Rozdział 52

124 18 7
                                    

Stał na schodach, koło wejścia do jakiejś mało popularnej knajpki. Obserwował kalifornijskie widoki. Miał nadzieję, że wkrótce dane mu będzie naprawdę rozkoszować się tym miejscem. Jednak najpierw miał parę spraw do załatwienia.

Kończył już jeść lody, rożki w wafelku, które kupił parę minut wcześniej w pobliskiej lodziarni. Nie było jego ulubionego smaku, więc musiał zadowolić się jakimiś innymi. Miały dziwaczny, fioletowy kolor, jednak nie smakowały jagodami ani niczym w podobie. Chłopak nie wiedział, jaki to miał być w założeniu smak. Ale były całkiem, całkiem.

Pod koniec trochę się zamyślił. Resztka lodów prawie skapała mu na ubranie. W porę cofnął się, klnąc cicho. Miał nadzieję, że ona tego nie zauważyła.

Marne nadzieje.

Uwadze jego dziewczyny, jak i towarzyszki podróży, nic nie mogło umknąć. Już wkrótce usłyszał jej radosny śmiech. Całe szczęście, że potrafiła się śmiać w tak poważnej sytuacji - tyle, że śmiała się z niego, co trochę nie przypadało mu do gustu. Ale jako tako i tak się cieszył.

Podeszła i objęła go ramieniem. Jej miękkie, gęste włosy zaczęły łaskotać jego policzek. Poprawiła czapkę z daszkiem na głowie. W ręku trzymała własne lody, o smaku waniliowym. Kupiła je później, więc zostało jej trochę więcej. Bardzo blady odcień żółci wydawał się jeszcze jaśniejszy na tle jej brązowej koszulki, ozdobionej jedynie drobnym nadrukiem u góry, wpuszczonej w zwykłe, dżinsowe szorty.

- Jesteś bardzo uroczym idiotą - powiedziała czule, muskając jego włosy.

Chłopak wywrócił oczami.

- Oj, daj spokój. Nie uplamiłem się.

- Ale mało brakowało - odparła żartobliwie przedrzeźniającym głosem. Zaraz potem jednak spoważniała, podnosząc swoje rozumne, bystre oczy i wlepiając je gdzieś w dal. - Choć właściwie... nie jest to jakoś bardzo istotne. Wszystko jest tak jak w twojej wizji, zgadza się?

Wtedy i on przestał się uśmiechać. Spojrzał w tym samym kierunku, co dziewczyna. Usta zacisnął w wąską kreskę.

Nadchodziła ważna bitwa, a oni doskonale wiedzieli, którą stronę wesprzeć. Najchętniej wzięliby ze sobą resztę towarzyszy, ale - cóż - po ostatniej akcji większość z nich nadal nie była w dobrej formie. Musieli znaleźć inny sposób, zwyciężyć strategią. Oni dwoje plus oczywiście ci, którzy będą na miejscu. No i w sumie... liczyli także na pomoc sił wyższych.

Chłopak spojrzał w niebo, zastanawiając się, czy bogowie Olimpu wtrącą się w tę walkę. Poniekąd dotyczyło to ich wszystkich - nie tylko herosów, nie tylko bogów, duchów natury, ale także śmiertelników, zwierząt i mnóstwa innych istot, o ile jeszcze jakieś istniały.

Przypomniał sobie swój ostatni sen, jaki przytrafił mu się w noc przed wyruszeniem do Kalifornii. Doskonale wiedział, że to, co wydarzy się zaraz, nie będzie jeszcze ostatecznym starciem. Tym razem musieli tylko wypędzić Chaos, najlepiej na jak najdłużej - by w tym czasie znaleźć sposób na całkowite powstrzymanie go.

Przynajmniej tak twierdziła bogini, która ukazała mu się w śnie.

Na początku nie wiedział dokładnie, kim ona była - to znaczy którą z Olimpijek. Jeszcze nigdy jej nie spotkał. Nieśmiertelni mogli, rzecz jasna, zmieniać swoją formę. Niektórzy wykorzystywali tę zdolność w wyjątkowo kreatywny sposob. Nie szukając daleko - Afrodyta, ukazująca się każdemu jako jego własny ideał piękna, zmieniająca wizerunek z sekundy na sekundę. Jednak tę boginię widział jako kobietę... cóż, może średniego wzrostu, ubraną w barwną suknię, która mieniła się na zmianę błękitem, zielenią i bielą.

❝Wakacje herosów❞ | Dwoje wybranych | tom 2 Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz