Anioł z wyrwanymi skrzydłami II

1.7K 118 25
                                    


Wattpad nie chce mi tego wstawić, pomocy




-Wychodzę.-Powiedziałem do Siostry, zamykając drzwi za sobą.

W końcu będziemy mogli ponownie popatrzeć w niebo, ponownie się ze sobą przytulać. To wszystko brzmi jak sen, samo wyobrażenie bycia z nim. Przystojny, inteligentny, może nawet zbyt inteligentny i oczywiście nie można zapomnieć, nieśmiały. Zapiąłęm kurtkę w drodze, kierując się wprost do parku, na naszą ukochaną ławkę.

Szczerze, chciałem go dzisiaj zabrać w inne miejsce, które odkryłem przypadkiem. Gdy byłem na spacerze, zgubiłem się i trafiłem na polanę, a gdy tylko przeszedłem obok niej, dotarłem do pięknego miejsca.

Wszystko stamtąd widziałem, każdy samochód, ale oczywiście jedyne co było ponad mną, to wieżowce. Oprócz tego, była tam ławka, na której z chęcią chciałbym się z nim przytulać. Uśmiechnąłem się pod nosem i przyśpieszyłem kroku. Nagle zrobiło mi się ciemno przed oczami, jakby coś we mnie uderzyło. Upadłem na chodnik, orientując się, co tak właściwie się stało.

Wybuch.

Budynek za mną stanął w płomieniach, a rzeczą, która mnie uderzyła, była stalowa rurka. Na szczęście nic mnie nie bolało, jedynie czułem, że moja głowa była lekko rozcięta. Dopiero po chwili zorientowałem się, że budynek, który został wysadzony, nie był przypadkowym budynkiem.

To było laboratorium Mamy Masuru.

Gdy tylko przetrawiłem te informacje, sięgnąłem po telefon. Musiałem do niego zadzwonić, upewnić się, że nic się nie dzieje. Moje serce bolało niemiłosiernie, czułem, że jeszcze chwila, a wybuchnie. Ręce trzęsły mi się jeszcze bardziej, przez co miałem problem ze złapaniem go w dłonie. Wykonałem połączenie.

*Beeep. Beeep. Beeep.*

Nikt nie odebrał. Czemu nie odebrał?! Automatycznie w coraz to większym przerażeniu ponownie wykonałem połączenie.

Nic.

Z daleka słyszałem karetkę, chciałem się ruszyć, zacząć go szukać, ale nie mogłem. Moje ciało nie chciało się ruszyć, jakby ktoś przytrzymywał mnie siłą. Chcę go przytulić, pocałować, chcę znowu się czuć bezpiecznie. Oddałbym za niego życie, on jest zbyt cenny, zbyt kochany. Zawsze dzwoni do mnie przed snem, upewniał się, że położę się spać o normalnej godzinie, że czuję się dobrze.

-SZLAG!-Krzyknąłem. Dodałem sobie siły, czułem jakby to właśnie on, popchnął mnie do działania, jakby on podnosił mnie z tej przeklętej ziemi.

Ruszyłem w stronę budynku, który zaczął być gaszony przez strażaków, przechodziłem pomiędzy gruzami rozłożonymi na autostradzie, czułem, jak ogarnia mnie nieopisana wściekłość. No właśnie, dlaczego byłem wściekły? Emocje mieszały się we mnie, miałem ochotę jednocześnie płakać i się śmiać. Resztki rozsądku dodawały mi odwagi i siły. Dotarłem do wejścia do budynku.

Krew, krew i jeszcze raz krew. Cały hol wypełniony krwią. Moje oczy rozszerzyły się w przerażeniu, chciałem krzyknąć. Gdy wykonałem kolejny krok, zobaczyłem to.

To... to sen, prawda?

Podszedłem do leżącego chłopaka. Położyłem jego głowę na swoich nogach.

Proszę... powiedzcie mi, że on żyje...

Łzy zakłócały mi widok, zacząłem szlochać. Widzenie ukochanej osoby, całej we krwi, bolało najbardziej. Serce zaciskało mi się mocniej, za każdym razem, gdy patrzyłem na jego twarz.

Sprawdziłem mu puls. Mój szloch był naprawdę mocny, myślałem, że zedrę sobie gardło. Chłopak, który obiecał, że będzie ze mną do śmierci, że będzie przy mnie ,cokolwiek by się wydarzyło, będzie mnie kochać ponad życie, leżał na moich kolanach. Przed oczami miałem każdą naszą chwilę razem, każdy moment, kiedy powiedział mi, że mnie kocha, potrzebuje, że jestem jego najważniejszą osobą. Gdy jest obok, czuje, że mogę zrobić wszystko, a przeszłość była czymś mało znaczącym.

Czemu nikt tu jeszcze nie przyszedł? Czemu nie pojawił się żaden bohater?!

Nie mogłem wyczuć pulsu, już sam nie wiedziałem, czy to przez moje trzęsące się ręce, czy może on naprawdę zmarł. Postanowiłem przyłożyć policzek do jego twarzy, zobaczyć czy wyczuje jakikolwiek oddech i czy jego klatka piersiowa się unosi.

Nie unosiła się.

Myślałem, że jeszcze chwila i po prostu padnę. On naprawdę nie żył. Ta wiadomość nie docierała do mnie.

-Proszę, wstań!-Krzyknąłem wprost przez łzy.- Mówiłeś, że mnie nigdy nie zostawisz, że będziemy razem na zawsze, potrzebuję cię, nie odchodź...-Mój głos cichł z każdym słowem. Czułem, jak w moje serce wbijają się niewidzialne igiełki. Nic nie może opisać tego, jak bardzo chciałem, aby okazało się to snem.

Nie było nim.

Trzymałem go na swoich rękach, co chwilę przytulałem go coraz mocniej. Przytulałem go, tak jak zawsze lubił, jak zawsze chciał, abym go przytulał.

Zza rogu wyłoniła się postać, której przez łzy nie potrafiłem rozpoznać. Podeszła do mnie powoli, a po chwili odrzuciła mnie wprost na ścianę, a sama wzięła martwe ciało mojego chłopaka na ręce. Mogłem się domyślić, że był to przestępca. Gdy widziałem, jak brał jego ciało, jak agresywnie go chwycił, miałem ochotę go uderzyć. Wiedziałem, że tego nie zrobię, wiedziałem, że to koniec.

-Zabrali mi go...-Powiedziałem, uderzając pięścią w skałę.

Samotność podobno sprawia, że robimy się silniejsi. Gówno prawda. Nienawidzę okłamywać samego siebie. Czuję się jeszcze słabszy.

Zostało mi po tobie tylko list i wspomnienia.


***

Mam nadzieję, że trochę przybliżyłam wam śmierć byłego Todorokiego.

Powiem wam coś, tak ode mnie. Jedna/dwie osoby domyśliły się jednej rzeczy, nie usunęłam tych komentarzy, jestem ciekawa, czy się domyślicie o co chodzi ;)

Chapter 30 może być dla was trochę szokujący, więc jak zwykle zalecam meliskę na uspokojenie <3

Kocham was, wasza Armisu/Atencja :3

Zimny dotyk ✔️\\ Todobaku \\ Boku no hero academiaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz