Pogoda na zewnątrz autobusu, którym jechał Chris, nie napawała optymizmem. Po raz pierwszy od kilku tygodni padał deszcz, który kompletnie zaskoczył wszystkich mieszkańców zazwyczaj słonecznego Chicago. Widocznie nawet pogoda musiała psuć humor blondyna jeszcze bardziej albo przynajmniej dostosowywać się do niego. Szare chmury i ponury klimat idealnie pasowały do tego, jak w tamtej chwili czuł się nastolatek.
Słowa Eliego nadal bolały, mimo tego, że minęły od nich już dwa dni. Przez te czterdzieści osiem godzin, szatyn nie zadzwonił, nie napisał, ani nawet nie odebrał telefonu od przyjaciela. Chris bardzo potrzebował chociaż jednej rozmowy, chociażby samego usłyszenia głosu chłopaka, jednak nie był w stanie się do niego dobić, zupełnie jakby rozpłynął się w powietrzu. Był świadomy, że zamykanie się na otaczający go świat w końcu doprowadziłoby go do jakiejś depresji, jednak nie mógł po prostu udawać, że temat Eliego nie istnieje. Czuł wszelkie emocje, które mogły towarzyszyć takiej sytuacji - smutek, strach, rozczarowanie, zawód, wyrzuty sumienia... Nie mógł po prostu tego tak zostawić. Widział po sobie, w jakim był stanie przez ostatnią rozmowę z szatynem i postanowił rozwiązać tę sprawę. Zanim jednak mógł jakkolwiek podejść do rozmowy z Elijahem, miał jeszcze jeden problem do rozwiązania.
Autobus zatrzymał się na przystanku, na którym nastolatek miał zamiar wysiąść. Niestety, ulewa nie zapowiadała się szybko skończyć, więc musiał skorzystać z niewielkiego, podręcznego parasola, pożyczonego od matki. Na jego szczęście, cel podróży znajdował się niedaleko miejsca jego wysiadki. Po przejściu kilkuset metrów dotarł pod niewielki dom i zamarł przy jego drzwiach. Bardzo bał się tej rozmowy i chociaż wizualizował ją sobie kilkadziesiąt razy, nadal nie był na nią przygotowany. Wahania nastrojów w tamtym momencie przejęły władzę nad umysłem Chrisa. Kilkukrotnie przykładał palec do dzwonka i odkładał go w milisekundę, jakby został poparzony. Ostatecznie jednak wziął się w garść i powiedział sobie, że po to tu przyjechał i nie ma odwrotu.
Był tak zestresowany, że jego mózg nawet nie zarejestrował poprawnie momentu, w którym jego palec przycisnął dzwonek, a dźwięk rozległ się po całym domu. Wrócił do żywych, dopiero gdy usłyszał przekręcanie klucza i zobaczył, jak drzwi przed nim się otwierają. Wtedy dopiero uświadomił sobie, że naprawdę nie ma już odwrotu.
- Cześć - powiedział Chris, niepewnym i nienaturalnie obniżonym głosem.
- O, cześć Chris - odparł nieco zaskoczony Kyle, którego mina dopiero po kilku sekundach zmieniła się ze zdezorientowanej w normalną, po czym otworzył drzwi szerzej, aby wpuścić blondyna - Nie wiedziałem, że przyjdziesz.
Chris nawet mu nie odpowiedział, jedynie złożył parasol i wszedł do środka. Kyle, widząc poważną minę chłopaka, zrozumiał, że przyszedł w celu przeprowadzenia niezbyt przyjemnej rozmowy, więc wskazał mu jedynie kanapę, na której chwilę później sam usiadł. Blondyn usadowił się na kanapie i poukładał ostatni raz to, co musiał, choć niekoniecznie chciał powiedzieć chłopakowi. Wiedział, że nie będzie to łatwa rozmowa, jednak dla dobra i swojego, i jego, musiał ją odbyć.
- Kyle, to nie ma sensu - zaczął cichym, choć stanowczym głosem, chcąc mieć to już za sobą - Nasz związek chyba po prostu już się wyczerpał, nie czuję do ciebie tego samego co kiedyś i wiem, że ty masz tak samo.
Brunet nie wyglądał na zaskoczonego, zszokowanego, wściekłego, ani nic z tych rzeczy. Chris miał w pewnym sensie wrażenie, że Kyle się tego spodziewał. Jedynie westchnął głęboko i przytaknął nieśmiało.
- Wiem, że nam się ostatnio nie układa, nie mam zamiaru zrzucać za to winy na ciebie, ale... chciałbym nadal próbować. Chcę o ciebie walczyć. Może nie jest tak idealnie cukierkowo-słodko jak kiedyś, ale nadal czuję do ciebie tak wiele, nie mogę ci po prostu pozwolić odejść, ja...
CZYTASZ
Don't Let Me Go [bxb]
Roman d'amourDwa miesiące w skali życia to nawet nie jeden jego procent. Dwa miesiące to okres, który, ciekawie spędzony, może minąć zanim zdążymy mrugnąć. A mimo to w trakcie dwóch miesięcy nasze życie może odwrócić się o sto osiemdziesiąt stopni. Szczególnie...