7. Carla

1.5K 67 1
                                    

Po wyjeździe Mikaelson'ów poczułam pustkę. Nie wiedziałam co z sobą zrobić i cały czas wierzyłam, że następnego dnia wrócą. Jednak to nie następowało.
Po dziesięciu latach rutyny, czyli przesiadywania z Rebekh'ą, nauką z Elijah'ą i Kol'em, przyglądaniu się Niklaus'owi i zastanawianiem się co w głowie na Finn, chodź nadal tego nie wiem, to przez ich brak straciłam sens budzenia się i wstawania rano z łóżka.
Została tu już tylko Pani Elizavieta i Zelda, która przychodziła co drugi dzień, czasem z córką, której imienia nie pamiętam i sprzątała.
- Może zaprosimy Pani córkę z mężem? - zapytałam jedząc śniadanie. - Dawno jej Pani nie widziała.
- Było by miło, ale ona obraca się w wyższych swerach, nie wiem czy jej mąż będzie chciał mnie oglądać.
- A to nie było tak, że to dzięki nam obraca się w tych swerach?
- No było.. Panienka ma rację.
- Dokładnie. Niedługo święto Dziękczynienia. Może zorganizujemy bal?
- Panienka jest młoda, a ja jestem kucharką. Nie znamy się na tym.
- To się poznanym. Bywałam na wielu przyjęchach.
- Zresztą do święta Dziękczynienia jest jeszcze sporo czasu.
I wtedy moje oczy zalały się łzami.
-Co się dzieje? Powiedziałam coś złego? Jeśli tak to przepraszam.
- Nie. To nie Pani wina. Te święta mieliśmy spędzić razem. Mieliśmy usiąść razem przy stole i nigdzie nie wychodzić. Zażegnać konflikty i wspominać wspólne dziesięć lat - Pani Liza, mnie przytuliła.
- Jesteś bardzo dojrzałą dziesięciolatką.
- To zasługa Elijah'y i może trochę Klausa.
- Może jednak zrezygnujemy z przyjęcia i razem powspominamy?
- Niech tak będzie.
- A z córką się jeszcze spotkam, tam samo jak Pannienka z Mikaelson'ami.
Mam taką nadzieję..

Przez następne prawie już sześć lat 'zaprzyjaźniłam' się z tutejszymi czarownicami, chodź bardziej jest to sojusz z przymusu. Sabat nauczył mi każdego rodzaju magii, chociaż nie wszystkich w praktyce a bardziej w teorii, ale nauczył. Przesiadywałam z nimi kilka godzin dziennie, czasami z przymusu, a innym razem to oni mieli mnie dojść. Dobrze mi się żyło, żyje.
Co roku w urodziny, kilka dni przed lub po, dostaje prezent i list od Kol'a, Rebekh'i i raz jedyna od Elijah'y. Piszą o tym gdzie przebywają, co robią i że tęsknią, a ja wysyłam im w magiczny sposób podziękowania.
Wracając do Kol'a, jego listy z roku na rok, stawały się caraz rzadsze, ponieważ on oprócz urodzin, wysyłał mi listy gdy go coś natchnęło. Wiadomości były zoraz to krótsze i w pewnym sensie inne. Pisał bez ładu i całkowicie nie podobnie do siebie.
Rok po ich wyjeździe do Nowego Orleanu, wróciła córka Elizaviety. Jej mąż został zabity na jej oczach przez przyjaciela rodziny, a ją oszczędził, kazał uciekać i więcej nie pokazywać mu na oczy.
Co miałyśmy zrobić? Przyjęłyśmy ją pod dach, ponownie.

- Mam taki mały prezent dla ciebie - powiedziała Trixi i pakazała bransoletkę - Mam taką samą. Zrobiłam je wczoraj.
- Piękna, ale z jakiej okazji?
- Za dwa dni masz urodziny. Nie pamiętasz?
- Pamiętam, po prostu..
- To nie jest cały prezent, ale chciałam Ci ją dać już dziś.
- Dziękuję, naprawdę jest piękna. Zawiążesz?
- Oczywiście.
- Wszystko pięknie, ale już późno, powinnaś wracać po Liza pewnie się martwić.
- Rozumiem, do zobaczenia.
Zażuciłam na ramiona płaszcz i udałam się w kierunku wyjścia.
Trixi to moja jedyna prawdziwa koleżanka, też jest czarownicą, razem się uczymy i przesiadujemy do późnej nocy, tak jak dziś.

Wracam spokojnie, pomimo późnej pory, na ulicy było jeszcze dużo osób. Może to dlatego że jutro święto założycieli?
Nagle, nawet nie wiem skąd, napad na mnie mężczyzna. Powalił mnie na ziemie i zaczął wbijać we mnie nóż. Raz, dwa, trzy. Traciłam siły. Ludzie z ulicy nawet nie próbowali mnie ratować.
Pozostałymi siłami umysłu zabiłam mężczyznę i leżąc tak na ziemi, zaklęciem próbowałam się ratować, ale przez to że cały czas wylewała się ze mnie krew, nic nie mogłam zrobić.
Więc po prostu zamknęłam oczy i pozwoliłam krwi się ulatniać.

Carla Nikol Mikaelson | zakończone |Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz