Rozdział 55

124 15 16
                                    

Kiedy Percy się obudził, zobaczył, że leży... no, niewątpliwie daleko od pola walki. Przed nim znajdował się ten stary dom, który chłopak wcześniej wypatrzył. Annabeth leżała obok niego i miała na policzku okropną ranę, ale przynajmniej oddychała równo, a po chwili otworzyła oczy. Syn Posejdona chciał się natychmiast podnieść, ale poczuł powalający ból w klatce piersiowej. Jęknął.

Nie wiedział, jak się tu dostali - ale musieli jak najszybciej wrócić do walki, pomóc w pokonywaniu armii wroga.

I wypowiedział te parę słów, których później żałował. Wcale tak nie myślał. Ale one po prostu wypłynęły z jego ust.

- Chyba nie damy rady.

Annabeth słabo, ale z uśmiechem ścisnęła jego dłoń. Byli sami. Przynajmniej na chwilę mogli odsapnąć, by później wrócić do bitwy, gdzie potrzebowali ich przyjaciele.

- D-damy radę, Percy - powiedziała. - Zostań ze mną jeszcze troszeczkę, dobrze? Musimy pomieszkać sobie razem w Nowym Rzymie, pamiętasz? Przepraszam, że dawniej nie byłam do tego przekonana...

Percy roześmiał się, odkaszlując z gardła zatęchłą ślinę. Już panował nad własnym językiem. Poprawił się, próbując podnieść córkę Ateny na duchu. 

- Wybacz... Przeszliśmy razem przez piekło, Annabeth. Nic już nas nie powstrzyma. To, co się tam dzieje - skinął podbródkiem - to nie dotyczy już tak bardzo nas. Są nowi herosi. My będziemy mieszkać spokojnie w Nowym Rzymie. I ty też mnie nie zostawiaj, rozumiesz? Bez ciebie... nie wiem, czy mógłbym pójść na te studia.

- Nie mów tak! - zawołała córka Ateny.

- W sumie nie powinienem. Bo przeżyjesz ze mną tę walkę. Założymy wspaniałą rodzinę. Zgadzasz się?

Dziewczyna się uśmiechnęła.

- Oczywiście, Glonomóżdżku. Oboje żyjemy tylko dla siebie nawzajem, więc nie możemy umrzeć, prawda? To co, wstajemy?

Percy skinął głową. Ścisnęli mocniej swoje dłonie i razem stanęli na nogach.

W tym momencie cała ruina przed nimi zatrzęsła się. Ściany zaczęły powoli pękać, a głazy zsypywały się na ziemię. Annabeth i jej chłopak wymienili spojrzenia, po czym rzucili się biegiem przed siebie, unikając zmiażdżenia pod ruinami starej szopy.

Tam zaraz podbiegł do nich Luis. Końcówki jego jasnych włosów były nieco nadpalone, ale poza tym wyglądał w miarę dobrze i nie miał głębszych ran. Jedynie z czoła lał mu się pot.

- Percy, Annabeth, jesteście! - zawołał, zbliżając się. - O rany. Bogom dzięki.

Syn Posejdona wywrócił oczami.

- Nie. Nie bogom dzięki. Bogowie walczą gdzieś tam i mają nas głęboko. Przynajmniej... większość. 

- Luis, czy wszystko w porządku? - zapytała z niepokojem Annabeth, ignorując kąśliwe uwagi Jacksona. - Musimy tam biec, prawda?

Już była gotowa do biegu. Jej długie, kręcone włosy, które jeszcze przed chwilą miała związane w wysokiego kucyka, rozsypały się na jej ramionach. Były trochę sklejone i przypominały nici pająka - jednak, znając niechęć dziewczyny do tych zwierząt, może nie należało jej tego mówić.

Ale Luis przetarł czoło rękawem i powiedział:

- Nie. To znaczy, możecie tam iść, ale ja zostaję. Tyler mówił, że tutaj może być, no, jakaś zapasowa pułapka albo coś w tym stylu. Wie to od Ikelosa, który twierdził, że nasi wrogowie coś takiego wcześniej planowali. Muszę sprawdzić.

❝Wakacje herosów❞ | Dwoje wybranych | tom 2 Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz