Rozdział 4.

518 55 34
                                    




Z miłości Astrajosa powstały Wichury,

Wściekły Boreas, Zefir rozweselający

Notos: to synowie Eos kochającej,

Co i gwiazdę Poranną zrodziła i bóstwo

Wiosny, i innych niebo wieńczących gwiazd mnóstwo."

Przemiany, Owidiusz


Łagodny, zachodni wiaterek muskał moje nagie ramiona. Leżałem wyciągnięty poddrzewem i z coraz większym zniecierpliwieniem wpatrywałem się w niebo. Dzisiaj był pierwszy dzień wiosny, w Atenach za niedługo zaczną obchodzić Wielkie Dionizje. Oznaczało to również, że wszystkie wiatry zamienią się swoimi stanowiskami.

     Czekałem na Zefira od rana. Zazwyczaj zjawiał się przed południem, dlatego nie wziąłem ze sobą żadnego śniadania. Teraz mój brzuch wygrywał marsze wojenne, a ja starałem się usilnie ignorować głód.

- Czy mi się zdaje, czy w końcu zacząłeś się golić? - dobiegł mnie dramatycznie zaskoczony głos. - O Zeusie, chyba nawet otarłeś się na brodzie!

     Wydałem z siebie okrzyk oburzenia i zadarłem głowę do góry. Zefir przykucnął na jednej z gałęzi, a jego zielonkawe skrzydła przypominały teraz sieć utkaną przez pająki.

- Nie mogłeś się powstrzymać, prawda? - burknąłem, zakładając ręce. - Jestem wadliwym egzemplarzem, takim nie wyrasta broda – dodałem z ironią.

     Mimowolnie potarłem miejsce, o którym mówił Zefir. To, gdzie ciepłe palce boga słońca dotknęły moją skórę. Po moich plecach przeszedł dreszcz.

- Racja, zapomniałem –przyjaciel zleciał na korzeń obok mnie. - Nie było mnie pół roku. Właśnie, nie uwierzysz, co takiego obiło mi się o uszy. Podobno wielki król Amyklas zawojował parkiet!

     Nie mogłem powstrzymać się, by nie parsknąć śmiechem.

- Cóż, to szczera prawda – odparłem. - Następnego dnia nawet nie wychodził ze swej komnaty.

     Zefir zachichotał. Momentami przypominał mi chochlika i za każdym razem, gdy o tym wspominałem, moimi włosami targał wściekły, zachodni wiatr.

- Co to za przyjęcie mnie ominęło?

     Cudem się nie zaczerwieniłem.

- Najpierw ty zanudź mnie swoimi podróżami, potem ja opiszę ci, co działo się tutaj –zaproponowałem, licząc, że w tym czasie jakoś sobie to wszystko poukładam.

    Opowiedział mi więc o wyprawach, nieustannie narzekając na swojego brata Boreasa i jego temperament. A gdy skończył, ja możliwie jak najbardziej szczegółowo przybliżyłem mu przyjęcie, które niedawno się odbyło. Pomijając, oczywiście, swoje własne przemyślenia na temat gościa.

- A więc Apollo –mruknął z niechęcią, gdy skończyłem. - I tak po prostu cię napadł?

- Nie nazwałbym tego napaścią – zaoponowałem. - W zasadzie wydawał się miły.

     Trafniej byłoby powiedzieć, że nie wiedziałem, co o nim myśleć. Nie miałem pojęcia, jak wyglądały relacje między bogami, a i świat poza pałacem był mi obcy, ale bezpośredniość Apollina mnie krępowała.

    Mój przyjaciel potrząsnął głową. Dawno nie widziałem go tak poważnego.

- On nie jest miły. W żadnym stopniu. Gdzie się zjawia, zawsze wybucha jakiś konflikt albo dochodzi do tragedii. Czasami nazywamy go dzieckiem Chaosu.

Historia pewnego kwiatu, który pokochał słońceOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz