Jo ogarnęło przerażenie. Przed jej oczami rozgrywało się piekło. Część skrzydła, gdzie znajdowała się kuchnia i dach wielopokoleniowego dojo państwa Chen, pochłaniały płomienie. Natomiast podwórze przed budynkiem zamieniło się w plac pełen trupów. Leżały tam nie tylko ciała młodszych i starszych adeptów dojo Luo Thai, ale także... Tak jak myślała. Chimery. Po placu porozrzucane były ciała martwych chimer. Chimera – było to połączenie przez alchemię dwóch lub więcej żywych istot. Stworzenie jej było możliwe dzięki odpowiedniej wiedzy alchemicznej i umiejętności, którą nie każdy alchemik mógł posiadać. Jednak jak „coś" lub, co gorsza, „ktoś" zostawał chimerą, już nigdy nie mógł powrócić do swej poprzedniej postaci.
Jo rozejrzała się po pobojowisku, ale nigdzie nie dostrzegła ciał wujaszka Who, pana Chen i Mistrza.
Chociaż tyle dobrze – pomyślała z ulgą.
- Jo! – usłyszała głos Lina.
Jo spojrzała za siebie. W jej kierunku biegli Lin, Chao Shi, Ran Fun i Shi Feng. Mei Lin i dzieciaków nie było z nimi.
- A gdzie pozostali? – zapytała ich, gdy znaleźli się obok niej.
- Mei Lin i reszta postanowili zostać i wezwać pomoc – odpowiedział jej Shi Feng.
- O, Bogowie... - jęknęła z przerażeniem Ran Fun, zasłaniając dłonią usta.
Cała czwórka zesztywniała, gdy wreszcie zobaczyła całe zdarzenie. Jo nie dziwiła się im. Ona również doświadczyła tego samego uczucia – do tej pory go czuła. Wszyscy tak stali w milczeniu, patrząc na to wszystko. Nagle usłyszeli jak coś ciężko upada na ziemię. Był to Chao Shi. Klęczał, wpatrując się w swój dom. Jego wzrok był nieobecny i odległy. W tej chwili w ogóle nie przypominał chłopaka, którego dobrze znali.
- To niewybaczalne – Jego ciało zaczęło dygotać, a po policzkach popłynęły łzy. – Dojo płonie... Większość adeptów nie żyje... Wszystko... Wszyscy...
Jo nie mogła na to patrzeć. Podeszła do niego i uklękła przed nim. Ten nawet na nią nie spojrzał. Dziewczyna nie zastanawiając się, złapała go za ramiona i mocno nim potrząsnęła. Zrobiła to parę razy, zanim jej przyjaciel raczył na nią spojrzeć. W jego wzroku zobaczyła olbrzymi ból i bezradność. Zupełnie nie był sobą. Po prostu rozsypywał się na jej oczach.
Jo zagryzła wargę. Nie mogła pozwolić mu na jakąkolwiek słabość i zwątpienie. Jej przyjaciel nie mógł się załamać. Był przyszłym dziedzicem tego dojo. No i przecież to był jego dom. Miejsce, które musiał chronić. Miejsce, które było jego azylem. Miejsce, gdzie byli jego ukochani bliscy. Miejsce, z którym związane były dobre i złe wspomnienia. Miejsce, gdzie mógł zawsze wracać. Tak, to był właśnie dom – a Jo doskonale znała znaczenie tego słowa.
- Ocknij się, Chao Shi! – krzyknęła Jo. Pozostali przyjaciele popatrzyli na nich z szokiem. – To nie czas i miejsce, żeby się załamywać! – Wstała z klęczek i spojrzała na dojo. – Musimy jakoś opanować całą tą sytuację!
- Ale ja chyba nie dam rady...
Chłopak spuścił głowę i schował twarz w dłoniach.
- Żadnych „ale"! Dasz radę! – ryknęła na niego Jo. Dziewczyna prawie kipiała ze wściekłości. Nie mogła mu w tej chwili pozwolić na utratę ducha i zimnej krwi. Musiała go zmusić do wstania i walki o ochronę miejsca, które kochał. Ona tą możliwość straciła, ale on jeszcze nie. – Czy Ty jesteś tchórzem Chao Shi Chen? – zapytała go z wyższością. – Chao Shi, którego znam nigdy się nie załamuje, zawsze kroczy z podniesioną głową i choć ponosi porażkę, to nigdy się nie poddaje. – Nagle podniosła głos. – Więc pytam się Ciebie! Czy Ty jesteś tchórzem Chao Shi Chen?!
CZYTASZ
Początek
FantasyTOM 1 "Lekcja, której nie towarzyszy ból, niczego Cię nie nauczy, Ponieważ nie można niczego uzyskać, Nie poświęcając czegoś w zamian." Joanne Elisabeth Amori jest córką dwójki państwowych alchemików, żyje razem z rodziną i przyjaciółmi w Resemboo...