Rozdział 2

528 37 6
                                    

Wyraz mojej twarzy momentalnie zmienił się z przygnębiający na wesoły, kiedy zobaczyłam stojących przed lotniskiem moich przyjaciół. Polly żywo o czymś dyskutowała z Sophie i Patrickiem, natomiast Maya stała lekko z boku, wtulona w Leo. Kiedy tylko mnie zobaczyli, usłyszałam głośny pisk dziewczyn, które zaczęły biec w moją stronę, żeby zaraz rzucić się na mnie o mało mnie nie przewracając. Kiedy my się ściskałyśmy i wymieniałyśmy buziaczkami, chłopaki stali z tyłu, patrząc na nas i szeroko się uśmiechając. Gdy wreszcie dziewczyny wypuściły mnie ze swoich objęć, podeszłam najpierw do Leo, następnie do Patricka i ich również wyściskałam. Ten drugi zamknął mnie w swoich objęciach tak mocno, a w dodatku miałam wrażenie że nie wypuści mnie już nigdy.

- Będziemy za tobą tak cholernie tęsknić, Charlie! – pisnęła Polly, a wtedy chłopak wreszcie zluzował objęcia, dzięki czemu mogłam swobodnie oddychać i odwrócić się w stronę reszty.

- A ja to myślicie że nie? Tak jak się umawialiśmy – co najmniej raz w tygodniu skype! Macie znaleźć dla mnie czas, bo inaczej skopię wam tyłki, kiedy już wrócę. – urwałam, czując jak w moim gardle rosła ta cholerna gula, która nie pozwalała mi się wysłowić, a w oczach zaczęły zbierać się łzy. Jak ja nienawidzę pożegnań! I to bez znaczenia czy zobaczę ich za tydzień, miesiąc, czy rok... zawsze reagowałam tak samo, kiedy musiałam się z kimś pożegnać na dłużej niż dwa dni. Byłam do nich naprawdę bardzo przywiązana, no i kurcze kochałam ich najmocniej! Nim się obejrzałam, znów tkwiliśmy w zbiorowym uścisku, tym razem łącznie z chłopakami. Tę jakże uroczą chwilę, głośnym chrząknięciem, przerwała moja matka, stojąca za mną z moją walizką w ręce.

- Charlotte, chyba nie chcesz... – nienawidziłam kiedy zwracała się do mnie pełną formą mojego imienia! Nienawidziłam go i naprawdę miałam żal do matki że postanowiła nazwać mnie właśnie tak. Westchnęłam ciężko, po czym weszłam jej w słowo, doskonale wiedząc co chciała powiedzieć.

- Nie mamo, nie chcę się spóźnić na samolot. Już idę... – mruknęłam i odwróciłam się do moich przyjaciół po raz ostatni i pomachałam im jeszcze na pożegnanie. A potem po prostu ruszyłam za mamą, ręką przecierając policzek, na którym, nawet nie wiem kiedy, pojawiła się pojedyncza łza.

Siedziałam w wygodnym fotelu w samolocie, bawiąc się swoim telefonem, czekając na odlot. Nie ukrywam – chciałam mieć to już za sobą. Wszak czekał mnie naprawdę dłuuuuuugi lot. Kiedy wreszcie usłyszałam miły głos stewardesy witającej na pokładzie i rozpoczynającej przekazywanie pasażerom wszelkich niezbędnych informacji, wsunęłam telefon do kieszeni spodni i wsłuchałam się w słowa kobiety. Co prawda nie był to mój pierwszy lot samolotem, więc można powiedzieć że orientuje się co i jak. Zapięłam pasy i zaraz potem wznieśliśmy się w powietrze. Siedziałam przy oknie, więc spojrzałam za niewielką szybkę, obserwując oddalające się miasto, które zaraz zniknęło za chmurami. Przeniosłam swoje spojrzenie na lewo, gdzie tuż obok mnie siedział mężczyzna w garniaczku. Już na pierwszy rzut oka wyglądał na człowieka niezbyt sympatycznego. Przekonałam się o tym już po kilku minutach, kiedy to pierwszy raz zawołał stewardesę i zaczął jej robić jakieś wyrzuty, bo coś tam mu nie odpowiadało. Później, w ciągu lotu zawołał ją w tym celu jeszcze naprawdę wiele razy. Przyznaję, że wchodząc do samolotu miałam nadzieję że miejsce obok mnie zajmie jakaś młoda dziewczyna, albo jakiś przystojniaczek... Ba! Nawet jakaś przemiła staruszka, z którą można było o czymś porozmawiać. Wszystko byle nie to! Bo wychodziło na to, że czekała mnie długa, męcząca podróż, z tym gburem u boku, któremu nic nie pasowało. Wygrzebałam z plecaka książkę, którą czytałam dopóki mój jakże przemiły sąsiad, nie zaczął mieć do mnie jakiś pretensji, nie wiadomo o co. Nie miała zamiaru wchodzić z nim w żadną dyskusję, więc po prostu wrzuciłam książkę z powrotem do plecaka, z którego w zamian wyciągnęłam mojego iPoda i wsadziłam słuchawki do uszu. Zanim jeszcze rozbrzmiała muzyka, słyszałam jeszcze wurzuty mężczyzny, że jestem niewychowana i że słucha się jak ktoś do ciebie mówi, ale miałam to kompletnie w dupie. Oparłam głowę o ścianę samolotu i już po chwili ‘delektowałam się’ moją ulubioną piosenką, jednego z moich ulubionych zespołów.

- Don’t want to be an American Idiot , Don’t want a nation under the new mania – zaczęłam nucić pod nosem, co jak zaobserwowało kątem oka nie spodobało się mężczyźnie. Uśmiechnęłam się tylko złośliwie, ale oczywiście po chwili zamilkłam i postanowiłam więcej się nie narażać, a co więcej, zapomnieć o owym osobniku, mimo że siedziałam z nim ramię w ramię. Skupiłam się na dźwiękach wypływających ze słuchawek i właściwie to nawet nie wiem kiedy odpłynęłam w objęcia morfeusza, tracąc tym samym kontakt z rzeczywistością. 

♪ ♪ ♪ ♪

A więc oto jest! Co prawda chciałam ten rozdział dodać przed Sylwestrem, ale że jestem lamą, to się nie wyrobiłam i spóźniłam się na imprezę, ale ciiii! No, w każdym razie jest teraz i przy okazji życzę wam wszystkim Wszystkiego Dobrego w Nowym Roku! Oby był duuuuuuuużo lepszy niż poprzedni (no chyba że nie chcecie, bo może wasz był lepszy niż mój, so... whatever!) 

No a tak odnośnie rozdziału... no cóż, po dłuższym namyślę stwierdziłam że jednak dodawanie rozdziału raz w tygodniu jest troszkę bez sensu, bo jednak nie chciałabym tego ciągnąć sto lat, a rozdziałów troszkę będzię, więc... no właśnie. Także jak mi się będzie chciało to po prostu będę dodawała. (Szkoda tylko że jestem leniwą bułą ;x No nic... damy radę xd ) 

I co? Cieszę się że czytacie, gwiazdkujecie i komentujecie i nie przestawajcie! :D Głównie to ostatnie, bo jednak miło by było, gdybyście napisali kilka słów jak wam się podoba... Ale to jak tam sobie chcecie. 

Damn! || 5 Seconds of SummerOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz