Rozdział dziesiąty

315 16 0
                                    

Mijały kolejne tygodnie. Isla postanowiła, że zaakceptuje moją przyjaźń z chłopakami. Sama chyba powoli zaczynała zaprzyjaźniać się z Blackiem. A ja? No cóż. Przez ten cały czas rozwinęłam znajomość z Remusem na tyle, że od prawie tygodnia postanowiliśmy spróbować i jesteśmy razem. 

Siedzieliśmy na błoniach w siódemkę - ja, Ivy, Isla, Harriet, Remus, James i Syriusz. Korzystaliśmy z ostatniego dnia przed wyjazdem na wakacje. Podeszła do nas Sprout. Remus puścił mnie żebym mogła wstać. Wszyscy wiedzieliśmy, że to po mnie przyszła. Przykładała chusteczkę do dolnych powiek.
- Maeve, pójdź ze mną proszę do dyrektora - poprosiła nauczycielka, a ja zerwałam się na równe nogi i poszłam z nią do gabinetu Dumbledore'a.

Całą drogę przeszłyśmy w ciszy. Wewnątrz siedziała już Bethany wraz z profesorem Flitwickiem. 
- Usiądź, Maeve - polecił dyrektor, a ja wykonałam zadanie. - Dziewczęta, zapewne domyślacie się po co was tutaj zawołałem.
- Coś z mamą? - spytała Beth.
- Nie, Betty. Nie rozumiesz? - odparłam.
- Dziewczynki, wasza mama... zmarła tej nocy - moja siostra zalała się łzami, a ja starałam się zachować poważną minę. - Chciałbym wiedzieć czy macie zapewnione miejsce zamieszkania.
- Tak, Bethany zamieszka u naszej cioci.
- A ty Maeve? - spytała Sprout.
- Ja zatrzymam się u Potterów. Nie mam żadnej rodziny już, a ciotka nie wyraziła zgody na mój pobyt u niej. Lepiej u Jamesa niż pod mostem - odparłam.
- No dobrze. Pamiętajcie, że możecie liczyć na naszą pomoc. Możecie iść, dziewczęta - powiedział profesor Dumbledore, a my wstałyśmy i wyszłyśmy. Przed gabinetem, Bethany otarła łzy i stanęła dumna z siebie.
- No to w końcu możemy zacząć poszukiwania mojego ojca - stwierdziła z uśmiechem, a moje oczy zaszły łzami.
- Ty jesteś ułomna czy jak? - spytałam.
- Nie, po prostu skoro twój nie żyje, to ja znajdę mojego - odparła.
- Jesteś adoptowana, kretynko, matka nie wiedziała kim twoi rodzice są - wykrzyczałam do niej i odbiegłam z płaczem. 

Wybiegłam przed szkołę i pędziłam przed siebie. Minęłam Huncwotów i moje przyjaciółki. Zatrzymałam się dopiero przy jeziorze. Oddychałam ciężko po szybkim biegu. Zwróciłam twarz ku wodzie. Z tym żywiołem zawsze czułam taką... więź.
- No i co? Zadowolona z siebie jesteś? - pytałam jak w amoku. - Zostawiłaś mnie na pastwę losu! - wykrzyczałam chrypliwie. - Jak ja mam sobie poradzić?! Bethany nas nienawidzi! Dumna jesteś?! - poczułam jak ktoś mnie podnosi i obejmuje. Nie chciałam tego. Zaczęłam bić tego kogoś pięściami po klatce piersiowej. - Nienawidzę cię! - wykrzykiwałam wściekła. Zostawiła mnie w takim momencie. Wiedziałam, że umrze. Nie wiedziałam, że teraz.
- Spokojnie, Maeve. Już wszystko jest dobrze - usłyszałam przy uchu głos Remusa. Powoli się uspakajałam, ale nadal się szamotałam. - Jestem przy tobie - dodał, a złość ze mnie odpłynęła. Został sam żal. 
Płakałam w ramię chłopaka, a on cały czas próbował mnie pocieszyć. Szliśmy chyba w stronę reszty, ale nie byłam pewna, bo twarz miałam zatopioną w barku chłopaka. Wiedziałam, że Lupin domyślił się o co chodzi. Załamała mnie nie tylko śmierć mamy, ale i reakcja Bethany. Remus przyprowadził mnie do reszty i pomógł usiąść. Oparł się o drzewo, a ja wciąż pociągałam nosem. Syriusz wstał  i podłożył swoją buzię pod moją i patrzył głupio na mnie.
- Gelbero, ty płaczkasz - stwierdził.
- No kuźwa nie zauważyłam - odparłam.
- Co się stało? Łóżko okresem zachlapałaś i cię Sprout opieprzyła? - spytał.
- Oczywiście. Tampony oddałam Jamesowi, bo stwierdził, że za dużo gadasz i ci wsadzi je w nocy do ryja i do nosa byś się udusił - rzuciłam wściekła.
- Przecież ty używasz niby tych drugich takich większych - odparł, niezbyt rozumiejąc co wcześniej powiedziałam.
- Syriusz, zamknij się - powiedział Remus.
- No to niech powie, a nie się z tym kryje - odrzekła Isla, a ja wstałam.
- Ona nie żyje! Zadowoleni? Zostałam sierotą! Bezdomną! - krzyczałam wściekła. 
- Maeve, uspokój się! - uniósł się Remus.
- Nie! Niech zrozumieją, że w niektórych momentach powinni zamknąć mordy i nie wypytywać jak widzą, że nie mam humoru, bo na pewno coś się stało! Mam dość waszych głupich dogadywanek! - nie panowałam nad sobą. Zaczęłam odchodzić od nich. Usłyszałam jedynie jak James mówi do Remusa: "Zostaw. Ja pójdę". 

Szłam w stronę zakazanego lasu. Słyszałam za sobą Jamesa, który krzyczał moje imię. Po chwili poczułam ucisk na przedramieniu i zostałam obrócona. Twarzą do Pottera.
- Co to ma znaczyć, Miau? - spytał.
- O co ci chodzi?- odpowiedziałam pytaniem na pytanie.
- O to, że niby będziesz bezdomną. Przecież byliśmy ugadani, że zamieszkasz u mnie. Nie ma sprzeciwu - stwierdził.
- Wiem, James. Mówiłam to w nerwach - odrzekłam.
- Chcesz się przytulić? - zapytał.
- Tak - odparłam i przytuliłam chłopaka.

Miau//J.P. Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz