Rozdział 10.

478 45 73
                                    



Drzewem jesteś albo w drzewo się przemienisz

Suchą korą się otulisz Dafnis biała

Drżąca w liściach drżącym liściem się ocienisz

Będziesz Dafnis ale będziesz zbyta ciała"

Dafnis w drzewo bobkowe przemieniła się,
Jarosław Marek Rymkiewicz


Uniosłem talizman na wysokość wzroku. Wciąż błyszczał zielonkawym światłem.

- Skąd to masz? - zapytałem, odczuwając coraz większy niepokój.

Apollo prędko wygrzebał się z pościeli, co utwierdziło mnie, że coś jest nie w porządku. Nigdy nie był tak roztargniony, wszystko wykonywał z leniwością wygrzewającego się na słońcu kota.

- To tylko moneta – mruknął, narzucając na siebie ubranie.

Podszedł do stołu, by ubrać także zbroję. Zachowywał się tak, jakby szykował się do wyjścia.

„Albo ucieczki", przyszło mi do głowy.

- Widzę, co to jest – parsknąłem ze zniecierpliwieniem. - Pytam się, skąd to masz?

- Podniosłem z ziemi – wzruszył ramionami i sięgnął po zbroję.

Niewiele myśląc, zastąpiłem mu drogę.

- Zabrałeś ją Zefirowi – odpowiedziałem za niego. - Gdzie on jest?

Bóg słońca westchnął ze zmęczeniem i widziałem, że się poddał.

- Prawdopodobnie w Hadesie...

Zmarszczyłem brwi. Zefir był bogiem wiosennego wiatru. Jego matką była różanopalca Eos, która bezpośrednio wiązała go z niebem. Podejrzewałem, że Podziemie było ostatnim z możliwych miejsc, do których mój przyjaciel chciałby się udać.

- Kazałeś mu iść do Hadesu? - niedowierzanie przepełniało mnie całego.

Apollo zawahał się. Wiedziałem, że szuka odpowiednich słów, aby jak najmniej dokładnie przekazać mi prawdę. To było dla niego typowe – każdy problem według niego można było zbagatelizować, jeśli powiedziało się o nim dostatecznie łatwo.

- Można powiedzieć, że go tam wysłałem – odparł ostrożnie, cofając się ode mnie o krok.

- Wysłałeś...? - powtórzyłem i nagle zrozumiałem, co próbuje mi powiedzieć - Na bogów, zabiłeś go?!

Bóg zrobił kolejne dwa kroki do tyłu i uniósł ręce w obronnym geście.

- Kiedy go ostatni raz widziałem, jeszcze żył – zaoponował, a ja nie mogłem wydusić słowa.

Mój oddech przyspieszył, pokój niebezpiecznie zachwiał się przed moimi oczami. Nie docierało do mnie to, czego właśnie się dowiedziałem. To był jakiś obłęd.

- Ale dlaczego?! - nawet nie wiem, kiedy zdecydowałem się krzyknąć.

- Słyszałeś, co mówił, o mnie, o tobie – wyjaśniał prędko Apollo. - Poza tym to on mnie zaatakował.

Nie, nie, nie. Znałem Zefira. Bywał złośliwy, ale był łagodnym bożkiem, uosabiał spokój. Mógł się na mnie złościć i być o mnie zazdrosny, ale z tego powodu nie zaatakowałby nikogo. A już na pewno nie jednego z Olimpijczyków, których się obawiał.

Historia pewnego kwiatu, który pokochał słońceOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz