Miłość, co zawsze miłością się płaci,
Tak mi kazała w nim podobać sobie,
Że go nie zgubię już, ni on mię straci.
Miłość nas wspólnie położyła w grobie...
Piekło, Pieśń V, Dante Alighieri
Wejście do Tartaru nie było specjalnie wymyślne. Wszyscy wieszcze opowiadali o mrocznych jaskiniach, rozstępowaniu się ziemi albo czarnych wrotach wyłaniających się z mroku. Tymczasem my w pełnym słońcu weszliśmy do kaplicy. Artemida popchnęła kamienny ołtarz, odsłaniając schody prowadzące w dół. Cała droga oświetlona była pochodniami i wyglądała niczym zwykłe zejście do piwnicy.
– Dzieci Eris czekają na samym dnie – przypomniała mi, ewidentnie zestresowana.
Omawialiśmy plan tyle razy, że zdążyłem nauczyć się wszystkiego na pamięć. Mocniej ścisnąłem schowany w kieszeni sztylet, mój prezent od Apollina. Jeżeli w ogóle kiedyś miałem go użyć, to chyba właśnie nadchodził ku temu dobry moment. Chociaż...czy udałoby mi się zabić coś, co znalazło się w Królestwie Umarłych?
– Poradzę sobie – spróbowałem się uśmiechnąć.
Artemida pokiwała głową. Wyglądała tak, jakby chciała powiedzieć coś jeszcze, lecz ostatecznie przełknęła wszystkie słowa i również się uśmiechnęła. Przypominało to bardziej grymas, jednak wciąż była niezwykle piękna. Księżyc skąpany w promieniach słońca.
– Odzyskaj go – dodała na pożegnanie.
Gdyby zaledwie rok temu ktoś mi powiedział, że będę musiał zejść do Tartaru, by ratować swojego ukochanego, umarłbym ze śmiechu. W tej chwili w sumie też chciało mi się śmiać, ale raczej z powodu histerii, nie realnego rozbawienia. Dobrowolnie schodziłem do świata umarłych i usilnie próbowałem się nie zastanawiać, co się stanie, jeśli nie wyjdę.
Korytarz zdawał się ciągnąć bez końca. Zdawało mi się, że idę tak od godziny, a może i dłużej. Wokół panowała cisza, nie słychać było nawet moich kroków. W pewnej chwili miałem wrażenie, iż ogłuchłem.
Po pokonaniu, jak mi się wydało, kilku tysięcy stopni korytarz znacznie się poszerzył, przede mną pojawił się obsydianowy łuk. Zatrzymałem się, rozglądając dookoła.
Nagle z ciemności wyłoniły się postacie. Były to dzieci Eris, których nie potrafiłem nazwać. Nie byłem też w stanie ich policzyć. Pojedyncze z nich posiadały unikatowe zdolności, niemniej większość była zwykłymi demonami,noszącymi imiona chorób, kłamstw i zbrodni.
Wszystkie zgromadziły się po drugiej stronie łuku. Konstrukcja ta, tak jak każda w Podziemiu, była magiczna. Rejestrowała kolejno przybyłych, a także tych, którzy zdecydowali się odejść. W ten sposób było wiadomo, czy ktoś ucieka z Hadesu. W przypadku bogów, odnotowywano ich ilość w Tartarze. Według Eris można było łatwo to wykorzystać.
– Przysyła mnie wasza matka – powiedziałem nieco piskliwie. – Jestem...
– Mięsem – ktoś mruknął, a po tłumie potoczył się chichot.
– Wiemy, kim jesteś – jeden z nich wystąpił do przodu z ostrym uśmiechem, po czym rozkazał: – Przechodźcie!
Około dwadzieścia demonów, zarówno mężczyzn, jak i kobiet, przeleciało przez łuk. Przewodzący im bożek obrzucił ich wszystkich spojrzeniem, aż wreszcie jego wzrok spoczął na demonie o siateczkowatych skrzydełkach i potarganych włosach. Gdy ich oczy się spotkały, ten drugi zadygotał.

CZYTASZ
Historia pewnego kwiatu, który pokochał słońce
RomanceWszyscy wiemy, jak to się skończy. Ale czy wiemy, jak to się zaczęło? Opowieść o Hiacyncie i Apollonie z nutką dramaturgii, odrobiną zbrodni i iskierką miłości, o jakiej nie piszą w mitologii. Pierwsza część Trylogii Zaginione Mity. 07.05.2022 #1...