„Wysławiam miłość pieszczoną.
Wiankami z róż ozdobioną;
Miłość i ludźmi na ziemi
I rządzi niéśmiertelnemi."O miłości, Anakreont
Gdy wybiła północ, dla nowożeńców nadszedł czas wspólnej kąpieli. Służące prowadzone przez Hedone i Hebe, zaprowadziły młodą parę do łaźni. Zaraz potem synowie Afrodyty uroczyście wnieśli świętą wodę. Zabawa weselna jednak trwała nadal, a alkohol lał się jeszcze szybciej, niż wcześniej.
Tańce z bardziej oficjalnych przemieniły się w dzikie pląsy, którym przewodziły bachantki. Chodziłem od towarzystwa do towarzystwa, balansując między przedstawicielami ludzkich i boskich krain.
Początkowo pomagał mi Apollo, lecz szybko został porwany przez muzy, które koniecznie potrzebowały jego wskazówek przed sztuką. A po jej przedstawieniu, nie mogłem go odnaleźć.
Byłem już nieco zmęczony, chociaż głównie tylko rozmawiałem. Ruszyłem do swojego miejsca przy stole, gdy nagle przemówił do mnie znajomy głos.
- Latasz po tej sali jak nawiedzony – stwierdził Ares.
Odwróciłem się w jego stronę. Bóg wojny siedział sam i raczył się jakimś mocno opieczonym mięsem.
- Zajmuję się gośćmi – wyjaśniłem cierpliwie. - Nie mogę nikogo pominąć.
- Mnie pominąłeś – stwierdził dobitnie.
Okej, ktoś tu ewidentnie potrzebował uwagi. Westchnąłem, ale podszedłem do niego.
- Tebańczycy szykują się do wojny – poinformował mnie Ares, jakby to była najważniejsza informacja, jaką miałem tego dnia usłyszeć. - Z Ilirami. Mam nadzieję, że Harmonia nazwie kolejnych synów moim imieniem.
Cóż, Dionizos ukrócił rządy Penteusza, a potem tron oddał Kadmosowi. Zaraz po tym, jak pozbył się wszystkich jego dzieci. Widocznie śmiertelne wnuki były dla Aresa równe miotom kotów i już z góry założył, że będą mieć kolejny.
- Wszyscy mają nazywać się tak samo? - uniosłem brew.
Ares zamyślił się.
- Mam wiele imion – oznajmił nonszalancko. - Byłem sceptyczny do tego Kadmosa – dodał, a ja zauważyłem, że wypił już całkiem sporo wina. - Ale teraz nawet go lubię.
No tak, kolejna wojna równa się uznanie teścia. Ares był momentami tak prosty, że aż bolało. Jednak przynajmniej wiedziałem, jak z nim rozmawiać, co było miłą odmianą w porównaniu z większością gości. Dlatego usiadłem koło niego i nalałem sobie kielich.
- Będziesz ze mną pić, kwiatuszku?! - jego zaskoczenie było tak autentyczne, że aż zakrawało o komizm. - Cudownie! Hej, Dionizosie, podaj nam jakiś porządny trunek.
Momentalnie się spiąłem, gdy bóg wina zjawił się po prawicy Aresa. Jego usta były jeszcze ciemniejsze, niż ostatnio, a w oczach lśniła ta pierwotna dzikość, która nakazywała mi odwrót. Uśmiechnął się do mnie błogo.
- Witaj, słodki książę – podał mi wypełniony po brzegi puchar i przygryzł wargę.
Nie miałem wątpliwości, o czym pomyślał. Niepewnie chwyciłem puchar.
- Aresie, czy mogę na ciebie liczyć, kiedy on znów mnie zaczaruje? - spytałem, chyba tylko po to, żeby Dionizos jasno zrozumiał, co o nim uważam.
Bóg wojny wybuchnął śmiechem i niemal brutalnie docisnął kielich do moich ust.
- Jasne, jasne – złośliwość pobrzmiewała w jego głosie. - Ale nie musisz się martwić, siostrzyczka tu jest.
CZYTASZ
Historia pewnego kwiatu, który pokochał słońce
RomanceWszyscy wiemy, jak to się skończy. Ale czy wiemy, jak to się zaczęło? Opowieść o Hiacyncie i Apollonie z nutką dramaturgii, odrobiną zbrodni i iskierką miłości, o jakiej nie piszą w mitologii. Pierwsza część Trylogii Zaginione Mity. 07.05.2022 #1...