszalancko, opierając się plecami o drzewo. — Sądzę, że do czegoś mi się jednak przydajesz. Na przykład kto, bez ciebie, niósłby moje ciastka?
     Harry nie zdążył zanurkować, zanim paczka z prowiantem uderzyła go w twarz. Złapał ją niezdarnie, śmiejąc się, podczas gdy Draco rzucał mu gniewne spojrzenie.
     — Właśnie po to są skrzaty domowe. Żeby nosiły za mnie rzeczy — wymamrotał Draco. — A ty musiałeś namówić mnie do uwolnienia mojego.
     — Cóż — rzekł Harry powoli, szperając w torbie. — Musieliśmy przekazać Dumbledore'owi wiadomość. Kto wie? Możliwe, że już depcze nam po piętach. Może znaleźć nas w każdej chwili i już dziś w nocy masz szansę wylegiwać się w swoim miłym, ciepłym łóżku. — Włożył rękę do torby aż po samo ramię, szukając ostatniej pozostałej kanapki z pieczoną wołowiną. — Jak, do diabła, jedzenie zachowuje świeżość w tym czymś? Miałem zamiar cię zapytać, ale zapomniałem.
     Draco prychnął.
     — Nie mam zamiaru kłócić się z tobą na temat Dumbledore'a, ale cokolwiek nie powiesz, ja wciąż nie pokładam w nim aż takich nadziei... A na torbę rzucone jest zaklęcie konserwujące żywność. Pewnie Biddy się tym zajęła podczas pakowania. Chciałbym tylko, żeby włożyła więcej czegoś bardziej treściwego, niż kanapki. Może jakiegoś pieczonego kurczaka. Jeśli to wzgórze mnie nie zabije, brak różnorodności w naszym prowiancie zdecydowanie tak.
     — Aaaahaaaa — odpowiedział Harry powoli, wygrzebując kanapkę.
     Draco parsknął.
     — Zastanawiam się, co mugole robią, żeby ich jedzenie było świeże. To musi być niemożliwe... albo raczej śmierdzące.
     — Właściwie to... używają lodówek — odparł Harry, podając Draco kanapkę.
     — Lodówek?
     Teraz to Harry posłał mu uśmieszek.
     — Taka duża, podobna do pudełka rzecz, która utrzymuje jedzenie w niskiej temperaturze lub zamrożone, więc się nie psuje. Musisz podłączyć ją do gniazdka elektrycznego, żeby działała, więc sądzę, że tutaj, pośrodku niczego, za bardzo by się nam nie przydała. — Ugryzł duży kęs kanapki.
     — Gniazdka jakiego?
     Harry uśmiechnął się do swojej kanapki, przełknął i począł wyjaśniać podstawy mugolskiej technologii. Kiedy skończył, Draco był całkowicie pochłonięty obserwowaniem żuka pełznącego po kamieniu, a Harry dokończył jeść swoją kanapkę.
     — Więc musisz przyznać — ciągnął Harry. — że niektóre z tych rzeczy są całkiem mądrze wymyślone. Żadnej magii, a oni jakoś dają sobie radę.
     Draco mruknął wymijająco.
     — Po prostu to przyznaj, Draco. Mugole potrafią być całkiem inteligentni.
     Draco odparł, nie podnosząc głowy:
     — Okej, może i mugole nie są aż tacy głupi i w ten sposób nadrabiają swoje inne wady.
     — No. — Harry poprawił pasek od torby na swoim ramieniu.
     — Ale... — Draco podniósł wzrok na Harry'ego ze złośliwym błyskiem w oku. — Czy potrafią zrobić to?
     Zanim Harry zdążył się poruszyć, Draco machnął różdżką w stronę drzewa, przy którym stał Gryfon. Rozległ się nagły świst i zanim zareagował, zorientował się, że jest zakopany w liściach aż po samą szyję. Przez dłuższy moment nie poruszał się, patrząc na Draco, który uśmiechał się do niego słodko przedstawiając sobą obraz niewinności. Następnie spojrzał szybko w górę, by ujrzeć nad głową całkowicie gołą koronę drzewa. Kiedy w końcu otworzył usta, by zbesztać swojego towarzysza, zaczął kichać.
     Sprawiło to jedynie, że Draco wybuchnął śmiechem.
     — Powinieneś zobaczyć wyraz swojej twarzy!
     — Przysięgam, Malfoy, że się za to zemszczę.
     — Cokolwiek nie powiesz, Potter.
     — Mówię, że masz mnie natychmiast wyciągnąć z tego gówna — rzekł Harry stanowczo.
     — Ale pod warunkiem, że obiecasz, że mnie nie zabijesz. Mam już jednego czarodziejskiego maniaka żądnego mojej krwi, nie potrzebuję kolejnego.
     — Draco...
     — No dobra. Nie ma z tobą żadnej zabawy.
     Nawet podczas, gdy mówił, Draco wyraźnie walczył, by powstrzymać uśmiech, który pasował do tego, który groził rozciągnięciem policzków Harry'ego. Harry stwierdził, że Draco krył w sobie dziwaczną skłonność do niewielkich, psotnych wygłupów w najbardziej przypadkowych momentach − było to niespodziewane, jednak w jakiś sposób odświeżające i przyjemne. Nie miał pojęcia o tej stronie Draco. Musiał przyznać, że to tego typu rzeczy sprawiały, że czuł, jakby naprawdę byli przyjaciółmi. Przychodziło to naturalnie i Harry nie był do końca pewien, co o tym myśli.
     Kilka minut później znów szli przed siebie, tym razem z Draco na przedzie. Harry, idąc, wciąż wyciągał liście z ubrań.
     — Może ze szczytu tego wzgórza będziemy w stanie zobaczyć Hogwart. — rzekł Draco w zamyśleniu. — To znaczy, Wieża Północna jest naprawdę wysoka, no nie?
     — Myślę, że nie aż tak wysoka.
     — Och.
     Minęło kilka kolejnych minut.
     — Harry... naprawdę myślisz, że Dumbledore nas znajdzie?
     Harry rozważył to dokładnie.
     — Myślę, że nie podda się, dopóki tego nie zrobi.
     — Och.
     — Myślisz, że skończą nam się ciastka? — zapytał Harry nonszalancko, jednak w sposób, który dał Draco do zrozumienia, że rozmowa, którą rozpoczyna, dotyczyć będzie innych obaw Ślizgona. Czekał, podczas gdy Draco szedł przed siebie ze stoickim spokojem, nie odwzajemniając spojrzenia.
     W końcu, niemal niedosłyszalnie przez szum liści dookoła, odpowiedział:
     — Nie. — Harry skrzywił się w odpowiedzi na dziwny ton w głosie Draco. — Podróżujemy dopiero cztery dni...
     — Cztery i pół. Prawie pięć.
     — Okej, prawie pięć. Mam na myśli, że albo Dumbledore nas znajdzie, albo dostaniemy się tam na nogach. Żaden problem. To znaczy, jeżeli nie martwisz się spóźnieniem na zajęcia, ale jeśli o to chodzi, to prawdopodobnie nasze domy zdążyły już zbankrutować przez ilość punktów straconą za naszą opieszałość.
     Po tym Draco wyraźnie skurczył się w sobie. Harry przechylił głowę w konsternacji. Był to jeden z tych dziwnych momentów, które sprawiały, że Harry zastanawiał się, co Draco przed nim ukrywa. Każde napomknienie o czasie zdawało się powodować u Ślizgona osobliwą reakcję. Wyglądało to tak, jakby się spieszył, ale nie chciał tego okazać. Oczywiście obaj chcieli wrócić do domu, jednak Draco zachowywał się naprawdę dziwnie. Harry był tak zajęty próbami rozgryzienia specyficznej reakcji towarzysza, że wszedł twarzą prosto w nisko zawieszoną gałąź.
     — AUĆ! — zatoczył się do tyłu, przyciskając rękę do czoła.
     Draco obrócił się z zakłopotanym wyrazem twarzy.
     — Kolejna blizna do kolekcji?
     — Zamknij się, Malfoy.
     — Mam pocałować?
     Żołądek Harry'ego skręcił się nieprzyjemnie.
     — Nie — odparł oschle i przestał pocierać czoło.
     Draco skinął głową, jego twarz stała się nieczytelna i obrócił się przodem do kierunku marszu. Harry znów potarł błyskawicznie tworzącego się guza na swoim czole.
     — Nawiasem mówiąc, Harry... Czy ostatnio w ogóle bolała cię blizna? To znaczy... powiedziałeś, że boli cię, kiedy Sam-Wiesz-Kto...
     — Voldemort.
     — ...się wścieka. Bolała? Albo miałeś sny? Słyszałem, że miałeś przez niego koszmary.
     Harry otworzył usta, by odpowiedzieć na ostatnie pytanie, ale powstrzymał się i zmarszczył brwi.
     — Właściwie nie. Nie bolała od pierwszej nocy. Czemu pytasz?
     Draco potrząsnął głową, nie odwracając się.
     — Z ciekawości.
     Harry starał się rozgryźć, do czego Draco dąży.
     — Może Delokalizator w jakiś sposób go blokuje...?
     — Pomyśl o tym, Harry. Jeśli to byłaby prawda, w takim razie nie byłby w stanie mnie dosięgnąć.
     — Och. Cóż... może to z powodu odległości. Coraz bardziej się od niego oddalamy.
     — Potter, czy ty pomyślisz, zanim coś powiesz? — warknął Draco, rzucając Harry'emu spojrzenie przez ramię.
     — Tak! Staram się wymyślić...
     — No to pomyśl o tym, co powoduje ból. Sam mi o tym mówiłeś.
     Harry zatrzymał się na krótko z otwartymi ustami. Oto on, pouczany przez Draco Malfoya na temat jego własnej blizny. Bliznowaty. Westchnął i znów zaczął iść.
     — Kiedy Voldemort jest zły albo...
     — Oto twoja odpowiedź, geniuszu.
     — Twierdzisz, że Voldemort nie jest zły? — warknął Harry, odpychając z drogi gałąź. — To niedorzeczne. Jestem pewien, że jest tak samo wściekły z powodu naszej ucieczki, jak w pierwszą noc i po prostu nie chce, abyśmy wiedzieli, jak bardzo tak naprawdę jest wkurzony. Czeka na odpowiedni moment. Prawdopodobnie stara się obniżyć twoją pewność siebie. Albo nas zdezorientować.
     Draco potrząsnął głową.
     — Nieważne, Harry. Może po prostu popadam w paranoję. — Jego ramiona opadły. — I jestem zmęczony. Może masz rację i Dumbledore nas znajdzie. Nawet, jeśli jest starym capem. — Nie było złośliwości w jego głosie. Właściwie był w nim niemal ten sam pusty ton, którego Harry nienawidził.
     Harry chciał posłać mu groźne spojrzenie, jednak na jego twarzy pojawił się jedynie zmęczony uśmiech. Pomimo, że zaczynało go martwić i lekko irytować zagadkowe zachowanie Draco, nie mógł nic poradzić na to, że jego sarkastyczne poczucie humoru nawet mu się podobało. W jakiś dziwny sposób zaczął je doceniać. I nawet lubić. Hermiona bywała sarkastyczna tylko wtedy, gdy starała się zmusić go do nauki w weekendy. Ron... Harry zastanawiał się, czy koncepcja sarkazmu nie była czasem ponad jego pojmowaniem.
     Westchnął i zmarszczył brwi. Ron i Hermiona. Zobaczy znów swoich przyjaciół. Żadna ilość dowcipu, przekomarzania się i inteligentnego sarkazmu nigdy nie będzie w stanie zastąpić mu jego najlepszych przyjaciół, jednak myślenie o nich sprawiało, że cierpiał jeszcze bardziej. Potrząsnął głową, jakby starał się wytrząść z niej poczucie samotności i spojrzał ponownie na Draco.
     — Więc... masz swoją chwilę wytchnienia. Opowiesz mi o kręgach wróżek?

Zaćmienie || Drarry ✔️Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz