Czujność

236 26 10
                                    



Hux przyglądał się jak Ren odpala miecz i przysuwa go do jego szyi. Poczuł ciepło klingi na policzku.
-Chyba musisz powtórzyć.
- Słuch ci szwankuje?
- Widocznie tak. - Hux odsunął się od miecza, kiedy Ren go zbliżył.
-Chce wziąć z tobą ślub z powodów politycznych.
-politycznych...-powtórzył brunet obracając miecz.
- mózg ci się zaciął?... - Hux odskoczył, kiedy ostrze zatopiło się w ramie łóżka.
-Lepiej. Uciekaj. Hux. - warknął.
-Nie ma powodów do nerwów...
- Lepiej. Uciekaj.
-Nie będę przed tobą uciekał po budynkach senatu opanuj się Ren. - warknął rudowłosy. - Czy chodź raz dla odmiany mógłbyś zachowywa.... Niech cię cholera - wydusił próbując złapać powietrze - natychmiast... Mm... - reszta jego słów przemieniła się w niezrozumiałe charczenie, a zestaw przekleństw dotyczących Rena, które sobie przygotował wypowiedział jedynie w myśli, dopóki nie zemdlał. Obudził się na łóżku. Wziął parę głębszych oddechów i dopiero otworzył oczy. Kiedy usiadł zemdliło go i zakręciło mu się głowie. Zamknął oczy i oparł głowę o ścianę na za łóżkiem. Ren siedział przy stoliku przyglądając się Huxowi. Rudowłosy przetarł ostrożnie szyję i spojrzał na niego...
- Ciesz się, że masz całe kości - wysyczał Ren. Widać było, że był gotów powtórzyć wszystko co dziś zrobił i wiele więcej. W takim wypadku Hux zwykle zszedłby mu z drogi i poczekał aż się uspokoi, ale na razie nie było jak.
- a teraz Hux. Bardzo dokładnie wytłumaczysz mi czemu mielibyśmy wziąć ślub. Co wymyśliłeś ty mały szczurze?...
- Uważaj na słowa, Ren. - umilkł znów czując uścisk na gardle nie powodujący nic prócz bólu i paniki. Nie posunie się do morderstwa nie jest w stanie mnie zabić. Powtórzył sobie to zdanie trzy razy zanim zdecydował się znów odezwać. - Żeby przejąć władze musimy być zgodni. Rozdarcie to słabość Ren. Czy ty naprawdę tego nie widzisz? Twoi rycerze i moi podwładni zakładają się który z nas dziś przegra bójkę.
- "Bójkę". Ależ ty jesteś pruderyjny Hux. Aż nie do zniesienia. I co z tego? Zabroń im to przekonasz się co będzie.
- Dowódcy mają budzić szacunek, niepewność, obawę, a nie ochotę założenia się który którego będzie akurat... - urwał.
-Szczęście, że w łóżku się tak nie zacinasz. - Hux zgromił go wzrokiem. - dobrze. Przypuśćmy, że rozumiem i się zgadzam. W czym pomoże nam nasze małżeństwo?
- Musimy być zgodni, a przynajmniej nie kłócić się przy podwładnych ani nie rzucać się na siebie. Musimy być równi Ren, bo jeśli nie będziemy współpracować to ta galaktyka będzie za mała na nas dwóch...
- U Chissów ci się podobało. Może znajdziesz tam sobie miejsce.
- Spójrz prawdzie w oczy to co potrafisz najlepiej to walczyć...
-doprawdy? A sądziłem, że...
- Starczy aluzji na dziś. - warknął. - Daleko ci do polityka. A rządzenia galaktyką wymaga nie tylko wymachiwania mieczem. Potrzebujesz mnie. - Ren podniósł się i usiadł na łóżku unosząc jego podbródek.
- Jak na razie... Tylko mnie obrażasz. Może i cię nie zabije, ale jest tyle rzeczy, które mógłbym zrobić więc przestań kręcić.
- Daj mi skończyć. Potrzebujesz mnie, a ja potrzebuję ciebie. Bo utrzymanie porządku wymaga siły i potęgi. A ja jak oboje doskonale wiemy jestem słaby... Małżeństwo byłoby pokazem siły i jedności.
- i umową.
- Nareszcie zaskoczyło?
- Hux.
- Umową. Jej treść należałoby jeszcze dopracować, jeśli podasz mi tablet to... - Ren przyglądał się.
- Nawet już ją spisałeś?...
- Być może.
- Ty i te twoje pierdolone tabelki z nimi się żeń.
- Już brzmisz jak zazdrosny zraniony małżonek. Jeszcze trochę poćwiczysz i... Kurwa mać Ren! Zwariowałeś? - złapał się za nos po tym jak rycerz uderzył go pięścią w twarz. Kylo zaśmiał się.
- Nie myśl sobie ze będzie tak łatwo Hux. W porządku. Ładnie poprosiłeś, nawet szczególnie się nie wyrywałeś. Powiedzmy, że zgodzę się na ten twój godny pożałowania plan - wstał podając mu rękę. Hux pozbierał się z ziemi klnąc. - Ale skoro już będę twoim mężem. To mam pełne prawo wpychać się w twoje życie, być zazdrosnym i ignorować Twoje protesty.
- masz dziwne pojęcie o małżeństwie Ren, ale proszę bardzo. Robisz to wszystko od kiedy się poznaliśmy jakoś to zniosę.
-Słucham? Nigdy nie byłem o ciebie...
- co najmniej 16 razy próbowałem zabić Mitake, jakieś 4 Phasme, pozbyłeś się mojego kota i notorycznie psujesz mi sprzęt. Teraz wiem, dlaczego. Uznałeś tabelki za godnego uwagi konkurenta, którego musisz wyeliminować. Może i słusznie to poziom idealnie ci odpowiadający. Jestem przyzwyczajony ze jesteś zazdrosnym, kapryśnym, egoistycznym, nie panującym nad sobą, nie liczącym się z niczym, zakompleksionym...
- Masz problem ze skończeniem Hux? - wysyczał Ren trzymając miecz parę centymetrów od jego szyi. - to może sprawdzimy jak poważnie można kogoś poparzyć mieczem? A może od razu coś lepszego?
- Chyba sam widzisz o czym mówię... - powiedział. Ren wstał wściekły. Włączył po chwili miecz siadając.
-Powiem co to tylko raz Hux. A jak jeszcze raz wypomnisz mi takie rzeczy zacznę odcinać ci najmniej potrzebne kończyny. Rozumiesz?
- Tak. Pod warunkiem, że palce policzysz jako oddzielne kończymy i od nich zaczniesz.
- Nie.
- Dłonie...? Ren cokolwiek mi odetniesz i tak zastąpię mechaniczną protezą. Dłonie są mniej kosztowne niż całą ręka.
Kylo patrzył na niego z niedowierzaniem.
- Oczywiście Hux. Dłonie się nadadzą. - zadrwił.
-Świetnie. Więc mów co miałeś mówić. - Ren obserwował go jeszcze przez chwilę potem pokręcił głową zrezygnowany.
- Nie masz prawa wypowiadać się o czymś czego jesteś w stanie zrozumieć Hux.
- Jeśli znów zaczniesz mówić o mocy...
- Lekceważysz to, bo nie pojmujesz...
- Wręcz przeciwnie. Doceniam i szanuje twoje umiejętności. - Ren uniósł brew - i poczułem czym jest moc na własnej skórze... Twoja krajoznawcza wycieczka na Exegol będzie mi się śnić po nocach do końca życia. Jednak nie zaprzeczysz, że Twoje wybuchy nikomu nie ułatwiają pracy ani tobie, ani mnie, ani innym... Masz niszczyć wrogów, nie panele kontrolne, nie swoich własnych ludzi. A przynajmniej nie notorycznie wystarczy raz na jakiś czas... - Ren wstał i przespacerował się po jego tablet. Podał mu go i usiadł.
-Chce najpierw poznać warunki... - Hux skinął głową i odpalił odpowiedni dokument. Dyskutowanie umowy małżeńskiej z Renem było trudne i frustrujące. Zrobili przerwę po 15 minutach.
- Co zrobisz z Senatem?...
- Jeśli moje plany się powiodą nie będę musiał nic robić... Sami się poddadzą. Mając, że sobą Chissów, arkanijczyków, który poświadczą, że nie mordujemy ich na ulicach, trochę pieniędzy i floty... Senat nie będzie stanowił wielkiego problemu. Ich umowy, ustawy, dekrety. To nie będzie mieć znaczenia. Ja będę Senatem. - Ren przewrócił oczami.
- My, Hux. My będziemy. - Armitage przyglądał się mu i skinął powoli głową.
- Tak. My będziemy.

*******

- Pamiętaj, Armitage. – Brendol kompletnie pijany patrzył na Huxa, był to jeden z niewielu momentów, w których zwracał się do niego po imieniu. – Każdy absolutnie, każdy jest twoim wrogiem. Nie trać czujności. Pierwszym krokiem do pokonania wroga jest zdobycie jego zaufania. Rozumiesz? – chłopak skinął głową. – Kiedy już ci zaufa o wiele łatwiej jest go pokonać. Będzie bezbronny, nie będzie spodziewał się ataku.

- A jeśli mimo wszystko wróg nie straci czujności? Jeśli będzie postępował jak ja? – Brendol zaśmiał się.

- Nie ma w galaktyce wielu takich ludzi. Wątpliwe, że na jakiegoś trafisz. Zresztą... Każdy w końcu traci czujność, ale tobie nie wolno. Nigdy. Tacy jak ty kończą w rynsztoku, ale matka wierzy, że będą z ciebie ludzie. Udawaj, kłam, zabijaj. Rób to co będzie konieczne, ale nigdy nie trać czujności. Nóż w plecy najczęściej wbijają przyjaciele. Zadbaj o to żebyś to ty trzymał nóż. – Armitage przyglądał się mu uważnie i skinął głową. Brendol nie zdawał sobie sprawy jak bardzo jego słowa wpłyną na Huxa. Doprowadziło to nie tylko do tego, że rudowłosy znalazł w sobie wystarczająco dużo determinacji, aby go zabić, ale również do tego, że Armitage od tej pory zawsze był tym, który trzymał nóż. Nie było wyjątków. 


Dzień dobry, GeneraleOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz