Rozdział 22.

296 39 16
                                    

Nie masz żadnego ty nad zmarłym prawa,

Ni światła bogi, którym gwałt zadajesz.

Za to czyhają Hadesa i bogów

Mściwe i zgubą grożące Erynie,

By cię w podobnym pogrążyć nieszczęściu."

Antygona, Sofokles

Według Artemidy nie mogliśmy od razu wrócić do pałacu. Po tym jak Apollo spędził kilka dni w Tartarze, gdzie słońce i gwiazdy nie istniały, wyjście na powierzchnię nie wchodziło w grę. Nawet dlaboga mógł to być zbyt duży szok, nie mówiąc już o takim, który przyciągał słońce i chował promienie pod skórą.

    Dzieci Eris wydostały Apolla innym wyjściem niż to, którym wyszedłem ja. Przeniosły go do górskiej jaskini na Parnasie i to właśnie tam go ujrzałem.

    Mój ukochany leżał na naszykowanym wcześniej posłaniu i prawie się nie ruszał. Wyglądał tak tragicznie, że na moment przestałem oddychać, a w moich oczach stanęły łzy. Jego gładką skórę przecinały okropne zadrapania i cięcia, jakby ktoś z rozmysłem kaleczył go ostrzem. Spod poszarpanego materiału wyłaniały się fioletowe sińce, z nosa sączyła się krew. Uklęknąłem przy nim, obawiając się go choćby dotknąć, by nie sprawić mu bólu. Wtedy moje oczy skierowały się na jego dłonie i już dłużej nie mogłem powstrzymywać płaczu.

    Wszystkie jego palce wyglądały tak, jakby ktoś zmiażdżył je młotkiem.

    Nastawiałem się na to, że gdy uda nam się go uwolnić, nie będzie on w najlepszym stanie. Erynie podobno były okrutne, a karanie innych sprawiało im niemożliwą do opisania radość. Ale mimo wszystko... nie spodziewałem się czegoś takiego.

    Odetchnąłem głęboko i wziąłem się w garść. Demony zmyły się, jak tylko dostały w swoje łapy skrzydła matki, zostawiając nas samych. Artemida miała zjawić się najszybciej, jak to możliwe, jednak istniało ryzyko, że na Olimpie nie zostanie dobrze przyjęta jej deklaracja. Śluby czystości nie były czymś, z czego można było od tak zrezygnować. Bogini łowów obiecała mi jednak, iż wyśle kogoś, kto pomoże mi opatrzyć jej brata.

    Miałem nadzieję, że posłała po jego orszak. Podobno w tych górach mieszkały wszystkie muzy, a i wielu innych bogów lubiło się tutaj chować, by odetchnąć od Olimpu. Kiedy usłyszałem za plecami szelest, oczekiwałem widoku grupki grajków i tancerzy. U wejścia jaskini nie było jednak orszaku. Nie była to też Artemida. Do środka wszedł Hermes, za którym podążał jakiś siwy mężczyzna, o zaskakująco młodej twarzy.

- Na kosmos – warga Hermesa zadrgała, gdy ujrzał swojego brata. - Co one mu zrobiły...

- Jeszcze parę dni dłużej i zostałby z niego tylko ochłap – stwierdził ten drugi i bez żadnych wyjaśnień minął mnie, by uklęknąć przy Apollinie.

- A Artemida? - spytałem, wciąż czujnie przyglądając się nieznanemu mężczyźnie.

    Nachylił się nad bogiem słońca i zaczął osłuchiwać jego klatkę piersiową. Z ulgą zdałem sobie sprawę, że musi być lekarzem.

- Ona...jest skazana na znoszenie ich kpin, aż pozwolą jej odejść – mruknął zrezygnowanym tonem Hermes.

    Wyglądał, jakby chciał dodać coś jeszcze, lecz medyk bez skrupułów wszedł mu w słowo.

- Potrzebuję letnią wodę, szary antymon, pokrzywę... - zaczął wyliczać. - I niech któryś z was rozpali ognisko.

    Hermes prędko pokiwał głową.

Historia pewnego kwiatu, który pokochał słońceOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz