Wiosna była wieczysta. Zefiry łagodne
Rozwijały tchem ciepłym kwiaty samorodne.
Zboża na nieoranej rodziły się ziemi
I łan ugorny kłosy połyskał ciężkiemi.
Hojną płynęły strugą i nektar i mleko
I z dębu zielonego złote miody cieką.
Przemiany, Owidiusz
Apollo czekał na mnie na dziedzińcu. Niebo było szare, gdy opuszczałem swoją sypialnię; teraz delikatna łuna słońca majaczyła na horyzoncie. Nie spodziewałem się jego widoku i chyba na dobre pogodziłem się z faktem, że w oczywisty sposób o mnie zapomniał. Jednak oto był, skąpany w tym nikłym świetle promieni, które równie dobrze mogły wydobywać się z niego.
– Dzień dobry – przywitałem się grzecznie, niepewny jak powinienem zareagować.
Byłem podekscytowany i mile zaskoczony. On naprawdę wrócił. Co prawda zajęło mu to więcej niż kilka dni, niemniej czułem ciepło na tę myśl.
– Teraz z pewnością tak – odparł z uśmiechem, na co mnie oblał lekki rumieniec.
– Gdzie idziemy? – spytałem szybko.
Wzrokiem szukałem wskazówki; bagażu, który wskazałby mi cel podróży.
Apollo szybko rozwiał moje wątpliwości.
– W góry.
Zapomniałem o dobrym wychowaniu i z moich ust wydarł się jęk zawiedzenia. Miał wolną rękę zabrać mnie naprawdę wszędzie. Jakimś magicznym sposobem przenieść nas do jednej ze swoich świątyń, gdziekolwiek, byleby nie w te koszmarne góry.
– Nie lubisz ich? – pomimo mojej reakcji, w jego oczach błyszczało rozbawienie.
Może dlatego udało mi się odpowiedzieć szczerze.
– Nienawidzę.
Apollo zaśmiał się wesoło i ruszył w stronę Tajgetos. Starając się myśleć pozytywnie, podążyłem za nim.
– Uwierz mi, to miejsce ci się spodoba – oznajmił, nie tracąc swojego optymizmu. – Jest tam jezioro i wodospad, a obok kwitnie polana. O tej porze niesie się po niej śpiew ptaków.
Brzmiało dobrze. Nie jak szczyt marzeń, ale wciąż dobrze. Poza tym perspektywa zobaczenia go w takim miejscu wydawała się naprawdę kusząca. Mógłbym potem spróbować przenieść to na papier.
– Powiedzmy, że ci ufam – zaśmiałem się i rozluźniłem nieco.
Apollo nie mówił za wiele. Przez większość podróży skupiał się na drodze, a ja zastanawiałem się, dlaczego po prostu nie zabrał nas w to miejsce swoim rydwanem. Jako bóg musiał takowy posiadać.
Podobno był cały ze złota, ciągnięty przez białe ptaki. Apollo na przemian ze swoją siostrą przemierzał niebo, sprowadzał światło na całą krainę, gasił księżyc i rozpalał słońce. On był dniem, ona nocą.
– Nie masz do mnie żadnych pytań? – usłyszałem nagle i omal nie potknąłem się o wystający korzeń.
Odniosłem wrażenie, jakbyśmy przez ten czas przeszli kilka kilometrów. Żałowałem, że nie przygotowałem się do tego lepiej. Prawie na każdym kroku traciłem równowagę, ślizgałem się na jakimś kamieniu albo wpadałem w dziurę. Naprawdę zaczynałem tracić cierpliwość. Zwłaszcza kiedy on poruszał się tak zwinnie.
![](https://img.wattpad.com/cover/230179325-288-k740712.jpg)
CZYTASZ
Historia pewnego kwiatu, który pokochał słońce
RomanceWszyscy wiemy, jak to się skończy. Ale czy wiemy, jak to się zaczęło? Opowieść o Hiacyncie i Apollonie z nutką dramaturgii, odrobiną zbrodni i iskierką miłości, o jakiej nie piszą w mitologii. Pierwsza część Trylogii Zaginione Mity. 07.05.2022 #1...