Rozdział 15

6 2 0
                                    

Ślub Ani i Jana odbył się w plenerze. Ceremonia wyglądała wspaniale. Zaproszeni goście byli zachwyceni urokiem i wdziękiem panny młodej oraz jej przystojnego męża. Kilka dni przed uroczystością Janek zaczął się bardzo denerwować. Niewiele jadł i mało się odzywał.

-Coś ci jest, kochanie?- zapytała narzeczona podczas kolacji.

-Nie, wszystko w porządku- pokręcił głową -Tylko trochę się denerwuję.

-Trochę?

-Obawiam się, że ten wyczekiwany dzień nie będzie taki, jakim go sobie kiedyś wymarzyłem- westchnął.

-Co masz na myśli? Jakieś wątpliwości?

-Na pewno nie zjawi się bardzo ważna dla nas osoba...

-Wiem, że tęsknisz za Agatą- kobieta podeszła do niego i przytuliła mocno -Ja również.

Wbrew wszelkim obawom, wszystko poszło zgodnie z planem. Według wielu krewnych był to początek nowych czasów. W końcu nadszedł 21 wiek, który zwiastował przełom w dziedzinie rozwoju techniki.

Janek napisał list do Agaty w dniu ślubu. Później dosłał wspólne zdjęcie. Przyjaciółka była zachwycona. Wbrew pozorom, wcale nie była zazdrosna. Wręcz przeciwnie, cieszyła się ich szczęściem. Czuła, że nie ma nic gorszego niż narzekanie na własny los. Ona to zrobiła i dostała od życia porządną nauczkę... O wiele bardziej wolałaby być teraz z nimi, nawet jeżeli musiałaby zrezygnować z miłości. Miałaby przecież Tymonka, którego tak brutalnie jej odebrano.

Później Janek opisywał początek ich wspólnego mieszkania, pracy i owoc podróży poślubnej, na którą wybrali się na Mazury. On wiedział, że ma w Agacie oparcie, chociaż nie widzieli się tak długi czas. W listach mógł zawrzeć wszystko, co go trapiło. Było mu dużo łatwiej niż powiedzieć te słowa prosto w twarz.

Agata serdecznie gratulowała im zawarcia związku małżeńskiego oraz błogosławionego stanu Ani. Chciało jej się płakać, kiedy myślała, że nie będzie mogła towarzyszyć przyjaciółce w najcięższych dniach. Odtąd jednak pisał do niej rzadziej. Ponad pół roku czekała na jakiś odzew. Kiedy list w końcu nadszedł, żałowała, że go otworzyła...

"Droga Agatko- pisał - Jest mi bardzo ciężko, przelewając te zmartwienia nawet na papier, ale tym razem nie mogę przynieść Ci dobrych wieści...".

Kobieta przestraszyła się, czytając te słowa, ale nie odłożyła listu. Ostatnie zdanie brzmiało następująco:

"Straciliśmy Oliwię i nie chcę od Ciebie żadnego współczucia. Proszę, nie odpisuj mi. Chciałem tylko, żebyś wiedziała."

Zabolało. Nie tyle ich strata, co chęć odcięcia się od niej. Rozumiała to zupełnie, ale dlaczego? Zabierali jej ostatnią możliwość połączenia się z normalnością...

Jej życie stało się jeszcze bardziej monotonne. Nie mogła już odliczać czasu od listu do listu, a codzienność więzienna zaczęła ją przytłaczać. Zdążyła się już przyzwyczaić, ale to nie znaczy, że było lekko. Na szczęście trafiła na życzliwe lokatorki. Żadna z nich nie stanowiła zagrożenia. Wzajemnie pomagały sobie, ile mogły i wspólnie odliczały dni do wolności. Magda miała najdziwniejszy charakter. Z pozoru twarda, harda i z ciętym językiem, ale wieczorami lubiła haftować. Nie miała rodziny, tylko 3 siostry, żadna z nich również nie wyszła za mąż. Czy to jakieś przekleństwo? Ale trzeba przyznać, że odwiedzały ją regularnie. Nigdy nie można było z niej wyciągnąć, za co tutaj trafiła. 

-Dużo mam za uszami. Nie pamiętam dokładnie- mówiła zawsze i wracała do rutyny.

Pozostałe z nich: Anita, Baśka i Jola bardziej otwarcie rozmawiały o swoich grzechach. Jedna uderzyła swoje dziecko świadomie żelazkiem... Nie ukrywała tego, ale za każdym razem płakała, gdy o tym mówiła, podobno mąż ją sprowokował. Pozostałe kradły notorycznie ze sklepów i bazarów. Pochodziły z biednych domów. Tłumaczyły, że za nic nie mogłyby pozwolić sobie chociażby na ciepłą kurtę na zimę, więc kradły. Miały to we krwi, ale zawsze powtarzały, że nie zrobiłyby tego, gdyby nie musiały.

Agata starała się postawić w ich sytuacji. Nie było to proste. Zawsze łatwiej powiedzieć niż zrobić.

Na szczęście dziewczyny były spokojne i starały się sumiennie wykonywać swoją pracę. Czasami z wyjątkiem Magdy...

Po trzech latach zostały zatrudnione w hospicjum. Wychodziły zawsze o określonej porze, oczywiście pod nadzorem i wracały po południu lub wieczorem. Zmiana otoczenia była dla nich niezwykle cenna.

Agata nigdy wcześniej nie była w takim miejscu. Niektórzy nazywali je umieralnią, co w zupełności do niego pasowało. Nie miały trudnych zadań. Musiały jedynie roznosić posiłki, czasem sprzątać, ogólnie pomagać, ale przede wszystkim spędzać czas z chorymi, głównie z osobami starszymi, które nie miały rodzin, a pragnęły chociażby komuś się wygadać. Agata za tym zadaniem nie przepadała. O ile na początku nie narzekała, to problem zaczął się wówczas , gdy zmarł jej codzienny towarzysz rozmów. Z dnia na dzień. Żegnała się z nim słowami: "do jutra!". Ujrzała go dopiero na pogrzebie... Często trapiły ją koszmarne przeżycia. Tak ciężko było jej patrzeć na dzieci, pozornie niewinne i szczęśliwe, pomyśleć, że nie dożyją jutra. To straszne...

Wracając do celi, marzyła tylko o jednym, żeby jej synek nie został skrzywdzony przez los bardziej niż już jest oraz aby było jej dane go jeszcze zobaczyć. Modliła się o to codziennie. Nie pomagały jej krzyki dochodzące z korytarza... Nie raz dochodziło tam do bójek. Na szczęście w żadnej z nich nie musiała brać udziału. Te, które je prowokowały miały już przechlapane. Uderzenie w nos, spoliczkowanie, walka o dumę, która już i tak została utracona. Bez sensu...

To było piekło. Ale dziś już o jeden dzień bliżej do uwolnienia się stamtąd. Pocieszające... Jeszcze tylko cała wieczność...

*** 

Witam w kolejnym rozdziale. Jak Wam się podoba?

  

Czekając na CiebieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz