Rozdział. 30

273 31 12
                                    

Pieśnią wesela niech zabrzmią te mury,

Niech krasawica poczyna,

A wnet młodzieńców zawtórzą jej chóry,

Sławiące moc Apollina,

Boga obrońcy, o pięknym kołczanie"

Trachinki, Sofokles

Cały zamek, włącznie z Wielką Salą, przyozdobiony był kwiatami, jak nakazywała tradycja. Leśnie nimfy Artemidy biegały wraz z muzami i dziećmi Afrodyty, obwieszając posągi i kolumny różami, mirtem i chabrami. Goście zjeżdżali się do pałacu już od rana, zarówno ludzcy, jak i boscy.

    Laodamia właśnie wróciła z rytualnego obmycia w źródle. Teraz córki Afrodyty krążyły wokół niej, przywdziewając ją w malownicze odcienie żółci i czerwieni. Wszyscy byli zajęci, a ja miałem wyrzuty sumienia, dlatego postanowiłem dotrzymywać jej towarzystwa. Laodamia jednak nie panikowała – wydawała się spokojna i może nieco nostalgiczna.

- Boisz się? - zadałem nurtujące mnie pytanie.

- Trochę – odparła niepewnie. - Ale myślałam, że będzie gorzej.

    Szczerze, ja też tak myślałem. Lecz Afrodyta wykonała doskonałą robotę, a spotkanie między Laodamią a Ponosem podobno przebiegło całkiem owocnie. Bogini miłości robiła za swatkę dzień przed ślubem, lecz nawet te parę godzin nie poszło na marne. Moja siostra przynajmniej już nie drżała na jego imię.

- Jaki on jest?

- Oh, niezbyt wylewny – wykonała ruch ręką, jakby chciała odgarnąć swoje włosy, które już zostały ścięte. - Ale do tego jestem przyzwyczajona. Był uprzejmy i elegancki tylko... wcale nie jestem taka młoda, a przy nim czuję się, jakbym była dzieckiem! Z jednej strony to dobrze, bo doświadczenie jest ważne. Gorzej, jak on też zobaczy we mnie dziecko i postanowi mnie wychowywać.

    No tak. Laodamia uważała się za kobietę wyzwoloną i samodzielną, choć jej całe życie obracało się wokół mężczyzn. Fakt, że wychodziła za Ponosa, był naprawdę wygodny. Miała  dwadzieścia dwa lata, a swój ślub odwlekała tylko ze względu na ambicje. W Atenach dawno miałaby gromadkę dzieci. W Sparcie, choć dopiero około osiemnastego roku życia kobiety zawierały małżeństwa, im dłużej się wstrzymywały, tym bardziej je lekceważono. Gdyby nie to, że Laodamia była królewną, już by ją wyśmiewano.

    Ponos jednak czas liczył inaczej, a to, czy jego żona miała czternaście czy o dwadzieścia lat więcej raczej nie przyciągało jego uwagi. Ja widziałem w tym plus - dla Laodami kwestia ta była widocznym problemem.

- Jeśli do tej pory nie potraktował cię z wyższością, to raczej już tego nie zrobi – stwierdziłem. - Kiedy bogowie gardzą śmiertelnikami, nie ukrywają tego.

    Laodamia wydawała się rozbawiona, jakbym czegoś nie zrozumiał.

- Może to dlatego, bo ty też jesteś mężczyzną – zachichotała. - Wy ciągle traktujecie nas z wyższością. Nauczyłam się to wykorzystywać. Ale boję się, że będę musiała być na jego skinienie. Nie lubię, gdy mi się rozkazuje.

    Próba przeprowadzenia buntu była tego jawnym dowodem. Pokiwałem głową, nie chcąc się odzywać. Chyba miała trochę racji.

- Hiacyncie? - zagadnęła mnie nagle. - Znasz wielu bogów, prawda?

    Precyzyjniej byłoby powiedzieć, że wielu spotkałem. To, co chodziło im po głowach, nie było już tak oczywistą sprawą. Wolałem mimo to nie wchodzić w szczegóły i potaknąłem.

Historia pewnego kwiatu, który pokochał słońceOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz