001 • wielki bal Marcela Gerarda

6.2K 258 122
                                    

Carmen

Oops! This image does not follow our content guidelines. To continue publishing, please remove it or upload a different image.

Carmen

Wygładziłam dłonią niewidzialne zmarszczki na czarnej sukience, którą miałam na sobie i głośno westchnęłam wbijając spojrzenie w swoje odbicie w tafli lustra.

Nienawidziłam bali wyprawianych przez Marcela. Zawsze uważałam to za marny pokaz siły i władzy, ale Gerard był nieugięty. Za każdym razem powtarzał, że król Nowego Orleanu musi się pokazać aby nikomu nie przyszło do głowy go zdradzić.

Przewróciłam oczami na samą myśl o spędzeniu całego wieczora wśród jego przydupasów, którzy boją się, że w każdej chwili może skrócić ich o głowę.

— Jesteś gotowa, Carmen? — głowa Marcela wychyliła się zza drzwi. Odwróciłam spojrzenie od lustra i przykleiłam na twarz szeroki uśmiech — Pięknie wyglądasz.

— Jasne — odpowiedziałam siląc się na wesoły ton i złapałam go pod ramię — Dziękuję — kiedy wyprawiał pierwszy bał cieszyłam się jak dziecko. Zawsze marzyłam o możliwości przywdziewania pięknych, długich sukni i upinania włosów w fantazyjne fryzury. Teraz nawet się nie starałam. Ubierałam pierwszą lepszą kieckę, a swoje czarne włosy prostowałam tak jak zwykle.

— Wszyscy już na nas czekają — oznajmił i ruszył szybkim krokiem w stronę balkonu, na którym wygłosi kolejną nudną przemowę o tym jak świetnie się wszystkim żyje kiedy to on rządzi Nowym Orleanem. Pierdolenie.

Marcela znam od pięciu lat. Nie pozwolił czarownicom z sabatu poderżnąć mi gardła podczas rytuału żniw. Miałam wtedy piętnaście lat i byłam przerażona kiedy widziałam jak moim koleżankom odbierane jest życie. Pamiętam ich krzyki, które za każdym razem rozdzierają mi serce co raz bardziej oraz obraz rzuconych ciał na ziemię, jakby były nic nie wartymi śmieciami.

W zamian za uratowanie życia i dach nad głową pomagam mu znaleźć każdą wiedźmę, która używa magii na terenie miasta. Na początku sprawiało mi to przyjemność, miałam chorą satysfakcję z tego, że mogłam się przyczynić do ich śmierci. W końcu zasłużyły na to, prawda? Zabiły kilka niewinnych dziewczyn tylko dla swojego interesu. W końcu dorosłam i przejrzałam na oczy, ale nie mogłam przestać tego robić. Byłam uzależniona od Marcela. Gdybym tylko spróbowała uciec z tej cholernej złotej klatki dołączyłabym do reszty sabatu we wspólnej mogile.

Zacisnęłam palce na balustradzie i rozejrzałam się po zebranych. Miałam wrażenie, że coś ciężkiego wisi w powietrzu i rozsiewa niepewność.

Spojrzałam na Marcela, który wygłaszając swoją mowę, czuł się jak ryba w wodzie. Coś jednak nie grało, znałam go wystarczająco długo żeby to zauważyć.

Zauważyłam ruch przy wejściu i skupiłam wzrok. Trójka mężczyzn przebijała się przez tłum z tyłu starając się być niezauważonymi. No cóż, nie udało się. Zawsze miałam sokoli wzrok. Ten który szedł jako ostatni wyglądał na najmłodszego z nich i na bardzo znudzonego całą sytuacją. Włókł się gdzieś za pozostałą dwójką obserwując gości, którzy wsłuchiwali się w paplaninę Marcela. Przez chwilę miałam wrażenie, że jego spojrzenie utknęło we mnie i dosłownie poczułam jak wszystko w okół zamiera. Wydawał się być mi znajomy, tak samo jak jego towarzysze.

FLAME • KOL MIKAELSONWhere stories live. Discover now