leżę na piasku rozgrzanym od słońca.
kły własne wbijam w swą rękę,
by móc zacząć to, co najważniejsze
potrzebuję do gardła nazbierać ognia.jestem potworem i padam na ziemię,
bo nawet powietrze się mnie wypiera.
jestem istotek marnych scaleniem
samotnym zwierzątkiem z imieniem "chimera".przepraszam mieszkańców wiosek, by wrócić,
a jedyne co słyszę to antypatia.
najlepiej by było życie swe ukrócić,
lecz nie przestaną sobie mną pogardzać.nie piłem wody od dawna
i nigdy jeść nie zamierzałem.
a może to lepiej?
może lepiej zniknąć
i nie myśleć o tym, co się ze mną stanie?nie pozwolą mi wylać łez,
lecz mnie nieszczęściem napełnią.
wywołuję u bogów śmiech,
bo mną się nawet nie przejmą.potrzebuję złapać nieskończony oddech
i w swoją bladą dłoń złapać ostrze
by było przy moim gardle soplem
i ostatnią stroną w ulubionej książce.by móc ściągnąć klątwę na własnego brata
na chwilę odrzucić w myślach zamiecie.
by móc dziurę w sercu szybko załatać
oddam się w twoje ręce, sztylecie.
bądź moim cierpieniem i na zarost brzytwą,
bądź moim największym życiowym pragnieniem
bądź moim bólem; aktorem na scenie
i rzeczą piekielnemu ogniu najbliższą.bądź moim czarnym atramentem,
na papirusie rysując zero
bądź moim ostatnim, donośnym dźwiękiem
ja będę tylko twoją chimerą.

CZYTASZ
poezja śmiertelna
Poésiemusiałem to wreszcie wstawić, bo by leżało tu przez wieczność. pozdrawiam.