8

4.6K 156 30
                                    

Draco


Pot spływa mi po plecach po intensywnym treningu. Niektórzy ze stresem radzą sobie alkoholem, papierosami, a ja wylewam siódme poty. Chociaż faktycznie, wdychałem te smoliste trucizny przez trzy miesiące. Dalej czasami popalam, ale nie tak intensywnie.
Odkąd zamknięto ojca, głowę rodziny przejąłem ja. Nie tylko za siebie musiałem się martwić ale i za moją mamę. Odwrócona od ojca została z niczym, dobrze że zdążyliśmy wybrać pieniądze z rodowego konta, zanim ojciec o nich pomyślał. Teraz nęka nas listami, prośbami o jakiekolwiek spotkanie. Zmuszał całą naszą rodzinę do paskudnych działań. Po tym wszystkim matka nie pojawiła się nawet na jego rozprawie, a po skazaniu go na dożywocie w Azkabanie świętowała z butelką wina. I to nie z jedną.
Ucząc się, wyciągam nasze nazwisko z nienawiści innych i pilnuje jej, aby nie skończyła jak ten jej mąż.
Były mąż. No prawie, złożyła papiery rozwodowe do Ministerstwa, pomimo hańby jaka na nas prawdopodobnie spadnie. No bo kto z tych "idealnych" rodów się rozwodzi? NiktNikt nigdy się na to zdobył.
Zamek spowity jest mrokiem. Ciemne odbicia i zakątki kogoś obcego mogłby sprawić nawet o zawał serca. Mugole niezbyt na widok czegokolwiek paranormalnego, jak to mówią w tym swoim prymitywnym języku.
W całym tym mroku przy wejściu jedynym kształtem, który odbiega od muru i cementu jest dziewczyna oparta o murowaną balustrade schodów. Gdybym chciał wejść do siebie, i tak musiałabym skorzystać ze schodów prowadzących dokładnie obok gryfonki, której zacieniona sylwetka nabrała jeszcze bardziej kobiecych kształtów.
Skąd wiem, że to Granger?
Wiele lat wpatrywałem się w jej profile, w jej plecy, obserwując ją i zapamiętując jej obrys, tylko to mogłem zrobić.
Zresztą, jej fiołkowe perfumy rozpoznałby nawet Górski Trol pozbawiony zmysłu węchu. Tylko ona tak pachnie w całym zamku.
- Tym razem chociaż ubrałaś na siebie coś więcej - zaczepiam ją, wiedząc, że i tak nie przejdę obok niej bez zauważenia. Odpowiada mi cisza i poruszenie jej ramion. Nawet się nie odwróciła, a jej dłoń odruchowo nie sięgnęła różdżki.
Jedna rzecz mi się w tym nie zgadza. Zawsze rozgadana i rozwścieczona Grager odpowiada ripostą na każdą możliwą zaczepkę. Nigdy nie milczy.
- Granger, czemu ty beczysz? - podchodząc bliżej do zacienionej postaci, do moich uszu zaczęło docierać ciche posiorbywanie nosem.
Zaciska szczękę, nie chcąc wybuchnąć płaczem, zaciśnięte oczy chowa pod mokrymi od łez włosami. Odgarniam je z jej twarzy, a ona zaciska powieki jeszcze bardziej wykrzywiając przy tym usta w grymas rozczarowania i bólu.
- Coś poważnego się stało? - wysilam się na czuły ton głosu, który jest u mnie praktycznie niespotykany. Opuszkami dotykam jej dążących dłoni, a ona zsuwa się na zimną podłogę podkulając nogi do siebie. Twarz zakrywa kolanami jakby wstydząc się łez.
Siadam sobie obok niej na małym kamiennym schodku, nadal dotykam jej dłoni. Nie wyrwała ich, chociaż mogła w każdej chwili. Milczę, czuję, że chociażby jednym słowem mógłbym ją teraz zranić jeszcze mocnej. Nie chce by znów moja niewyparzona morda była ponownie powodem jej smutku.
- Miałeś rację - słyszę przerywane przez łkanie wyrazy, docierające spod kolan dziewczyny.
- W czym Granger? - jej palce zacisnęły się na moich jakby ze strachu.
- Ronald mnie zdradza - uniosła twarz, już spokojną i poważną, jakby wcale nie płakała. Zdradzają ją jedynie opuchnięte powieki i zaczerwieniony nos, którym co chwilę pociąga.
- Eh, nie masz co płakać - wyciągam z kieszeni bluzy husteczke i daje jej Hermionie. Dlaczego jej imię tak dziwnie brzmi w mojej głowie? Odwraca się nieśmiało, wydmuchując nosek - tylko następnym razem pamiętaj: Malfoy ma zawsze rację. Mimo, że jest zwykłym dupkiem.
Śmieje się z tego, na jej ustach nie pojawia się jednak uśmiech. Panuje na niej obojętność, która trochę mnie martwi.
- Idź spać, poradzę sobie - wypala nagle, jakby chciała się mnie pozbyć. Jej mokre oczy wpatrują się w ciemną, odległą przestrzeń.
- Jak chcesz iść spać to mogę cię odprowadzić - sugeruje obserwując jej skupienie.
- Ja tu dziś posiedzę. Nie mam ochoty wracać do pokoju dziewczyn i słuchać ich marnych teksów na pocieszenie - moje dłonie są puste bez jej palców, które teraz bawią się kawałkiem mokrej chusteczki.
Łapie ja za ramię i podciągam do góry, stawiając na nogi nim zdążyła zareagować.
- Zamiast tu tak stać albo siedzieć dupą na zimnym kamieniu i ziębić sobie nerki, chodź ze mną na spacer. Trytony mają teraz okres lęgowy, nad wodą czasami słychać jak śpiewają - to moja szansa aby odpokutować te wszystkie krzywdy. Nauczyłem się troszczyć o matkę, chętnie zatroszczę się o Granger.

Schodzimy w dół schodów, które dookoła porośnięte są bujną trawą. I bezpiecznym odstępie idzie nieufna gryfonka, jakby bojąc się, że popchnę ją na zroszone rosą podłoże.
- To jak te Twoje  stosunki z Harry - przerywa niezręczną ciszę.
- Ja do bliznowatego nic nie mam - wzruszam ramionami i oświetlając nam kolejne stopnie - gdyby nie moja duma to mógłbym się z nim kumplować.
- To weź schowaj ją do kieszeni i traktuj tak jak mnie - zadziornie unosi nosek, czując się wyróżniona.
- Tak jak ciebie? Jak ja ciebie traktuje Granger?
- Jesteś dziwnie miły - zauważa.
- Ja jestem neutralny - mówię, a wokół nas zapada znowu cisza - zmieńmy temat. Gdzie byłaś na te pseudo wakacje?
- U Rona siedziałam cały czas po zakończeniu Bitwy o Hogwart- jej zdania są krótkie, jakby nie chciała rozwijać żadnego tematu.
- Nie pochwaliłaś się rodzicom czego dokonałaś? - dociekam z ciekawością. Będąc rodzicem napewno byłbym dumny z takich dokonań mojego dziecka.
Granger się zatrzymała. Jej twarz spowiła się mgłą a oczy się zaszkliły. Kobieca sylwetka stała się drżąca i zaniepokojona.
- Powiedziałem coś źle? - podchodzę do niej powoli, jak do dzikiej wiewiórki, aby jej nie wystraszyć.
- Rzuciłam na nich zaklęcie zapomnienia - Hermiona rzuciła mi się w objęcia. Jej twarz wylądowała na moim torsie, a rekoma zostałem objęty powyżej pasa.
Obejmuje ją, trzymając za głowę. Skąd mogłem kurwa wiedzieć? Na merlina, nie wyobrażam sobie co ta dziewczyna musi czuć.
- Dlaczego? - przeszło mi przez gardło jedno słowo.
- Bałam się Draco! Bałam się że coś im się stanie - nigdy moje imię nie brzmiało lepiej niż wypowiedziane z jej ust - Albo że stanie się coś mi. Nie chciałam by cierpieli.
- Rozumiem - niepewnie przytakuje, kiedy jej wtulone ciało zastępuje pustka i chłód.
- Nie rozumiesz! Nikt nie rozumie - w jej oczach pali się agresja - ani Ron, ani Harry a już szczególnie nie Ty. Banan który dzięki nazwisku ma wszystko. Ucieszony no tatusia zamknęli a i tak zgarnął cały majątek!
- Czyli to o mnie myślisz? - opieram się plecami o pobliskie drzewo.
- Draco, ja nie chciałam...
- Chciałaś - przerywam jej - i to powiedziałaś. Szkoda tylko, że nie wiesz że cały dom, to co stworzyliśmy jest na mojej głowie. To ja się uczę Granger, zajmuje domem, finansami, matką. Wiesz ile razy zanosiłem ją pijaną do łóżka? Wiesz ile razy próbowałem ją ogarnąć? Nie daje sobie z tym rady, nazwisko teraz już nic nie znaczy. Nie nasze! Nie wiesz dziewczyno ile razy wyrywałem jej butelkę z ręki, a potem sam się upijalem do nieprzytomności, siedząc sam i płacząc z bezsilności. Ale najlepiej nazwać mnie bananem, śmierciożercą.
Stoi porażona moją spowiedzią. Jej otwarte usta zdają się pytać, lecz milczą.
- A jeśli chodzi o ciebie - kontynuuję - to wyzywalem cię od Szlam, bo tego wymagał mój ojciec. Nie chciałem dostawać batów za to, że tego nie robię.
Mój głos się uspokoił, kora gniecie mnie w plecy.
- Nie wiedziałam - mówi opierając się obok.
- Nikt nie miał prawa wiedzieć Granger - nikt też nie miał prawa mnie oceniać. Ja nie miałem wyboru. - Wróćmy do zamku.

Całą drogę milczeliśmy. To, co z siebie wylaliśmy pare minut temu wystarczyło, aby zniechęcić jedno do drugiego. Nasze słowa mogły zranić, ale i wyjaśnić to, co myślimy o sobie wzajemnie. Ja wiem, że jestem w dalszym ciągu dla niej śmieciem. Ona wie, że nigdy nie raniłem jej specjalnie.
Przystanęła przy oknie, prowadzącym do jej pokoju. Ja muszę iść na drugą stronę zamku i kilka pięter w dół. Mogłem iść inną droga, ale czułem obowiązek, aby ją tu odprowadzić.
- Idź spać Granger - odzywam się w końcu, kiedy zamyślona opiera się o parapet - jest późno, zaśpisz na śniadanie.
Próbuje być trochę bardziej wyluzowany.
- To najwyżej mi je przyniesiesz - odpowiada lekko się uśmiechając
Chyba wyczuła moje intencje. Odpowiadam lekkim uśmiechem i odwracam się w ciemny korytarz.

W JEGO OCZACH | DRAMIONE | 18+Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz